Do południa narty, po południu morze – tak właśnie spędzają czas w Libanie liczni turyści z Włoch, Niemiec czy Francji. Ilekroć jadę tam późną jesienią, spotykam zawsze tych samych starych znajomych.
Frank i jego żona Katherine, najweselsi Niemcy, jakich poznałem, podkreślają, że bardziej od Alp cenią sobie właśnie libańskie stoki. Dlaczego? Bo po nartach wystarczą dwie godziny, żeby przejechać samochodem nad Morze Śródziemne i rozłożyć ręcznik na piaszczystej plaży. Temperatura powietrza około 23°C – mniej więcej tyle, ile nad Bałtykiem w lipcu... W najwyżej położonych rejonach gór pierwszy śnieg pojawia się już pod koniec listopada; w grudniu ruszają wyciągi. Lodowców w Libanie co prawda nie ma, ale sezon narciarski przyzwoity: o ile zima jest śnieżna, trwa aż do kwietnia. Najwyższy szczyt Kurnat as-Sauda wznosi się w paśmie gór Liban na wysokość 3083 m n.p.m. Polecam szczególnie najwyżej położone górskie ośrodki – Cedars i Faraya – z kilkunastoma wyciągami.
Libańskie góry mają jeszcze kilka oczywistych zalet: jest tanio i wyjazd z Bejrutu w góry na pewno pozwoli zmniejszyć wydatki; transport, jak na rejon turystyczny przystało, rozwinięty jest doskonale; lokalna kuchnia jest znakomita, a ludzie są mili i uczynni. Można też poczuć się jak w domu, bo miejscowi górale, podobnie jak polscy, uwielbiają Jana Pawła II. Mówią o nim „swój chłop”. Gdy polski papież był w Libanie, witały go tłumy. Kochają go tu wszyscy – i chrześcijanie, i muzułmanie.
LIBAŃSKI LIBERALIZM
Podróżny przylatujący do Bejrutu może w pierwszej chwili odnieść wrażenie, że przybył do jednego z miast europejskich. Tego rodzaju spostrzeżenia mogą być mylące: Liban to kraj w większości muzułmański. Niegdyś proporcje rozkładały się równo, dziś chrześcijan jest około 34%. Strój, jaki w miastach chrześcijańskich jest normą, w muzułmańskich może budzić zgorszenie. Dekolty, „miniówki” i obcisłe legginsy – choć stosowne na wieczorne imprezy w Bejrucie – na północy kraju prowokują niechętne komentarze, pełne dezaprobaty spojrzenia, a nawet otwartą krytykę ze strony bardziej ortodoksyjnych muzułmanów.
Prawda, że w Libanie reguły religijne nie są tak ściśle przestrzegane jak w większości krajów islamu. Według nakazów wiary wszystkie dorosłe kobiety powinny zakrywać włosy (a zgodnie z bardziej ortodoksyjnymi zaleceniami również twarz). Jak to wygląda w praktyce? Otóż, z punktu widzenia islamskiej tradycji, nie jest zbyt dobrze: większość moich koleżanek ma profile na Facebooku, a na nim zdjęcia, w których prezentują się bez chust. Mówią żartobliwie, że chusty są dla tych dziewczyn, które i tak nie mogą znaleźć chłopaka. Liban zawsze uważany był za jeden z najbardziej liberalnych krajów muzułmańskich. Już w czasach odległych otwierał się na wszelkie wpływy z zewnątrz. Właśnie dlatego ten mały skądinąd zakątek na Bliskim Wschodzie gości tak niespotykaną różnorodność Kościołów, kultur oraz grup etnicznych.
Potwierdzają to moi kumple, a zarazem przewodnicy niedawnej podróży. Jeden z nich, Jozef – chrześcijanin, drugi Bassam – muzułmanin. Bardzo mili, sympatię budzi ich swobodny sposób bycia. Koniecznie chcieli pokazać mi jak najlepiej swój kraj. Tym razem miałem dwa cele: Bejrut i góry. Nie kryłem, że jestem miłośnikiem nocnych eskapad. Nie przypadło to im chyba do gustu. Ale co mieli robić, skoro byłem ich gościem?
