Nigdzie na świecie nie istnieje granica równie zmilitaryzowana i tak dokładnie strzeżona jak ta wzdłuż 38. równoleżnika szerokości północnej. To granica obu Korei rozdzielająca naród koreański między dwa niezależne państwa o skrajnie odmiennych zapatrywaniach i systemach politycznych.
Ponad pół wieku po zakończeniu wojny między Koreańczykami z Południa a rodakami z Północy mam możliwość przenieść się w niezwykłe miejsce: do strefy zdemilitaryzowanej, czyli DMZ (z ang. demilitarized zone), dzielącej oba kraje. Docieram tam od strony północnej, od miasta Kaesong – niegdyś stolicy państwa należącego do średniowiecznej dynastii Koryo. 8 km na południe zaczyna się strefa kontrolna z zaporami przeciwczołgowymi. W tym miejscu trzeba wysiąść z samochodu i poczekać na eskortę wojskową. Nim przybędzie, można wypić kawę w kawiarence bądź posłuchać „prawdziwej” historii i przyczyn wybuchu wojny koreańskiej z punktu widzenia strony północnokoreańskiej.
Kolejny etap, po okazaniu dokumentów i już w towarzystwie północnokoreańskiej eskorty wojskowej, przemierzam autobusem. Następny przystanek po paru kilometrach: baraki, w których po wojnie koreańskiej prowadzono rozmowy rozejmowe. W pobliżu budynków stoi hala o powierzchni 900 m2. Są w niej tylko dwa pokryte zielonym aksamitem stoły oraz mniejszy stolik z wyeksponowanymi dokumentami pod szkłem. W tym miejscu 27 lipca 1953 r. o godzinie dziesiątej czasu lokalnego podpisano umowę rozejmową między Koreą Północną a Południową. Do dziś nie ma formalnego porozumienia pokojowego kończącego ów trzyletni bratobójczy konflikt, czyli oba kraje pozostają w stanie wojny.
Był to jeden z najkrwawszych konfliktów w historii. Jego korzenie sięgają jeszcze 1945 r., kiedy Korea, po kapitulacji Japonii, wydostawała się spod japońskiej okupacji. Kraj, oswobadzany od południa przez wojska amerykańskie, a od północy przez wojska radzieckie, został wkrótce podzielony na dwie niezależne strefy wpływów. Jednak wbrew potocznym przekonaniom linia podziału sięga znacznie dawniejszych czasów. Po raz pierwszy zaproponowała ją rosyjska delegacja już w 1896 r. podczas rokowań japońsko-rosyjskich. Podczas drugiej wojny światowej w 1943 r. mocarstwa światowe znów podjęły decyzję o podziale Korei. Za twórcę linii przyjmuje się Deana Ruska, późniejszego sekretarza stanu w administracji prezydenta Kennedy’ego.
Pas ziemi długości około 240 i szerokości około 4 km zajęty jest wyłącznie przez zasieki z drutu kolczastego, kilkumetrowej wysokości siatki pod wysokim napięciem i wznoszące się na 5 do 10 m betonowe zapory przeciwczołgowe. Środkiem owego pasa przebiega linia demarkacyjna (MDL). Pokonanie strefy jest praktycznie niewykonalne. Należałoby przemknąć niezauważonym obok licznych patroli, bacznie monitorujących teren strażników, którzy lustrują okolicę z rozmieszczonych na granicy budek obserwacyjnych. Największy problem stanowi jednak dwustumetrowej szerokości pole minowe. Wiele min jest tak skonstruowanych, że nie da się ich zlokalizować za pomocą wykrywaczy metalu. Szacuje się, że nierozbrojonych pozostaje na całym pasie około 1,12 mln. Takie zabezpieczenie w połączeniu z detektorami ruchu czyni ze strefy tor przeszkód nie do pokonania.
STREFA WSZELKIEJ KONTROLI
O zagrożeniu przypominają stojące w strefie tablice z trupimi czaszkami. Zgodnie z ustaleniami rozejmowymi z lipca 1953 r. DMZ miała stanowić strefę buforową. Prawo jej przekraczania mieli jedynie członkowie Wojskowej Komisji Rozejmowej oraz osoby przez nią upoważnione. Ponadto każda ze stron uzyskała prawo utrzymywania w swojej części strefy zaledwie 1000-osobowego personelu. Miejsce dla ciężkiego sprzętu wojskowego i armii jest poza DMZ: po obu stronach w gotowości stoi blisko 1,5 mln żołnierzy. Nie bez powodu obszar ten uważany jest za najsilniej ufortyfikowaną granicę na świecie.
