Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2013-08-01

Artykuł opublikowany w numerze 08.2013 na stronie nr. 74.

Tekst i zdjęcia: Anita Demianowicz,

Ziemia pełna klejnotów


Z wulkanicznych gór roztaczają się nieziemskie widoki. Do tego dzika przyroda, piękne jeziora i oceaniczne plaże, które stwarzają idealne warunki do uprawiania sportów wodnych. W języku rdzennych mieszkańców ten kraj nosi nazwę Cuscutlan – Ziemia Pełna Klejnotów.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Za oknem autobusu przesuwa się skąpany w słońcu krajobraz. Pojawiają się soczyście zielone drzewa, po czym niewielkie domki z licznymi straganami rozstawionymi wzdłuż drogi. Sielskie obrazy pozwalają zapomnieć, że zbliżam się do granicy kraju zdominowanego przez gangi.
Salwador od lat znajduje się w czołówce najniebezpieczniejszych krajów świata. Oprócz wysokiej przestępczości, w tym dużej liczby zabójstw, poziom zagrożenia podnoszą jeszcze wybuchy wulkanów, trzęsienia ziemi i huragany. Mieszkańcy Salwadoru nigdy nie mieli łatwego życia. Najpierw „wojna futbolowa” z Hondurasem, później trwająca 12 lat (1980-1992) wojna domowa, która zaowocowała ogromnymi problemami z młodocianymi przestępcami formującymi się w gangi zwane maras. Wszystko to sprawiło, że turyści szerokim łukiem zaczęli omijać ten piękny kraj.
Salwadorski pogranicznik wita mnie rewizją bagaży, które dodatkowo skrupulatnie obwąchuje jego pies. Tym razem nie mają szczęścia, okazuję się zwykłą turystką. Zaskoczony, a może nawet rozczarowany fiaskiem przeprowadzonej akcji, przedstawiciel służb obdarza mnie profesjonalnym uśmiechem i życzy miłego pobytu.

 

 

NA DOLE HANDELEK, U GÓRY KABELEK

 

Stolice państw Ameryki Środkowej cieszą się na ogół złą sławą. Z tego też powodu zorganizowani czy indywidualni turyści odwiedzają je tylko przejazdem. Miałam zatem obawy, wybierając San Salwador na bazę wypadową.
Centrum miasta nie należy do najpiękniejszych. Standardowa wizja, z zadbanym rynkiem, rabatkami kwiatów, ulicami zamkniętymi dla ruchu ulicznego, tutaj nie pasuje. Nie brak w stolicy Pałacu Narodowego oraz Katedry Metropolitalnej, jak w dużych miastach Ameryki Środkowej, ale Plaza Barrios przypomina raczej wielki targ niż reprezentacyjne centrum miasta. Uliczki wypełnione są małymi straganami, na każdej wolnej powierzchni parkują samochody, inne próbują przecisnąć się między nimi. Rządzą tłok i korki. Autobus przejeżdżający przez centrum w godzinach szczytu potrafi przez pół godziny nie przesunąć się ani o metr. El Salvador zresztą to kraj niewielki (21.040 km2) i gęsto zaludniony – na kilometr kwadratowy przypada 324 mieszkańców (w Polsce – 123).
Próbując znaleźć coś ładnego, celowałam aparatem wysoko, na przykład w wierzchołek Pałacu Narodowego, ale wszędzie widziałam tylko porozciągane górą kable elektryczne. To cecha Ameryki Środkowej. Trudno w takich warunkach o dobre zdjęcie. Jeśli na fotografii pojawia się kawałek wieży kościoła czy fasady ciekawego budynku, to zawsze jest on uwięziony w pajęczynie wszechobecnych przewodów.

 

WYSOKIE MIEJSCE WŚRÓD DRUTÓW

Ataco to jedno z pięciu miasteczek na trasie Ruta de las Flores. W języku azteckim jego nazwa oznacza „wysokie miejsce wśród źródeł”.

SPORO NA GŁOWIE

Mobilny handel w wydaniu mieszkanki miasteczka Juayúa.

