Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2013-06-01

Artykuł opublikowany w numerze 06.2013 na stronie nr. 12.

Tekst i zdjęcia: Agnieszka Jankowska, Zdjęcia: Katarzyna Rojek,

Rzym dla zaawansowanych


Kilka dni w Rzymie wystarczy, żeby zobaczyć Koloseum, odwiedzić Watykan, zjeść lody przy Fontannie di Trevi. Zaliczyć turystyczne szlaki, wytarte bruki, po których od wieków stąpają pielgrzymi. Potem zmęczyć się gwarem, nie czuć nóg po przebytych kilometrach, z ulgą polecieć do domu. I znowu wyszukać bilet w promocji, żeby wrócić i poznać Rzym mniej znany, na który nie wystarcza czasu pędzącym wycieczkom.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Zabytki rzymskie mogę oglądać wielokrotnie, nigdy nie przychodzi uczucie znużenia. Wciąż odkrywam w nich coś nowego. Zapewniam, że za każdym razem wyglądają inaczej, zależnie od pory roku, dnia, kąta padania światła. Po jakimś czasie zaczynam jednak unikać turystów. Denerwują mnie, drażnią, depczą po nogach. Chcę zobaczyć miejsca, do których rzadko docierają. Miejsca mijane codziennie przez rzymian przyzwyczajonych, że w ich mieście każdy zaułek przynosi niespodziankę.
Siedzę w księgarni Feltrinelli, przy Largo Torre Argentina. Przychodzę tu często zimą. Porywam książkę z półki i zanurzam się w niej w kawiarence na górze, przy filiżance cappuccino. Podnosząc wzrok znad lektury, chłonę widok na plac z ruinami świątyń. Zamieszkuje go bodaj najsłynniejsza kolonia kotów w Rzymie. Ale dla mnie to głównie miejsce zabójstwa Juliusza Cezara w Idy Marcowe. Wspominam polityka i wodza, który, o ironio, głosił, iż „zdradę kocha, zdrajców nienawidzi”.

 

PIRAMIDA W WIECZNYM MIEŚCIE

Nad Cmentarzem Protestantów góruje Piramida, grobowiec rzymskiego urzędnika Gajusza Cestiusza Epulona. Ta budowla uchodzi za najlepiej zachowany zabytek starożytności w Rzymie (obecnie zakryta rusztowaniami).

KOLEJKA DO DZIURKI OD KLUCZA

Awentyn, jedno z siedmiu wzgórz miasta, to miejsce rzadziej odwiedzane przez turystów. Jednak przed bramą do siedziby kawalerów maltańskich tworzą się kolejki chętnych, którzy chcą zerknąć przez dziurkę od klucza. Dla widoku, jaki się z niej roztacza, warto odstać nawet dłuższą chwilę…

KOCIA ŚWIĄTYNIA

Ruiny starożytnych świątyń na Largo di Torre Argentina zamieszkuje największa w Rzymie kolonia kotów. Area Sacra, ogrodzona z czterech stron, to miejsce, w którym te zwierzęta znalazły święty spokój. Nie płoszą ich turyści, a dokarmiają regularnie mieszkańcy.

 

EUROPA, JAKIEJ CHCIAŁ DUCE

 