Najbliżej strefy zdemilitaryzowanej położona jest baza Camp Bonifas, w której stacjonuje około 400 żołnierzy ONZ. W pobliżu bazy, pośród pól minowych, jest pole golfowe z jednym dołkiem, w okresie zimnej wojny zasłużenie określane „najniebezpieczniejszym polem golfowym świata”. Zaledwie około 50 km od omawianej strefy podziału znajduje się stolica Republiki Korei – Seul, którą łączy ze strefą czteropasmowa autostrada numer 1, zwana „Autostradą Wolności”. Biegnie wzdłuż rzek Imjin i Han, od stolicy Północy do stolicy Południa. W żadnym miejscu na świecie rzeczywistość ekonomiczno-polityczno-społeczna nie zmienia się tak radykalnie jak na tym krótkim odcinku.
W WIOSCE PANMUNDŻOM
Najbardziej surrealistycznym miejscem na obszarze DMZ jest wioska Panmundżom w prowincji Kyonggi-do. To teren, w którym Koreańczycy z Południa mogą niemal zajrzeć w oczy „braciom” z Północy. Miejsce to jest o tyle szczególne, że właśnie tam najczęściej odbywały się oficjalne spotkania przedstawicieli obu stron po 1953 r. Wokół wioski rozciąga się Strefa Wspólnego Bezpieczeństwa, która nie podlega kontroli żadnej ze stron konfliktu. Panmundżom zajmuje niewielki obszar w kształcie prostokąta o bokach 400x800 m, a na jego terytorium znajdują się 24 budynki, w których toczyły się spotkania.
W poprzek stołów, przy których obradowano, przebiega linia demarkacyjna. Zaznaczona jest kablem od mikrofonów. Linia przebiega też przez środek pięciu spośród rozmieszczonych w strefie budynków. Ma około 40 cm szerokości i 7 wysokości. Trzy baraki w kolorze niebieskim należą do Południa, a dwa w kolorze srebrnym do Północy. Pomiędzy barakami stoją żołnierze obu stron konfliktu. Po stronie południowokoreańskiej żołnierze w niebieskich mundurach, ciemnych okularach, w walecznej pozie z zaciśniętymi pięściami obserwują strażników północnokoreańskich. Każdy ze strażników musi mieć nie mniej niż 1,78 m wzrostu i posiadać mistrzowski pas w walce wręcz. Okulary służą obronie przed psychoterrorem i prowokacjami wśród stojących naprzeciw siebie godzinami żołnierzy wrogich stron. Teren i baraki można zwiedzać. Każdego roku odwiedza to miejsce około 200 tys. turystów z całego świata.
Z pawilonów po obu stronach strefy podziału oczy uzbrojone w lornetki i obiektywy kamer nieustannie śledzą każdy ruch po stronie przeciwnika. Północnokoreańską część przygraniczną można też obserwować ze znajdującej się po południowej stronie wieży widokowej. Fotografowanie jest dozwolone w tym miejscu z pewnymi ograniczeniami. Z powodów oczywistych istnieje wiele obostrzeń i ograniczeń nie tylko co do zachowania, poruszania się, używania sprzętu fotograficznego, ale również ubioru: nie wolno na przykład nosić wystrzępionych ze względu na modę dżinsów, ubrań wyglądających niedbale. Otóż Koreańczycy z Północy fotografują ludzi odzianych niechlujnie lub zbyt frywolnie i używają wizerunku tych właśnie „obdartusów” i „wykolejonych dziwaków” w kampanii propagandowej przeciw USA i „zepsutemu” Zachodowi. Nie wolno też nosić miękkich pantofli ani klapek kąpielowych. Powodem jest bezpieczeństwo: klapki mogłyby utrudnić ucieczkę, w razie gdyby doszło do incydentu granicznego z wymianą ognia.
