Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2013-05-01

Artykuł opublikowany w numerze 05.2013 na stronie nr. 54.

Tekst i zdjęcia: Monika Stikel,

Państwo Środka od środka


Po skończeniu studiów nie dostałam pracy w wymarzonej firmie. Spółka była polsko-chińska, więc ubzdurało mi się, że jeśli nauczę się chińskiego, to zostanę przyjęta. Zainwestowałam więc wszystkie oszczędności w trzymiesięczny intensywny kurs języka na jednej z pekińskich uczelni.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Trafiłam na uniwersytecki campus z kilkoma halami sportowymi, boiskami i restauracjami, a nawet pocztą i bankiem. Ale z akademikiem było już gorzej. Choć miał na wyposażeniu czajnik oraz telewizor, to i tak komfort życia zależał od współlokatora. Albo trafiło się na kogoś zbliżonego kulturowo, albo zupełnie nie, gdy pochodził z innego świata, na przykład Mongolii. Wtedy razem z nim pojawiały się zapachy wywarów z różnych dziwacznych stworzeń. Dodatkowym problem była komunikacja – często jedynym językiem obcym, jakim władała mongolska czy koreańska koleżanka, był chiński.
Trudno również było się wyspać, lecz nie ze względu na współlokatorów, lecz z powodu pryczy – twardej jak kawał drewna (Chińczycy lubią tak sypiać i tylko w hotelach można spotkać standardową miękkość) oraz z powodu małych żyjątek, które kąsały po kostkach.

 

VINTAGE

Chiński emeryt w skromnym uniformie w stylu przewodniczącego Mao. Tak w Pekinie ubierają się przeważnie starsi ludzie, którzy dobrze pamiętają poprzednią epokę.

O JEDNĄ KOMNATĘ ZA MAŁO

W ogromnym kompleksie pałacowym Zakazanego Miasta mieści się podobno 9999 komnat.

JAK PRZEGRAĆ ŻONĘ?

Chińczycy lubią spotykać się w osiedlowych klubach, restauracyjkach lub na podwórkach, przeznaczając sporo czasu na grę w madżonga. Stawki w tej grze bywają wysokie.

 

JAK ZOSTAŁAM AMERYKANKĄ Z MILWAUKEE

 

Z zaprzyjaźnioną Hiszpanką wynajęłyśmy mieszkanie, podejmując przy tym decyzję o pozostaniu w Chinach na kolejnych kilka miesięcy. Niestety, język chiński nie był na początku naszą mocną stroną, toteż dałyśmy się wyprowadzić w pole pani wynajmującej, płacąc za nią podatek od zarejestrowania obcokrajowca. Tutaj każdy właściciel musi wpłacać władzom osiedla podatek za lokatora. Zobowiązany jest też zarejestrować gościa w przeciągu paru dni na komisariacie policji.
Lokum w Pekinie nie należy do najtańszych. W dzielnicy uniwersyteckiej kosztuje 2000-2500 kuai za pokój miesięcznie (jeden kuai, będący potoczną nazwą yuana, równa się ok. 50 groszy); pokój w centrum to 2600-3500 kuai, a małe mieszkanko tamże – ok. 10000 kuai.
Pieniądze na koncie topniały, więc trzeba było wziąć się do roboty. Praca na wizie studenckiej typu X jest tu zabroniona. Dlatego jadąc na naukę do Chin, warto postarać się o wizę typu F (służbową), która daje więcej możliwości.
W dużych miastach jest ogromne zapotrzebowanie na nauczycieli angielskiego. Mimo że nie miałam ani odpowiednich kwalifikacji, ani pochodzenia (wszystkie językowe ogłoszenia krzyczą: „only native teachers”), szybko stałam się jedną z rozchwytywanych amerykańskich nauczycielek z Milwaukee. Proceder nauczania angielskiego opiera się bowiem na tym, że szkoła, która zatrudnia, zobowiązuje zatrudnianego do zatajenia prawdziwego pochodzenia. A w Chinach najlepiej zostać Amerykaninem lub Brytyjczykiem (najlepiej białym i do tego ładnym). Nowemu nauczycielowi robi się zdjęcie i wiesza na ścianie w szkole. Biały zarabia więcej (200-250 kuai za 90 minut lekcji) niż, mówiący nawet perfekcyjną angielszczyzną, Peruwiańczyk czy, nie daj Boże, Azjata.
Na szczęście są też zajęcia, gdzie kryterium kwalifikującym jest język polski. To wszelkiego rodzaju tłumaczenia z naszego na angielski, z którego zleceniodawca tłumaczył już sobie na chiński. Czasami praca ta była trochę dziwna, na przykład tłumaczenia przypadkowych sms-ów, zdań czy krótkich rozmów.
Inne możliwe zajęcie to testowanie oprogramowania telefonów przeznaczonych na polski rynek, gdzie za 8 godzin można zarobić ok. 800 kuai. Poza tym gra w reklamach, czasami w tradycyjnym stroju chińskim – parę zdjęć w mieście lub dwutygodniowy wyjazd, w czasie którego, prócz darmowego jedzenia i noclegu, dostaje się kieszonkowe, no i można jeszcze coś zwiedzić.
Moje problemy finansowe rozwiązały się więc dość szybko. Za nauczycielską pensję mogłam pozwolić sobie na wynajem, mało oszczędne życie i jeszcze mogłam odłożyć.

