Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2014-12-01

Artykuł opublikowany w numerze 12.2014 na stronie nr. 14.

Tekst i zdjęcia: Sławomir Kozdraś,

Ulubiony kraj Boga


Mieszkańcy Kerali twierdzą, że to ulubiony kraj Boga. Trudno się z nimi spierać – boskie jest tu wszystko. Od niebiańskiego relaksu na łodziach, przez nieziemską kuchnię, po teatr bogów. Wybaczyć więc im można, że zazdrośni o swój raj, robią na drogach wszystko, aby pozostałych użytkowników wysłać na inny świat.

Żylaste nogi chodzą w napięciu, po dwa kroki w tę i z powrotem. Obok faluje na wietrze rąbek karmazynowego sari. Hipnotyzująca regularność rozgrywającej się sceny sprawia, że z trudem walczę z sennością. Przed słońcem chroni mnie dach z trzciny. Głowa mi leci. O mało nie spadam z plastikowego krzesełka do błękitnej wody. Jest południe na nieruchomym jeziorze Vembanad. Ciszę mąci plusk kija, którym kapitan odpycha łódź niczym wenecki gondolier. Na szczęście nie śpiewa. Co jakiś czas wyprzedzają nas inne, sunące w ciszy łodzie. Milczenie nie dziwi. Któż, kradnąc własność państwową, zwracałby na siebie uwagę hałasem? Łodzie wyładowane są nielegalnie wybieranym piaskiem z dna jeziora.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

W DOBRYM STANIE

Ten wioślarz ma 84 lata i jest przykładem wyjątkowego zdrowia mieszkańców Kerali, stanu o najwyższym poziomie służby zdrowia i oświaty.

ULGOWY?

Sprzedawca biletów na trasie z Allaphuzy do Kochi pilnuje też, żeby mężczyźni i kobiety siedzieli po przeciwnych stronach autobusu.

SZTUKA CIERPLIWOŚCI

Przygotowania do spektaklu Kathakali. Nakładanie charakteryzacji trwa półtorej godziny.

 

RELAKS NA NIEBIESKO

 

Wpływamy w kanały, raz szersze, raz węższe. Setki kilometrów dróg wodnych tną lasy namorzynowe Kerali na niezliczoną liczbę wysepek. Mijamy domy i małe świątynki. Kobiety piorą, a dzieciaki – przyszłość Kerali – kąpią się. Sunąc po wodzie, można rozmyślać do woli. Podczas gdy w Indiach zaledwie 2/3 ludności jest piśmienna, niezaprzeczalnym sukcesem Kerali jest niemalże powszechna umiejętność czytania i pisania. Silny wpływ szkół misyjnych i polityki równości sprawia, że pod tym względem Kerali dużo bliżej do krajów europejskich niż reszty Indii. Podobnie rzecz ma się ze wskaźnikami zdrowia. Średnia długość życia w tym stanie to 77 lat, podczas gdy na północy Indii wskaźnik jest niższy o 10 lat. Cud na wodzie? Tak, ale nie bez zgrzytów.
W sensie ekonomicznym mówi się o paradoksie Kerali, której nie do końca udaje się przekuć sukces w szkolnictwie na rozwój gospodarczy. Wykształcona siła robocza i wysokie ceny ziemi (podmokły teren) sprawiają, że Kerala przegrywa rywalizację o zachodnie fabryki z najbiedniejszymi stanami Indii, gdzie produkcja jest tańsza. Ponadto wysokie wskaźniki edukacji i zdrowia sprawiają, że rząd w Delhi woli finansować świadczenia w dużo bardziej zacofanych regionach. Idealny klimat Kerali i relaks na jeziorze to jedno, ale problemy z pracą na miarę możliwości mieszkańców wypychają młodych do pracy za granicą.

 

NIEZATAPIALNI

Dawni idole marksizmu i leninizmu przed siedzibą tutejszej partii komunistycznej, która regularnie wygrywa demokratyczne wybory w Kerali.

TEATR BOGÓW

Kulminacyjna scena spektaklu Kathakali – pojedynek bogów. Możliwość zagrania kluczowej roli w przedstawieniu to efekt nawet kilkunastu lat ćwiczeń.

