Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2014-01-01

Artykuł opublikowany w numerze 01.2014 na stronie nr. 48.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Błażyca,

Czarownicy i kaznodzieje


Tej nocy w Uduophori ludzie wyganiali demony. Bębny i krzyki z pobliskiego zboru ucichły dopiero przed piątą nad ranem. – Ja tam nie pójdę – powiedziała nastoletnia Gloria. Później dowiedziałem się, że ją też dręczą duchy. Jej ciało wykręca się wtedy, a dziewczyna krzyczy nienaturalnie. Trwa to już od kilku miesięcy…

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Uduophori to mała wioska w buszu, na południu Nigerii. Wyganianie demonów to tutaj rytuał powszedni. Podobnie jak fetysze z ludzkiego ciała, których „nie dotykaj, bo umrzesz lub spotka cię nieszczęście”. Równie powszechne jest przekonanie, że kapłan dżu-dżu potrafi w jednej chwili być we wsi i w odległym o 600 km Lagos.
W anglikańskim zborze w Uduophori wyganianie demonów ma miejsce raz w miesiącu. Zaczynają o 22-giej. Śpiewy, bębny i krzyki słychać aż do świtu. Przychodzisz, składasz ofiarę, pozostaje wierzyć…

 

MAŁY GOŚĆ, DUŻA RADOŚĆ

Tańcząc i śpiewając, mieszkańcy Uduophori zmierzają na uroczystość otwarcia przetwórni wody. Projekt powstał dzięki pomocy polskich dzieci w odpowiedzi na apel bp. Hiacynta Egbebo oraz magazynu „Mały Gość Niedzielny”.

CZASEM SŁOŃCE, CZASEM DESZCZ

Po grząskich ścieżkach gorącego Uduophori poruszać się można tylko pieszo lub motorem, aby w końcu przesiąść się na łodzie.

KLUB POD CHMURKĄ

Bilard na środku drogi, czyli przykład mariażu zachodniej rozrywki i afrykańskiej prostoty.

 

PANU BOGU ŚWIECZKĘ…

 

We wsi jest kilka wspólnot sekciarskich i mała misja katolicka. A w niej 25-letni Damian z Bydgoszczy oraz dwóch Nigeryjczyków – Kelvin, królewski syn z ludu Ibo, i Raphael z tego samego plemienia. Rok temu zbudowali pierwszą we wsi szkołę. Pytam o Glorię. Znają jej przypadek. Jak i wiele podobnych. – Zanim tu przyjechałem, nie wierzyłem w takie rzeczy. Teraz mało mnie dziwi. Widziałem ludzi wijących się po ziemi z pianą na ustach, kobietę skaczącą po ścianach, której nie umiało utrzymać sześciu mężczyzn… Wiara w moc czarów wciąż ma tu wpływ na zachowania – mówi Damian. Kelvin, wychowany nad brzegiem Nigru, potwierdza. – Jeśli czarownik wyznaczy ci dzień śmierci, to tego dnia umrzesz. I tak się dzieje.
Mieszkańcy wioski migrują pomiędzy kaznodziejami i misjonarzami, nie pomijając czarowników. Ci przecież potrafią uzdrawiać, ściągać pioruny, rzucać klątwy i powstrzymywać deszcze. A pod adresem misjonarzy mamroczą zaklęcia i sypią czerwonym proszkiem. Studnię nawet zatruli. Ludzie widzieli.
Martin Donatus, były animista, złodziej i porywacz ludzi, a dziś przykładny chrześcijanin, deklaruje: – My tu jesteśmy silni. Tańczymy z mocą i modlimy się z mocą! Martin opowiada historie niewiarygodne, zapewniając, że wszystkie są prawdziwe. Z grzeczności zakładam, że nie bawi się kosztem oniotsca (tak w języku Ibo określają białych) wciskaniem egzotycznych dyrdymałów. – Płynęliśmy łodzią, kiedy z rzeki wynurzył się czarny korpus węża, grubości około metra. Nie widzieliśmy głowy ani końca. Wąż taki to sprawka magii. Dotarliśmy do brzegu, drzewa tam były ścięte i spalone od środka. To było przeklęte miejsce. I tak dalej w podobnej poetyce…

 

 

DŻU-DŻU SIĘ MŚCI

 