Myśli o innym wodzu pojawiają się w dzielnicy Eur (właściwie Europa, ale niewielu rzymian ją tak nazywa). Powstała ona na zamówienie Mussoliniego i miała być ukończona na Wystawę Światową w Rzymie w 1942 roku, która nie odbyła się z powodu wojny. W Eur, powstałej jako dzielnica propagandy, ulice są szerokie, a budowle prostokątne i białe. Zbudowane z ciężkich materiałów, marmuru i trawertynu, dziś dają siedziby urzędom i muzeom. Mussolini widział zapewne oczami wyobraźni parady żołnierzy przechodzące szerokimi bulwarami i tłumy wiwatujące na jego cześć. „To jedna z niewielu rzeczy, która mu się w życiu udała” – myślę, gdy odwiedzam Eur.
Lubię przystawać pod Palazzo della Civilta’ del Lavoro, zwanym Prostokątnym Koloseum. Ta sześciopiętrowa regularna bryła z łukami widoczna jest z daleka dzięki pokryciu z płyt trawertynu. Zawsze podchodzę bliżej, żeby wczytać się w napis umieszczony na czterech fasadach: „Naród poetów, artystów, bohaterów, świętych, myślicieli, naukowców, żeglarzy, emigrantów”. Trudno nie przyznać słuszności, choć złośliwi dopowiadają: „pożeraczy makaronu, mafiosów”. W czterech rogach budowli na cokołach znajdują się statuy Kastora i Polluksa. Na dole, u podstaw każdego łuku, stoją ponadtrzymetrowe posągi, które przedstawiają dziedziny sztuki, zawody i talenty, m.in. Talent Polityczny, Talent Militarny, Porządek Społeczny, Prawo, Filozofię.
Prace budowlane w dzielnicy wznowiono pod koniec lat 1950. w związku ze zbliżającą się olimpiadą w Rzymie. Z tego okresu pochodzi inny budynek – Grzyb. To wieża będąca przeciwpożarowym zbiornikiem wodnym zasilana przez 44 źródła artezyjskie. Eur zawdzięcza nawadnianiu przez pięćdziesięciometrowy Grzyb to, co w dzielnicy tej lubię najbardziej – zieleń, parki i skwery, a także bujne przywillowe ogrody. W wieży działa panoramiczna restauracja, podobno z odstraszającymi cenami. Stworzył ją w latach 1980. znany włoski tenor Mario del Monaco. Nad sztucznym jeziorem, otoczonym parkiem, góruje budynek straszak – siedziba ENI, włoskiej spółki naftowej. Dwudziestopiętrowy drapacz chmur ma szyby z zielonego szkła. Gazeta „Il Gatto selvatico” („Dziki Kot”) wydawana przez ENI zachwycała się budynkiem, określając go mianem praktycznego (zgoda), harmonijnego (zgoda), eleganckiego (nie!). Opuszczam Eur, spacerując ulicą Europa, pełną sklepów i butików.

 

ROZMOWA NAGROBKÓW

Epitafia na nagrobkach Cmentarza Artystów prowadzą swoisty dialog ze zwiedzającymi i uchodzą za najciekawsze w świecie. W urokliwej scenerii spoczywają poeci i pisarze, m.in. John Keats i Percy Shelley.

Z OLIMPU DO KOTŁÓW

Antyczne rzeźby mitologicznych bóstw prezentują się ciekawie na tle turbin i kotłów elektrowni Montemartini.

 

PODEJRZEĆ ŚWIĘTEGO PIOTRA

 

Znajomy rzymianin zabiera mnie na przejażdżkę motorem. Wjeżdżamy na Awentyn, jedno z siedmiu wzgórz Rzymu. Parkujemy na Placu Kawalerów Maltańskich. Kolega namawia mnie, bym zajrzała przez dziurkę od klucza w drzwiach budynku zakonu. Czuję się niezręcznie, ale okazuje się, że warto było tę niedyskrecję popełnić. Przez dziurkę widać bazylikę św. Piotra.
Obok pałacu znajduje się Park Savello, zwany Ogrodem Drzewek Pomarańczowych. Wchodzimy i podziwiamy jedną z piękniejszych panoram miasta. Park w średniowieczu należał do rodziny Savelli, a później mieli tu swój ogród dominikanie. W latach 1930. postanowiono udostępnić go mieszkańcom miasta. Zasadzono drzewka pomarańczowe na cześć świętego Dominika, który jako pierwszy sprowadził do Rzymu gorzkie pomarańcze hiszpańskie. Legenda mówi, że pierwsze drzewko sprowadzone do Włoch wciąż żyje i znajduje się w ogrodzie pobliskiego kościoła św. Sabiny.
Przejażdżkę kończymy w najstarszej lodziarni rzymskiej „Fassi” na Eskwilinie. Zsiadając z motoru, dotykam gołą nogą rury wydechowej. Mój znajomy wbiega do lodziarni po lód, ale pracownicy mówią, że mojej zgrabnej nodze może to tylko zaszkodzić, i dają zimną wodę. Ból łagodzi świadomość, iż goszczę w lodziarni mającej 130 lat. Pozostaje ona w rękach czwartego już pokolenia rodziny Fassi. Przygotowywała ciastka dla króla Vittorio Emmanuele, potem torty ze swastyką dla Hitlera, desery dla Duce, wreszcie, pod koniec wojny, lody dla Amerykanów (klient to klient, chciałoby się powiedzieć). Teraz swoje produkty dostarcza do lodziarni w Chinach, USA i Korei. Specjalnością zakładu są lody sanpietrini w charakterystycznym kształcie kamieni z bruku rzymskiego. Do dziś pamiętam smak lodów z Eskwilinu i już zawsze będzie mi o nich przypominać ciemniejszy ślad na nodze.