REPUBLIKA HERBACIANA

Wzgórza herbaciane w Munnar. Rocznie produkuje się tu 200 milionów ton herbaty.

 

TEATR NA CZERWONO

 

Duszno tu. W półmroku szukam swojego krzesła pośród setek innych. Wszystkie zwrócone są w stronę pustej sceny z wielkimi wrotami pośrodku. Siadam i w ciemności z trudem wczytuję się w program sztuki. Kompletnie nie rozumiem fabuły, ale jasne jest, że będzie o wojnie i postaciach z dziwacznymi imionami. Czekam. Na scenę wchodzi półnagi mężczyzna i rozkłada coś na deskach. Siada i zaczyna robić makijaż – twarz maluje na intensywną zieleń. Wchodzą kolejni, a ja obserwuję metamorfozę ze zwykłych śmiertelników w bogów. Następnie pomocnicy przyozdabiają twarze aktorów fantazyjnymi brodami nakładanymi tak, jakby robili chleb naan w najlepszym wydaniu, czyli kładąc pieczołowicie kolejne warstwy. Mija co najmniej godzina, a coraz większa publika z zapartym tchem przygląda się fascynującemu rytuałowi.
Potem na scenę wchodzi narrator i muzycy. Na środku staje bohater z intensywnie żółtą twarzą. Narrator objaśnia, że podstawowym językiem teatru Kathakali są dwadzieścia cztery mudry, czyli gesty dłoni. Kluczową rolę odgrywa też mimika i ruchy rąk – bohater co rusz uśmiecha się szeroko, by zaraz pokazać białka oczu w grymasie teatralnego bólu. Mija kolejna godzina.
Zaczyna się przedstawienie i wszystko układa się w logiczną całość – są ruchy dłońmi, jest mimika, narrator śpiewa, orkiestra gra. Charakteryzacja postaci – niesamowita sama w sobie – uderza ze zdwojoną siłą po tym, jak widziało się proces jej powstawania. Jest też, jak można się było spodziewać, dużo pojedynków, aż w końcu zielony bóg sprawiający wrażenie tego dobrego, okłada pałą tego złego, który jest cały na czerwono. Poznawszy lepiej kontekst, wszystko ma tu sens.
Mniej oczywiste wydaje się to, czemu na ulicy przed teatrem, między palmami, rozpięte są czerwone flagi, a na nich sierp i młot. Na plakatach Marks, Engels, Lenin, Stalin, Mao Zedong. Rzadziej Che Guevara. Kerala jest politycznym ewenementem, bo partia komunistyczna regularnie wygrywa demokratyczne wybory. Politycznej atrakcyjności władz komunistycznych upatruje się w religijnym pluralizmie Kerali – ponad połowa wyznaje hinduizm, jedna czwarta to muzułmanie, a jedna piąta chrześcijanie. Komunistyczne postulaty równości podobają się mniejszości chrześcijańskiej i muzułmańskiej, i tym wyznawcom hinduizmu, którzy inaczej byliby przegranymi systemu kastowego.

 

DZIEWCZYNA BONDA?

Sobowtórka Halle Berry na plantacji herbaty. Większość pracowników to kobiety z biedniejszych regionów Indii.

KOLORYT KERALI

Sprzedawca w sklepie serwującym chai (herbatę z mlekiem i przyprawami) i betel do żucia.

Mężczyźni robiący liny z włókien kokosowych.

 

HERBATA NA ZIELONO

 

