Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2014-11-01

Artykuł opublikowany w numerze 11.2014 na stronie nr. 34.

Tekst i zdjęcia: Paula Rettinger-Wietoszko,

Mustang - zaginione królestwo


– Jesteście jednymi z ostatnich ludzi, których prowadzę tu na piechotę – mówi Sonam G. Sherpa, nasz przewodnik. – Idzie wielka zmiana. To ostatni czas, żeby zobaczyć Mustang, jakim był przez wieki.

Wszystko tam jest wielkie. Góry, przestrzeń, odległości i deniwelacje. Niezliczone groty drążone przez ludzi w skale setki lat temu. Do dziś w większości nieodkryte. Szmat historii. To główny cel naszej ekspedycji. Wielka przygoda w najgłębszej dolinie świata.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

 

W DOLINIE CZARNEJ RZEKI

 

„Zaginione Buddyjskie Królestwo” – tak nazywają ten cypel Nepalu wcinający się na północy w chińską granicę. To leżący na półpustynnej wyżynie fragment dawnego Tybetu, kulturowo związany z buddyzmem tybetańskim. Do roku 1992 zamknięty dla turystów, miał swojego króla, autonomię i kulturę. Mimo że w 2008 roku królestwo zostało zniesione przez rząd Nepalu, mieszkańcy nadal uznają swojego władcę. Żyją tak, jak żyło się w Mustangu kilka wieków temu.
Głębokość doliny rozpiętej pomiędzy Annapurną i Dhaulagiri sięga nawet 6800 metrów. Na odcinku 20 km spadek rzeki osiąga 1200 metrów. Kali Gandaki – Czarna Rzeka kończy swój bieg, wpadając do Gangesu. To dlatego kilka wieków temu wyznaczała szlak handlowy z Tybetu do Indii. W dół wożono na końskich grzbietach i spławiano sól, z powrotem ryż i przyprawy. Wraz z nimi przywędrowało do Mustangu bogactwo wielu kultur i buddyzm.
Ciszę wypełnia szmer kamyków spadających ze zboczy. Po suchych, ziemistych wzgórzach pasterze prowadzą nieliczne stada czarnych kóz. Z ich skór robią posłania. Konie tam niewielkie, krępe, przywykłe do dźwigania. Wąskimi ścieżkami, po piarżystych zboczach i urwiskach od wieków noszą ludzi i towary. Mustangi z Mustangu…
Niezwykłe kolory skał pochodzą – jak głosi legenda – od krwi i sinych wnętrzności demonów zgładzonych przez Guru Rinpoche, mędrca i jogina, który przyniósł w VIII wieku buddyzm z Indii do Tybetu. Prośby do bogów zanosi szczególnie tutaj pracowity wiatr, szamoczący niemal bez ustanku modlitewnymi flagami z mantrami i wizerunkami bóstw.

 

MODLITWA PRZYDROŻNA

Wykuta na murze mantra „Om mani padme hum” oznacza w literackim tłumaczeniu „Bądź pozdrowiony, klejnocie w kwiecie lotosu”. W tle stupy kryjące prochy oświeconych lamów.

SEKRETY GROT

Setki grot mieszkalnych i medytacyjnych kryją tajemnice dawnego życia, wierzeń i kultur. Wiele wciąż nie zostało odkrytych.

MUSTANGI Z MUSTANGU

Niewielkie, krępe konie są przywykłe do dźwigania. Od wieków noszą ludzi i towary wąskimi ścieżkami po piarżystych zboczach i urwiskach.

 

SKARBY W STUPACH, STUPY W GROTACH

 

