Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2014-11-01

Artykuł opublikowany w numerze 11.2014 na stronie nr. 24.

Tekst i zdjęcia: Marcin Kołpanowicz,

Być jak Salvador Dali


Muzeum zaprojektowane i urządzone przez Salvadora Dalego w Figueres samo w sobie jest dziełem sztuki – największym na świecie obiektem surrealistycznym. Przypomina powieść szkatułkową, w której umieszczono krótsze opowiadania, złożone z jeszcze krótszych epizodów.

Figueres (bo taka jest oryginalna, katalońska nazwa miasta) byłoby nudną dziurą, gdyby na jego rynku w lustrzanym stalowym walcu nie odbijał się anamorficzny, ozdobiony parą sterczących wąsów, portret Dalego; gdyby niepokojąca rzeźba z przedziurawionym torsem (pomnik Newtona) nie wyrastała niespodziewanie na skrzyżowaniu wąskich ulic. Gdyby wreszcie najszersza z nich nie nosiła nazwy Avinguda de Salvador Dali. A przede wszystkim, gdyby nie znajdowało się w nim Teatro-Museu Dali, stworzone przez niego w gmachu dawnego teatru miejskiego, zbombardowanego podczas hiszpańskiej wojny domowej.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

 

MUZEUM PARANOICZNO-KRYTYCZNE

 

Sam malarz tak wyjaśniał, dlaczego wybrał ten właśnie budynek: „Gdzie powinno powstać moje najbardziej ekstrawaganckie i trwałe dzieło, jeśli nie tutaj? Teatr Miejski, lub to co z niego zostało, wydał mi się najbardziej odpowiednim miejscem z trzech powodów: pierwszy, ponieważ jestem wybitnie teatralnym malarzem; drugi, ponieważ teatr stoi tuż obok kościoła, w którym byłem ochrzczony; trzeci, ponieważ właśnie w westybulu tego teatru miała miejsce moja pierwsza w życiu wystawa malarstwa”.
Artysta pracował przez 10 lat nad stworzeniem tego zadziwiającego obiektu, doglądając osobiście najdrobniejszych szczegółów. Oficjalna inauguracja Teatru-Muzeum miała miejsce 28 września 1974 r. Zaprojektowana przez Dalego szklana kopuła wieńcząca budynek stała się wkrótce symbolem miasteczka Figueres.
To muzeum różni się zdecydowanie od wszelkich innych – brak tutaj sztywności, przejrzystego układu, jakiejkolwiek chronologii czy systematyzacji. Kto spodziewa się białych ścian i rozwieszonych na nich obrazów, przeżyje zawód. Kto jednak pragnie prześledzić meandry myśli i twórczych natchnień malarza – od momentu wkroczenia na wysoki dziedziniec o oknach strzeżonych przez złote manekiny, przypominające filmowe Oscary, ma możliwość poczuć się przez chwilę jak Salvador Dali, błądząc w budynku, który jest swoistą materializacją niespokojnego umysłu geniusza.
Pierwszą zasadą tego labiryntu jest to, że za każdym zakrętem czai się niespodzianka. Erupcja pomysłów, zaskakujących hybryd i rewia paradoksów sprawiają, że Teatro-Museu jest szczególnym miejscem we Wszechświecie, gdzie prawa fizyki, logiki i estetyki wydają się być zawieszone. To surrealistyczny Disneyland (a raczej Dali-land), gdzie gabinet osobliwości sąsiaduje z galerią arcydzieł, kolumna ze spiętrzonych opon z jubilerskimi cackami, a rekwizyty, które mogłyby się znaleźć w pałacu strachów w wesołym miasteczku – z kryptą, w której spoczywają doczesne szczątki artysty.
Zgromadzone tu wczesne dzieła Dalego pochodzące z lat 1920. dokumentują brawurowe zaliczenie przez malarza przyspieszonego kursu sztuki nowoczesnej. Są tam prace impresjonistyczne, fowistyczne czy kubistyczne, obrazy, jakich nie powstydziłby się Seurat, Matisse lub Picasso. Widać jednak, że malarz zniecierpliwiony jałowością formalnych rozgrywek, już w latach 1930. odrzucił je i zwrócił się ku malowaniu własnych snów. Całe szczęście! Jakże nieciekawie i ponuro przedstawiałby się obraz sztuki europejskiej XX w., gdyby nie ożywiła go dzika nieprzewidywalność Dalijskiej fantazji.

