Numer / Grudzień 2013
Jesteś tutaj: Strona główna › Numer Grudzień 2013
Chusteczka biała jak śnieg

Na lotnisku w Barcelonie gorące powietrze bucha w twarz, a dookoła kłębią się ludzie z nartami i deskami snowboardowymi. Między palmami podążam za tłumem i wsiadam do autokaru. Kierowca oznajmia, że czeka nas trzygodzinna podróż. Cel: Andora!
Mówi się o niej, że na mapie wygląda jak „rozłożona na ziemi chusteczka do nosa”. Położona między Francją a Hiszpanią i schowana w malowniczych Pirenejach Andora to dla wielu kraj, choć europejski, to wciąż egzotyczny. Być może ze względu na swoje położenie, a może chodzi o jej „mikroskopijne” rozmiary. Rzeczywiście należy do najmniejszych na świecie, więc wiele osób na mapie może jej nie dostrzegać. Zajmując zaledwie 468 km2, jest mniejsza od Warszawy i 670 razy mniejsza od Polski.
Jest to także najwyżej położony zamieszkany kraj w Europie. Średnia wysokość terenu to 1996 m n.p.m. Jednak Andora doskonale wie, jak wykorzystać swoje pozornie niekorzystne położenie.
44 LATA WOJNY W PODATKOWYM RAJU
Jedna z teorii tłumacząca pochodzenie nazwy „Andora” mówi, że wywodzi się ona od nawarryjskiego słowa „anduriall”, czyli „zarośnięty kraj”. Czy to raj dla zwierząt i czy dlatego w herbie ma dwie krowy? Na to pytanie nikt mi nie udzielił odpowiedzi. Próbowałam więc zdobyć informacje dotyczące kolejnych wciągających mnie coraz bardziej wątków.
Gdy usiadłam w małej kawiarence w Andorra la Vella (Starej Andorze), 20-tysięcznej stolicy, jeden z mieszkańców opowiedział mi, że pierwsze drogi dla pojazdów łączące doliny tego kraju ze światem zewnętrznym wybudowano dopiero w 1913 roku (w stronę Hiszpanii) i w 1931 roku (ku Francji). Zresztą wiele wydarzyło się tu dość późno. Kto by pomyślał, że dopiero w 1958 roku Andora podpisała pokój z Niemcami, kończąc tym samym… pierwszą wojnę światową. Andora nie ma lotniska i kolei. Nie ma też armii – na arenie międzynarodowej reprezentuje ją Francja, która odpowiada też za sprawy obronne tego państwa. Natomiast, zgodnie z miejscowym prawem, podczas wojny w każdym domu musi być co najmniej jeden karabin. Jeśli go nie ma, policja ma obowiązek dostarczyć go gospodarzowi. Kto tu rządzi? Andora od lat ma dwie głowy państwa, dwóch współksiążąt – prezydenta Francji i katalońskiego biskupa z Urgel. Czego jeszcze nie ma Andora? Podatku dochodowego! To powoduje, że jest wymarzonym miejscem na rejestrację działalności gospodarczej. Swoje biznesy prowadzi tu wielu Hiszpanów, Portugalczyków, Francuzów i Brytyjczyków. Andorczyków mieszka tu zaledwie 35 proc.
ZJAZDOWY SPORT NARODOWY
To bez wątpienia kraj z ciekawą historią, ale czy należy tam jechać tylko po to, by ją poznać? Nie! Warto się tam wybrać przede wszystkim dla wspaniałych gór. Nie bez powodu w 1965 roku Rada Generalna (parlament) ogłosiła sportem narodowym narciarstwo. Szczyty już późną jesienią zamieniają się w rozległe i nowoczesne ośrodki narciarskie, konkurujące z obleganymi miejscami w Alpach. Biało jest do końca kwietnia. Poza tym na stokach jest zdecydowane kameralniej niż we Francji czy Włoszech, ale to miejscowym zupełnie wystarcza. Państwo utrzymuje się głównie z turystyki, która do budżetu przynosi aż 80 proc. dochodu.
