Zdobyłem najwyższy szczyt tego kraju. Odwiedziłem szympansy w dziczy. Kilka dni spędziłem w Parku Narodowym Wodospadów Murchisona, podziwiając przyrodę i pływając Nilem pośród hipopotamów. Nie zobaczyłem wszystkiego, ale wiem już, że do Ugandy na pewno wrócę. Bo naprawdę warto.
Dostępny PDF
Republika Ugandy to jeden z sześciu afrykańskich krajów, przez które przebiega linia równika. Pod względem atrakcyjności nie ustępuje Kenii czy Tanzanii. Panująca tutaj przez wiele lat dyktatura oraz konflikty zbrojne odstraszały turystów. Prowadzone ostatnio statystyki pokazują jednak, iż popularność tego kraju wzrasta. W latach 2006-2010 liczba gości odwiedzających tamtejsze parki narodowe podwoiła się. Warto odwiedzać je choćby po to, aby ujrzeć unikalne w skali światowej goryle górskie, wybrać się na wędrówkę po słynnych Górach Księżycowych oraz na wycieczkę Nilem czy nad Jezioro Wiktorii – największe na kontynencie.
BAJKOWE BUJUKU
Malownicza dolina Bujuku w górach Rwenzori z licznymi bagnami i wspaniałymi widokami na okoliczne pięciotysięczniki.
GDZIE STRUMYK PŁYNIE
Jeden z wielu potoków na trasie do Bujuku Hut (3900 m n.p.m.).
WCIĄGAJĄCY SZLAK
Kładka zbudowana nad bagnem Lower Bigo Bog jest dużym ułatwieniem dla wędrowców.
JAK ZDOBYĆ MARGHERITĘ
Jest styczeń, najlepszy miesiąc na trekking na najwyższy szczyt Ugandy – Margherita Peak, mierzący 5109 m n.p.m. Znajduje się on w Górach Księżycowych (Rwenzori Mountains) na granicy z Demokratyczną Republiką Konga. Góra ta jest trzecią w Afryce pod względem wysokości. Dwa wyższe afrykańskie szczyty leżą w sąsiedniej Tanzanii (Kilimandżaro – 5895 m n.p.m.) i Kenii (Mount Kenya – 5199 m n.p.m.). Aby zdobyć Margheritę, potrzebna mi będzie znajomość podstaw wspinaczki oraz dobra kondycja fizyczna. Oprócz tego – raki, czekan, sprzęt wspinaczkowy oraz ciepłe ubranie.
Początek szlaku na szczyt znajduje się w Nyakalengija, małej wiosce u podnóża Gór Księżycowych. Przed wyruszeniem w drogę w siedzibie władz zarządzających Parkiem Narodowym Rwenzori zapoznajemy się z prezentacją na temat naszego trekkingu – noclegów, warunków panujących na trasie i obowiązujących zasad bezpieczeństwa. W międzyczasie spośród zgromadzonego tłumu wybierani są nasi przewodnicy, kucharze i tragarze. Ekipa wspomagająca nas liczyć ma 17 osób.
Pierwszego dnia pokonujemy las deszczowy. Żar leje się z nieba, a wkoło istna dżungla. Nad głowami krąży mnóstwo kolorowych motyli. Przez ścieżkę przechodzą kameleony. Z oddali dobiegają dźwięki wydawane przez szympansy. Aż trudno uwierzyć, że za cztery dni, ubrany w grube ciuchy i połączony z przyjaciółmi linami, w rakach, z czekanem w ręku, zmagać się będę z lodowcem. W końcu, po czterech godzinach, docieramy do Nyabitaba Hut.
GOOD BYE AND GOOD LUCK
Dzieci z wioski Nyakalengija żegnają nas przed kilkudniowym trekkingiem.
SIŁY DODA MĄKA I WODA
Ekipa naszych tragarzy przy wieczornym posiłku. Codziennie jedli ugali – papkę z mąki kukurydzianej.
MARGHERITA SIĘ TOPI
Podejście na lodowiec Margherita, z wykorzystaniem liny, należy wykonać bardzo szybko ze względu na stałe topnienie lodowca i zagrożenie odrywającymi się kawałkami lodu.
