Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2013-09-01

Artykuł opublikowany w numerze 09.2013 na stronie nr. 84.

Tekst i zdjęcia: Wojciech Śmieja,

Rozdarte miasto


Kosowska Mitrowica przez kilka lat nie schodziła z czołówek gazet i czerwonych pasków telewizji informacyjnych. I od czasu do czasu tam powraca. To prawdopodobnie najbardziej ponure, nieszczęśliwe i niebezpieczne miasto Europy.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Do Mitrowicy wjeżdżam od strony Kosowa. Niemieccy żołnierze siedzą na rozkładanych krzesełkach i czytaniem zabijają nudę. „Harry Potter” to podstawowa lektura. Brezentowa płachta rozpięta między transporterami zapewnia im głęboki cień. Właściwie od każdej strony jest Kosowo, ale wjazd od północy byłby jednak wjazdem od strony Serbii. Administracyjnie wytyczona granica między Serbią a Kosowem ma się bowiem nijak do tej, którą wytyczyli na rzece Ibar sami mieszkańcy. Na Ibarze kończy się zasięg funkcjonowania kosowskich instytucji. Na północ od niego rozciąga się pięćdziesięciokilometrowy cypel ziemi niczyjej.

 

 

GORĄCO NA MOSTACH

 

Słynny most na Ibarze dzieli miasto w samym centrum i służy jako uzasadnienie międzynarodowych sił pilnujących Mitrowicy. Na posterunku włoskich karabinierów cztery potężne land rovery warczą swoimi silnikami, jakby miały być gotowe do akcji. Chodzi jednak raczej o to, żeby działała klimatyzacja. Upał sięga czterdziestu stopni, a most nie daje wiele cienia.
Na jego środku znajduje się posterunek kosowskiej policji, która jest tu „multietniczna”, tzn. patrol pełni para w składzie Albańczyk z Serbem lub Bośniakiem. Dalej jest już tylko barykada, którą usypali Serbowie – kupa gruzu podlana betonem. Ci, którzy z jakichś względów przechodzą między oboma brzegami Ibaru (turyści, pracownicy UNMIK – Misji Tymczasowej Administracji Organizacji Narodów Zjednoczonych w Kosowie, patrole, nieliczni mieszkańcy), przeciskają się wąskim przesmykiem między krańcem zwałowiska a ocembrowaniem mostu.
Przejazd na drugą stronę możliwy jest dzięki jeszcze dwóm mostom, położonym na wschodnim i zachodnim skraju miasta. Piesi mogą też korzystać z pobliskiej metalowej kładki. Most zachodni, choć położony dalej, jest częściej wybierany, bo dojazd do wschodniego utrudniony jest kolejną barykadą, wzniesioną na prowadzącej doń ulicy Kneza Miloša.

 

DEMONY WOJNY

Rzeczywistość i symbole Kosowskiej Mitrowicy.

ZNIKĄD NADZIEI

Kosowska Mitrowica staje się miastem upadku, śmierci i wyczekiwania.

ZIMNOWOJENNE SUWENIRY

Jedynymi turystami w mieście są żołnierze, pracownicy organizacji międzynarodowych i żandarmi. To dla nich są te pamiątki.


Ibar, względnie czysty przed wpłynięciem do miasta, a zamieniony w ściek, gdy zeń wypływa, toczy wody po łuku. Po jego wewnętrznej, pagórkowatej stronie znajduje się serbska część miasta. Cztery piąte jego powierzchni i trzy czwarte ludności mieszka jednak po albańskiej – zewnętrznej i południowej – stronie, która jest płaska i bardziej przestronna. Jugosłowiańscy urbaniści wszystkie ważniejsze urzędy, muzea, domy kultury, centra handlowe urządzili na południu. Tak było logicznie, ale po etnicznym rozcięciu miejskiej tkanki główne życie serbskiej enklawy przeniosło się na ulicę Kralja Petra I, która jest przedłużeniem trasy łączącej Mitrowicę z Serbią.
Ulica Króla Piotra Pierwszego wygląda jak skansen komunistycznego budownictwa. Wiecznie otwarte klatki schodowe szczerbią się pokruszonymi schodami i pogiętymi balustradami. Zdewastowane mury oblepiają całe warstwy plakatów, z których szczerzą się facjaty Tadiciów, Nikoliciów, Kosztuniców. Z ich strzępiących się resztek można odczytać kilkanaście ostatnich lat historii tego regionu.