 

 

ELEKTROWNIA BOGÓW I CMENTARZ ARTYSTÓW

 

Rzym obfituje w muzea – turyści zwiedzają najczęściej Watykańskie, Kapitolińskie, Narodowe i Galerię Borghese. Rzymianie potrafią jednak zaskakiwać. Jednym z interesujących pomysłów było ustawienie antycznych rzeźb wśród maszyn i kotłów. Siedemnaście lat temu z powodu wilgoci panującej w salach Muzeów Kapitolińskich postanowiono część eksponatów przenieść na czas remontu do nieczynnej centrali elektrycznej Montemartini w dzielnicy Testaccio. Rzeźby zadomowiły się we wnętrzach elektrowni i wystawa mająca być tymczasową została w industrialnym otoczeniu do dziś. Zeus i inne mitologiczne postaci na tle kotłów, silników diesela i turbiny parowej stwarzają interesujący efekt.
Niedaleko muzeum znajduje się piramida Gajusza Cestiusza Epulona. Wysoka na 36 metrów, pokryta jest płytami białego marmuru z Carrary. Za nią, trochę ukryty, leży cmentarz niekatolicki zwany też Cmentarzem Anglików. Powstał w 1821 roku, gdy coraz więcej cudzoziemców niekatolików przybywało do Rzymu i tam umierało. Prawo odmawiało im pochówku na istniejących nekropoliach. Byli chowani pokątnie, często nocą, na polach poza murami miasta. Kawałek terenu na cmentarz wyprosił od władz kościelnych przedstawiciel króla pruskiego, baron Humboldt.
W XVIII wieku Wieczne Miasto odkrywali liczni rzeźbiarze, malarze i pisarze. Jednym z nich był John Keats, poeta angielski, który zmarł tu w wieku zaledwie 25 lat na gruźlicę. Zgodnie z jego wolą na grobie umieszczono napis: „Tutaj spoczywa ten, którego imię zapisano na wodzie”. Nekropolia, zwana także Cmentarzem Artystów, sprawia wrażenie wciąż żyjącej. Tutaj nagrobki „rozmawiają”. Na innej płycie marmurowej znajduję odpowiedź na sławną inskrypcję: „Keats! Jeżeli Twoje drogie imię zapisano na wodzie, każda kropla spłynęła z twarzy tych, którzy płaczą po Tobie.”
W nowej części znajduje się grób innego Anglika, poety Percy Shelleya, przyjaciela Byrona, który utonął w Ligurii. Po wizycie na cmentarzu Shelley powiedział, że można by zakochać się w śmierci na samą myśl, iż pochowają nas w miejscu tak przyjemnym jak to. Nie podzielam jego entuzjazmu, ale przyznaję, że jest to najciekawsza nekropolia, jaką odwiedziłam. Lektura epitafiów i podziwianie rzeźb sprawia, iż nie zauważam nawet żywych lokatorów cmentarza. Pełno tu kotów wygrzewających się w słońcu.
Cmentarz jest utrzymywany przez obcokrajowców, administrują nim ambasadorzy 14 państw akredytowani we Włoszech. Nie otrzymuje dotacji ze strony państwa włoskiego, jako niekatolicki nie może też liczyć na wsparcie Watykanu. W 2005 roku znalazł się na liście 100 zagrożonych zabytków świata publikowanej przez World Monuments Fund.

