Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2014-09-01

Artykuł opublikowany w numerze 09.2014 na stronie nr. 82.

Tekst i zdjęcia: Katarzyna Rojek, Zdjęcia: Mikołaj Gospodarek/ Edycja Świętego Pawła,

Zapętleni Wielkopolską


Czy w Puszczykowie jest puszcza? Czy w Kórniku hodują kury? Kim jest Elegant z Mosiny? Co gnębi Lecha, Czecha i Rusa? Odpowiedzi znajdziemy w rejonie Wielkiej Pętli Wielkopolski.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Ma 687,9 kilometrów. Ktoś policzył, że przepłynięcie jej całej zajęłoby 30 dni. Samo przepłynięcie – a przecież Wielka Pętla Wielkopolski to nie tylko szlak wodny tworzony przez Wartę, Noteć i Kanał Bydgoski. To także liczne szlaki rowerowe, urokliwe miasteczka, ciekawe zabytki, bogata historia, skarby natury… Atrakcji starczyłoby i na 60 dni. A my mieliśmy tylko weekend – od czegoś jednak trzeba zacząć.

 

WYKĄP SIĘ W GLINIANKACH

Niegdyś były tu wyrobiska, z których wydobywano glinę. Dziś są zadbane oczka wodne, piaszczysta plaża, a nad tym wszystkim wieża widokowa.

ALE ALEJA!

To naprawdę zaskakujące – w środku lasu natknąć się na... aleję starych dębów.

 

SZAMPAŃSKA STUDNIA I WĄTPLIWY ELEGANT

 

Pogoda nie była wakacyjna. Brak słońca i chłód zniechęcały do wodnych atrakcji. Okazały się za to idealną aurą na rower. Naszą bazą wypadową było Puszczykowo – miasteczko pośrodku Wielkopolskiego Parku Narodowego. Choć leży ono zaledwie 13 kilometrów od Poznania, jego kameralność, willowa zabudowa i otaczające lasy nadają mu klimat zacisznego uzdrowiska. Zatrzymaliśmy się w Hotelarni, położonym na skraju lasu hotelu, który zasługuje na wzmiankę nie tylko ze względu na lokalizację, ale także ciekawą architekturę i butikowe wnętrza.
Rano wsiedliśmy na rowery i wjechaliśmy w las, trafiając na błękitny Nadwarciański Szlak Rowerowy. Po chwili wyjechaliśmy na drogę zwaną Grajzerówką, wybudowaną przez hitlerowców. Prowadzi ona do ówczesnej rezydencji Arthura Greisera – namiestnika Rzeszy w Kraju Warty w latach 1939-1945. Dziś ten okazały pałac mieści siedzibę Wielkopolskiego Parku Narodowego oraz muzeum, w którym można zobaczyć występujące na terenie parku unikatowe gatunki flory i fauny – zasuszone i wypchane. Wolimy żywą przyrodę, więc szybko ruszyliśmy dalej.
Szlak powiódł nas nad Jezioro Góreckie, gdzie wił się malowniczą ścieżką nad zalesionymi brzegami. Ustawione gdzieniegdzie drewniane ławy i stoły kusiły do chwili relaksu z pięknym widokiem, ale najcięższy odcinek trasy był dopiero przed nami. Był nim podjazd pod Osową Górę, który momentami wymagał podprowadzenia rowerów. Całe szczęście po drodze trafiły się dwa miejsca warte uwagi, a równocześnie będące szansą na złapanie oddechu. Pierwszym była Studnia Napoleona – miejsce leżało niegdyś na ważnym trakcie, którym podróżni kierowali się z Poznania do Prus i Francji, bądź w odwrotnym kierunku, na wschód Europy. Przy bijącym tu źródełku zatrzymał się Napoleon w drodze na Moskwę. Woda, której się napił, miała zmienić się w szampana. Podobno zdarza się tak nadal, jeden dzień w roku. My jednak mieliśmy ze sobą wodę mineralną i jak na tamten moment w zupełności nam ona wystarczyła.
Drugi raz mogliśmy złapać oddech przy głazie poświęconym pamięci Władysława Zamoyskiego. Był on właścicielem pobliskich dóbr kórnickich i założycielem fundacji, na obszarze której utworzono Wielkopolski Park Narodowy. Z myślą o ratowaniu lasów tatrzańskich nabył też dobra zakopiańskie i był inspiratorem powstania Tatrzańskiego Parku Narodowego.
Potem jeszcze tylko chwila pod górę i już niedaleko, na szczycie, można było jeden wysiłek zamienić na inny – staliśmy pod 17-metrową wieżą widokową. To miejsce zwane jest Gliniankami, ponieważ niegdyś były tu wyrobiska, z których wydobywano glinę. Doły zalano, tworząc oczka wodne. Nad jednym z nich urządzono piaszczystą plażę. Między tym wszystkim biegną wśród krzewów zadbane alejki. Można tu odpocząć w „pięknych okolicznościach przyrody”, ale my nie mieliśmy już takiej potrzeby, bo przed nami była czysta przyjemność – zjazd z górki do centrum Mosiny.
W tym mieście o 750-letniej tradycji zachował się średniowieczny układ przestrzenny z rynkiem. Nieopodal niego stoi pomnik dżentelmena we fraku, z różą w butonierce i monoklem w oku. To legendarny Elegant z Mosiny. Miał nim być burmistrz tego miasta, który został zaproszony przez włodarzy Poznania i ugoszczony w domu przez jego burmistrza. Rano, zapytany uprzejmie przez gospodarza, jak mu się spało, odparł, że źle, bo nie miał gdzie powiesić onuc. Postać ta jest symbolem małomiasteczkowości i braku ogłady. Władze Mosiny tak bardzo usiłują zmienić ten wizerunek, że chcąc udowodnić elegancję mieszkańców, wystawili pomnik dżentelmena o nobliwym wyglądzie – Eleganta z Mosiny. A legenda wciąż żyje.

