Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2014-01-01

Artykuł opublikowany w numerze 01.2014 na stronie nr. 64.

Tekst i zdjęcia: Roman Husarski,

W kraju, którego nie ma


Ten kraj, który odłączył się od Somalii w 1991 roku i stworzył dość sprawne struktury państwowe, nie istnieje na mapie świata. To niesamowite, ale nawet tutaj są użytkownicy serwisu couchsurfing.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Portal couchsurfing umożliwił nam poznanie nowych ludzi oraz nocleg, czyli dywanik, na którym rozłożyliśmy śpiwory. W całym Somalilandzie było zaledwie dwóch couchsurferów, którzy mieli opisane profile. Pierwszy mi nie odpowiedział, ale Abdi tak. To po jego zapewnieniu, że Somaliland jest bezpieczny, wyruszyliśmy w drogę. Nie obyło się jednak bez „przygody”. Nasz autobus stał się ofiarą bandytów. Od nas wprawdzie nic nie chcieli, ale pobili jednego z pasażerów i wymusili haracz od innych. Byli obszarpani, ale uzbrojeni w karabiny.

 

 

BIAŁY I W DREDACH

 

Hargejsa, stolica nieistniejącego państwa, nawet robi wrażenie. Nie ma spektakularnych zabytków, ale ma swój klimat. Budynki są w większości białe, wyglądają jak wypalone w słońcu, bo też temperatura sięga tu czterdziestu stopni. Miasto przecina zaledwie kilka asfaltowych ulic, więc prawie nie ma ruchu pojazdów, a jeśli już, to przetaczają się przez nie toyoty land cruiser oraz cysterny ciągnięte przez osiołki. Tłumy ludzi kręcą się w centrum, przy czym biały turysta (i do tego w dredach!) robi furorę. Nie da się przejść niezauważonym.
Szybko przekonaliśmy się, że język angielski nie jest tutaj dużym problemem, funkcjonował nawet kiedyś jako urzędowy. Somaliland to tereny dawnego Somali Brytyjskiego, pozostała część Somalii była kolonią włoską. Ludzie podchodzili do nas, aby się przywitać, a pewien mężczyzna zostawił nawet swój numer telefonu. Zaskoczeni tą gościnnością i uderzającymi kolorami pustynnego miasta w zachodzącym słońcu, spokojnie przeczekaliśmy kilka godzin spóźnienia naszego couchsurfera.
Abdi, który okazał się bardzo zapracowanym człowiekiem, nie miał dla nas za wiele czasu. Po wspólnym posiłku i krótkiej rozmowie odwiózł nas do domu, który wynajmował studentom. I tam nas już zostawił. Wiedział, co robi. Studenci pochodzili z różnych stron kraju (jeden nawet z sąsiedniego Puntlandu, kolejnego autonomicznego tworu) i studiowali różne kierunki, ale mieli jedną wspólną cechę – wszyscy marzyli o podróży lub migracji do Europy.

 

WYPŁATY NA RATY?

Waluta Somalilandu jest bardzo słaba, 1 dolar to 6000 szylingów. Możliwe, że mężczyzna wiezie na taczce swoją zaliczkę.

NIGDY SAMA

Kobiety nigdy nie poruszają się samotnie po ulicach. Zazwyczaj towarzyszą im bracia lub mężowie, ewentualnie przyjaciółki.

MODA NA EUROPĘ

Większość studentów stara się ubierać po europejsku, standardem są wąskie spodnie i koszula. Do tego zazwyczaj klapki. I wszyscy marzą o wyjeździe do Europy.

 

ROMAN, WSTAWAJ!

