Na kilka dni przed moim dotarciem do Hawleru, który jest stolicą irackiego Kurdystanu, granica z Syrią została zamknięta. Na północy, od strony tureckiej, już wcześniej utrudniono przedostawanie się do Syrii. Wydarzeniom w tym kraju przyjrzałam się więc oczami uchodźców.
Dostępny PDF
Rewolucja w Syrii rozpoczęła się w marcu 2011 roku. Zginęło już ponad 100 tys. ludzi. Uchodźców nikt nie jest w stanie policzyć, bo rejestrowani są tylko ci, którzy legalnie docierają do obozów – w Jordanii, Libanie, Turcji, Kurdystanie (potoczna nazwa Regionu Kurdystanu w północnym Iraku). Niektóre źródła podają, że co szósty obywatel Syrii, spośród 22 milionów jej mieszkańców, uciekł do któregoś z państw ościennych, do Emiratów Arabskich lub Europy Zachodniej. Na to nakłada się emigracja wewnętrzna, czyli ucieczka z dużych, stale bombardowanych miast do rodzin mieszkających na wsi.
Jadę do Duhok, półmilionowego, nowoczesnego miasta. Zdecydowanie bliżej do granicy z Syrią jest z Zakho, ale z powodu wojny i uciekających stamtąd ludzi rząd Kurdystanu wybudował most na rzece Tygrys i doprowadził do niego drogę z Duhok. Ponadto to właśnie w tej okolicy znajdują się dwa obozy dla uchodźców. Pierwszy założono w Moqoble jeszcze w 2004 r., kiedy syryjski reżim wprowadził politykę czystek etnicznych. Drugi, w Domiz, założony został na początku syryjskiej rewolucji. Zarejestrowano w nim już 160 tysięcy ludzi.
Ostatnio prezydent Kurdystanu przekazał pieniądze na budowę kolejnego obozu dla 30 tys. uchodźców w okolicach Hawleru. Politycy kurdyjscy zastanawiają się bowiem, co będzie, gdy granica zostanie ponownie otwarta – tak jak wcześniej, kiedy do Kurdystanu uciekało dziennie po 1500 osób.
W AZYLU
Obóz dla syryjskich uchodzców w Domiz zamieszkuje 160 tysięcy ludzi. Rodzina na zdjęciu uciekła z okolic Kamyszlu.
TRÓJKOŁOWIEC
Tym pojazdem można dotrzeć w każdy zakątek obozu. Jest wymiarowy, pomysłowy, no i markowy.
SPOTKANIE U „ŹRÓDŁA”
Syryjskie Arabki na jednej z uliczek, gdzie dostarczana jest woda.
MIASTO NAMIOTÓW
Specjalne zezwolenie, które otrzymałam, uprawnia do nieograniczonego odwiedzania obozu dla uchodźców i rozmawiania z każdym. Opiekujący się mną Siamand z syryjskiego miasteczka Tirbespî, tłumacz angielskiego, który w Kurdystanie dostał pracę w pralni, telefonuje do swojego przyjaciela Adela, mieszkańca obozu w Domiz. Razem wyruszamy w podróż po mieście namiotów.
W wielu miejscach widzę nalepki międzynarodowych organizacji: UNHCR, UNICEF, MSF, ale kiedy pytam tutejszego szefa UNHCR o ich działalność, dowiaduję się, że to… tajemnica. Z kolei lekarze bez granic (w szpitalu wybudowanym przez Kurdów pracuje ich kilku) odsyłają mnie po zezwolenie na rozmowę do Genewy. Od kierownika obozu Khaida Husaina, a także od dr. Hamida Ahmada Derbandiego, najważniejszej osoby od spraw syryjskich w biurze prezydenta Kurdystanu, dowiaduję się, że działalność tych organizacji tutaj jest fikcją.
Zaczynamy od punktu przyjmowania uchodźców. Każdy z nich musi być zarejestrowany i każdy otrzymuje dokument tymczasowego pobytu. Potrzebne jest zdjęcie, odcisk kciuka i badanie lekarskie na podstawie analizy krwi. Załatwienie tych formalności zajmuje kilka dni. Uchodźca otrzymuje miejsce w zbiorczym namiocie, po czym przeprowadza się do swojego.
Obóz podzielony jest na kwartały. Przy każdym namiocie stoi baniak z wodą napełniany z beczkowozu przynajmniej raz w tygodniu. Co kilka namiotów znajduje się toaleta i łazienka. O kanalizację miał zadbać UNHCR, ale od dwóch lat mu się to nie udaje, więc Kurdowie sami się tym zajęli. W namiotach stojących najdłużej jest elektryczność, a więc czasem i klimatyzacja, tak potrzebna przy letnich upałach, dochodzących do 50 stopni. Stoją również „namioty” murowane, czyli dwumetrowe murki z pustaków, zadaszone plandeką. Tak mieszkają pierwsi uchodźcy, którzy dotarli tu ponad dwa lata temu.