Martin opowiada też o tajemnych praktykach synkretycznego Lazarus Church, gdzie nic nie ma za darmo, pastor rozmnaża pieniądze i wszyscy wierzą w magię. Mówi o dzieciach, z których najwyższy kapłan wysysa dusze, aby przedłużyć własne życie. Objaśnia magiczny obrzęd kuli ofiarowanej na tacy, praktykowany przez sektę, po którym śmierć spada na kłamcę. Opisuje też zastosowanie kolorowych pudrów pętających wolę. Nie pomija pikanterii na temat kobiet przychodzących do Lazarusa, aby poprzez dżygi-dżygi – jak Martin określa frywolności ciała – osiągnąć profity doczesne. – Takim to też sposobem pastorzy śpią ze wszystkimi kobietami – podsumowuje mój rozmówca.
Dopytuję o dżu-dżu. Słyszałem, że kilka dni wcześniej w sąsiedztwie synowie papy Simona (do seniorów we wiosce zwracamy się: papa i mama) znaleźli w ziemi fetysze: czaszki psa oraz krokodyla, jajka, ostrze bez rękojeści i kokos. – To część klątwy rzuconej na rodzinę – słyszę. Staruszek wierzy, że właśnie z nimi związana jest śmierć 26 dzieci w rodzinie na przełomie lat i niedawne zawalenie się domu. Kiedyś zwrócił się o pomoc do czarownika. Potem przyszedł do misjonarzy. – I teraz dżu-dżu się mści – mówią w wiosce.
– Ci od dżu-dżu nie chcą pokutować – opowiada Martin. – Na brzegu rzeki czczą Oreyo lub Agadaba, bóstwa wodne. Za czasów mojego dziadka w wielkie święto zabijano człowieka. Teraz składają w ofierze kurczaka, kozła, smażone banany i olej. Kozłu ucinają głowę i chodzą z nią dokoła ołtarza. Reszta jest zjadana. Następnie kapłan zbiera kości i składa na ołtarzu. Po uczcie wszyscy tańczą.

 

MODLITWA ZA RODZINĘ

Brat Damian Lenckowski, misjonarz pokoju, pierwszy i jedyny biały mieszkaniec Uduophori. Na co dzień musi konfrontować się z przesiąkniętą magią duchową rzeczywistością wioski.

AFRYKAŃSKIE POKOLENIA

Starszyzna wioski.

AFRYKAŃSKIE POKOLENIA

Dzieci z Ogriagbene w hangarze służącym za szkołę.

 

ŁAZARZ ODPOWIADA

 

Patrzę w łagodną twarz Oboshierinora. Próbuję dopatrzyć się w niej oblicza kapłana kultu, który rzekomo poświęca dzieci i odprawia bałwochwalcze gusła. Oboshierinor jest w Lazarus Church od 2003 r., kiedy to opuścił Kościół Głębokiego Życia na skutek scysji z pastorem. W 2005 roku sam został pastorem Lazarusa. – Co trzeba zrobić, by nim zostać? – pytam. – Wystarczy chcieć i mieć żonę – odpowiada. Na co dzień jest też nauczycielem w szkole wybudowanej przez misjonarzy.
Opowiada o początkach sekty. To był 1980 rok. Założyciel, pewien 18-latek o imieniu Lazarus pochodzący z ludu Ewo, niedaleko granicy z Beninem, miał mieć wizję. Potem przez 30 kolejnych lat aż do śmierci pełnił funkcję biskupa stworzonego przez siebie synkretycznego ruchu, który dziś obecny jest również w Wielkiej Brytanii. Aktualny lider Lazarus Church, biskup Jonathan, pochodzi z ludu Orobo.
– Lazarus przyniósł światło i czynił wiele cudów, które wciąż mają miejsce. Są uzdrowienia z chorób i z niepłodności – mówi Oboshierinor. Zapewnia, że podczas obrzędów nie składają ofiar, oraz że nic ich nie łączy z tradycyjnymi wierzeniami, tym bardziej z magią dżu-dżu. „Kłamie!” – widzę w oczach Martina, który przysłuchuje się rozmowie.

– Każdy uzdrawia własną mocą. Za to się nie płaci. Jeśli jednak modlitwa nie skutkuje, potrzebna jest ofiara materialna – wyjaśnia pastor. Podkreśla, że Lazarus Church to Kościół chrześcijański, że używają różańców, choć nie mają nic wspólnego z katolikami. Pytam o magiczne pudry. – Proszków używamy do błogosławienia, podobnie świętego oleju – odpowiada. Obrzęd kuli? Oboshierinor najwyraźniej się spina, ale po chwili milczenia kontynuuje: – Jeśli masz problem, wznosisz pocisk ku górze, prosząc anioła Gabriela i Michała, aby walczyli w twoim imieniu. Serdeczny, ale najwyraźniej niechętny dalszej rozmowie, przyznaje, że przyzywają imię nieżyjącego założyciela, biorąc piasek z jego grobu z wiarą w jego świętą moc.
– Nie powiedział prawdy! – ekscytuje się Martin po naszym pożegnaniu z pastorem i przedstawia własną wersję na temat sekty. – Kiedy Łazarz był jeszcze w Kościele katolickim, opętał go zły duch Urhienu. Przeszedł na niego z ojca lub ojca jego ojca, czcicieli tego ducha. Lazarus zaczął wtedy budować miejsca bożkom oraz poślubił wiele kobiet. Dziś w miejscach kultu używane są czarne, czerwone i białe świece. Znajdziesz tam butelki perfum, potłuczone talerze i białe miski. Do misek wlewają wodę, zmieszaną z proszkiem i perfumami. W tej wodzie chrzczą ludzi, potem dają ją im do wypicia. W ten sposób kapłani zyskują nad ludźmi kontrolę. A za ołtarzem mają wizerunki złych bożków.
Popołudniem udajemy się z Martinem i Kelvinem do miejsc kultu, w których miejscowi kacykowie odprawiają gusła. – Niczego nie dotykaj! – przypomina Kelvin. Pod drzewem ofiarnym znajdujemy wdeptane w ziemie czerwone pociski i szklane fiolki. Niedaleko jest chata czarownika.