 

FASADA WIELE ZAPOWIADA

Gdy muzeum było jeszcze teatrem, nigdy nie cieszyło się taką frekwencją jak obecnie. Na zdjęciu po prawej wypełniony publicznością przedsionek muzeum.

 

POLIZAĆ SURREALIZM

 

W internecie obejrzeć można amerykański teleturniej z lat 1960., którego bohaterem jest Dali. Uczestnicy mają za zadanie odgadnąć – z zawiązanymi oczami – tożsamość gościa, zadając mu pytania, na które wolno mu odpowiadać tylko „tak” lub „nie”. Wszystkie pytania (czy jest człowiekiem sztuki, telewizji, aktorem, liderem politycznym, sportowcem, czy uprawia lekkoatletykę, czy jest pisarzem lub twórcą komiksów) Dali kwituje niezmiennym „yes” i z kamienną twarzą przyjmuje wzmagające się wybuchy śmiechu publiczności. Jedna ze zgadujących wypowiada w końcu zdanie: „There’s nothing this man doesn’t do” (Nie ma niczego, czego ten człowiek by nie robił). Bardzo trafnie, bo istotnym rysem talentu Dalego była zadziwiająca wszechstronność: malował, rzeźbił, tworzył instalacje i happeningi, pisał, występował w filmach, projektował modę i formy przemysłowe.
Przy całym swym kabotyństwie pisma Dalego są zresztą pierwszorzędne literacko, a pod pozorami „paranoiczności” kryją zaskakująco dużo celnych spostrzeżeń na temat sztuki. Inteligencją i błyskotliwością Dali – w końcu postrzegany głównie jako artysta wizualny – przebija wielu XX-wiecznych wyrobników pióra, a jego poczucie humoru jest niepodrabialne.
Mało kto wie, że Salvador Dali jest także autorem… logo i wzoru lizaka ChupaChups. Dzięki temu już najmłodsze dzieci zaliczają swój pierwszy kontakt ze sztuką współczesną, najdosłowniej biorąc surrealizm do buzi. Ale w końcu to Dali powiedział, że „piękno powinno być jadalne”.
Malarz przez całe życie uważał, że nie ma na świecie piękniejszego krajobrazu niż okolice Cadaques, oddalonego 30 km od Figueres rybackiego miasteczka, w którym urządził sobie pracownię i którego zatokę uwiecznił na wielu swych płótnach. Katalońska przyroda od wieków wywierała silny wpływ na twórczość artystów. Gaudi, także Katalończyk, mówił, że wszystkiego nauczył się od natury. W fantastycznych formach skał zatoki Cadaques Dali odnajdywał postaci ludzkie i zwierzęce, zdeformowane kończyny i twarze, tak charakterystyczne dla jego sztuki. „Jestem zrobiony z tego krajobrazu; nie mogę się oddzielić od tego nieba, tego morza, tych skał” – mówił. Nie gołosłownie – tło większości jego dzieł malarskich wypełnia czerwono-złota ziemia okolic Cadaques i rozedrgane od upału powietrze. Prace te niemal organicznie wyrastają ze śródziemnomorskiego krajobrazu, z gleby, wody i skał tej części Hiszpanii.

 

CZEGO JUBILER BY NIE WYMYŚLIŁ…

Kolekcja klejnotów zaprojektowanych przez Dalego: wyrafinowane krzyżyki przeplatają się z jubilerskimi wersjami malarskich pomysłów artysty.