 

 

NIEUDANY WYTOP NOWEGO CZŁOWIEKA

 

Rozdarte podziałem miasto ma za patrona św. DemetRíosa z Salonik, który podziały chciał unieważnić. Jak głosi legenda, został on wyznaczony przez cesarza Dioklecjana (lub Maksymiana) na rzymskiego prokonsula. Cesarz nie wiedział, że Dymitr jest chrześcijaninem, który miast mordować chrześcijańskich mieszkańców, zaczął głosić Ewangelię i nawracać pogan, za co został wkrótce aresztowany. Historyczne zapisy mówią o Civitas Sancti Demetrii z XIV wieku, ale przynajmniej do początku minionego stulecia owo Civitas było niewielką handlową osadą na północno-zachodnich rubieżach Imperium Otomańskiego. Jego brudne uliczki, zrujnowane meczety i nieokrzesanie mieszkańców przytaczane są w opisach zachodnich podróżników jako dowód tureckiego zacofania.
Prawdziwy rozwój rozpoczyna się dopiero po II wojnie światowej, kiedy znacjonalizowana kopalnia w Trepčy staje się potężnym kombinatem. Przy wydobyciu i przeróbce największych w Europie złóż cynku i ołowiu zatrudnienie znajduje ponad 20 tysięcy ludzi. Kosowska Mitrowica powstaje na nowo, jako miasto przy kombinacie, który ma, w agrarnym Kosowie, z serbsko-albańskiej rudy wytopić postępową jugosłowiańską klasę robotniczą. Ten społeczny eksperyment załamuje się w latach 1980. Mitrowica dzieli los całego Kosowa. Bohaterowie historii serbskiej stają się szwarccharakterami na kartach historii albańskiej; bohaterowie albańscy zostają przestępcami w opowieści serbskiej.
Na początku lat 1990. wybucha strajk albańskich górników, żądających zaprzestania prześladowań i uznania republikańskiego statusu Kosowa. Władza z nimi nie dyskutuje, władza ich zwalnia. Rozpoczyna się upadek kopalni i miasta. Pod koniec lat 1990. jest ono już etnicznie podzielone, kopalnia nieczynna, a mostu pilnują siły międzynarodowe. Od tego czasu sytuacja pozostaje niezmienna, a utrwalają ją wybuchające co kilka lat (2004, 2008, 2011) zamieszki.

 

 

PRISZTINA TO BYŁO PIĘKNE MIASTO…

 

– Mój ojciec – opowiada Jovan, właściciel punktu ksero – po 35 latach pracy w kopalni dostał piękne mieszkanie w południowej części miasta. Tam mieszkaliśmy do 1999 roku, kiedy do drzwi zapukał wysoki oficer UÇK (Armii Wyzwolenia Kosowa) i powiedział, że odtąd on tu będzie mieszkał. Musieliśmy się spakować i przenieść na północ. Udało się wynająć a potem kupić mieszkanie, ale o dużo gorszym standardzie. Na szczęście w mieście jest wielu studentów, więc jakiś tam dochód z kserowania mam. A co z dawnym mieszkaniem? Od tamtego czasu zostało dwa razy sprzedane, ale po 12 latach procesów, odwołań i skarg udało nam się je odzyskać i sprzedać Albańczykowi. Ale przecież wielu ludzi straciło wszystko…

 

KRAJOBRAZ PO CZYSTCE

Nawet mieszkańcy zdają się nienawidzić tego miasta, o które nikt nie dba. Fontanna miejska stała się śmietnikiem.

WITRYNA IDEOWA

Miłość dla Putina, uwielbienie dla Mladicia, nienawiść wobec Unii. Tak najzwięźlej wygląda polityczny program Serbów w Kosowie.

SUCHA STACJA

Niedawne embargo na dostawy ropy dla Serbii spowodowało, że niektóre stacje paliw w serbskich enklawach opustoszały, a uliczni sprzedawcy handlowali benzyną w butelkach.