 

OH LORD, WON’T YOU BUY ME…

Mercedes Benz to marzenie każdego kierowcy. Zwłaszcza jeśli jest to jeden z tych kultowych modeli.

RESTAURACJA PAŁACU

To nie kuchenne rewolucje – renowacja Pałacu Raczyńskich w Rogalinie potrwa do końca roku i do tego czasu jest on zamknięty dla zwiedzających. Ale budynek z zewnątrz też robi wrażenie.

ELEGANT Z MOSINY

Władze miasta uważają tę postać za wzór stylu. Wszędzie indziej kojarzony jest z zaściankowością.

 

LAS PIĘKNYCH WIDOKÓW

 

Wyjechaliśmy z miasta i trzymaliśmy się szlaku, pedałując wśród łąk i pól. Co chwilę mijały nas zabytkowe pojazdy – czyżby ślub w okolicy? Po wjechaniu do lasu zdecydowaliśmy odbić kawałek i zatrzymać się przy stadninie, pooglądać konie. A tam – zjazd zabytkowych mercedesów! Wszyscy robili sobie zdjęcia, oglądali, cmokali (ale nie dotykali, o co dbał ochroniarz z megafonem), a potem pojechali. Nikt już nie pamiętał o żywych koniach – przegrały z mechanicznymi.
Kolejny odcinek szlaku wiódł przez las i był sporym wyzwaniem dla miejskich rowerów. Gęsty piach czasem zrzucał z siodełka. Jednak warto było się męczyć dla… widoków. Po obu stronach rosły wysokie świerki, których pnie słońce barwiło na czerwono, a środkiem biegła droga wytyczona przez dwa szpalery dębów. Jak gotowa scenografia do baśni – aleja prowadząca na dwór władczyni leśnych elfów. Potem romantyczne bagniska, w których mieszkać mogą… a raczej z pewnością mieszkają całe chmary komarów. W dodatku zaczynało padać. To już nie bajka. Jedziemy, biegniemy, pchając rower, byle szybciej. W końcu docieramy do drogi, stoi przy niej wysoki klon – to końcowy punkt naszej trasy rowerowej. Dotarliśmy pod niego w chwili, gdy zaczęło strasznie lać.
Ponad trzydzieści kilometrów na rowerach to odpowiedni dystans, by porządnie zgłodnieć. Dlatego naszym następnym przystankiem była stojąca na stacji „Lokomotywa”. Ta oryginalna restauracja mieści się w budynku dawnego, XIX-wiecznego dworca w Puszczykowie. Wnętrza wypełniają pamiątki kolejowe – stroje, czapki, tabliczki, lampy z parowozów, stara kasa, a niezwykłości tego miejsca dopełnia doskonała kuchnia. Przy obiedzie zastanawialiśmy się, co robić później. W planach był wakeboarding – w ramach Wielkiej Pętli Wielkopolski znajduje się aż sześć ośrodków, w których można uprawiać ten zyskujący na popularności sport wodny. Jednak nikt z nas nie miał ochoty uczyć się go w deszczu. Postanowiliśmy zatem zwiedzić miejsce, którego w Puszczykowie nie powinien ominąć żaden miłośnik podróży – dom i muzeum Arkadego Fiedlera.
Muzeum Pracownia Literacka mieści się w starym domu rodziny Fiedlerów. Zgromadzono tu imponującą kolekcję eksponatów z całego świata, przywiezionych przez słynnego podróżnika i pisarza. Są egzotyczne maski, zasuszone owady, różnego rodzaju broń, zdjęcia… Na zewnątrz zaś urządzono Ogród Tolerancji, gdzie stoją kopie pomników dawnych kultur, między innymi posąg z Wyspy Wielkanocnej, Brama Słońca z Boliwii, pomnik Buddy z Afganistanu oraz replika Santa Marii – okrętu, na którym Kolumb odkrył Amerykę. Po muzeum oprowadza rodzina Fiedlera, z pasją opowiadając o dokonaniach swojego przodka.
Tak intensywny dzień nie mógł skończyć się inaczej, jak nagrodą w postaci tradycyjnej wielkopolskiej kolacji. W hotelu ugoszczono nas piersią z kaczki oraz kluskami na parze (pampuchami, parowańcami). Dopisała nam też „Fortuna”, czyli lokalny browar, zapewniając degustację wielu rodzajów wybornych piw.

