Wśród miast, które cieszą się sławą spadkobierców habsburskiej tradycji najczęściej wymieniane są: Wiedeń, Budapeszt, Praga i Kraków. Na mapie c.k. wspomnień brak jednak Bratysławy. A tymczasem metropolia nad Dunajem zachowała wiele miejsc związanych z tamtą epoką.
Dostępny PDF
Brak pamięci o Bratysławie to wynik decyzji naszych sąsiadów zza Tatr, którzy w 1919 roku nadali miastu czysto słowiańskie miano. Odwołano się wtedy do najstarszej nazwy zapisanej we wczesnośredniowiecznych kronikach, a wywodzącej się od imienia słowiańskiego księcia Brasława, który przed najazdem Madziarów przypuszczalnie władał tymi ziemiami.
Węgrzy zdobyli gród w 907 roku i władali nim aż 1000 i 12 lat. Miasto było nawet przez długi czas (1536-1830) stolicą koronacyjną Węgier. Naszym pradziadom, którzy często wyprawiali się na Węgry, znane było pod nazwą Pozsony, którą spolszczano na Pożoń. W miarę jak rosła w nim siła niemieckojęzycznego mieszczaństwa, coraz bardziej znane było pod nazwą Pressburg – znów spolszczaną na Preszburg.
PANORAMA DZIEJÓW
Bratysława była kiedyś starosłowiańska, potem węgierska, następnie austriacka, dwa razy czechosłowacka, i w końcu drugi raz słowacka.
KORONNY ZABYTEK
Tę piękną budowlę nad Dunajem postawili władcy węgierscy, nazywając to miejsce Pressburgiem. W XVII wieku ukrywali tu nawet przed Turkami i innymi agresorami słynną koronę św. Stefana, spoczywającą dziś w gmachu parlamentu w Budapeszcie.
FONTANNA WOLNOŚCI
Fontanna Rolanda na rynku Starego Miasta. Podobne obiekty, powstające gęsto w średniowiecznej Europie, odwoływały się do imienia legendarnego rycerza, który symbolizował wolność i niezależność miast – ich prawo do wolnego handlu i własnej jurysdykcji.
SŁOWIAŃSKA ZMIANA I ZEMSTA KOMUNY
Dla zademonstrowania historycznej zmiany i zerwania z węgierskimi i niemieckimi tradycjami nazwę miasta zmieniono więc na Bratysławę. Kulturowo pozostało ono jednak pęknięte. Przed 1918 rokiem liczne funkcje urzędnicze i wojskowe pełnili tu Węgrzy – Pressburg należał do węgierskiej części państwa Habsburgów. Po włączeniu go do Czechosłowacji, Madziarzy w większości wyjechali. Pozostała jedynie część węgierskiej klasy średniej i węgierska biedota. Silną pozycję zachowali, jako prężna mniejszość, niemieccy mieszczanie. Ale najważniejsze stanowiska w administracji, kulturze i nauce przejęli Czesi. Towarzyszyli im nieliczni początkowo Słowacy, budujący dopiero warstwę swojej inteligencji. Praga miała ambicje szybkiej slawizacji miasta i nie żałowała pieniędzy na efektowne gmachy publiczne w stylu modernizmu, który symbolizował republikę prezydenta Tomasza Masaryka.
Sen o potędze Czechosłowacji pękł jak bańka mydlana w marcu 1939 roku. Z inspiracji III Rzeszy, Słowacka Partia Ludowa, czyli tzw. Ludacy, ogłosiła powstanie niepodległej Słowacji pod wodzą prezydenta, księdza Jozefa Tiso. To kolaboracyjne państewko przetrwało tylko pięć lat i upadło z nadejściem Armii Czerwonej. Płacąc za zbrodnie Hitlera, miejscowi Niemcy musieli wyjechać.
W socjalistycznej Czechosłowacji Bratysława miała opinię miasta niepokornego. W czasie jedynych powojennych wolnych wyborów Komunistyczna Partia Słowacji poniosła tu klęskę. Pod tym względem to miasto przypominało nieco nasz Kraków. I też prawie nie ucierpiało w czasie wojny, a swoim habsburskim stylem ciągle nawiązywało do świetności ery Franciszka Józefa. W pojęciu nowych władców Bratysława była niewątpliwie miastem „reakcyjnym”, pełnym urzędników, rentierów oraz inteligencji. Starsi bratysławianie, nazywający się dumnie „preszpurakami”, wciąż przypominali, że przed wojną ich miasto z Wiedniem łączyła linia tramwajowa. Ten tramwaj, a w rzeczywistości kolejka elektryczna, był symbolem przynależności do zachodniej kultury. Wywoływało to furię stalinistów.