 

UDUOPHORI WELCOME TO

Pamiątkowe zdjęcie przed budynkiem pełniącym funkcję szkoły i kościoła. Wykonano je po oficjalnym powitaniu autora – drugiego białego, jakiego widziała wioska.

WODA ŻYCIA

 

Przed domem misjonarzy gromada dzieciaków dmucha z zapałem balony. Mężczyźni wrócili z pola, bose kobiety tańczą, opasane jedynie kolorowymi rabami. Są też papa i mama. Mama ma 89 lat, twarz pełną bruzd i uśmiech figlarnej dziewczyny. Śmieje się szczerze, bezzębnie. Biodra kobiet falują. Stare, zniszczone ciała są pełne lekkości i wdzięku. Klaszczemy. – Jesteś tu drugim białym. Ludzie cieszą się z gościa – rzuca Damian. Spontaniczne przywitanie trwa ponad godzinę. Bo gdzie się spieszyć? I po co?
Życie ludzi związane jest tu z wodą. Życie i śmierć, niestety. A tej śmierci zbyt wiele – niepotrzebnej. Rzeka skażona ropą, brak leków, podupadły system edukacyjny, porwania i napady… Choć, jak zapewniają ludzie, pomiędzy swoimi złodziejstwa tu nie ma. Bo są samosądy. – Włożą takiemu oponę na głowę, potem poleją benzyną i podpalą. A jak nie zabiją, to każą nagiemu biec przez wieś, i wszyscy go chłoszczą. W Umuze i Enugu widziałem – mówi Damian.
Z ropy, wizerunkowego surowca Nigerii, poza bajecznie niskimi cenami paliwa (ok. 97 naira, czyli 2 złote za litr) dobra tu raczej niewiele. Nie na południu kraju. – Południe jest wykorzystywane. Zyski czerpie garstka grubych ryb z islamskiej północy. U nas brak nawet podstawowej opieki medycznej. W regionie jest tylko jeden szpital, a szkoły, które przejęło państwo, są w ruinie – mówi katolicki biskup Hiacynt, rezydujący w Bomadi. Krótki rekonesans po niedawnym kompleksie szkolnym „Our Lady of the Waters” nie pozostawia wątpliwości – bez organizacji dobroczynnych i pozarządowych niewiele tu się zmieni. – Takiej biedy jak tu jeszcze nie widziałem, a byłem już w kilku krajach Afryki – mówi Damian.
W tym roku z Raphelem i Kelvinem na terenie okolicznych wiosek wybudowali dziesięć studni, a w Uduophori postawili przetwórnię wody. To finał ogólnopolskiej akcji „Studnie za grosze”, w maju 2012 r. zorganizowanej przez jeden z magazynów dla dzieci. – Podczas święta uważajcie na czarowników – mówił do misjonarzy szef wioski przed oficjalnym otwarciem przetwórni – pierwszego projektu rozwojowego doprowadzonego tu do końca. Na uroczystości zebrała się cała wioska. Katolicy, sekciarze, animiści. A że przybył też biskup, to i szef wioski, gangster i kobieciarz, odniósł się w przemowie do spraw wyższych. Nawet Oboshierinor ubrał odświętną albę. Czarownicy nie przyszli.
Misjonarze myślą teraz o sierocińcu i polowej klinice. We wrześniu w Polsce zrobili kursy położnicze. Szukają lekarza. Na opłacenie przedsięwzięcia są już fundusze. – Śmiertelność dzieci na terenie Delta State jest najwyższa w całej Nigerii. Wiele kobiet umiera przy porodach, bo nie ma opieki medycznej – mówi Damian. Na jego rękach też zmarło dziecko. Działają więc z determinacją, wierząc że dżu-dżu nie ma mocy nad chrześcijanami. A 89-letnia mama, podając szklaneczkę wioskowego bimbru, ku pokrzepieniu ciała i ducha, mówi z uśmiechem, że przecież Oghene do – Bóg jest dobry.
Około piątej trzydzieści rano budzi mnie pianie kogutów. Z ciemności dobiega szuranie i odgłos kroków. Tej nocy nie wyganiano demonów. Ludzie idą do zborów. Idzie też Gloria. Dzień rozpoczną jak zwykle, „O darose Boromo Weri ofafo Ise” – „W imię Ojca i Syna i Ducha”. I zaśpiewają głośno – przy świecach, nim słońce wyleje swój żar.