Rozklekotany autokar ryczy, jakby miał zaraz eksplodować. Kupa metalu drze pod górę z furią wariata. Na wąskich serpentynach śmiertelnie niebezpiecznie wyprzedzamy kolejne samochody i tuk-tuki. Tutaj bezwzględnie rządzi większy. Nieprzyzwyczajonym do takich atrakcji turystom śmierć zagląda głęboko w oczy. Bardziej kobietom niż mężczyznom, dlatego że kobiety siedzą po prawej, a mężczyźni po lewej stronie. Tym samym, przy kolejnym ostrym manewrze wyprzedzania, to one zerkają w przepaść. Wrażenie potęguje brak szyb. Co bardziej strachliwe przesiadają się na drugą stronę lub spuszczają metalowe zasłony.
Po około czterech godzinach podróży z Kochi jesteśmy w krainie wzgórz. Z okien pędzącego pocisku widać grzbiety jak twór doktora Frankensteina. Prawdziwy koszmar chirurgów plastycznych. Sen wielbicieli puzzli. Każde wzgórze tną grube, niezdarne szwy. To ścieżki wyryte w pokrywających wzgórza plantacjach herbaty. Zapada zmierz i napięcie narasta. Rozpędzony gruchot na serpentynach to jedno. Gruchot na serpentynach w nocy, to co innego. Ścigamy się z ciemnością. Paradoksalnie, szaleńcze tempo to wyraz rozsądku kierowcy, który trasę zna jak własną kieszeń, ale wie, że jazda w nocy jest niebezpieczna. Zaraz po zmierzchu docieramy do herbacianej nirwany – Munnar. Wszyscy przeżyli.
O poranku wędruję wzdłuż jednego z setek herbacianych wzgórz. Niczym w Jamesie Bondzie, staje przede mną Halle Berry. Te same oczy i unikalne policzki, ten sam uśmiech, ta sama karnacja. W filmie Halle wyłania się z toni morskiej – ta z Kerali wynurza się z zielonych fal krzewów herbacianych. Wprawdzie nie w bikini z nożem, a w łachmanach, ale za to z wielkimi nożycami. Nie wiem, czy to Hollywood, Bollywood, czy herbaciany sen. Faktem jest, że na plantacjach herbaty pracują tysiące kobiet.
Gdzie nie pojechać, napotka się znaki konglomeratu Tata – jednej z największych firm świata i drugiego największego producenta herbaty. Wydaje się, że wszystkie plantacje należą do nich. Herbatę zbierają tu przede wszystkim słabo wykształceni imigranci z graniczącego z Keralą Tamil Nadu. Tata prowadzi dla pracowników zaawansowany system świadczeń socjalnych, wraz z opłacaniem edukacji ich dzieci. Dobrej klasy żłobki zapewniane przez firmę sprawiają, że kobiety mogą pracować, nie martwiąc się o dzieci. To jeden z przykładów zaskakująco równego traktowania kobiet w Kerali.
Podczas gdy w reszcie Indii mężczyzn jest zdecydowanie więcej niż kobiet, w Kerali wskaźniki są na korzyść kobiet – na równi ze wskaźnikami w zaawansowanych krajach zachodnich. Źródeł stosunkowo równego traktowania pań upatruje się w unikalnym prawie, które w Kerali pozwala kobietom dziedziczyć. W reszcie kraju córka to koszty, więc nadal powszechnym procederem jest usuwanie ciąży, gdy okaże się, że urodzić ma się dziewczynka. Nie w Kerali – tu wszystko jest inaczej.

 

Chłopaki na przystanku wśród pól ryżowych.

Dumna młoda dziewczyna i jej ojciec. W innych częściach Indii trudno byłoby zrobić takie zdjęcie, bo kobiecie nie przystoi pozować obcym.

STAN NA OPAK

 

Gdyby istniała śmiertelna dawka herbaty, z pewnością zbliżyłbym się do jej granicy w ciągu kilku dni w Munnar. Relaks na wzgórzach mąci tylko wizja powrotu kolejnym autokarem śmierci. Decyduję się na powrót taksówką. W końcu życie warte jest więcej niż te kilkadziesiąt złotych. W centrali taksówek uzgadniam z kierownikiem cenę i zaznaczam, że jest jeden warunek: chcę najwolniejszego kierowcę, jaki istnieje w całych Indiach. Początkowo zszokowany kierownik nie rozumie, co do niego mówię. – Najwolniejszego, czyli najszybszego, tak? – Nie. Najwolniejszego. Zdziwienie szybko ustępuje miejsca zmysłowi biznesowemu i eureka! – Mam odpowiedniego człowieka! – mówi podekscytowany.
Kierowca rzeczywiście okazuje się antytezą rajdowca, mistrzem świata wolnych wiraży, stachanowcem drugiego biegu. Suniemy w dół na hamulcu, a ja mam więcej czasu, żeby nadziwić się tej fascynującej części Indii. Gdzie niby wszystko jest takie jak gdzie indziej, a jednak zupełnie inne. Gdzie może być jak trzeba, ale może być też na odwrót. A czas wlecze się bosko…