Na ścianie Jovan umieścił tablicę korkową, a na niej zdjęcia przedstawiające Mitrowicę w latach 1970. – kiedy miasto lśniło nowością i dawało nadzieję (encyklopedia „Świat w przekroju ‘79” pośród sześciu celów gospodarczych Jugosławii wymienia „szybszy rozwój republik słabo rozwiniętych, przy założeniu największego tempa rozwoju dla okręgu autonomicznego Kosowo”).
Milena Tepavčević, kierowniczka biblioteki miejskiej, też nie jest u siebie. Całe życie mieszkała w Prisztinie, tam kończyła studia i tam podjęła pracę w słynnej bibliotece uniwersyteckiej. – Najbardziej mi żal miasta i książek. Tam to była prawdziwa biblioteka, ponad milion książek, w tym wiele starodruków, rękopisów. Kwitło życie naukowe. Prisztina, proszę mi wierzyć, to było piękne miasto, mieliśmy przyjaciół Albańczyków. Wciąż mamy, tylko że telefonicznie. Prisztiny mi żal, ale nie ma co wracać – tego miasta, które znałam, już nie ma.
Serbowie starają się nie pojawiać w Kosowie także z dość prozaicznego powodu. Ich samochody mają albo nieważne tablice rejestracyjne z czasów Jugosławii, albo nie mają ich wcale. Tutaj wciąż wydawane są tablice mitrowickiego wydziału komunikacji, ale według serbskiego wzoru, z literami KM. Za pojawienie się w Kosowie bez ważnych tablic grozi nawet konfiskata auta.
– Nie zapuszczam się dalej niż do centrum handlowego ETC przy moście wschodnim. Tak, tam się jeździ na zakupy i tablic się nie czepiają – biznes, rozumiesz? – tłumaczy Jovan. – Ale głównym mostem lepiej nie przechodzić, bo na nim ludzie cię widzą i potem może być nieprzyjemnie.

 

 

PUTIN, POLICJANCI I ROZDWOJENIE JAŹNI

 

Knajpa „Djurdevdan” jest obskurną piwiarnią o zatęchłym wnętrzu. Usiąść w niej może tylko ten, kto lubi chocholi taniec gęstego dymu papierosowego, nieprzyjazne spojrzenia stałych bywalców i menu ograniczone do serbskiej rakii, serbskiego piwa i serbskich ćevapciciów. „Djurdervdan” ocieka czetnicką i wielkoserbską ikonografią. Portrety Dražy Mihailovicia wiszą tu ze trzy, a przejście za barek ozdabia herb Serbii w całym jego splendorze. Ponadto na ścianie wisi ikona ze św. Jerzym, patronem knajpy, oraz portret Władimira Putina.
Serbowie z Mitrowicy i północnego Kosowa czują się zdradzeni przez współbraci z Serbii właściwej, która pod rządami pragmatyków stowarzysza się z Unią Europejską i próbuje dialogu z Prisztiną. Wobec miękkości Belgradu mężem opatrznościowym wydaje się Putin, którego portrety „zdobią” miasto. Ponad 21 tysięcy osób z północnego Kosowa złożyło nawet w rosyjskiej ambasadzie wniosek o przyznanie obywatelstwa. „Słowiańskie braterstwo krwi” miało sprawić, że rosyjscy urzędnicy odpuszczą takie drobiazgi, jak znajomość języka, stały legalny dochód, zamieszkanie na terenie Rosji przez określony czas. Nie odpuścili. Putin na otarcie łez przysłał 25 tirów z pomocą humanitarną…
W „Djurdevdanie” lubią odbębniać swą służbę serbscy funkcjonariusze z kosowskiej policji. Bojan właśnie wrócił z patrolu na moście i dołącza do Obrada, który wypija drugie piwo. Bycie policjantem w Kosowskiej Mitrowicy nie jest mile widziane. Poziom bezrobocia w mieście wynosi 77 proc., więc praca w policji, która jest służbą formalnie podległą Prisztinie, postrzegana jest trochę jak kolaboracja, ale trochę też jak życiowa konieczność. Dla Bojana „Djurdevdan” to rodzaj komory dekompresyjnej, gdzie odreagowuje po służbie dla państwa, którego nie uznaje. Odbywa się to wśród stałych bywalców, którzy toczą tu mocne i niekończące się rozmowy o polityce, historii, zdradzie i futbolu.
Soczyste określenia pojawiają się też w ustach Bronislava, pół-Polaka, którego ojciec był polskim lotnikiem zestrzelonym nad zajętą przez hitlerowców Jugosławią, a on sam, póki się nie rozpadło, był inżynierem w fabryce odzieżowej. – Wszystko przez ten uniwersytet. Odkąd go otwarli w 1970 roku, kształcili bez umiaru i byle jak. W Kosowie mieliśmy najlepszy wskaźnik wyższego wykształcenia w całej Jugosławii. Ani gospodarka, ani administracja nie były w stanie tej masy przyjąć, i zaczął się problem. Można by te słowa wziąć za zwykłe zrzędzenie, lecz o tym zjawisku, jako jednym ze źródeł kosowskiego konfliktu, piszą nawet zachodni badacze.