Po przegranych wyborach 1946 roku komuniści przysięgli Bratysławie zemstę i słowa dotrzymali. Przerobienie stolicy Słowacji na socjalistyczną modłę zajęło im ponad dwie dekady. Z sadystyczną dokładnością wyburzano zabytkową dzielnicę Podzamcze, by zrobić tu miejsce pod gigantyczny Most Słowackiego Powstania Narodowego. Pod kilof poszło wiele kamienic z epoki Austro-Węgier. Ale słowaccy historycy sztuki ocalili jądro starówki, a miasto – mimo powstawianych tu i ówdzie socrealistycznych gmaszysk – zachowało czar cesarsko-królewskiej epoki.
STRAŻNICZKA KORONY
Naszą podróż po c.k. Bratysławie zacznijmy od spojrzenia na rzekę i panoramę z dawnego Mostu Franciszka Józefa. Dunaj był od wieków główną arterią komunikacyjną, łączącą miasto z Wiedniem i Budapesztem. Krótki rejs do obu sąsiedzkich stolic to wspaniałe uzupełnienie pobytu w Bratysławie.
Stary Most wybudowano w latach 1890-1891, a uroczystego otwarcia dokonał cesarz i król, Franciszek Józef I. Od razu też most nazwano imieniem monarchy.
Kolejne nazwy, jakie mu nadawano, to dobry przegląd dziejów Słowacji. Gdy na początku 1919 roku wojska czechosłowackie zajęły miasto – nazwę natychmiast zmieniono na Most Dunajski. Walka z dawnymi symbolami, w myśl hasła: „Odrakouštit se!”, czyli „Odaustryjaczyć się!”, była namiętnością nowej republiki. Potem nadano mu imię generała Milana Stafanika – słowackiego bohatera walk o niepodległość w czasie I pierwszej wojny światowej. Po 1945 roku z kolei nazwany został Mostem Armii Czerwonej. Dziś nosi banalną nazwę Starego Mostu, bo po 1989 roku nikt nie pomyślał, aby przywrócić mu nazwę ku czci habsburskiego monarchy.
Ze Starego Mostu warto udać się nabrzeżem do bratysławskiego zamku. Zbudowali go węgierscy władcy i właśnie tu, po zajęciu Budapesztu przez Turków, została złożona słynna korona św. Stefana. Bardzo lubiła odwiedzać „hrad” cesarzowa Maria Teresa, która z dumą nosiła tytuł Królowej Węgier. Dziś w wieży koronnej zamku możemy oglądać kopię korony – symbolu państwa węgierskiego. W galerii malarstwa portretowego z XVII i XVIII wieku znajdują się obrazy węgierskich magnatów z terenu dzisiejszej Słowacji. Są i portrety cesarzowej Marii Teresy, która jest tu lubiana do dziś. Wprawdzie jej pomnik nad Dunajem został usunięty w ramach akcji „odaustryjaczania” Bratysławy w 1921 roku, ale mały pomniczek władczyni znaleźć można w dawnych ogrodach pałacu prymasowskiego przy ulicy Stefanikovej.
Z zamku warto udać się do katedry koronacyjnej pod wezwaniem św. Marcina, gdzie na głowę Marii Teresy włożono koronę królowej Węgier. Na bocznym ołtarzu zwraca uwagę ekspresyjna barokowa rzeźba patrona świątyni, dłuta Georga Rafaela Donnera. Austriacki rzeźbiarz ubrał starożytnego świętego w węgierski kubrak huzarski, chcąc, jak się zdaje, połechtać dumę narodową Madziarów. Z katedry niedaleka droga na Primacialne Namestie – do pałacu prymasów Węgier, gdzie wiszą kolejne portrety władców Austro-Węgier oraz kolekcja bezcennych flamandzkich arrasów. To tutaj w 1805 roku Napoleon zawarł z pokonaną Austrią tzw. pokój preszburski, który położył kres istnieniu Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego.
PIĘKNY IGNAŚ
Uliczny wizerunek Ignacego Lamara, tutejszego oryginała – aktora, klauna oraz murarza i sprzątacza z życiowej konieczności. A przede wszystkim – permanentnego spacerowicza i komplemenciarza z przedwojennego bratysławskiego corso. Schöner Naci (Piękny Ignaś), jak go tu nazywano, zmarł w 1967 roku.
U DOSTAWCY DWORU
Słynna cukiernia i kawiarnia Meyera, która jest filią wiedeńskiej firmy noszącej tytuł „byłego cesarskiego i królewskiego dostawcy dworu”.