ZIELONE OKO ŚWIĘTEJ ANNY

Lazurowa „laguna” wewnątrz wulkanu Santa Ana, jednego z trzech leżących na terenie Parque Nacional los Volcanes.

 

DOTKNĄĆ UST WULKANU

 

Wybieram się do El Boqueron (Szerokich Ust), czyli jednego ze szczytów Quezaltepec (inaczej wulkanu San Salwador). Krater liczy 45 metrów głębokości. Ponieważ ostatnia erupcja miała miejsce w 1917 roku, ścieżka do niego prowadzi przez zadbany i piękny ogród, pełen drzew i kwiatów. Aż trudno uwierzyć, że tą drogą kiedykolwiek spływała gorąca, niszczycielska lawa. Turyści żądni przygód i wyjątkowo sprawni fizycznie mogą nawet zejść, by dotknąć dna krateru. Schodzi się jednak już na własną odpowiedzialność – jak głosi napis przy wejściu. Dlatego wcześniej warto zgłosić się do policji turystycznej z prośbą o eskortę.
Salwador to kraj o górzystym i wulkanicznym krajobrazie. Na jego niewielkiej powierzchni można doliczyć się aż 21 wulkanów. Część z nich jest wygasła, niektóre jednak wciąż zagrażają. Jednym z najaktywniejszych w Ameryce Środkowej pozostaje Izalco (1965 m n.p.m.), który wraz z najwyższym wulkanem kraju – Santa Aną (2386 m n.p.m.) i nieczynnym już Cerro Verde wchodzi w skład Narodowego Parku Wulkanów. Na szczyt Cerro Verde, gdzie znajduje się brama wjazdowa do parku, dojeżdża się autobusem. Wejście na pozostałe dwa możliwe jest tylko z przewodnikiem i pod obstawą policji turystycznej.
Ze szczytu Santa Any można zobaczyć turkusowe wody „laguny”. Dawniej można było się w niej kąpać, dziś takiej sposobności już nie ma. Temperatura wody wynosi bowiem 80 stopni Celsjusza.
Wulkan Izalco z kolei oferuje krajobrazy rodem z innej planety. Skaliste szczyty z dymiącymi fumarolami dostarczają odmiennych, ale równie fascynujących wrażeń.

 

 

POGRZEBANI JAK W POMPEJACH

 

W Salwadorze natknąć się można na kilka miejsc, których magiczna atmosfera u każdego pobudza instynkt odkrywcy. Istnieje legenda związana z przepięknym miejscem, Puerta del Diablo. Tak nazwano szczelinę powstałą między dwoma majestatycznymi skałami. Można z nich podziwiać panoramę Salwadoru z widokiem na wulkany i słynne jezioro Ilopango. Z miejscem tym wiąże się historia miłości diabła, który lokując uczucia w pewnej dziewczynie, wzbudził gniew jej ojca. Ten postanowił schwytać zalotnika, aby uniemożliwić romans. Pogoń zakończyła się sukcesem. Diabeł, próbując uciec, rozbił skałę, a ta rozstąpiła się, tworząc wrota, przez które czmychnął. Dziś spotkać tam można wtulone w siebie zakochane pary z optymizmem spoglądające w dal.
Na terenie Salwadoru nie brakuje śladów cywilizacji Majów. Jednym z ważniejszych stanowisk archeologicznych jest Joya de Ceren, która w 1993 roku została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. To dobrze zachowane miasteczko nazywane jest często „amerykańskimi Pompejami” – aż dwukrotnie zostało pogrzebane pod popiołem i lawą. Jego mieszkańcy ewakuowali się w popłochu, pozostawiając cały dobytek. Odkrycie ruin pozwoliło na zaznajomienie się z codziennym życiem dawnych Indian. Swój nowy dom znaleźli później w San Andrés, leżącym w dolinie Zapotitán. Z czasem również i to miejsce zostało zniszczone przez wybuch wulkanu.
Jednym z najważniejszych i najlepiej zachowanych stanowisk archeologicznych w Salwadorze jest Tazumal. Nazwa ta (w języku Majów zwanym k’iche’) oznacza „miejsce, w którym spalone zostały ofiary”. Ruiny nie są jeszcze w pełni odkryte, ale ze swoimi grobowcami, piramidami i pałacami ukazują, jak żyli najbogatsi przedstawiciele plemienia.