 

PIŁKA ŁAGODZI OBYCZAJE

Srem Sremska Mitrovica kontra Trepča Mitrovica. Napięcia etniczne łatwiej rozładować podczas derbowych rywalizacji.

RANO LONDYN, WIECZOREM PARYŻ

Z powodu ubóstwa serbskiej społeczności i ograniczeń administracyjnych dla większości mieszkańców enklawy wielki świat dostępny jest tylko z nazwy.

DEMONY CHOWAJĄ SIĘ O ZMROKU

 

Spacer, który sobie funduję, jest swobodnym błądzeniem po rozedrganym upałem mieście. Najbardziej charakterystyczne miejsca albańskiej części Civitas Sancti Demetrii to: targowisko, na którym handluje się nielegalnie pozyskanym drewnem, zdewastowane stadiony FK Trepča, ruiny cygańskiej mahali, zaniedbany serbski cmentarz, zamknięty „Hotel Adriatic” i wreszcie – ratusz.
Błądząc po jego korytarzach, podziwiam szereg map ilustrujących aktualny stan miasta, jak i plany rozwojowe – ze strefami inwestycyjnymi, terenami przemysłowymi, zoną rekreacyjną. Wszystkie mapy pokazują Mitrowicę do linii Ibaru, bo to, co na północ od niej, jest już śnieżnobiałe. Przy działającej na całego klimie mam wrażenie, że jestem w enklawie zimy pośród huczącego lata. Toteż nie dziwi nawet, dekorujące jeden ze ślepych korytarzy, panoramiczne zdjęcie zimowego stadionu w Sarajewie podczas zapalania olimpijskiego znicza w 1984 roku.
Przy moście, ku któremu się kieruję po wyjściu z urzędu, rozłożyli swój towar sprzedawcy pamiątek. Można kupić koszulkę z napisem „Fuck Serbia” oraz półszlachetne kamienie i ozdoby z nich zrobione – najczęściej jest to wysypana błyszczącą drobnicą mapka Kosowa. Po serbskiej stronie mostu witają mnie flagi Serbii i kibolska flaga rosyjska z dobrze nam znanym po Euro motywem rozsierdzonego niedźwiedzia. Pod nimi polowe namioty samozwańczych obrońców tradycji Kosowego Pola, o którym Milovan Dżilas, jeden z najinteligentniejszych jugosłowiańskich dysydentów, miał powiedzieć, że gdyby do niego nie doszło, Serbowie musieliby je sobie wymyślić.
Wieczór, który zapada szybko, witam na Kralja Petra I. Ulica jest nieoświetlona, więc robi się naprawdę dość ciemno, choć oczywiście wnętrza sklepów emitują swoje światło, a knajpy wabią różnokolorowymi wnętrznościami. Rozpoczyna się corso. Ludzie chodzą w tę i z powrotem, piją to i owo, przysiadają na ławkach, śmieją się i rozmawiają. Spaceruję do późnego wieczora, który tu i tam wygląda zaskakująco podobnie. Znika gdzieś upiorna rzeczywistość kadłubowego miasta, o które nikt nie dba. Jej miejsce zajmuje iluzja szyku i beztroski, którym kres położy kolejny poranek.