ZA DUSZĘ SISSI
Błękitny kościół św. Elżbiety. Ufundowany przez Franciszka Józefa po gwałtownej śmierci lubianej przez lud cesarzowej Elżbiety, nazywanej też Sissi.
KAWIARNIANA DEKADENCJA
Tradycje habsburskie to nie tylko wspaniałe gmachy i cesarskie portrety. To także dziedzictwo kulinarne. W cukierniach i sklepikach bratysławskiej starówki można spróbować rarytasu – preszburskiego rožka, czyli rogalika. Niemcy nazywają go pressburger Knipferl i pod tą nazwa występuje w austriackich książkach kucharskich. Historycy bratysławskiej kuchni twierdzą nawet, że nowojorski bajgel to krewny rogalika z dawnego Preszburga. Przepis na ten specjał mieli zawieźć za ocean żydowscy emigranci z Austro-Wegier. Według legendy jego kształt nawiązuje do islamskiego półksiężyca i po raz pierwszy upieczono go jako dobrą wróżbę zwycięstwa nad imperium otomańskim.
Dokładnie to samo opowiadają piekarze w Budapeszcie, ale atutem rogalika z Bratysławy jest nadzienie. Wypełniająca rogalik masa makowa lub orzechowa budzi skojarzenia z poznańskimi rogalami świętomarcińskimi. Masa nadzienia musi być wilgotna i aromatyczna – niektórzy dodają miodu, inni rodzynki nasączone w rumie. Znakiem rozpoznawczym bratysławskiego rogalika jest glazura, wyglądająca z daleka jakby lekko popękana.
Kulinarnych pamiątek po Austro-Węgrzech jest w słowackiej stolicy więcej. Odżywają stare preszburskie marki – piwo Stein czy szampany Hubertus. Na rynku Starego Miasta zajdźmy na mały posiłek do Cafe Roland, która przetrwała czasy komunizmu. Zwracają uwagę modernistyczne mozaiki z początku XX wieku. Tu zbierała się elita dziennikarska i intelektualna miasta w czasach, gdy w ówczesnym Preszburgu mieszkał Bela Bartok, światowej sławy węgierski kompozytor.
Niedaleko od Café Mayer, na rogu Sedlarskiej i Pańskiej, stoi nieco tajemniczy pomnik – człowieka, który z picia kawy „u Mayera” uczynił codzienny rytuał. Dżentelmen w staroświeckim fraku i z cylindrem kłania się przechodniom. To Schöner Naci, czyli Ignaz Lamar (1897-1967) – oryginał, który przez większość życia „jedynie” spacerował po bratysławskim corso. Był w Bratysławie tak lubiany, że po wojnie zaakceptowali go w roli miejskiej maskotki nawet komuniści.
Niestety zlikwidowano już „Marię Teresę”, inną bratysławską kawiarnię w stylu fin de siècle. Ale klimat Austro-Węgier żyje nadal w kawiarni „Stefania” (róg Palisadovej i Stefanikovej), nazwanej tak w końcu XIX wieku ku czci habsburskiej żony arcyksięcia Rudolfa.
Na rogu rynku Starego Miasta i ulicy Sedlarskiej wskrzeszono cukiernię Mayera – filię wiedeńskiej kawiarni noszącej wciąż dumny tytuł „były cesarski i królewski dostawca dworu”. Kawiarnię otworzono w roku 1913 roku i była filią wiedeńskiej sieci cukierni założonej przez Juliusa Mayera w 1873 roku. Na honorowym miejscu wisi tu portret cesarzowej Elżbiety – uwielbianej na terenach dawnych Węgier małżonki Franciszka Józefa.
Miłośnicy Sissi, czyli cesarzowej Elżbiety zamordowanej bestialsko przez anarchistę w 1898 r., mogą pomodlić się za jej duszę w ufundowanym przez Franciszka Józefa po jej śmierci prześlicznym secesyjnym „błękitnym kościółku” św. Elżbiety (ulica Bezručova 4). Powodem, dla którego wybrano tę patronkę – oprócz żalu cesarza po zamordowanej żonie – jest fakt, iż Święta Elżbieta węgierska urodziła się ponoć na bratysławskim zamku jako córka węgierskiego króla Andrzeja II. Sam budynek kościoła to dzieło Ödona Lechnera – mistrza wiedeńskiej secesji. Wygląda jak bajkowa ilustracja – błękitny kolor, wspaniałe majoliki i piękna secesyjna linia. Jest to ulubione miejsce ślubów bratysławian.
A my pomyślmy na koniec tego „habsburskiego” spaceru raz jeszcze z wdzięcznością o Franzu Jozefie, który to błękitne cudo sfinansował. Danke schön, Ihre Majestät!