Zamieszkałam w Soldeu. Rano z balkonu ujrzałam pracujące jak mrówki gondole i białe pasy tras wytyczonych w gęstych lasach. Gdzie się nie ruszyłam, widziałam ośnieżone stoki oplecione siecią nowoczesnych wyciągów. W słońcu prezentowały się wyjątkowo atrakcyjnie. Zresztą słońce, obok gór, mogłoby być symbolem Andory. Świeci tu nie mniej niż 300 dni w roku. Nic dziwnego, że wszyscy mieszkańcy są uśmiechnięci i pełni pozytywnej energii. Im dłużej się im przyglądam, tym bardziej zazdroszczę. Statystyki mówią, że średnio dożywają ponad 83 lata. Dojrzałych, nawet starszych ludzi, spotykam niemal wszędzie. Dziarsko pomagają narciarzom w doborze sprzętu w wypożyczalniach czy sprzedają spragnionym mocne espresso w restauracjach przy stoku.
Nie inaczej jest w Grandvalirze. To największa stacja narciarska w całych Pirenejach i według wielu pierwsza liga wśród europejskich kurortów zimowych. Jest tu wszystko, czego można oczekiwać – nowoczesne wyciągi, oświetlone snowparki, windy i schody ruchome ułatwiające komunikację oraz tysiące armatek pracujących non stop nad dośnieżaniem stoków. Wszystkie trasy są znakomicie przygotowane, szerokie i puste. Niemal na każdej można też zboczyć w puch – to raj dla freeriderów. Grandvalira to trasy na stokach znajdujących się nad sześcioma malowniczymi miejscowościami – Encamp, Canillo, El Tarter, Soldeu, Grau Roig i Pas de la Casa. Każda z nich ma odmienny charakter.
PODRÓŻ BEZ ODPINANIA NART
W leżącej najwyżej Pas de la Casa zabawa trwa 24 godziny na dobę. Tutejsze bary i dyskoteki, których jest bez liku, słyną ze świetnych imprez. To największa klubowa enklawa w Andorze. Z Grau Roig dotrzemy na Pic Blanc (2639 m n.p.m.), czyli najwyższy punkt osiągalny na nartach w całej Grandvalirze.
Dużo kameralniej jest w Canillo. Tu dobrze będą się czuli stawiający pierwsze kroki na nartach oraz rodziny z dziećmi. Nie brakuje oślich łączek, na których instruktorzy, przebrani za postaci z bajek Disneya, uczą najmłodszych podstawowych technik.
Ponad Soldeu znajduje się największe nagromadzenie nartostrad w ośrodku, zaś El Tarter kusi jednym z najlepszych snowparków w Europie, które dają pole do popisu zapalonym snowboardzistom.
Z Encamp można wyruszyć do góry 24-osobową kolejką Funicamp. Górna stacja Cortals zlokalizowana jest na wysokości 2502 m n.p.m. Wszystkie miejscowości łączy system nowoczesnych wyciągów, dzięki czemu można przemieszczać się pomiędzy stacjami bez konieczności odpinania nart. Poza Grandvalirą na obszarze Andory znajduje się jeszcze jeden duży region narciarski – Vallnord. Tworzą go trzy ośrodki – Arcalis, Arinsal i Pal. Razem oferują blisko 70 wyciągów i ponad 100 km tras. Vallnord ma opinię bardziej szalonego niż Grandvalira. Zdecydowanie więcej w nim młodych ludzi. To tu znajduje się park krajobrazowy z najwyższym szczytem Andory – Pic de Coma Pedrosa o wysokości 2942 m n.p.m. oraz jedna z tras, na której co roku organizowane są zawody, będące częścią freeridowego World Tour Arcalis.
CAŁKOWITY ZAKAZ NUDY
A co, jeśli ktoś nie lubi nart? Można na przykład dotrzeć ratrakiem do położonego na wysokości 2300 m n.p.m. jedynego na południu Europy „Igloo Hotel”. Znajduje się w Grau Roig i co roku trzeba budować go od nowa. Choć nie jest tani (nawet 400 euro za dobę), jest bardzo popularny, a noclegi trzeba rezerwować ze sporym wyprzedzeniem.