 

BRAMA DO LIBERTY

Arkada, która wprowadza do dzielnicy Coppedè, od strony ulicy Tagliamento. Łuk łączy elementy renesansu, barokui gotyku, a za bramą dominuje już styl liberty.

ZAKOCHANI W RZYMIE

 

Docieram na most Ponte Milvio. To na nim, podczas bitwy z Maksencjuszem w 312 roku, Konstantyn Wielki zobaczył na niebie napis: „Pod tym znakiem zwyciężysz”. Tak się stało, a cesarz przyjął chrześcijaństwo. W ostatnich latach most stał się atrakcją turystyczną z innego jednak powodu. Autorem zamieszania jest Federico Moccia, który napisał cykl powieści dla młodych i o młodych Italiani. Przetłumaczone na kilkanaście języków, rozsławiły most jako miejsce, w którym zakochani wyznają sobie miłość, a w jej dowód zawieszają kłódki ze swoimi imionami, kluczyki wrzucając do Tybru.

Początkowo kłódki wieszano na latarniach. Ale kiedy w 2007 roku jedna z nich runęła pod wpływem ciężaru, rozpętała się dyskusja na temat bezpieczeństwa. Ówczesny burmistrz Rzymu Veltroni, przeciwny zwyczajowi kultywowanemu przez zakochanych, został nawet okrzyknięty „wrogiem miłości”. Liczne protesty młodych kochających wymusiły rozwiązanie kompromisowe. Przez jakiś czas kłódki wieszano na specjalnych łańcuchach. We wrześniu ubiegłego roku usunięto je z mostu całkowicie. Książki Moccia do mnie nie przemawiają, mam niestety zbyt wiele lat. Wydaje mi się jednak, że żaden sposób okazywania miłości drugiej osobie nie jest banalny. Dziś kłódki można zobaczyć na mostach w całej Europie.
Wędrówki po Rzymie znanym niewielu kończę w Coppede’. To część dzielnicy Trieste, usytuowana pomiędzy placem Buenos Aires a ulicą Tagliamento. Tworzy ją kilkadziesiąt budynków zbudowanych we włoskim stylu liberty. Dzielnica nazwę zawdzięcza florenckiemu architektowi Gino Coppede’, który zaprojektował ją i nadzorował budowę od 1913 do 1927 roku, aż do śmierci.
Kilka willi zdobią wieże przypominające te średniowieczne. To one, wraz z zielenią, nadają dzielnicy trochę bajkowy charakter. Tak jak stwory, które pojawiają się na fasadach budynków i fontannach w centrum dzielnicy, na placu Mincio. Stoi tam Fontanna Żab, w której wykąpali się Beatlesi po koncercie w pobliskim klubie Piper. Przy placu znajduje się Pałac Pająka, zawdzięczający nazwę dekoracji nad wejściem. Najbardziej bajkowa i okazała jest jednak Willa Wróżek z charakterystyczną wieżyczką z amorkami i zegarem ze znakami zodiaku.
Przez dłuższy czas nie udaje mi się zapamiętać nazwy secesyjnej dzielnicy, rzymskiej oazy liberty. Przekształcam na Coccode’ (nasze „kukuryku”), co bawi moich włoskich znajomych, którzy nierzadko nie mają pojęcia o jej istnieniu. Ja ją zapamiętam, gdyż była kolejną niespodzianką na rzymskim szlaku. Wciąż kuszącym, wciąż do końca nieodkrytym. Znowu tam wrócę, bo jak słusznie zauważył Marcel Proust, prawdziwa podróż odkrywcza nie polega na szukaniu nowych lądów, lecz na nowym spojrzeniu…