Następnego dnia po raz pierwszy ukazuje się Margherita. Zanim tam dotrzemy, musimy pokonać rozległe bagna. Aby ułatwić marsz, ułożone zostały nad nimi kładki i konstrukcje z gałęzi, pozwalające pokonać trudniejsze odcinki. Jesteśmy zawiedzeni, bo nie wykorzystujemy woderów. Przywieźliśmy je z Polski, a tymczasem okazują się zbędne, gdyż od wielu dni nie padało. Zostawimy je tragarzom na zakończenie wycieczki. Przydadzą się im podczas kolejnych wypraw.
Na zakończenie dnia, grając w karty, raczymy się ugandyjską sherry, odkrytą podczas pobytu w Kampali. Ostatnią butelkę odkładamy na zdobycie szczytu.
Trzeciego dnia podchodzimy do Bujuku Hut, leżącej powyżej jeziora Bujuku. W jeziorze nie ma ryb, i pomimo że znajduje się na wysokości prawie 3900 m n.p.m., nigdy nie zamarza. Ten dzień to również wędrówka przez kolorowe bagna i łąki wzdłuż dwóch, mierzących ponad 4500 metrów, wzgórz – Mount Speke oraz Mount Baker. Towarzyszą nam najładniejsze widoki podczas całej tej eskapady.
Noc przed wejściem na Margherita Peak spędzamy w Elena Hut, u podnóża ogromnych skalnych szczytów, na wysokości ponad 4500 m n.p.m. Powinniśmy dobrze wypocząć, bo atakujemy przed wschodem. Chcemy dotrzeć na lodowiec, zanim afrykańskie słońce zacznie go roztapiać. Sprawdzamy temperaturę. Na razie jest minus 7 stopni, ale może być zimniej. Spomiędzy chmur prześwituje księżyc i widać gwiazdy, które oświetlają skalne wierzchołki z dwoma lodowcami. Może dlatego Góry Księżycowe? Mocno przeżywam dzień, który nadejdzie, chyba najważniejszy w całej naszej podróży.
KSIĘŻYCOWE W SŁOŃCU
Widok z najwyższego szczytu Ugandy, Margherita Peak, na pozostałe wierzchołki Gór Księżycowych.
RÓWNIKOWE ŚNIEGI
Lodowiec usiany jest szczelinami. Aby go przejść, konieczne jest użycie lin, raków, uprzęży i czekanów.
NA WSPÓLNYM SZCZYCIE
Margherita Peak, (5109 m n.p.m.) to jednocześnie najwyższy szczyt Ugandy i Demokratycznej Republiki Konga.
WEJŚCIE PO LODZIE, ZEJŚCIE PO WODZIE
Jest ciemno. Ponad nami ośnieżone szczyty Rwenzori, lśniące w świetle gwiazd. Wieje silny wiatr. Temperatura minus 11 stopni. Idziemy! Czołówki na naszych głowach oświetlają drogę. Wspinamy się, pomagając sobie przytwierdzonymi linami. Zaczyna świtać. Wspaniały wschód słońca – cała okolica tonie w pomarańczowych barwach. W ponad godzinę dochodzimy do Stanley Plateau, rozległego śnieżnego pola. Po raz pierwszy zakładamy raki i uprzęże, chwytamy czekany. Nigdy nie chodziłem po lodowcu!
Margherita jest na wyciągnięcie ręki. Ale to złudzenie. Przed nami dwie godziny marszu i najtrudniejszy odcinek wyprawy. Słońce zaczyna przygrzewać i lodowiec topi się szybko. W pośpiechu zakładamy kaski i wspinamy się na jego czoło, trzymając się liny. Idziemy powiązani. Pojawiają się szczeliny. Przez większość z nich wystarczy przeskoczyć, ale część musimy obchodzić. W końcu mijamy najniebezpieczniejszy odcinek. Mozolnie idziemy pod górę. Zaczyna brakować tchu. Przemykamy pod ogromnymi lodowymi nawisami. Omijamy ostatnią wielką szczelinę i dochodzimy do stóp skalnego wierzchołka Margherity.