 

Z GŁOWĄ W CHMURACH

Widok ze szczytu Cerro El Chulo, ulubionego miejsca zakochanych.

OFIARNE MIASTO

Tazumal – ruiny jednego z ważniejszych i najlepiej zachowanych miast majańskich w Salwadorze. W języku k’iche’ słowo tazumal oznacza „miejsce, gdzie palono ofiary”.

CZEGO WIĘCEJ TRZEBA

...niż plaży, słońca i błękitnego nieba? El Tunco to raj dla turystów lubiących wspinaczkę, surfing, narty wodne i nurkowanie.

 

DROGĄ KWIATÓW DO ŻOŁĄDKA

 

Ukwiecone pola i płatki kwiatów sypiące się pod nogi – tak wyobrażałam sobie Drogę Kwiatów, czyli słynną Ruta de las Flores. Gdy wjeżdżam na trasę, przed moimi oczami nie rozpościerają się jednak dywany kwiatowe. Czas ich kwitnienia przypada na okres między październikiem a lutym. Jestem niestety po czasie.
Drogę Kwiatów łączy jednak pięć kolonialnych i niezwykle barwnych miasteczek, umiejscowionych bardzo blisko siebie: Salcoatitan, Concepcion de Ataco, Apaneca, Nahuizalco i Juayua. Każde z nich oferuje inne atrakcje, z których korzystają zwłaszcza lokalni turyści. Chętnie odwiedzają miasteczko Juayua, w którym podczas weekendowych dni roznosi się zapach miejscowych specjałów. Co tydzień odbywa się tu festiwal jedzenia, czyli feria de comida, dająca możliwość wypróbowania zarówno tradycyjnych dań, jak i bardziej wymyślnych specjałów. Mało kto może oprzeć się jednej z ulubionych salwadorskich przekąsek, czyli smażonej juce (juca frita), czy grillowanym platanom. Można tu natknąć się także na smażoną żabę czy węża.
Ruta de las Flores słynie również, oprócz jedzenia, z najwyższej jakości kawy. Uprawiana w tej okolicy i eksportowana na cały świat jest dumą Salwadoru.
Tym, którzy oczekują czegoś więcej niż siedzenie przy stole, miasteczka proponują wiele wycieczek trekkingowych pozwalających na odwiedzenie pięknych kaskad i jezior. Stąd łatwo również dostać się do jednego z parków narodowych – El Imposible.

 

 

SĄ JESZCZE DZIKIE PLAŻE

 

La Costa del Balsamo czy La Libertad, z popularnymi piaszczystymi plażami Punta Roca czy El Tunco, to dla większości przyjeżdżających tu osób raj surfingowy. Idealne warunki klimatyczne sprawiają, że mimo niezbyt dobrej reputacji Salwador swoimi plażami potrafi przyciągnąć turystów. Przez długi czas jednak, w trakcie wojny domowej i jeszcze długo po niej, zniknął z surfingowych map. Dziś rząd tego kraju chce wypromować wybrzeże, zapewniając turystom odpowiednią infrastrukturę, jeśli trzeba – nawet z obstawą policji.
Ja jednak wybieram wioskę Barra del Santiago, zaprzeczającą swoim istnieniem słowom piosenki Ireny Santor, że „już nie ma dzikich plaż”. W Barra del Santiago właśnie się zachowała. Można zatopić się w ciszy i odetchnąć od wszystkiego, a czasem nawet spotkać znanych aktorów z Hollywood, którzy właśnie tutaj odnaleźli swoją oazę spokoju.
Salwador potrafi oczarować. I można go pokochać. Trzeba tylko dać mu szansę.