DŁUG WDZIĘCZNOŚCI
Każdy mieszkaniec obozu, łącznie z dziećmi, otrzymuje po 31 dolarów miesięcznie i kupuje za nie w obozowych sklepikach najpotrzebniejsze rzeczy. Część żywności ofiarowywana jest przez mieszkańców Kurdystanu i kurdyjski rząd. Oprócz tego iraccy Kurdowie przysyłają do obozu ubrania i inne niezbędne przedmioty. – Pomoc syryjskim uchodźcom jest naszym obowiązkiem – słyszę w każdej kurdyjskiej instytucji i w każdym kurdyjskim domu. – Iraccy Kurdowie przed laty też byli uchodźcami, a mieszkańcy ościennych państw im pomagali. Jednym z przykładów jest rodzina o nazwisku Nerway, która w 1975 r. z powodu saddamowskich bombardowań musiała uciekać z Iraku i wróciła do niego w 2002 r. Miesiąc temu wysłała do Domiz 100 kilogramów ryżu…
Wszystkie dzieci podlegają tu obowiązkowi edukacji. Są więc przedszkola, szkoły podstawowe, gimnazja i szkoła średnia. Na obrzeżach obozu powstaje właśnie nowa, murowana szkoła.
Władze wydały też rozporządzenie, że każdy mieszkaniec obozu może swobodnie poruszać się po Regionie Kurdystanu, poza tym ma prawo do pracy zarówno w sektorze państwowym, jak i prywatnym. Toteż wielu traktuje obóz jako punkt przejściowy, dopóki nie znajdą pracy i nie wynajmą mieszkania.
Osoby samotne, czyli młodzi mężczyźni, mieszkają w osobnych kwartałach. Wielu nie chciało wstąpić w szeregi armii reżimowej czy Wolnej Armii Syrii złożonej przeważnie z radykalnych muzułmanów. Spotkałam też dezerterów z wojska Assada. Jeden z nich, mający 20 lat, powiedział, że uciekł, bo nie potrafi strzelać do swoich, a poza tym nie rozumie tej wojny. W trakcie ucieczki stracił część nogi i będzie niepełnosprawny przez resztę życia, ale woli to niż zabijanie.
BEZDOMNI CHRZEŚCIJANIE
Do Domiz trafiają przeważnie mieszkańcy północnej Syrii, jak również ci z dużych miast, jak Damaszek, Aleppo, Latakia. Większość stanowią Kurdowie, których w Syrii mieszka 3-3,5 miliona. Docierają również Arabowie, Cyganie, a także grupy chrześcijan narodowości arabskiej, asyryjskiej, keldańskiej i wielu innych. Syria jest bowiem krajem barwnym narodowościowo oraz wyznaniowo.
Do czasu rewolucji chrześcijanie stanowili tam 10 proc. społeczeństwa – ponad 2 miliony osób. Ich liczebność w Syrii zdecydowanie zwiększyła się po 2003 r., kiedy to w Iraku, w ramach odwetu za inwazję amerykańską, a potem w wyniku walk pomiędzy sunnitami i szyitami, przysłowiowym kozłem ofiarnym stawali się właśnie oni. Z półtora miliona irackich chrześcijan pozostała jedna trzecia. Ci z Mosulu czy Kirkuku wyemigrowali do Kurdystanu, gdzie przyjęto ich z otwartymi ramionami. Pozostali przenieśli się właśnie do Syrii, powiększając tamtejszą rzeszę chrześcijan.
Rząd Assadów, związany z alawizmem, czyli nurtem religijnym wywodzącym się z szyizmu (przez stulecia negowanym zarówno przez sunnitów, jak i szyitów), chrześcijan nie represjonował, wręcz chronił. Teraz, kiedy wojska reżimowe bombardują wszystkich, a do tego opozycja syryjska na chwałę Allacha zabija każdego, kto jest inny, chrześcijanie z Syrii uciekają. Wśród nich są wyznawcy Kościoła melchickiego, syriańskiego, asyryjskiego, ale i Kościołów wschodnich, będących w unii z Rzymem (maronicki, chaldejski). Asyryjczycy, Ormianie, ale i Keldanie chętnie przenoszą się do Kurdystanu, gdzie od stuleci chrześcijanie żyją w zgodzie z muzułmańskimi Kurdami.
