Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2013-10-01

Artykuł opublikowany w numerze 10.2013 na stronie nr. 46.

Tekst i zdjęcia: Witold Repetowicz,

Herat nie wierzy nikomu


Cytadelę pobudowano za Aleksandra Macedońskiego. Burzona była trzy razy, i trzy razy powstawała z ruin. Podobnie jak to miasto, odradzające się uparcie po kolejnych wojnach.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Pędziliśmy nowiutką drogą do Heratu, którą wybudowali kilka lat temu Irańczycy, mający na pieńku zarówno z talibami, jak i Amerykanami. Ruch między Iranem a Heratem jest duży. Wielu Afgańczyków jeździ tam pracować, a poza tym w Iranie jest taniej. Do innych części kraju trudno też bezpiecznie dotrzeć lądem, trzeba więc samolotem, chyba że… samochodem do Iranu.
Siedziałem wciśnięty między kierowcę a drugiego pasażera i patrzyłem na równinny krajobraz afgańskiej części Chorasanu. Z daleka majaczyły skaliste pasma górskie, a na drodze mijaliśmy transportery oraz wojskowe checkpointy. Gdy wjeżdżaliśmy do miasta, pojawiło się pięć gigantycznych minaretów, krzywo wyrastających z ziemi. To była Musalla.

 

 

RADOSNY KLEJNOT I JEJ MINARETY

 

Herat istniał od czasów starożytnych i wchodził w skład Imperium Achemenidzkiego jako Haraiva. Później należał do innych władców. W VII w. uległ najazdowi arabskiemu i znów przechodził z rąk do rąk, aż do pierwszej, lecz nie ostatniej tragedii miasta – najazdu Czyngis Chana. Został wtedy zrównany z ziemią. Dziś ze starożytnego Heratu nie zostało nic poza wykopaliskami.
Kilkadziesiąt lat później miasto odrodziło się pod rządami Timura i jego następców. W drugiej połowie XIV w. Timur podbił Azję Środkową i, sprowadziwszy z Persji architektówi artystów, wznosił wspaniałe budowle na całym obszarze swojego imperium. Herat nie został pominięty. Dzisiaj jego najwspanialsze zabytki pochodzą właśniez tego okresu. Jednymz nich jest Musalla. Minaretów ma pięć, ale tylko jeden po starym kompleksie. Cztery pozostałe otaczały medresę sułtana Bayqara, która już dawno nie istnieje. Tam, gdzie stała, biegnie teraz szlak do irańskiej granicy. Minarety, po dwaz każdej strony drogi, pochylają się na przywitanie wjeżdżających turystów, których oczywiście nie ma.
Nieco dalej znajduje się mauzoleum Goharszad, czyli Radosnego Klejnotu. To imię żony szacha Rukha, młodszego syna Timura. Dzięki niej Herat odżył, gdy namówiła męża do przeniesienia tutaj stolicyz Samarkandy, a potem patronowała rozbudowie miasta. Po śmierci męża sama rządziław imieniu wnuka Ulugh Bega. Jej grobowiec zwieńczony jest kopułą przypominającą połówkę melona. Zachowały się resztki błękitnych płytek ceramicznych.
Obok jest jeszcze jeden minaret, najbardziej przechylony. To pozostałość po medresie wybudowanej przez Goharszad, kiedyś otoczonej przez dwadzieścia takich samych gigantycznych minaretów. W XIX w. wysadzili jew powietrze Brytyjczycy, oczyszczając sobie pole ostrzału, kiedy oczekiwali inwazji Rosjan. Ci nadeszli jednak dopiero 100 lat późnieji dopełnili dzieła zniszczenia.

 

WIELKI MECZET PIĄTKOWY

Tęi wiele innych architektonicznych pereł pozostawili po sobie Timurydzi, piętnastowieczni władcy imperiumw Azji Środkowej.

MINARETY HERATU

Pięć charakterystycznych przekrzywionych budowli góruje nad miastem, witając przybyszów.

POMNIK CZY ZJARAT?

Na głównej ulicy Heratu pełno abstrakcyjnych pomników oraz okrytych zielonym suknem grobowców (czyli zjaratów), umieszczanych przeważnie na rondach.

