To najgorętszy obszar na Ziemi, gdzie średnia temperatura osiąga 34°C, latem zaś przekracza 50°C. Leży w depresji dochodzącej do 155 metrów. Dla obserwatorów globalnych zmian geologicznych Kotlina Danakilska jest miejscem ścierania się trzech płyt litosfery: nubijskiej, somalijskiej i arabskiej.
Dostępny PDF
Nasza grupa dwunastu osób z różnych stron Polski wynajęła w Addis Abebie cztery terenówki. Do kierowców znających teren dołączył kucharz, który zaopatrzył nas w żywność, pokaźną ilość wody mineralnej i przenośną kuchenkę. Wszystko na 5-6 dni pobytu tam, gdzie nie ma już sklepów, restauracji i hoteli. Właściwie nie ma nic.
Po kilkunastu godzinach podróży na północ dotarliśmy do Lalibeli, aby następnego dnia rano udać się do Mekele. To właśnie stąd, od strony północnej, startują wyprawy do Danakilu. Większość z nich także tutaj powraca. My postanowiliśmy ten region przeciąć, kończąc podróż na południu.
ACTION STATION. GO!
Do Kotliny Danakilskiej prowadzą drogi gruntowe, biegnące po zboczach Wyżyny Abisyńskiej. Pojazdy z napędem 4x4 są tu niezbędne.
AR(I)CHITEKTURA
Sklecone z gałęzi chaty ari pokryte są matami lub folią i otoczone kamiennymi murkami.
KOLOROWY ŚWIAT SOLI
Solne ewaporaty przybierają zadziwiające barwy i kształty. Budują one przedpole wulkanu Dallol i wypełniają jego krater.
TAM NIE LUBIĄ GOŚCI
Z wysokości ponad 2 tys. metrów n.p.m., początkowo dobrą szosą, potem już drogami gruntowymi, zjeżdżamy w stronę depresji. Po kilku godzinach wędrówki docieramy do ostatniej większej wioski, Berhale, zamieszkanej przez kilkuset mieszkańców. Część jej to zbudowane z kamienia, pokryte blachą domki, część zaś – typowe dla afarskich koczowników ari. Są to chaty zbudowane z gałęzi i patyków, nakryte matami z liści oraz folią.
W Berhale trzeba było uzyskać zgodę na dalszą podróż i opłacić ochronę policyjną. Do tutejszych ciężkich warunków klimatycznych dochodzi bowiem jeszcze jedna trudność – nieufność mieszkańców. Postrzegają oni przybyszów jako intruzów i zdolni są nawet ich zatrzymać, żądając okupu za uwolnienie. Przydarzyło się to Brytyjczykom oraz Francuzom. Bywały przypadki podkładania min przy trasach samochodowych, a w styczniu 2012 r. nawet zastrzelono 5 osób.
Po długich negocjacjach dotyczących opłaty za opiekę udało się ruszyć dalej. Wśród malowniczych formacji skalnych mijamy niewielkie wioski. Za nami krajobrazy Wyżyny Abisyńskiej, przed nami – płaskie, pokryte piaskiem, żwirem i skalnym rumoszem powierzchnie Pustyni Danakilskiej.
Tuż przed zachodem słońca kończymy pierwszy dzień wyprawy, docierając do wioski M’hamed Ilah. Afarowie stanowią społeczność liczącą ponad milion osób, zamieszkującą oprócz Etiopii także Erytreę, Dżibuti i Somalię. Część z nich mieszka w stałych osadach zwanych burra, składających się na ogół z kilku chat. Pozostali to koczownicy. Dogodnym terenem dla zamieszkania jest dolina rzeki Awasz, jedynej, która wpływa do kotliny od południa i kończy swój bieg w depresji, nie mogąc przebić się do Morza Czerwonego. W porze suchej koczują w pobliżu jej koryta, w deszczowej oddalają się od niego z powodu zagrożeń powodziowych i uciążliwej plagi moskitów.
Pomiędzy sąsiednimi klanami dochodzi czasem do nieporozumień. Walczą wówczas ze sobą, podkradając zwierzęta i porywając kobiety. Do niedawna jeszcze obowiązywała tu dość ponura tradycja przedślubna – młodzieniec zamierzający pojąć za żonę wybraną dziewczynę musiał najpierw zabić plemiennego wroga, a na potwierdzenie tego heroicznego czynu przedstawić obcięte mu genitalia.
W M’hamed Ilah jest kilka nieco większych chat, przeznaczonych dla turystów. Noc spędzona w środku to żadna przyjemność, jest duszno, a temperatura nie spada poniżej 30°C. Lepiej więc przespać się na drewnianych łóżkach z plecionką, wprost pod rozgwieżdżonym niebem. Kąpiel można sobie zrobić przy pomocy butelki, a dla innych potrzeb należy udać się na pustynię.