 

 

CHIŃCZYK INTERESOWNY

 

Życie obcokrajowca w Pekinie mogłoby się wydawać bajką. Wszyscy chcą zrobić sobie z tobą zdjęcie. Mówią, że jesteś piękna i chcą pomóc na każdym kroku. Zaczepiając na ulicy, starają się powiedzieć coś po angielsku. Są przemili i zawsze uśmiechnięci. Na zakupach udaje ci się wynegocjować najlepsze ceny. I w końcu masz wrażenie, że możesz wszystko! Ale czy na pewno?
Kupienie roweru i przemierzanie nim zatłoczonych ulic początkowo napawało mnie dumą i dawało poczucie wolności. Nie każdy obcokrajowiec decyduje się bowiem na ten środek transportu, uważając go tutaj za niebezpieczny. Z czasem jednak denerwował już każdy Chińczyk, który widząc mnie na rowerze, zamiast koncentrować się na prowadzeniu własnego pojazdu, skupiał się na białej kobiecie. Bałam się, że znów spowoduje kolizję ze mną w roli głównej.
Im dłużej mieszkałam w Pekinie, tym lepiej poznawałam ludzi i panujące tu zwyczaje… Miłe pogawędki z cudzoziemcami na ulicach są dobrze przemyślane i mają na celu tylko jedno – ćwiczenie angielskiego. Po jakimś czasie stają się naprawdę męczące. Z kolei zdjęcia robione z obcokrajowcami służą głównie do wymiany (jak w USA karty bejsbolowe), a czasami są nawet sprzedawane.
Smutne, ale prawdziwe jest to, że w Chinach ciężko o chińskiego, bezinteresownego przyjaciela. Jeszcze trudniej przekonać Chińczyka, że w życiu prócz pieniędzy liczy się coś więcej, choćby miłość.
Jeden z większych problemów dla żyjącego tu cudzoziemca to wiza. Dostanie jej graniczy z cudem i wiąże się z dużą ilością pieniędzy. Pierwszy sposób na nią polega na wycieczce do Hongkongu. Tam, aby załatwić wszelkie formalności, należy wynająć specjalną agencję i zostać na około 3-4 dni. Drugi, łatwiejszy, jest dość drogi (około 3500 kuai) – wynajęcie agencji pośredniczącej, która na miejscu załatwi wizę miesięczną w tydzień. Trzecią opcją jest zdobywanie jej na własną rękę w ministerstwie (gdzie niechętnie tłumaczy się powód odmowy i niechętnie rozmawia po angielsku). Wymagane jest posiadanie na chińskim koncie równowartości 20 tys. złotych, a także przedstawienie dowodu zameldowania oraz papieru o zarejestrowaniu na policji.
Mimo zawodów i trudności, na jakie natrafiałam, nadal jednak uważam, że Pekin to miejsce magiczne. I jeśli żyje się z nim w zgodzie, potrafi się odwdzięczyć. Dobrze jednak wyznaczyć sobie granice i wiedzieć, kiedy to miasto opuścić. W przeciwnym razie może nas zmienić, i to nieodwracalnie.

 

PRZEGLĄD PRASY

Nieopodal metropolitalnych alei, w bocznych uliczkach, mieszkańcy rozkładają kramy, handlując i świadcząc drobne usługi.

Z CHANELEM W TLE

Suknia ślubna koniecznie musi być biała, na modłę zachodnią. Tradycyjny czerwony strój panna młoda ubierze dopiero podczas poweselnej kolacji.

PANOWIE NA LEWO, PANIE NA PRAWO

Rower na chińskiej ulicy to wciąż popularny środek transportu. Z uwagi na wielu użytkowników ruchu jazda po Pekinie nie należy jednak do bezpiecznych.