 

ŚMIAŁOŚĆ DNIA, NIEPEWNOŚĆ ZMROKU

 

Ze starego Heratu niewiele pozostało. Tamtejsze domy przypominają okryte mulistym tynkiem rudery, ale gdy baczniej im się przyjrzeć, można dostrzec wiele pięknych szczegółów architektonicznych: drzwi, okna, kołatki. Zniszczenia to głównie efekt wojny mudżahedinów ze Związkiem Sowieckim. Nie ocalały między innymi cztery bramy miejskie. O ich istnieniu świadczą wyłącznie nazwy ulic zbiegających się przy bazarze. Ta część miasta tętni życiemi przepełniona jest błękitem burek zasłaniających kobiety. To one tutaj robią zakupy. Za to mężczyźni, w długich białych koszulach narzuconych na białe szarawaryi z turbanami na głowach, dominują wśród sprzedawców.
Ulice pełne są handlujących, ciągnących wózki, a także kolorowych motocyklowych taksówek. Ruch tu ogromny, przynajmniej w ciągu dnia, bo miasto budzi się o świcie, ale zasypia już o zmroku. Gdy wieczorem próbowałem wyjść na spacer, uzbrojeni strażnicy ostrzegli mnie, bym nie szedł za daleko, bo w nocy jest niebezpiecznie. Ulice szybko się wtedy wyludniają, żołnierze przeszukują niektórych przechodniów i nawet okolice wielkiego Meczetu Piątkowego pogrążone są w ciemności.
Meczet wybudowali Timurydzi w XV w., ale i tej budowli czas nie oszczędził, więc w latach 1940. przeszedł gruntowną renowację. Stosunkowo nowa jest większość płytek zdobiących fasady, ejwany i minarety. Każda jest inna, widać na nich inskrypcje kaligraficzne, motywy roślinne i charakterystyczne dla perskiej kultury cyprysy – ideał piękna. Długi ogród prowadzi do ejwanu głównej bramy, z którego boków wyrastają dwa minarety. Tędy wchodzi się na potężny dziedziniec otoczony przez cztery ejwany. Nad każdym góruje para minaretów. Panuje tu cisza. W osłoniętych arkadami bocznych korytarzach spotkać można zarówno modlących się wiernych, jak i uczących się studentów, korzystających z chłodu i spokoju.

 

 

HERBATA Z DOBRYM CZŁOWIEKIEM

 

– Dokąd! Tu nie wolno! Wychodź stąd! – krzyczał za mną afgański żołnierz z karabinem gotowym do strzału. Obszedłem cytadelę dookoła, aby dostać się do wnętrza. – A gdzie jest wejście? – zapytałem. – Nie ma, zezwolenie trzeba mieć – rzucił żołnierz. Okazało się jednak, że to właśnie było wejście, a obok było też muzeum. – Dobrze, możesz wchodzić, ale tylko do muzeum – zgodził się po interwencji jednego z miejscowych, po czym kazał mi włączyć aparat, aby sprawdzić, czy to nie atrapa skrywająca bombę. Tak właśnie został zabity Ahmed Szah Massud…
Cytadela powstała po podboju Heratu przez Aleksandra Macedońskiego i została zburzona wraz z całym miastem na początku XIII w. przez Mongołów, następnie odbudowana i znów zniszczona przez najazd Timura. Kilkadziesiąt lat później podniósł ją z ruin wspomniany Szach Rukh. Wojny XIX i XX wieku ponownie doprowadziły ją do ruiny. Po wygnaniu talibów z miasta renowację sfinansował Aga Chan – mieszkający w Szwajcarii przywódca pamirskich szyitów – ismalitów.
Gdy wychodziłem z muzeum, kiwnął na mnie starszy mężczyzna, zapraszając na herbatę. To wyraz gościnności, gest wiele znaczący. Okazał się on tutejszym dozorcą. Zaczęliśmy rozmawiać o Heracie i sytuacji w Afganistanie. W końcu zaproponował, że oprowadzi mnie po cytadeli. Dopiero stąd widać, jak potężny jest Meczet Piątkowy. Można też zwiedzić tu łaźnię (hamam) szacha Rukha, na której ścianach zachowały się jeszcze fragmenty fresków.
Gdy zeszliśmy na dół, wyciągnąłem banknot. – A to co? – zapytał. – Bakszysz? – patrzył na mnie z uśmiechem i wahał się, wziąć czy też nie. Nie oprowadzał mnie przecież dla pieniędzy, lecz dlatego, że był dobrym człowiekiem.

 

NIEZAKAZANE PIOSENKI

Do niedawna, za rządów talibów, wszelkie rozrywki w Afganistanie były surowo zakazane. Takie wspólne muzykowanie było wtedy karalne.