Kogo nie stać na nocleg w igloo, może zmęczyć się na rakietach śnieżnych albo nurkować pod lodem w górskich jeziorach, wybrać się na wycieczkę psim zaprzęgiem, lot helikopterem czy paralotnią. Na lodowym torze można sprawdzić swe możliwości w samochodzie czy na motocyklu, a na koniec zregenerować się w spa. W przyhotelowych zewnętrznych basenach pełnych pieniącej się wody, z drinkiem w ręku przyjemnie podziwia się okoliczne szczyty. Jeśli i to nie wystarczy, proponuję odwiedzić zasilany wodami geotermalnymi Caldea Thermal Park. To jedno z największych górskich spa w Europie. Gdy pogoda sprzyja, polecam wsiąść na rower – latem 2009 roku Andora gościła kolarzy słynnego Tour de France. Popularna jest też jazda konna, wspinaczka górska, wędkarstwo, pływanie, łyżwiarstwo, jazda na quadach, a nawet golf. W Andorze znajdziemy kilka doskonale zachowanych romańskich kościołów. Ich zwiedzanie to z kolei prawdziwa uczta dla miłośników architektury sprzed prawie tysiąca lat.

KRAJ WOLNOCŁOWY
Czasem trzeba od śniegu odpocząć. Ja wybrałam buszowanie po sklepach. Nic w tym oryginalnego, robi tak większość przyjezdnych. Bo jak się nie skusić, gdy dookoła wabią napisy „wielka wyprzedaż”, „promocja”. Zakupy robimy szałowo – w końcu to największe duty free w Europie. Choć strefa wolnocłowa obejmuje całe terytorium kraju, ja wybrałam się do stolicy Andory. Skąpana w słońcu Avinguda Meritxell, główna ulica Andorra la Vella pachnie perfumami Diora i Chanel. Zawsze można tu kupić coś z ostatniej kolekcji Yves Saint Laurenta czy Armaniego. Z wystaw uśmiechają się manekiny ubrane w trencze z kratką Burberry. Z najtańszych gadżetów wygrzebałam parasolki za niemal 100 euro. Jak widać „kratka” zobowiązuje.
Atrakcją mogą też być rzędy sklepów monopolowych. W wielu z nich sprzedaż trunków połączona jest z darmową degustacją znakomitych win. Trzy euro za litr wyśmienitego porto? Tak tu właśnie jest. Są też tacy, którzy przyjeżdżają po sprzęt elektroniczny, słodycze oraz papierosy. W Andorze produkowany jest wysokiej jakości tytoń, który eksportuje się do Francji i Hiszpanii. I chociaż Andora nie należy do Unii Europejskiej, płacimy tu w euro. Na szczęście dla mojego portfela miasto nie jest duże. To tak naprawdę kilka ulic na krzyż. Wiele tu kameralnych kawiarenek, w których, pijąc kawę, można podziwiać oblepione chmurami góry. Po odpoczynku w jednej z nich postanowiłam zobaczyć Barri Antic, czyli starówkę. To najpiękniejsza część miasta. Celem moim był XI-wieczny kościół św. Szczepana (Església de Sant Esteve), w którym zobaczyłam kopię romańskiej figury Matki Boskiej z Meritxell, największej świętości Andorczyków.
Nie mogłam wyjechać bez spróbowania miejscowych smakołyków. Jadałam w górskich restauracjach i gospodach, gdzie wykorzystuje się głównie świeże składniki. W miejscowych tawernach gospodarze obowiązkowo serwują pa amb tomaquet – grzanki z białego pieczywa, w które każdy sam wciera ząbek czosnku, pomidora i polewa aromatyczną oliwą. Proste i pyszne. Nie brakuje dań francuskich i katalońskich – są świeże owoce morza, wyśmienite kozie sery i iberyjskie szynki. Jest też dużo baraniny. Wybornie smakuje rostes amb mel, czyli szynka zapiekana w miodzie. Andora to raj dla wielbicieli owoców – wszędzie tace świeżych ananasów, arbuzów, melonów… Na deser polecam crema catalana, czyli tradycyjny kataloński smakołyk, przygotowywany na bazie mleka, cytryny, żółtek, kory cynamonu i mąki kukurydzianej.
Po zakończeniu wizyty w śnieżnym raju wracam do Barcelony. Z kojarzonego głównie z plażami Costa del Sol katalońskiego wybrzeża i drugiego co do wielkości miasta Hiszpanii samolot zabiera mnie do domu. Już myślę o ponownym przyjeździe.
wstecz