 

Tak przywitał mnie wesoły student Khaalid. Spróbowałem, po czym opadłem zrezygnowany. To była ciężka noc. Najpierw zbudził mnie Łukasz, mój towarzysz podróży, który poprzedniego dnia skosztował wielbłądziny i nie wyszło mu to na zdrowie. Pół nocy spędził w toalecie. Co gorsza, w całym domu „chwilowo” zabrakło wody. Jedyną pociechą w tych trudnych chwilach były dla niego gwiazdy, które w Hargejsie, stolicy Somalilandu, widać bardzo dobrze. Tutejsze toalety nie mają dachów.
Po raz drugi, około piątej, zbudził mnie muezin, który nawoływał braci w wierze do wspólnej modlitwy. Ponieważ mieszkaliśmy razem z dziewięcioma miejscowymi studentami, na korytarzu zrobił się rumor. Gdy już zasypiałem, studenci właśnie wrócili po skończonej modlitwie i Khaalid, który szczególnie cieszył się z naszej wizyty, zaczął nas budzić. Jak codziennie, ubrany był we włoską koszulę, eleganckie spodnie i klapki. To właśnie on przez cały nasz pobyt w Hargejsie najczęściej się nami zajmował.
Kiedy opiekuńczemu Khaalidowi udało się w końcu postawić nas na nogi, wspólnie wybraliśmy się do pobliskiej restauracji. Odnaleźć ją nie było trudno, bo – jak jest tu w zwyczaju – całą elewację miała wymalowaną w oferowane dania, włącznie z wielbłądami, których mięso jest tutejszą potrawą narodową. Kuchnia somalijska nie jest szczególnie atrakcyjna. Nie przepadam za mięsem, więc głównie żywiłem się cambuulo (ugotowana fasola podawana z chlebem) lub bardzo popularnym tutaj spaghetti.
To, co uderzało w tutejszych restauracjach, to sposób jedzenia – góry makaronu czy ryżu pochłaniane w zastraszającym tempie. To wspomnienia po klęskach głodu, jakie dotykały Róg Afryki, dziś już raczej nieaktualnych. Przy takim stylu jedzenia mniej dziwiły też trociny rozsypane na podłogach restauracji. Zamaszyste spluwanie nie jest tu niczym dziwnym.

 

 

POWIEDZ WSZYSTKIM…

 

Po posiłku Khaalid zabrał nas na swój uniwersytet, gdzie najpierw porozmawialiśmy z dyrektorem, który chyba przestraszył się naszej wizyty. Bardzo starał się zachować formalny ton i profesjonalnie opisać cele uczelni. Potem nasz niesforny opiekun ciągał nas od sali do sali, informując wszystkich, że prowadzimy projekt na temat bezpieczeństwa Somalilandu. Faktycznie, interesował nas ten temat, ale przecież o żadnych badaniach mu nie wspominaliśmy!
Na nasz widok studenci stawali się najpierw sztywni, by wybuchnąć śmiechem, jak tylko opuszczaliśmy salę. Kobiety siedziały po jednej stronie, mężczyźni po drugiej. W jednej z sal wywiązała się nawet krótka dyskusja. Studentka zapytała mnie nieoczekiwanie:
– Kiedy tutaj jechałeś, z czym kojarzyła ci się Somalia?
– Prawdę mówiąc, nie wiedziałem, czego się spodziewać. U nas o tych stronach mówi się tylko w kontekście wojny
– odpowiedziałem zaskoczony.
– Świat musi zrozumieć, że Somalia to nie Somaliland. Powiedz wszystkim, że Somaliland jest bezpieczny!
Po tej rozmowie przekonaliśmy Khaalida, aby obchód zakończyć. I tak już jego prestiż na uniwersytecie podskoczył wysoko w górę.
Gdy wychodziliśmy, myślałem o tej krótkiej wymianie zdań. Koleżanka z Somalilandu miała sporo racji. Ten kraj, czyli byłe Somali Brytyjskie, różni się od swojej „włoskiej” siostry. Wcześniej, w 1960 roku, cieszył się nawet krótką, pięciodniową niepodległością. Każdy Somalilandczyk, z którym rozmawialiśmy, był oburzony faktem nieuznawania ich państwa na arenie międzynarodowej. Tym bardziej że ta islamska republika działa całkiem sprawnie. W 2010 roku opozycja wygrała tu wybory, a rządzący oddali władzę – gest wcale nie tak oczywisty w tym regionie świata. Należy jednak zauważyć, że Somaliland, choć się rozwija, to pozbawiony międzynarodowego kapitału w wielu dziedzinach skazany jest na zacofanie.
Somaliland ma swoje ambasady na całym świecie, ale większość państw nie ma ambasad w Somalilandzie. W kwestii uznania tego państwa najważniejsze jest zdanie ONZ, która wyraźnie nie chce bałkanizacji tej części świata. Biorąc pod uwagę, ile prowincji Somalii próbowało już o sobie „samostanowić”, jest to ryzyko całkiem realne. Problemem jest choćby konflikt graniczny z Puntlandem – autonomicznym regionem, który w przeciwieństwie do Somalilandu ma zamiar połączyć się z powrotem z Somalią.
Wieczorem wracamy do naszego studenckiego domku. Wspólne zdjęcia znalazły się już na facebooku naszych gospodarzy. W domu może nie być wody w kranie, ale profil na popularnym portalu społecznościowym ma każdy student! Jedno zdjęcie z nami kolega Fu’aad podpisał „best friends” – posypały się polubienia.
W pewnym momencie Khaalid odciągnął mnie na bok i całkiem serio powiedział:
– Roman, chcę mieć białą dziewczynę. Białą jak gwiazdy na niebie!
Biorąc to za żart, odpowiedziałem, że zobaczę w Polsce, co da się zrobić…