W OGRODZIE SOLNYM
Wcześnie rano wyruszamy na północ, w stronę granicy z Erytreą. To najbardziej niebezpieczne miejsce w całym Danakilu. W wiosce rezyduje mały oddział wojska, więc otrzymaliśmy ochronę kilku żołnierzy. Nasze samochody poruszają się wolno po nasączonych wodą solniskach. Potem robi się sucho, a my podziwiamy solne struktury ciągnące się aż po horyzont. Po kilku kilometrach zbliżamy się do południowej strony wulkanu Dallol. Jest on nietypowy, bo bardzo płaski, wznosi się zaledwie 34 metry ponad otaczający go depresyjny teren. To najniżej położony czynny (ostatnia erupcja w 1926 r.) wulkan na świecie. Szczyt Dallol leży na wysokości 46 m p.p.m.
W podłożu Kotliny Danakilskiej zalegają pokłady soli o miąższości ponad 2500 m, które osadzały się w zbiorniku morskim przez miliony lat, gdy był jeszcze połączony z Morzem Czerwonym. Zalegająca płytko kopuła magmowa powoduje, że ciepło wędruje ku powierzchni, a wraz z nim gazy i przesycone solą gorące wody. Skutkiem tego są narodziny cudu przyrody – mieniącego się feerią barw, najpiękniejszego na świecie, ogrodu solnych struktur. Teren pokrywają m.in. solne kopce i wieże, sięgające 4 m wysokości, oraz „grzyby” o średnicy 2-3 m.
Biała sól wytrąca się w miejscach bulgoczących minigejzerów. Tam gdzie struktury są już martwe, barwy zmieniają się – od żółci i pomarańczy przez czerwień po brązy i bordo. W zagłębieniach gromadzą się gorące wody, silnie przesycone związkami kwasowymi. Nad nimi unoszą się siarkowe opary. Lepiej nie badać ich temperatury, można się poparzyć, a ciało zacznie się rozpuszczać.
Cały ten obszar jest dostępny bez ograniczeń. Aparaty cyfrowe pracują nieprzerwanie, bo w każdym zakątku jest coś godnego uwiecznienia. Musimy jednak ruszać dalej.
W kierunku zachodnim dostrzegamy ostre kontury. U podstawy zachodniego zbocza wulkanu wyrastają fantastyczne, kilkunastometrowe ściany. Widać warstwy soli o miąższości kilku centymetrów, które przedzielają materię pylastą o ciemnobrązowej barwie. W porze deszczowej, kiedy sól pokrywała woda, pyły unoszone przez wiatr osiadały na niej, opadały na dno i tworzyły cieniutką ich warstwę. Kiedy wody w porze suchej parowały, wytrącała się na nich kolejna warstwa soli. I tak powstał przekładaniec.
Dalej na południe płaskie połacie białej soli otaczają brązowe korony cierniowe. Jeszcze dalej zasłana jest ona misami o średnicy kilkudziesięciu centymetrów, z lekko wzniesionymi krawędziami. W tej scenerii wyłania się, liczący około 50 m średnicy, zbiornik z bulgoczącą wodą. W kilku miejscach ponad jej powierzchnię strzelają małe fontanny zabarwione na żółto. To związki siarki.
Po kilkunastu kilometrach podróży polami solniska jego płaszczyzna nabiera nierówności. Zbliżamy się do miejsca, gdzie w obrębie bezwodnego jeziora Asale Afarowie wydobywają sól. To jedyna w okolicy możliwość zyskownej pracy. Warstwy soli o miąższości 6-8 cm podważane są długimi drewnianymi żerdziami. Tak „odkuta” płyta cięta jest toporkiem na kostki o rozmiarach 30×40 cm i wadze około 6 kg. To tak zwane amole. Do transportu układane są w słupki i wiązane sznurkiem. Wielbłąd jest w stanie unieść około 30 amoli. Po całodziennej pracy bez skrawka cienia, późnym popołudniem formowane są karawany, które ruszają na zachód. Pierwszą noc spędzają w M’hamed Ilah, a potem, po przebyciu około 100 km, docierają do Mekele. Tam towar sprzedawany jest po około 2 dolary za kostkę. Służy głównie uzupełnianiu soli w organizmach zwierząt domowych.
SŁONA WALUTA
Afarski górnik ociosuje bryłę solną, nadając jej pożądany kształt i rozmiar. Płytki solne przez lata były także środkiem płatniczym.
PIEKŁO U STÓP
Czerwona lawa wypływa przez pęknięcia w zastygłej pokrywie krateru Erta Ale.
SZNURY Z NATURY
Potoki lawy zalegające w kalderze wulkanu Erta Ale przypominają plątaninę lin i sznurów.