BEJRUT PEŁEN SŁODYCZY
Jeszcze w 2006 r. na miasto spadły izraelskie bomby. Atak spowodował wiele niewinnych ofiar, a Bejrut miejscami obrócił się w zgliszcza. Oglądając te ruiny, wyobrażałem sobie zniszczoną podczas II wojny światowej Warszawę – znam ją z opowieści dziadka. Odbudowa stolicy Libanu wciąż trwa, i to z wielkim rozmachem: nowe trendy architektoniczne, pnące się w górę wieżowce i rozrastające się bloki mieszkalne. W Bejrucie najlepiej zatrzymać się na kilka dni. Naprawdę wiele jest do zobaczenia. Zabytki, to oczywiste, ale i wspaniałe sklepy, kluby oraz fantastyczne plaże. Często zadaję sobie pytanie: skąd ci ludzie mają tyle pieniędzy na tak ekskluzywne samochody, domy i ubrania...
Zwiedzanie zaczęliśmy od dobrej kawy i kilku przepysznych baklaw. Mogę was zapewnić (choć może w ustach pół-Libańczyka zapewnienie to nie będzie miało odpowiedniej siły przekonywania), że lepszych ciastek niż te nie ma na całym świecie. Doskonałe słodycze to tutejsza specjalność. Są tu także wyjątkowe kobiety. Nie mogliśmy się powstrzymać, żeby nie zerkać na przechodzące ulicą piękności i ich wspaniałe kreacje. Jozef wciąż powtarzał, że takich dziewczyn jak te nigdzie na świecie nie zobaczę. Razem z Bassamem zgodziliśmy się z tą opinią, uzupełniając jeszcze jego listę o Polki i Żydówki. Przyznać należy, że Bejrut jest jedynym miejscem w muzułmańskim świecie, w którym niezależnie od pory dnia można zobaczyć ubrane po europejsku oszałamiające kobiety. Są wszędzie: za kierownicami kabrioletów i terenowych dżipów, w sklepach, kawiarniach i restauracjach. Prowokują zalotnymi uśmiechami, ekscytują nieziemską urodą.
Bejrut nie żywi żadnej niechęci do turystów, przeciwnie: odwzajemnia ich sympatię. Świadczą o tym uśmiechy i przyjazne gesty mieszkańców. Ulice przystrojone są ozdobami, z domów płynie typowa arabska orientalna muzyka. Miasto byłoby zupełnym ideałem z punktu widzenia turysty, gdyby nie jeden mankament: wysokie ceny.
KEBAB I DRINK
Zatrzymaliśmy się, by zjeść przepyszny kebab z baraniny z liśćmi świeżej mięty oraz humusem. Bassam, gdy tylko otworzył usta, rozdrażnił sprzedawcę. Ludzi z północy, skąd pochodzi Bassam i co zdradza każdym swoim słowem, w którym słychać północnolibański akcent, w Bejrucie się nie lubi. Dlatego sprzedawca na pytanie o cenę ironicznie burknął: – Jak chcecie tanio i niesmacznie – jedźcie do Syrii. Później chyba zrobiło mu się głupio. Oddał nam pieniądze. – To na koszt firmy! – powiedział. Bassam twierdził potem, że ci nadęci bejrutczycy mają takich jak on, z północy, za biedaków – gorszy element społeczny. Jozef, który jest bejrutczykiem z urodzenia, żachnął się i oczywiście zaprzeczył. Poklepując Bassama po ramieniu, poprowadził nas na plażę do Beach Clubów.