Zdejmujemy raki. Przed nami ostatnia wspinaczka. Pięć kroków. Przerwa. Pięć kroków. Przerwa. To się chyba nigdy nie skończy. Marzę o tym, żeby już tam być. Widzę szczyt, ale brakuje siły, aby przyśpieszyć. Jeszcze tylko kilka kroków. Ostatni stopień. Jest! Mam to. Zdobyłem Margheritę – najwyższy szczyt Ugandy! Chcę skakać z radości, ale nie mam „pary”. Więc patrzę przed siebie. Spoglądam na Ugandę i Kongo z góry – tej, która jest ich najwyższa i wspólna.
Zimno i wiatr każą schodzić. Ponieważ lodowiec topnieje, przy większym nachyleniu raki zsuwają się, zanim zdołam wbić je w podłoże. Szczeliny przerażają głębokością. Musimy stąd wiać, bo robi się coraz groźniej. Z lodowca opuszczamy się przy użyciu liny, a na ostatni odcinek schodzimy już bez raków i uprzęży. Idziemy powoli, ale trudno zachować koncentrację. Trzymam się kurczowo liny i nie mogę znaleźć miejsca na postawienie nogi. Jeszcze 50 metrów w dół. Odwracam się gwałtownie w bok i uderzam głową w skałę. Co za szczęście, że nie chciało mi się zdjąć kasku.
Resztką sił rzucam plecak na skałę. Siadam, a następnie padam. Leżę, nie wierząc, że się udało. Bez słowa wypijamy ugandyjskie sherry i zasypiamy.
Dziękujemy przewodnikom, tragarzom i kucharzowi. Wręczamy napiwek oraz obiecane wodery. W drodze powrotnej do Kasese, naszego miejsca noclegowego, kupujemy sześć butelek coli, o której marzyliśmy od kilku dni. Wypijamy je duszkiem. Docieramy do Kasese. W hotelu znowu kupujemy sześć butelek. Zasłużyliśmy na nie.
MAŁPI RAJ
Największą atrakcją Parku Narodowego Kibale Forest są szympansy. Chronione są tam od 1991 roku. Obecnie żyje ich półtora tysiąca.
LAMPARTY LUBIĄ BABMUS
Podczas trekkingu kilkukrotnie przechodziliśmy przez bambusowe lasy Parku Narodowego Rwenzori. Te gęste zarośla zaczynają się na wysokości 2500 m n.p.m. i są naturalnym środowiskiem lamparta.
RELAKS POD SZYMPANSEM
W pobliżu wejścia do Parku Narodowego Kibale Forest postawiono niewielką wiatę, a pod nią drewniany pomnik szympansa.
SZYMPANSY I ZAGADKA MATATU
Czym podróżować po Ugandzie? Matatu, czyli lokalnymi autobusami. Najczęściej są to leciwe toyoty hiace, zabierające kilkanaście osób. Na mniej uczęszczanych trasach rolę busów spełniają zwykłe corolle. Duże plecaki umieszczamy w bagażniku, małe trzymamy obok siebie. Siadamy we trzech w jednym z pojazdów i czekamy. Pojawił się pan z teczką. Czekamy dalej. Do pana z teczką na przednim siedzeniu dołącza pan z wielkimi słuchawkami. Komplet? Jeszcze nie. Pojawia się kolejny chętny na podróż. Siada obok kierowcy. Przychodzi pani z dziewczynką. Gdzie się zmieści? Przecież z tyłu siedzimy w trójkę z plecakami. Pani siada obok mnie, a dziecko na jej kolanach. Dziewięć osób. Ktoś siłą domyka drzwi.
Jedziemy szutrową drogą do Kibale, aby pooglądać szympansy w naturze. Progi zwalniające pokonujemy wzdłużnie, inaczej samochód mógłby zawisnąć. Wyjeżdżając z Fort Portal, mijamy niewielkie budynki, pokryte reklamami telefonii komórkowych i firm produkujących farby. Na ulicach przeważają motory, zwane boda-boda, służące jako lokalne taksówki. Gdy kończą się zabudowania, mijamy już tylko plantacje herbaty i bananów.
Po godzinie dojeżdżamy do celu. Opłata za wejście do Parku Narodowego Kibale jest dosyć wysoka. Za trzygodzinny tak zwany „chimpanzee tracking” oraz obserwację szympansów zapłacić trzeba 150 dolarów. Ale za tę cenę możemy tu również spotkać dwanaście innych gatunków małp, m.in. koczkodany górskie, koczkodany czarnosiwe i gerezy czerwone.