Stoją wszędzie. W sanskrycie słowo „stupa” oznacza stos lub kopiec. Główną jej funkcją jest przechowywanie szczątków i relikwii oświeconych nauczycieli. Sam Budda Sakjamuni przed wejściem w nirwanę poprosił swoich uczniów, żeby jego szczątki umieścili w stupie. Wypełnione są czasem także kosztownościami lub bronią. Ukryte w nich skarby stanowią dla mieszkańców Mustangu rodzaj lokaty – na wypadek epidemii, wojny czy klęski żywiołowej. Lamowie mogą zdecydować o otwarciu i wykorzystaniu skarbów. Dzieje się tak niezwykle rzadko, ale daje poczucie bezpieczeństwa. Celem budowy stupy jest także pomaganie w oczyszczeniu z negatywnych wrażeń i nagromadzeniu pozytywnej energii.
W Tybecie zwane są czortenami. Stojące na drodze zawsze mijamy z lewej strony, zaś wielokrotne okrążanie stupy jest rodzajem modlitwy napełniającej mocą oświecenia. Czorteny bywają niewielkie jak przydrożne kapliczki, innym razem duże jak kościoły. Stoją w dolinach, na wzgórzach, w wioskach i grotach.
Krajobraz Mustangu to niezwykłe formacje skalne tworzone przez wodę, mróz i wiatr. Drążą go w skale zlepionej z błotnistej ziemi i milionów rzecznych otoczaków przyniesionych przez lodowce. Zlepieniec jest tu na tyle miękki, że ludzie także drążyli kiedyś w skale groty. Tak powstały całe skalne miasta. Wielopokojowe, wielopoziomowe apartamenty, które gwarantowały ochronę przed deszczem i śniegiem, a przede wszystkim bezpieczeństwo, które przy ruchliwym handlowym szlaku bywało zagrożone.
Z oddali zbocza wyglądają jak szwajcarski ser. W niektórych żyją do dziś ludzie z najniższej kasty. Mieszkańcy Choser w pobliżu chińskiej granicy nadal wykorzystują nisko położone groty jako główną część mieszkalną swoich domów. Dobudowują do pomieszczeń wydrążonych w skale ściany, które chronią przed wiatrem i wodą.
Jednak większość z grot, opuszczona kilka wieków temu, od tamtej pory nie była odwiedzana przez nikogo prócz ptaków. Gołębie, kruki i sępy himalajskie rozgościły się tam na dobre. Wiodące niegdyś do grot, wykute w skale schodki rozsypały się i zniknęły wymyte przez deszcz.
Jednym z celów naszej wyprawy było zbadanie łatwiej dostępnych grot i opracowanie sposobów na eksplorację tych, które są zbyt wysoko. Wspinaczka do nich jest praktycznie niemożliwa, bo skała jest krucha. Tam, gdzie udało się dotrzeć, natknęliśmy się, obok śladów codziennego życia, na niezwykłe polichromie. W skalnych komnatach kryją się czorteny i niczym niezabezpieczone, pokryte pyłem i ptasim łajnem – stare manuskrypty.

 

 

LEKCJA BIOLOGII I JAZDA NA KUPIE

 