 

VIVA SOMALILAND

Mieszkańcy tego nieistniejącego państwa są dumni ze swojej niepodległości.

PO CZWARTE: HIDŻAB

Dziewczynki mogą się uczyć, ale koedukacja jest możliwa dopiero na studiach. Kobiety mogą pracować, ale nie mają szans na wyższe stanowiska. Publicznie mogą pokazywać się tylko w towarzystwie. I zawsze w hidżabie.

AL-SHABAAB NIE ŚPI

 

Tak minął nam pierwszy dzień w Somalilandzie. W nadchodzącym tygodniu czekało nas jeszcze wiele atrakcji. Piliśmy herbatkę z eksprezydentem Hargejsy. Opalaliśmy się na pustej plaży. Wpadliśmy na stado wielbłądów. Zwiedzaliśmy starożytne malowidła Las Geel na kompletnej pustyni. Uciekaliśmy przed stadem nieprzyjaznych dzieci… Podczas całej naszej podróży spotkaliśmy jednego turystę – w hotelu, gdzie czekaliśmy na Abdiego.
Tak, generalnie Somaliland jest bezpieczny – przynajmniej jego wschodnia część, w której byliśmy. Inna rzecz, że ludzie nieczęsto mają do czynienia z turystami. Nie dostrzegłem tu na przykład żebraczej mentalności, tak uprzykrzającej podróżowanie w krajach Afryki. Większość mieszkańców jest bardzo przyjazna, ale już w Berberze pewien człowiek wygrażał mi mieczem. Wspomniałem też o agresywnych dzieciakach, które zostały dopiero uspokojone kijem przez starszego człowieka, kiedy zobaczył, co się święci.
Tutejsze władze starają się zachować wszystkie pozory dobrze funkcjonującego państwa. Nie mogłoby zdarzyć się nic gorszego dla Somalilandu niż wypadek któregoś z nielicznych odwiedzających państwo obcokrajowców. Zwłaszcza że kraj posiada turystyczny potencjał. Tymczasem ryzyko jest realne. W 2008 roku w Hargejsie doszło do samobójczych ataków dokonanych przez terrorystyczną, powiązaną z Al-Ka’idą organizację Al-Shabaab – tę samą, która w ubiegłym roku zaatakowała centrum handlowe w Nairobi. Jej celem jest m.in. destabilizowanie kraju, gdyż ekstremiści nie akceptują podziału Somalii.
W związku z możliwym zagrożeniem Hargejsę można oficjalnie opuszczać tylko z uzbrojoną eskortą. Nas do taksówki na granicy (rozpadająca się toyota, która o dziwo pomieściła dziesięć osób) odprowadził osobiście konsul z przygranicznej budki i przy okazji przypilnował, aby nas nie oszukano. Sama granica to po prostu sznurek przecinający drogę.
Mimo ciężkiego dla zwykłego backpackera i nieco ryzykownego kierunku podróży, jaki sobie wybraliśmy, o Somalilandzie nigdy nie zapomnę. Zwłaszcza że Khaalid nie daje mi spokoju na facebooku, wciąż dopytując, kiedy załatwię mu białą dziewczynę. „Białą jak gwiazdy na niebie”.