 

PRZY KÓRNIKU

Po zwiedzeniu miasta warto zajrzeć do oddalonej zaledwie kilka kilometrów od Kórnika wsi Koszuty. W rozległym, pięknym parku stoi zabytkowy dwór o niezwykłej, późnobarokowej architekturze.

KLASYCYSTYCZNE I KLASYCZNE

Grecka kolumnada kościoła św. Marcelina w Rogalinie zaskakująco dobrze komponuje się z rosnącymi wokół dębami, będącymi klasycznym elementem krajobrazu Wielkopolski.

KORZENIEM DO GÓRY!

Cypryśnik błotny tworzy na podmokłych terenach pneumatofory – korzenie oddechowe wyrastające nad ziemię.

 

KOZIORÓG DĘBOSZ I PNEUMATOFORY

 

Następnego dnia ruszyliśmy szlakiem czerwonym, który poprowadził nas początkowo wzdłuż Warty, a następnie wywiódł w pole. A tam czekał widok, który skutecznie obudził tych, którzy poprzedniej nocy zanadto rozsmakowali się w wyrobach lokalnego browarnictwa. Byliśmy na terenie Rogalińskiego Parku Krajobrazowego – to największe w Europie skupisko pomnikowych dębów. Rośnie ich tu około dwóch tysięcy, a największe mają dziewięć metrów w obwodzie. Najsłynniejsze z nich to siedemsetletnie Lech, Czech i Rus. Wszystkie dęby są pod ochroną, dziwić więc może zdarta kora na niektórych z nich. To dzieło kozioroga dębosza – chrząszcza, który żeruje na tych drzewach. Uchodzi mu to bezkarnie, bo sam objęty jest ochroną.
W Rogalinie znajduje się też XVIII-wieczny, barokowo-klasycystyczny pałac Raczyńskich, mieszczący oddział Muzeum Narodowego w Poznaniu z ciekawymi zbiorami malarskimi. Obecnie nie można go zwiedzać, ponieważ prowadzone są w nim prace modernizacyjne, jednak już sama bryła budynku robi wrażenie. Podobnie jak kościół św. Marcelina – dawna kaplica hrabiów Raczyńskich, mieszcząca ich grobowce. Korynckie kolumny tej budowli zaskakująco pięknie komponują się z otaczającymi ją dębami.
Dalej czekała nas już prosta, asfaltowa droga aż do Kórnika. To malownicze stare miasto poszczycić się może między innymi zamkiem, zbudowanym już w średniowieczu – do dziś z tego okresu zachowały się mury i piwnice. W XVIII wieku Teofila z Działyńskich (zwana Białą Damą – podobno nocami wciąż przechadza się po komnatach) przekształciła go w barokowy pałac. Natomiast dzisiejszy neogotycki kształt budowla zawdzięcza Tytusowi Działyńskiemu. To on utworzył w nim bibliotekę, jedną z najstarszych w Polsce, liczącą 350 tysięcy woluminów, w tym rękopisy Mickiewicza i Słowackiego. Również on stworzył Arboretum Kórnickie, a następny właściciel, Jan Kanty Działyński, zebrał tu największą kolekcję drzew i krzewów w całej Polsce. Pod koniec XIX wieku majątek przejął wspomniany wcześniej Władysław Zamoyski. Zarządcą jego dóbr był Wincenty Szymborski, ojciec Wisławy Szymborskiej, która urodziła się właśnie w Kórniku.
Arboretum warto zwiedzić z przewodnikiem. Wskaże on najciekawsze z trzech tysięcy rosnących tu gatunków drzew i krzewów. Wyjaśni fenomen gruszek na wierzbie. Opowie historię parku i jego zmieniający się charakter – najpierw był to ogród włoski, potem w stylu francuskim, w końcu angielskim. Pokaże cypryśnik błotny i wytłumaczy, że dziwaczne wystające z ziemi konstrukcje to jego pneumatofory – nadziemne korzenie doprowadzające powietrze do systemu korzeniowego drzewa.
Po dwudziestokilometrowej trasie rowerowej i ponadgodzinnym spacerze po parku nadszedł czas na relaks – wybraliśmy się na rejs stateczkiem po Jeziorze Kórnickim. W trakcie wycieczki można posłuchać o historii tych terenów i dowiedzieć się na przykład, że mieszkańcy Kórnika cechują się dużym poczuciem humoru i nie obrażają, gdy nazywa się ich największymi hodowcami drobiu w kraju.
Rejs kończy się w tawernie. Pyszna rybka dodała sił na ostatni tego dnia wysiłek – powrót do domu. Choć to wcale nie tak daleko. My przyjechaliśmy z Gdańska, ale w grupie były także osoby z Warszawy i Szczecina. Jedni jechali samochodami, inni pociągami. W każdym przypadku zajęło to około czterech godzin. Okazuje się więc, że Wielkopolskę śmiało obierać można za cel aktywnych wypadów – choćby weekendowych.