W klubach plażowych ludzie bawią się przeważnie przy piosenkach Nancy Ajram – megagwiazdy z Libanu, nazywanej współczesną Fajruz (też Libanki, która zrobiła niebotyczną karierę, z tym że zaczęła ją niemal przed półwiekiem). Fajruz jest ikoną arabskiego piosenkarstwa – chyba najsłynniejszą wokalistką wszech czasów. W rytm muzyki podrygują dziewczyny w bikini i jednocześnie sączą kolorowe drinki; mężczyźni prężą muskuły i prezentują tatuaże, bo Libańczycy, a w szczególności chrześcijanie, uwielbiają się tatuować. Najczęściej ozdabiają ciało obrazami Matki Boskiej oraz Jezusa. Jedna z didżejek – Diala – widząc moje zainteresowanie tymi żywymi obrazami, z uśmiechem mówi, że zaraz zawoła kolegę z pobliskiego studia tatuażu, który wytatuuje mi coś na czole... Grzecznie dziękuję i odpieram, że może Jozef będzie bardziej zainteresowany. Impreza trwa non stop, w dzień i w noc. Języki wielu krajów zdradzają, że cieszy się międzynarodowym wzięciem.
Zabawa bynajmniej nie kończy się na plaży. W nocy towarzystwo zazwyczaj przenosi się do klubów Hamry, czyli najbardziej ekskluzywnej bejruckiej dzielnicy. Jest w czym przebierać: w jednym klubie typowe zachodnie disco, a tuż obok mocne metalowe brzmienie. Jozef ma ochotę pokazać mi wszystkie najbardziej gorące kluby w mieście, ale powoli nawet ja odczuwam zmęczenie ciągłym zmienianiem lokali. Na zewnątrz łyk świeżego powietrza i spacer ulicami Hamry. Gdy spojrzysz w górę – prawie Nowy Jork – strzelają w niebo nowoczesne drapacze chmur. To najbardziej ekskluzywny fragment Libanu. Po ulicach przechadzają się szejkowie z Arabii Saudyjskiej. Tu, w Libanie, szukają ochłody przed pustynnym skwarem, a przy okazji robią niekończące się zakupy w firmowych sklepach z wyrobami drogich marek: Louis Vuitton, Gucci, Armani. Nikt nie boi się kradzieży czy rozboju – złoto i platyna w postaci biżuterii kapie z szyi i nadgarstków, unoszący się w powietrzu zapach ekskluzywnych cygar przywodzi na myśl dawną Hawanę. Szkoda tylko, że luksus jest bajecznie drogi.
LIBAŃSKIE KORZENIE
Nam pozostaje bardziej zrównoważony sposób uprawiania turystyki. Zaoszczędzić można choćby podczas wycieczek poza Bejrut. Taniej jest na przykład w położonym około 20 km od stolicy mieście Jounieh. Turystów wabią okoliczne knajpki, dyskoteki, a także popularne w Libanie kasyno. Będąc w Jounieh, trzeba koniecznie przejechać się telepherique, to jest kolejką linową, która zabiera chętnych na pobliską górę o nazwie Harissa. Na jej szczycie obok bazyliki Matki Boskiej z Libanu stoi gigantyczny posąg Maryi, przywieziony w XIX w. z Francji. Z Harissy rozciąga się piękny widok na przedmieścia Bejrutu, nadmorską zabudowę i morze. Swoimi atrakcjami niewielki Liban mógłby z powodzeniem obdzielić inne miejsca na Ziemi. Na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO figurują miasta: Baalbek, Tyr, Byblos, Andżar w dolinie Bekaa, oraz zabytki przyrody: Święta Dolina i Las Bożych Cedrów. Niegdyś myślałem, że moje upodobanie do Libanu, a w szczególności Bejrutu, wynika z mego pochodzenia. Urodziłem się w Bejrucie, moim ojcem jest Libańczyk, matką Polka, ja mieszkam w Warszawie. Zrozumiałe, że Bejrut mógł stać się dla mnie drugim po Warszawie najukochańszym miastem na świecie. Widzę jednak, że ta sympatia wynika z czego innego. Przekonałem się o tym dopiero za sprawą znajomych, których udało mi się namówić na wizytę w Libanie. Z trudem zrezygnowali wtenczas z wakacji na Majorce czy Krecie. A teraz? Wracają do Libanu regularnie, nie muszę ich do niczego namawiać.