NIEPEŁNY KAMUFLAŻ
Chatki stoją w okolicy polowego lotniska Kabalega Falls na terenie parku Murchison Falls. A co robi tam czołg?
NILOWE SPOTKANIA
Koczkodan rudy, białe nosorożce, hipopotam oraz stado brzytwodziobów afrykańskich to tylko kilka z wielu gatunków zwierząt napotkanych podczas rejsu po Nilu w Parku Narodowym Murchison Falls.
Idziemy wydeptaną alejką do lasu w towarzystwie uzbrojonego strażnika. Nasz przewodnik kontaktuje się z innymi przez krótkofalówkę, aby dowiedzieć się, gdzie aktualnie znajduje się najbliższe stado. Dość szybko spotykamy turystów, co oznacza, że małpy są blisko. Jedna z nich przechodzi tuż obok. Zaraz za nią kolejne. W jednym stadzie może być nawet sto osobników. Staramy się nie wchodzić im w drogę. Zwierzaki wspinają się po drzewach i przechodzą z jednego na drugie, wyszukując przysmaki. Potem schodzą na dół i konsumują to, co zerwały na górze. Małe naśladują matki, przytulają się, bawią ze sobą. Przewidziane trzy godziny mijają ciekawie i szybko.
Ze znalezieniem transportu powrotnego do Fort Portal może być problem. Na czerwonej, szutrowej drodze raz na kilkanaście minut pojawia się tylko boda-boda, a my czekamy na matatu. Siedzimy obok drewnianego pomnika szympansa i zastanawiamy się, ile osób może pomieścić matatu? Nagle zatrzymuje się, z siedmioma osobami w środku. W bagażniku jadą dwa wielkie materace, do nich zostają dopchnięte nasze trzy duże plecaki. A my? Starszy pan z kijkiem zostaje przesadzony na przednie siedzenie obok kierowcy. Z tyłu zostają tylko cztery osoby. Dosiadam się więc do nich z kolegą i dwoma mniejszymi plecakami. Z przodu ląduje jeszcze drugi kolega. Nasz rekord zostaje pobity – matatu zabiera dziesięć osób. Częstujemy pasażerów ciastkami i szczęśliwie docieramy na miejsce.
AFRYKA DZIKA I JA
Tu kończy się cywilizacja. Znika asfalt, pojawia się czerwony afrykański szuter. Po paru godzinach jazdy z Kampali docieramy do wodospadów Murchisona. Śpimy na campingu leżącym na wysokim brzegu Nilu Wiktorii. Teren nie jest ogrodzony. Po campingu przechadzają się nocą guźce, hipopotamy i pawiany. Słychać odgłosy buszu. Ogromne nietoperze, które upodobały sobie wnętrze baru jako miejsce polowania, coraz śmielej latają nad głowami.
Jestem w samym środku Afryki. Dookoła busz pełen zwierząt wydających tajemnicze dźwięki. Słyszę każdy szelest, każdą łamaną gałązkę. Zamykam szczelnie namiot, kiedy pojawia się dziwne chrząkanie. To guźce. Trzeba na nie uważać. Mają dobry zmysł węchu. Dlatego obowiązuje zakaz trzymania jedzenia w namiotach.
O wschodzie słońca przeprawiamy się promem na drugi brzeg Nilu. Odgłosy porannego buszu i rześkie powietrze powodują, że czuję się zrelaksowany. Wsiadamy do samochodu i jedziemy na safari. Mijamy stada antylop, słoni i małp. W zatoczce leniuchuje wielkie stado hipopotamów. Opierają głowy na grzbietach i brzuchach swoich pobratymców. Dopiero wieczorem, gdy będzie chłodniej, staną się bardziej ruchliwe i rozpoczną poszukiwanie pożywienia.
W drodze powrotnej pawiany wskakują do jednego z samochodów i kradną torbę z jedzeniem. Siadają potem na płocie i zjadają zawartość zdobyczy. A my ucinamy sobie drzemkę, z której budzę się, podskakując z wrażenia na widok spoglądającego mi głęboko w oczy guźca. On chyba też jest zaskoczony.