WOJNA NA GESTY I SŁOWA
Panmundżom jest wyśmienitym miejscem obserwacji machiny propagandowej puszczonej w ruch przez każdą ze stron. Z głośników północnokoreańskich płyną nawoływania do przejścia na stronę Północy, z kolei po stronie południowokoreańskiej znajduje się Muzeum Wojny Koreańskiej, które można zwiedzić tylko pod warunkiem przejścia po umieszczonym u wejścia wizerunku Kim Ir Sena. Gest to wielce znieważający dla osoby „wiecznego” prezydenta KRLD. Na Północy już nieopatrzne wyrzucenie do śmieci gazety z wizerunkiem Kim Ir Sena lub sporządzenie najdrobniejszej notatki na papierze z jego podobizną grozi poważnymi konsekwencjami. Koreańczyk z Północy za tego typu przewinienie może spodziewać się nawet kary więzienia lub pobytu w „obozie reedukacyjnym poprzez pracę”. Cudzoziemiec goszczący w KRLD musi liczyć się z natychmiastowym wydaleniem z kraju. Deportacja spotkała Austriaka, który zgasił wypalonego papierosa na gazecie, w której znajdował się wizerunek „wielkiego wodza”.
W pobliżu Panmundżomu po stronie południowej udostępniono do zwiedzania turystom tunele infiltracyjne, które według Południa strona północnokoreańska miała wydrążyć kilkadziesiąt metrów pod ziemią w okresie zimnej wojny w celu ataku na Seul. Tunele ciągną się kilka kilometrów w głąb terytorium Korei Południowej. Jeden z nich jest na tyle szeroki, że wewnątrz kursuje specjalnie przystosowany turystyczny pociąg. Do zbudowania tuneli KRLD oczywiście się nie przyznaje. Twierdzi z kolei, że zostały wykopane przez „marionetki z Południa” dla celów propagandowych i oczerniania wizerunku Korei Północnej. Odkryto cztery tunele, choć szacuje się, że jest ich w sumie 20.
ŻYCIE W STREFIE
W obrębie strefy zdemilitaryzowanej po stronie południowej jest osada Daesung. Jej 230 mieszkańców, za sam fakt, że tam przebywają i pracują, otrzymuje od rządu południowokoreańskiego wynagrodzenie. Jest to wioska pokazowa, określana mianem „wioski pokoju” czy wioski „osiągniętego sukcesu”. Ma przekonać Koreańczyków z Północy, że społeczeństwo demokratyczne oferuje dobre warunki życia. Wszyscy mieszkańcy zobowiązani są nosić żółte nakrycia głowy – aby mogły ich rozpoznawać tamtejsze wojskowe służby obserwacyjne.
Władze KRLD nie zwracają na południowokoreańską wioskę propagandową najmniejszej uwagi. Same zbudowały własną wieś potiomkinowską (Kijong) oddaloną zaledwie o dwa kilometry od Daesung. Według oficjalnych statystyk zamieszkuje ją 200 rodzin. W istocie jednak obsadzona jest żołnierzami północnokoreańskimi; w nocy dziwnie zamiera, sprawiając wrażenie wyludnionej. Życie w strefie nie jest łatwe i wymaga sporego poświęcenia. Mieszkańcy Daesung musieli przez lata przyzwyczaić się do codziennych nawoływań propagandowych z wielkich głośników północnokoreańskich. We wsi stacjonują uzbrojone jednostki wojskowe, a od 23.00 obowiązuje godzina policyjna. Wojskowy rygor nie pozwala zapomnieć o trwającej od ponad pół wieku konfrontacji. W obu wioskach powiewają najwyższe maszty flagowe świata. Maszt Południa wznosi się na 100 m, północnokoreański jest o 60 m wyższy.
Od 1953 r. pomiędzy obiema Koreami doszło do tysięcy incydentów zbrojnych, aktów prowokacji, sabotażu lub dywersji. Liczne komentarze przetoczyły się przez media w związku z marcowym zatopieniem południowokoreańskiej korwety Cheonan, a także listopadowym ostrzałem artyleryjskim południowokoreańskiej wysepki Yeonpyeong przez KRLD. Te wydarzenia i wiele drobniejszych incydentów przypominają, że jest to obszar działań wojennych. Należy o tym pamiętać, bo choć reżim Kimów wydaje się może wysoce przewidywalny i schematyczny, Półwysep Koreański nadal jest beczką prochu.
Pozostaje wierzyć, że tak jak niespodziewanie upadł berliński mur i doszło do zjednoczenia Niemiec, tak szybko i nieoczekiwanie zniknie i ta sztuczna granica, dzieląca naród o wspólnej, liczącej cztery tysiąclecia historii. Zjednoczył się Jemen, zjednoczyły się Niemcy i Wietnam. Być może przyjdzie czas na Koreę. Choć z pewnością nie będzie to proces szybki ani łatwy.