MUZEUM ŚWIĘTEJ WOJNY

 

W Heracie znajdują się jeszcze dwa miejsca godne odwiedzenia. Pierwszym z nich jest Gazar Gah, przepiękne mauzoleum chodży Abdullaha Ansariego, perskiego mistyka i poety, żyjącego w XI wieku. Jest to święte miejsce, do którego tłumnie pielgrzymują zwłaszcza kobiety. Drugie to Manzare Dżohada, czyli Panorama Świętej Wojny. Jest to profesjonalnie urządzone muzeum wojny mudżahedinów z sowieckimi okupantami.
Dostanie się doń wymagało pewnej determinacji, gdyż pilnujący go żołnierz przekonywał, że muzeum jest zamknięte. Naprawdę czynne jest dwie godziny dziennie i nie wydaje nawet biletów, gdyż większość odwiedzających to oficjalne delegacje.
W muzeum znajdują się ekspozycje broni używanej w czasie wojny, a przed gmachem stoi sprzęt bojowy, między innymi helikopter. Jest też wystawa strojów różnych grup etnicznych Afganistanu, pamiątki po szachidach poległych w walce, a także inne ekspozycje historyczne. Jedna z największych atrakcji to panorama prezentująca historię wojny, od pierwszych egzekucji dokonywanych przez komunistyczny reżim, po ostateczne nad nim zwycięstwo. W ostatniej sali wisi duże zdjęcie z czasów wojny. Widać na nim młodego chłopaka w towarzystwie jednego z dowódców. – To Radosław Sikorski, wielki nasz przyjaciel – mówi przewodnik.

 

 

WRÓCĄ – NIE WRÓCĄ?

 

Muszę myśleć o rodzinie, a nie o tym, czy wrócą talibowie – stwierdził Hamid, pokazując mi surowe jeszcze ściany budowanego centrum handlowego. – Mieszkałem trochę w Niemczech i w Anglii. Potem wróciłem, ale talibowie mnie uwięzili, więc znów uciekłem – opowiadał, dodając, że za granicą dorobił się i teraz to wykorzystuje. – Mam też hotel w Kabulu, na Chicken Street. Przyjedź, tam też jest bezpiecznie, w końcu to stolica. Siedzieliśmy i piliśmy herbatę za herbatą. – W takim żarze najlepiej gasić pragnienie gorącym, a nie zimnym – słusznie zauważył Hamid.
O życiu tu i teraz myśli też zapewne starszy nauczyciel muzyki i jego dwaj uczniowie. Jeden z nich podbiegł do mnie na ulicy i zaciągnął do swojego mistrza, a potem chłopcy zagrali i zaśpiewali. Ludzie przystawali. Takie występy też były zakazane, ale oni urodzili się już po wyrzuceniu talibów.
Obcy nigdy nie wyjdą z Afganistanu. Amerykanie, Brytyjczycy, wszyscy mają tu swoje interesy – mówi mi właściciel restauracji, w której zatrzymałem się na obiad. – Zobacz, u nas narkotyki kosztują grosze, a w Europie czy Ameryce można na nich zbić majątek. Ale największym wrogiem Afganistanu jest Pakistan, to oni nasłali na nas talibów – narzeka, oprowadzając mnie po pustych pokojach hotelu nad restauracją. – U was pokazują tylko wojnę w Afganistanie, a przecież w Heracie jest bezpiecznie, prawda?
Wielu Afgańczyków sceptycznie odnosi się do intencji USA czy Wielkiej Brytanii, ale jeszcze mniej zaufania mają oni do swych sąsiadów – Iranu i Pakistanu – oraz do własnego rządu. Na turystę reagują natomiast entuzjastycznie, zapraszają na herbatę, chętnie rozmawiają i proszą, aby ich fotografować. Ale 30 lat wojny nauczyło ich wiary tylko w Allaha. I może jeszcze w Ahmeda Szaha Massuda, którego zdjęcia wiszą w sklepach i warsztatach. Legendarny Lew z Pandższiru, zamordowany w przeddzień zamachu na WTC, był jedynym, który oparł się talibom, a wcześniej walczył z sowiecką okupacją i komunistycznym reżimem Nadżibullaha.
Choć przy drogach wiszą billboardy wzywające do pojednania narodowego i wychwalające edukację, to na ulicach widać biedę, żebraków, zaś młodzież opowiada o braku perspektyw. – Żeby znaleźć pracę, trzeba albo zapłacić, albo mieć znajomości – narzeka Ahmed, dwudziestoparoletni student, biegle mówiący po angielsku i sprzedający napoje w parku Takhte Safar.
Park to oaza ciszy i spokoju. Na wzgórzu, z którego rozpościera się panorama miasta, wznosi się budynek, gdzie odbywają się śluby. Stąd widać lunapark, znajdujący się na terenie Takhte Safar, oraz osłonięty drzewami odkryty basen. Te atrakcje byłyby zakazane, gdyby wrócili talibowie. – Ale jak będą chcieli, to wrócą, bo nasza armia jest do niczego, jedyne wyjście to stąd uciekać – uważa Ahmed.
Większość mieszkańców tego doświadczonego przez historię miasta chyba nie jest aż tak pesymistyczna, lecz obecnym porządkom raczej nie ufa.