Z Domiz uchodźcy, natychmiast po załatwieniu formalności, przenoszą się do Duhok czy do Ankawy, dużej chrześcijańskiej dzielnicy w obrębie Hawleru, albo do licznych wiosek przy granicy z Turcją. Osiedlają się tam, gdzie mieszkają już rodziny chrześcijańskie. Na mszy w największym keldańskim kościele w Duhok spotkałam sporą grupę keldańskich peszmergów, którzy razem z Kurdami w 1991, a potem w 2003 roku, walczyli o wolność Kurdystanu.
TU WOLNO WIERZYĆ
Chrześcijanie Kościoła keldańskiego w swojej świątyni na terenie irackiego Kurdystanu.
OBÓZ ONLINE
Z tej obozowej kawiarenki internetowej ma prawo korzystać każdy mieszkaniec Domiz – za darmo, raz w tygodniu, przez godzinę.
SYRIA W ROZPADZIE
Syria jest podzielona na narody, grupy etniczne i religijne. Jest to niewątpliwie kraj, który wzbudza zainteresowanie sił zewnętrznych. Turcja, Liban, ale i Izrael chętnie by się tym kawałkiem ziemi podzieliły. Iran, oddzielony od Syrii Irakiem, uważa, że powinna ona pozostać w dotychczasowym kształcie. Optuje za zachowaniem przy władzy Assada, przynajmniej w ewentualnym rządzie tymczasowym, o utworzeniu którego mówi się na międzynarodowych forach politycznych. Stronę Iranu trzymają Rosja i Chiny, a także libański Hezbollah oraz nieoficjalnie szyicki rząd Iraku – bo Iran to Persowie, a Persowie to szyici.
Z drugiej strony mamy opozycję, bardzo podzieloną, chociaż w większości skupioną wokół radykalnych nurtów islamu. Tych z kolei wspiera Arabia Saudyjska, Katar i inne państwa sunnickie, a przede wszystkim Turcja. Za nimi stoją Stany Zjednoczone i większość państw europejskich, aczkolwiek nie pałają one wielką chęcią do militarnego wsparcia. Za to wsparcia takiego Wolnej Armii Syrii udzielają najemnicy – Afgańczycy, Pakistańczycy, Czeczeni…
Od frakcji rządowej odłączyła się grupa Muhameda Faresa. Są to Arabowie, którzy z terenów pustynnych wyemigrowali na obszary kurdyjskie. Tam się zadomowili i przez pewien czas działali jako piąta kolumna wojsk reżimowych. Obecnie twierdzą, że popierają Wolną Armię Syrii. Obok nich, również w opozycji do syryjskiego rządu, pojawili się zwolennicy Nawafa al-Bashira.
Kurdowie odcinają się od opozycji. Są też podzieleni – doliczyłam się wśród nich 33 partii. Masud Barzani, prezydent Kurdystanu, robi wszystko, żeby ich zjednoczyć. Przy jego pomocy udało się stworzyć Najwyższą Kurdyjską Radę w Syrii. Na pierwszy plan wybija się Partia Unii Demokratycznej, która w obronie Kurdów podpisała układ z reżimem, chociaż większość z nich jest przeciwna rządom Assada. Kurdowie, mimo wewnętrznych waśni, kontrolują swoje tereny i nie dopuszczają na nie Wolnej Armii Syrii. Natomiast wojska reżimowe przestały się interesować terenami kurdyjskimi. Obowiązuje tam nieoficjalny zakaz lotów, a tym samym bombardowań.
Można powiedzieć, że w Syrii nikt niczego nie kontroluje i każdy walczy z każdym. Większość polityków, z którymi udało mi się rozmawiać, twierdzi, że wojna dopiero się rozkręca. Na przykład Hakim Bashar, lider Kurdyjskiej Partii Demokratycznej w Syrii, uważa, że najlepszym rozwiązaniem dla tego kraju byłoby utworzenie państwa federacyjnego, złożonego z części: alewickiej, kurdyjskiej, sunnickiej i druzyjskiej.
Dla Kurdów długi konflikt jest korzystny, bo rośnie ich szansa na autonomię. Jeśli jednak wszyscy stamtąd wyjadą, to nie będzie komu tej autonomii utrzymać. Tyle że w Syrii giną ludzie, i to nie tylko od bomb. Niektóre regiony próbuje się zagłodzić, jak chociażby miasto Afrin, które od miesięcy otoczone jest kordonem wojska – nikt nie może do niego wejść ani go opuścić. Ci, którym udało się uciec z tego kraju, są więc raczej szczęśliwi. Tracąc niekiedy dorobek życia, uchronili siebie i najbliższych od najgorszego.