 

KLEJNOTY DALEGO

 

Teatro-Museu ukazuje jeszcze inną, mało znaną aktywność artysty – projektowanie biżuterii. Jedno ze skrzydeł rozległego gmachu, nazwane „Dali-Joies” (Klejnoty Dalego), poświęcone jest kolekcji wymyślonych przez niego jubilerskich cacek. Obok surrealistycznych rzeźb-miniatur ze złota, srebra i drogich kamieni (sławny słoń na pajęczych nogach) są tu efektowne i eleganckie naszyjniki, kolczyki i bransoletki. Broszki w kształcie płaczącego oka lub rubinowych ust z perłowymi zębami, choć całkowicie odbiegają od konwencjonalnej złotniczej praktyki i ornamentyki, mogą być obiektem pożądania niejednej wyrafinowanej (i bogatej) elegantki. Niektóre eksponaty są ruchome, jak poruszane mikroskopijnym mechanizmem „bijące” serce z rubinów – niby żywe ciało umieszczone wewnątrz serca złotego. Dali zaprojektował także wiele krzyżyków i krucyfiksów, zarazem tradycyjnych i nowatorskich, stworzonych z wielkim wyczuciem materiału (złota, srebra, lapis lazuli, koralowców), będących jednocześnie świadectwem pogłębiającej się z wiekiem religijności artysty.
Dali wręcz ostentacyjnie podkreślał w wywiadach swój (przyznajmy, bardziej deklaratywny niż faktyczny) katolicyzm. Poza tym otwarcie popierał generała Franco, wbrew swej epoce głosił też z głębokim przekonaniem poglądy monarchistyczne. Tak oburzało to André Bretona, że wykluczył go z grona uczestników dorocznych wystaw surrealizmu. Jak zareagował Dali? Wzruszył ramionami i prychnął: „Przecież surrealizm to ja”. Tymczasem sam poddał się we Francji w 1947 r. egzorcyzmom, a w 1949 został przyjęty na prywatnej audiencji przez Piusa XII. Odtąd określał siebie jako „wiernego sługę Kościoła katolickiego” i postulował konieczność przywrócenia malarstwa religijnego, co dodatkowo oburzyło surrealistów – w większości zawziętych antyklerykałów.
Choć początkowo nawrócenie Dalego wyglądało na jeszcze jeden przekorny gest skandalisty, a jego perwersyjno-toksyczne małżeństwo z Galą (de domo Diakonovą, eks-żoną poety Paula Eluarda) w żadnym wypadku nie było wzorem chrześcijańskiego związku – obrazy artysty poczęły stopniowo nasycać się tematyką religijną. Sakralna sztuka Hiszpanii, ekspresyjne i naturalistyczne rzeźby przedstawiające konwulsje cierpienia lub dreszcze ekstazy, ważące wiele set kilogramów promieniste monstrancje z czystego złota, noszone w procesjach chorągwie i feretrony zapładniały niewątpliwie wyobraźnię Dalego. Wydaje się, że jego wizje nie byłyby możliwe bez „naturalnego surrealizmu” dawnej sztuki Półwyspu Iberyjskiego, bez jej barokowej, ocierającej się o efekciarstwo, spektakularności. Pod koniec życia malarz zaczął skłaniać się ku mistycyzmowi; zmarł opatrzony sakramentami świętymi w 84. roku życia.

 

BYĆ JAK MAE WEST…

…kiedy ma się już dość bycia jak Salvador Dali. Na zdjęciu pokój, który wygląda jak twarz słynnej aktorki.

ZBAWCA MALARSTWA

 