Nocą w Yara pantera śnieżna zagryzła trzy kozy. Jedna ze złamaną nogą czeka w zagrodzie na wykonanie wyroku. Z takim kalectwem nie miałaby szans na kamienistych, stromych pastwiskach. Dwie rodziny będą dziś ucztować. Teraz na glinianym dziedzińcu przed jednym z domów trwa lekcja biologii. Gromada dzieciaków uczestniczy w oprawianiu zwierzaka. Pomagają dziadkowi zdjąć z niego skórę. Ciekawość wzrasta, gdy starzec rozcina kozi brzuch i wyjmuje wnętrzności, pokazując poszczególne narządy i tłumacząc ich funkcje. Sprawnie wypreparowaną żółć wyrzuca za mur. Warujący obok pies ucztuje, obgryzając czarne kopyto.
Na koniec dziadek oczyszcza jelita, wyjmując z nich garść kozich bobków. Odkłada je pieczołowicie na bok. W Yara są cenne jak złoto. Są jedynym „płodem ziemi”, który mieszkańcy biednej wioski mogą sprzedać. Bobki suszą się na płaskich dachach domów. To bezcenny na nieurodzajnej glinie nawóz.
Dziś na kolację będzie thakpa – danie z jednego garnka – z mięsem jaka lub kozy, kluskami i warzywami. Oprawione mięso zostanie częściowo ususzone na słońcu. Na trudną zimę. Kozy, krowy i kury z rzadka urozmaicają jadłospis oparty głównie na gryce, prosie i pszenicy, hodowanych na maleńkich poletkach przyklejonych do górskich zboczy.
Tylko wiosną można przejechać korytem rzeki Kali Gandhaki między Yara a Kagbeni. Niski poziom wody pozwala wtedy na transport towarów traktorami. Byliśmy szczęśliwi, że wreszcie uda się nam zobaczyć ten kanion z dołu. Jednak już kilka minut po starcie, gdy zjeżdżaliśmy krętą i przepaścistą drogą, wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie. Przyczepa była załadowana workami towarów, a także gromadą dzieci i kobiet jadących na festiwal sztuki ludowej. Trzymaliśmy się siebie kurczowo, co jakiś czas ktoś wyskakiwał, aby podnieść zgubione na wybojach pakunki.
Po sześciu godzinach upiornej jazdy bez resorów po olbrzymich otoczakach mieliśmy mdłości, a cenny towar z worków odbity na pośladkach, udach i plecach. Dłonie krwawiły od trzymania się powrozów.
Nigdy nie zapomnimy tej podróży. Nawet Sonam przemierzył tę trasę pierwszy raz w życiu. Trzeba jednak uczciwie przyznać – kaniony zrobiły wrażenie na nas wszystkich. Kończąc nareszcie tę koszmarną wyprawę w Kagbeni, spekulowaliśmy, co było w workach. Na pewno coś twardego. Orzechy, może ryż? Może orzeszki ziemne lub inne suszone owoce? Sherpa zanosił się śmiechem, słuchając naszych dywagacji – następnie oświecił nas informacją, że przywieźliśmy traktorem kilkadziesiąt worków twardych, suszonych… kozich bobków. Shit Trip.

 

NEPAL I OPAŁ

Na dachach domów w wiosce Dhi poukładane jest drewno, które latem osłania je od wiatru, a zimą służy za opał.

„ŻYWY” PRZYKŁAD

W Mustangu są tylko dwie szkoły. Większość dzieci nie chodzi do żadnej z nich ze względu na odległość. Wiedzę i doświadczenie zdobywają głównie w domowym obejściu.

NAJGŁĘBSZA DOLINA ŚWIATA

Cichy poranek w Choser. Mustang otoczony jest kilkutysięcznymi, ośnieżonymi szczytami Himalajów. Głębokość doliny Kali Gandaki rozpiętej pomiędzy Annapurną i Dhaulagiri sięga nawet 6800 metrów. Zdjęcie zostało zrobione właśnie z tej doliny.

 

WALUTĄ JEST UŚMIECH

 

Piękna, stara kobieta siedzi pod murem, mamrocząc mantry z malą (rodzaj buddyjskiego różańca) w dłoni. Jest jakby nieobecna, choć wkoło gwar wiejskiego zebrania. Mieszkańcy maleńkiej wioski Yara siedzą na klepisku, dyskutują – starszyzna wioski, kobiety i wszędobylskie dzieciaki. Nagle wszystko cichnie – wszyscy patrzą na staruszkę pytająco. Jej twarz ani drgnie, zatopiona w medytacji. Dyskusja powraca, by znów zawiesić spojrzenia na pomarszczonej, ciepłej twarzy. A ona uśmiecha się subtelnie i kiwa głową. Tu nic nie odbędzie się bez jej akceptacji. Zebranie skończone. Rozchodzą się. Ona zostaje.
Dzieci podbiegają do nas, ciekawe kamer i aparatów. Rozdajemy im małe zabawki przywiezione od ich rówieśników z Polski. A Ona uśmiecha się, widząc ich radość. – To Twoja babcia? – pytam wesołego łobuziaka. – To Bodhisattwa – odpowiada. Wszystko staje się jasne. Bodhisattwa to człowiek, który dzięki medytacjom osiągnął oświecenie i żyje po to, by pomagać wszystkim spotkanym istotom osiągnąć szczęście. Według słów Buddy to człowiek łagodny i pozbawiony arogancji, wolny od fałszu i obłudy oraz pełen miłości dla wszystkich czujących istot.
Trudno wyobrazić sobie, żeby ludzie żyli w większej symbiozie z naturą. A ona nie rozpieszcza. Jej głównym atrybutem jest wiatr. Wieje stale i bezlitośnie. To dlatego helikopter ratunkowy może tu dotrzeć tylko wieczorem lub wczesnym rankiem, kiedy wiatr na chwilę przysypia. To także jego zasługa, że lotnisko w Jomsom w dolnym Mustangu słynie jako jedno z najniebezpieczniejszych na świecie. Grozy dodaje pas startowy kończący się urwiskiem. Co roku zdarzają się tu tragiczne wypadki.
Być może natura broni dostępu do królestwa Mustangu? Zimą zasypuje wioski tak, że komunikacja między nimi jest niemożliwa. Żałuje mieszkańcom opału i wody. A oni – uśmiechają się, zahartowani pracowitą codziennością. Wierząc w reinkarnację, dobrym życiem, życzliwością i kręceniem modlitewnych młynków starają się zasłużyć na odrodzenie w szczęśliwym świecie. Witają nas ciepło. Nieznajomość naszego języka nadrabiają gamą uśmiechów, ukłonów i radosnym „tashi delek”, które znaczy coś pomiędzy „niech szczęście będzie przy tobie” a „niech pokój i dobrobyt wypełnią wszystko dookoła”.