 

ŻYCIE BEZ PAMPERSA

 

Ideał męża dla młodej Chinki to gruby, w średnim wieku i dość, jak na nasze gusta, obleśny Chińczyk. W tym kraju 90 procent mężczyzn zachowuje się, jakby było chorych na przewlekłe zapalenie płuc. Co jakiś czas odcharkuje i spluwa gdzie popadnie potrzebę tę tłumacząc… zanieczyszczeniem powietrza. Wielu panów posiada też długi pazur przy małym palcu, co jest oznaką dobrobytu, bo długie paznokcie oznaczają, że nie pracujesz fizycznie (przydają się też do dłubania w nosie lub uchu).
Staropanieństwo zaczyna się w okolicy dwudziestu kilku lat. Często zatroskani o los córek rodzice zabierają ich zdjęcia do parku, a tam, przy okazji spacerów i rozmów, pokazują innym rodzicom w nadziei na małżeństwo doskonałe.
Jednak w Chinach nie mąż czy żona (którą czasami można przegrać w madżonga) jest najważniejsza, lecz owoc ich miłości, ganiający po ulicach bez pieluchy. W Chinach dzieciaki ich nie noszą, co jest jakimś pomysłem na uniknięcie ekologicznej – pampersowej katastrofy. Mogą w każdej chwili przycupnąć i zrobić, co trzeba, bo w ubrankach – nawet tych zimowych – są specjalne dziurki.
Dzieci w Chinach są bardzo kochane i otoczone opieką całej rodziny, która spełnia ich wszystkie zachcianki. Czasem płakać się chce nad losem żywych żółwi, zamkniętych w miniaturowych pojemniczkach i sprzedawanych w odrobinie wody jako breloczki. Cały Pekin jest pełny takowych, a rodzice kupują je swoim dzieciom, aby przez kilka dni mogły je ponosić przy kluczach.
Ale w szczęśliwe dzieciństwo wplecionych jest mnóstwo zajęć (taniec, muzyka, języki, sport), na których, po kilkunastogodzinnym dniu w szkole, dzieci po prostu zasypiają. Cała ta męka po to, by wyprzedzić innych. Bo życie Chińczyka to ciągły, od maleńkości, wyścig, a im szybciej go zaakceptuje, tym większe szanse na wybicie się z miliardowego tłumu – zostanie kimś ważnym i bogatym.
Pieniądze w Chinach otwierają wiele dróg, ale jeszcze więcej możliwości dają znajomości, czyli guanxi. Bo nieważne, kim jesteś – ważne, kogo znasz i z kim pijesz. Dlatego kobieta raczej kariery nie zrobi, gdyż każde biznesowe spotkanie jest dość mocno zakrapiane i kończy się w klubie karaoke. A tam zabawa trwa do późna, i niekoniecznie polega na śpiewaniu.

 

 

ZAŚPIEWAJĄ, LECZ NIE POFRUNĄ

 

Każde większe osiedle w Pekinie ma plac zabaw i miejsce do ćwiczeń, gdzie spotykają się całe rodziny, by razem się pogimnastykować, pośpiewać i potańczyć lub zjeść posiłek, na przykład tzw. malatan (tanie przekąski, od warzyw przez owoce morza po mięso, przyrządzane na grillu). Po zmroku ulice zapełniają się małymi stoiskami oferującymi te przysmaki.
Chińczycy lubią spędzać czas razem. Szczególnie starsi tłumnie wychodzą na ulice, by w zaprzyjaźnionym gronie pograć w karty, szachy i madżonga, dać przedstawienie czy pośpiewać lub potańczyć. Mają na to czas, ponieważ wielu z nich rezygnuje z aktywności zawodowej już w wieku 45-50 lat, ustępując miejsca pracy młodszym i zajmując się wnukami.
W klatce przed domem emeryta śpiewa gwarek, umilając czas swojemu właścicielowi, kiedy ten codziennie ćwiczy na podwórku. Ale los tych ptaków w Pekinie jest smutny – prawie każdy ma podcięte skrzydła.
Zwykły Chińczyk nie ma większego wpływu na swój los w tym wielkim i zbiurokratyzowanym kraju. Nawet pogodę mu zmienią, czy mu się podoba, czy nie (co jakiś czas w Pekinie bombarduje się niebo tlenkiem srebra, po czym pada śnieg albo deszcz, zaś latem, przed narodowymi świętami, wywołuje się słońce). Zwykły Chińczyk powinien pilnować swojego małego biznesu i nie wychodzić przed szereg. Starać się żyć w tym wielkim tłumie, jak najmniej zawadzając innym.