Wcześniej jednak, specjalnie do Teatro-Museu w Figueres, artysta stworzył dzieła do dziś pozostające emblematami jego nieokiełznanej inwencji twórczej. Oto ich niekompletna lista:
„Gala naga, obserwująca morze, która z odległości 18 metrów wydaje się być Abrahamem Lincolnem”. Tytuł tego wysokiego na ponad 4 metry obrazu wydaje się absurdalny, lecz nad wyraz precyzyjnie opisuje jego ideę: oglądany z bliska jest aktem w oknie, z daleka – głową zwycięzcy wojny secesyjnej. To typowy dla Dalego zabieg, rodem ze spopularyzowanych w XIX w. złudzeń optycznych. Dali lubował się w takich zabawach. Z jednej strony były one okazją do zademonstrowania technicznej wirtuozerii, z drugiej – owocem wynalezionej przez niego metody paranoiczno-krytycznej. Pozwalała ona łączyć odległe obiekty mocą uwolnionej od wszelkich rygorów wyobraźni, co przypominać może opisany w psychiatrii mechanizm złudzenia paranoicznego.
„Dali widziany od tyłu, malujący Galę widzianą od tyłu, uwieczniony przez 6 pozornych siatkówek, przelotnie odbitych w 6 prawdziwych lustrach”, „Koszyk z chlebem”, „Galarina”, „Atomic Leda” i „Galatea of the Spheres” – te niewielkie rozmiarami obrazy (ich dłuższy bok nie przekracza z reguły 60 cm) to dzieła Dalego, w pełni ukazujące jego fenomenalny kunszt malarski. Mogą łatwo zostać przeoczone w natłoku rekwizytów, instalacji i innych atrakcji, którymi naszpikowane jest muzeum. A jednak to właśnie dla tych zaskakująco niedużych obrazów najbardziej warto wybrać się do Figueres. Te niekwestionowane arcydzieła pędzla dowodzą, że Dali słusznie – choć z właściwym sobie brakiem skromności – twierdził, iż jest zesłanym przez Opatrzność zbawcą malarstwa europejskiego (powołując się przy tym na swe imię Salvador, oznaczające zbawiciela).
„Deszczowa taksówka”, najsławniejsza chyba instalacja Dalego. Gdy wrzuci się do automatu 1 euro, spod sufitu czarnego cadillaca deszcz zaczyna kapać wprost na kierowcę w czarnej skórzanej kurtce oraz roznegliżowaną, oplecioną bluszczem parę na tylnym siedzeniu. Instalacje Dalego, pełne poezji i humoru, nie mają wiele wspólnego z nudnymi, odstręczającymi obiektami, również klasyfikowanymi jako instalacje, a wypełniającymi dziś centra sztuki nowoczesnej. Te stworzone przez katalońskiego wizjonera to fajerwerki inwencji, wieloznaczne zbitki zaskakująco zestawionych elementów.
„Twarz Mae West, która może być używana jako apartament” – jedyny w swoim rodzaju pokój-portret, stworzony z umeblowanego wnętrza, gdzie oczy to obrazy, nos to kominek, zaś włosy to dwie złote draperie. Kolejnym sztandarowym pomysłem Dalego, zastosowanym w tym właśnie pokoju, są usta, które mogą być używane jako sofa – dzieło z pogranicza rzeźby, designu i optycznego tricku. Dali zafundował temu, kto odważy się usiąść na owej zmysłowej sofie, przewrotną mieszaninę doznań: z jednej strony rozkosz, bezpieczeństwo i komfort, z drugiej – atawistyczny strach przed połknięciem przez zachłanne karmazynowe wargi.
„Sala Pałacu Wiatru” to sypialnia Dalego z unoszonym przed delfiny łożem; obok niego złocony szkielet małpy czuwa nad snem malarza. Czy sny te były szczególnie wizyjne, gdy wiał tramuntana, kataloński halny, który, jak mówią miejscowi, wywołuje szaleństwo? Powierzchnię plafonu zajmuje fresk, na którym dominują gigantyczne, widziane od strony podeszew bose stopy Salvadora i Gali. Unoszą się oni w kierunku złotego sklepienia, otwartego na skłębione chmury, które są miejscem odpoczynku mitologicznych bóstw; właśnie do ich grona aspiruje „Boski” Dali ze swą Muzą.
Artysta namalował ten plafon własnoręcznie w wieku 70 lat i stanowi on swoistą summę jego malarskich poszukiwań. Z góry sypie się deszcz złotych monet – być może oznaczają one coraz wyższe honoraria, które malarz otrzymywał za swe obrazy (a zarazem coraz wyższe stawki, które Gala przegrywała w kasynach). Może symbolizują bogactwo przeżyć, jakie mistrz zgotował dla zwiedzających jego muzeum, a być może niebagatelne profity, które z owych zwiedzających czerpać będzie miasto Figueres. Bo arcydzieło surrealizmu – Teatro-Museu Dali – może poszczycić się milionem widzów rocznie, co czyni je najczęściej odwiedzanym muzeum w Hiszpanii i jednym z najczęściej odwiedzanych na świecie.