 

OŚWIECONA

Według słów Buddy Bodhisattwa to człowiek łagodny i pozbawiony arogancji, wolny od fałszu i obłudy oraz pełen miłości dla wszystkich czujących istot.

MIESZKANKA I MIESZANKA

Mustang przez kilkaset lat był zamknięty dla świata. Ludzie do dziś żyją tam tak, jak wieki temu. Na zdjęciu mieszkanka Jomsom uciera wonne zioła i przyprawy.

JAKDONALDS I WIELKIE ZMIANY

 

Nadchodząca, nieodwracalna zmiana, o której mówił Sonam, nosi nazwę Himalayan Highway. To nowa droga, która biegnąc przez cały Mustang, połączy Chiny z położonymi po południowej stronie Himalajów nepalskimi miastami. Przyjadą nią do Mustangu tanie chińskie towary i rzesze turystów. Droga, której linia pokryje w dużym stopniu obecny trekkingowy szlak, praktycznie uniemożliwi pieszą wędrówkę i wypełni ciszę doliny echem silników ciężarówek. Sonam zamiast trekkingów będzie organizował tu wycieczki motocyklowe.
Jednak dzięki drodze dotrą tu także środki opatrunkowe i lekarstwa, których dziś nie ma wcale. Dzieci pojadą do szkoły oddalonej teraz o cztery dni marszu. Rodząca matka, w razie powikłań, będzie miała większe szanse na przeżycie, bo pojedzie do szpitala. Pewnie częściej odwiedzi ją brat czy mąż, którzy wyjechali za chlebem do Pokhary czy Kathmandu.
Mieszkańcy są przyzwyczajeni do epokowych zmian. Wielu z nich pamięta jeszcze, jak dwadzieścia lat temu granice Mustangu zostały otwarte i pojawili się cudzoziemcy, a z nimi powoli, ale wytrwale dreptała cywilizacja. Dziś osiągnęła taki poziom, że choć wciąż pali się w kuchennej „kozie” kupami jaka, to wielu miejscowych ma telefon komórkowy. Nad klepiskiem świeci lampka solarna z baterią słoneczną na glinianym dachu. Gospody noszą nazwy Hil–Ton hotel czy Annapurna HolidayInn, i zamiast na klepisku śpi się w nich na drewnianych łóżkach. A kotlet z jaka z frytkami można zjeść w restauracji JakDonalds. Zwolennicy nowej drogi uważają też, że Mustang wraca do tradycji, znów jak kilkaset lat temu stając się szlakiem handlowym między Nepalem a Chinami.
Warto zadać sobie pytanie, czy zauroczeni atmosferą mamy prawo oczekiwać, by ta kraina stała się żywym skansenem, w którym wraz z kulturą zostanie „zamrożone” życie jego mieszkańców? Ludziom wchodzącym do Mustangu zwyczajowo mówi się, by zostawili tam tylko ślady swoich stóp. Może właśnie tak trzeba zrobić.

Wyprawa pod patronatem Miesięcznika Poznaj Świat