DYMIĄCA GÓRA, PĘKAJĄCA ZIEMIA
Pod wieczór wracamy do M’hamed Ilah i spędzamy tam kolejną noc, by rano wyruszyć na południe, gdzie wznoszą się wulkany. Znajdujemy się przecież w aktywnej strefie ryftowej, a ta wschodnioafrykańska jest największą spośród zlokalizowanych na powierzchni lądów – ciągnie się od południowej Turcji aż po rzekę Zambezi. Warto tu wspomnieć o wydarzeniach z września 2005 r. Otóż po 150 wstrząsach, które nastąpiły najpierw, grupa badaczy przebywających właśnie na tym terenie stała się świadkami pękania ziemi. Na ich oczach otworzyły się szczeliny o długości kilkuset i szerokości 40-50 metrów, w których doszło do erupcji gazów i pyłów wulkanicznych. Zjawisko to wystąpiło na odcinku 60 kilometrów.
Przed nami Erta Ale, jeden z kilku nieprzerwanie czynnych wulkanów na Ziemi (obok Stromboli na Wyspach Liparyjskich, Yasura na pacyficznym Vanuatu, Arenala w Kostaryce i Kilauea na Hawajach). „Dymiąca góra”, jak nazywają go Afarowie, wznosi się 613 m ponad poziom depresji, czyli około 500 m n.p.m. Jest rozległym wulkanem tarczowym o długości podstawy ponad 50 km. Partię szczytową stanowi kaldera długa na 1700 m i szeroka na 1000 m. Mieszczą się w niej dwa kratery, ten bliższy nas – o średnicy 100 m i głębokości 60-70 m.
Krótko przed zachodem słońca wyruszamy w stronę kaldery. Po trzygodzinnym marszu po lawowych pokrywach docieramy na miejsce. Zbudowano tutaj nawet kilka kamiennych schronów, w których można podrzemać na materacach. Czerwona łuna nad kraterem zapowiada noc wyjątkowych wrażeń. Zastygła powierzchnia jeziora lawowego pęka pod naporem rozżarzonej do czerwoności lawy. Na szarą taflę wlewają się czerwonozłote jęzory. Lawa jest wyrzucana w górę na kilka metrów. Gdy zaczyna świtać, podziwiać można różnorodność jęzorów. Przypominają splecione grube liny, plątaninę sznurów lub ułożonych blisko siebie wałków. To przykłady law bardzo płynnych, typowych dla spokojnych erupcji wulkanów tarczowych.
Kilkanaście metrów ponad nami wznosi się lawowe wzgórze, zwane hornitos. Warto się tam wspiąć i pooglądać fantastyczny krajobraz. Wędrując po lawowych warkoczach, dostrzec można delikatne struktury powstające podczas szybkiego stygnięcia lawy, przypominające włosy. Nazywane są włosami bogini Pele, hawajskiej opiekunki wulkanów.
SESJA ZA PÓŁ DOLARA
Nastoletnie Afarki po zrobieniu im zdjęć zażądały zapłaty.
TU CHŁODNE MOŻE BYĆ TYLKO POWITANIE
W tych chatach mieszkają spokrewnione ze sobą rodziny Afarów. Do nas odniosły się wrogo.
ŚWIĘTY JERZY Z INDŻERĄ
Pierwsza po opuszczeniu kotliny restauracja serwowała etiopskie specjały: placek indżera i dobrze schłodzone piwo St. George.
SEN O ZIMNYM PIWIE
Rano rozpoczynamy odwrót po zboczu wulkanicznego stożka. Około południa jesteśmy w obozowisku. Wypijamy litry wody i kąpiemy zmęczone ciała w kilku jej garściach. Teraz trzeba ją oszczędzać. Jedziemy przez pustynię w tumanach pyłu. Po trzech godzinach zatrzymujemy się na posiłek w afarskiej restauracji. To oczywiście chatka z patyków, trochę cienia i porcja makaronu z warzywami, ugotowana przez naszego kucharza. Kolejny dzień w Danakilu dobiega końca.
Docieramy nad jezioro Afdera o powierzchni około 100 km2. Pozyskiwanie soli polega tutaj na wprowadzaniu wód z jeziora do płytkich zbiorników. Woda szybko wyparowuje, a na dnie osadza się śnieżnobiała, mało zanieczyszczona sól. Zgarnia się ją w kopczyki lub hałdy, ładuje do worków i dość sprawnie wywozi na południe. Drogi tutaj są już lepsze, asfaltowe, zbudowane przez Chińczyków.
Jeszcze cały dzień jazdy. Noc spędzamy w jedynym dostępnym miejscu noclegowym. Sklecone z mat ściany boksów, dach i drzwi z blachy falistej, łóżko z materacem. Ściany częściowo przewiewne, nad głową rozgwieżdżone niebo – hotelik pięciogwiazdkowy! Są wreszcie zimne napoje i bardzo dobrze schłodzone lokalne piwo. W tej gorączce i po tylu wrażeniach smakuje wybornie.