Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2014-12-01

Artykuł opublikowany w numerze 12.2014 na stronie nr. 52.

Tekst i zdjęcia: Przemysław Kozłowski / testigo.pl,

Polskie serce w Montrésorze


Zamek zawsze był sercem Montrésoru. Ta budowla o tysiącletniej historii od 150 lat znajduje się w rękach polskich rodów – najpierw Branickich, później Reyów.

Od trzech godzin siedzimy przy autostradzie wylotowej z Paryża i wyczekujemy okazji. W końcu zatrzymuje się peugeot na francuskich blachach, z którego wysiada uśmiechnięty pięćdziesięciolatek. – Wreszcie się jakiś dziad zatrzymał – komentuje spotkane nas szczęście moja wyczerpana towarzyszka. – No zatrzymałem się. Tak biednie wyglądaliście przy tej drodze – odpowiada po polsku kierowca.
Po wymianie przeprosin i zapewnień, że nic się nie stało, rozmawiamy o podróży i przeszłości. – Wyjechałem w czasie studiów na winobranie i do tej pory nie wróciłem – śmieje się Jaś Gromnicki mieszkający od 30 lat w Paryżu. Poznał polską dziewczynę żyjącą od dziecka na emigracji, zakochał się i ożenił. – Chcecie zwiedzać zamki nad Loarą? Zapraszam do Montrésoru. Mamy tam trzystuletnią chatę, w której spędzamy weekendy. Jaś pyta o nasze korzenie. Gdy słyszy, że mój ojciec urodził się na zamku Radziwiłłów w Nieświeżu, przez wsteczne lusterko spogląda mi w oczy. – No to będziesz miał o czym pogadać z moją żoną!

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

UL. BRANICKIEGO

Kręta ulica upamiętnia pierwszego polskiego właściciela zamku, Ksawerego Branickiego.

SWÓJ JĘZYK MAJĄ

Maria Rey z synem Konstantym, który czuje się ambasadorem Polski w Montrésorze. Skomplikowane są losy, które zaprowadziły do Francji potomków Mikołaja Reja.

PRZY POLSKIM STOLE

W tej komnacie rodzina zasiada do świątecznego stołu. W pierwszych latach po wojnie każdego dnia do obiadu siadało tu 30 osób, emigrantów z Polski.

 

DOBRODZIEJ BRANICKI

 

Dwadzieścia lat później znów podjeżdżam pod zamek w Montrésorze. Gdy wchodzimy przez kamienną bramę na dziedziniec, ze stróżówki zagaduje nas po francusku wąsacz w wełnianych podkolanówkach naciągniętych na dresowe spodnie. – Jesteśmy umówieni na wywiad z hrabiną Rey – wyjaśniam. Wąsacz tłumaczy po angielsku, że hrabina wyjechała odwiedzić siostrę, i radzi przyjść następnego dnia. Na odchodnym pyta, czy nie chcemy zwiedzić zamku. Bilet kosztuje tylko 8 euro.
Nazajutrz z leciwego golfa wysiada dziarska, elegancka starsza pani. Zanim podejdzie się przywitać, wydaje po francusku polecenia robotnikom pracującym na dachu. – Nie zatrudniamy do remontu Polaków, żeby nie było w miasteczku gadania, że preferujemy rodaków – tłumaczy Maria Rey obecność francuskich budowlańców, choć Polacy byliby tańsi, a na remont dachu zbierano fundusze wiele lat.
– Zamek był zawsze sercem Montrésoru i dawał zatrudnienie wielu miejscowym – mówi Horacy Unrug, mieszkający w nieodległym budynku dawnej poczty. – Więcej niż połowa domów w miasteczku była własnością zamku. Dziś, choć w zamku zgromadzonych jest wiele cennych zbiorów, żyje się skromnie. Remont dachu części muzealnej zrobiono 10 lat temu. Część mieszkalna doczekała się nowego pokrycia z granitowych łupków dopiero teraz.
– To, że Branicki kupił w 1849 roku zamek i odnowił go po zniszczeniach rewolucji, bardzo pomogło wielu ludziom – potwierdza pani Rey. – Ksawery odnowił też kościół, domy w miasteczku i stare hale targowe. To był majątek ziemski dający pracę na folwarkach, a rolnictwo wtedy przynosiło dużo większe zyski niż obecnie. Gdy mój mąż zajmował się zamkiem, były jeszcze subwencje rządu francuskiego, ale teraz tej pomocy już nie ma. Większość dochodów przynoszą zwiedzający i temu się trzeba w pełni poświęcić, jeśli się chce utrzymać Montrésor.
Miasteczko leży nieco na uboczu turystycznego szlaku, nad rzeką Indrois, i nie ma tylu zwiedzających (rocznie 20 tysięcy) i takich dochodów jak inne zamki w Dolinie Loary. Utrzymać posiadłość pomaga więc dzierżawa ziemi i lasów na polowania.

 

 

WE WŁASNYM GRONIE

 

– Poznał więc pan mojego świętej pamięci męża! – cieszy się hrabina na wspomnienie mojej wizyty sprzed dwudziestu laty. Z powodu obficie polewanej przez hrabiego Stanisława Reya whisky niewiele z tych odwiedzin pamiętam. Jasiu Gromnicki, który mnie na zamek wtedy przyprowadził, niestety też już nie żyje. Tak jak i jego żona Krystyna z Czartoryskich, która okazała się wnuczką matki chrzestnej mojego ojca. Mój dziadek Wilhelm był majstrem na zamku w Nieświeżu i w dowód uznania zasług (zakładał między innymi elektryczność) żona księcia Radziwiłła trzymała jego syna do chrztu. A mnie przypadkiem 50 lat później zabrał autostopem mąż jej wnuczki.
– Polacy, którzy mieszkają w Montrésorze, są przeważnie skoligaceni z rodziną Branickich – tłumaczy fenomen zamieszkanego przez niespełna 400 mieszkańców miasteczka Horacy Unrug. – Moja żona jest z domu Potocka i ma dwie babki Branickie. Już piąte pokolenie jej rodziny tu mieszka.
Właścicielka pensjonatu typu B&B w starym młynie, w którym się zatrzymaliśmy, też jest z Potockich. 18 polskich rodzin ma tu domy. Część pracuje w Paryżu, a w Montrésorze spędza weekendy, święta i wakacje.
– Ksawery Branicki był emigrantem i wielkim patriotą. Skupywał wiele pamiątek, które wywozili z Polski inni emigranci, i tak powstało muzeum – opowiada pani Rey. Branicki był też biznesmenem. Na prośbę Napoleona III, z którym się przyjaźnił, założył wraz z Ludwikiem Wołowskim pierwszy w Europie bank kredytów hipotecznych Crédit Foncier de France, dziś jeden z największych francuskich banków. Zakładał koleje żelazne we Francji i w Afryce Północnej. Angażował się w politykę. Sfinansował Mickiewiczowi „Trybunę Ludu”, wspierał finansowo Powstanie Styczniowe. Po nim zamek odziedziczył jego bratanek Ksawery Branicki II, a następnie jego córka Jadwiga, która wyszła za Stanisława Reya. Od tej pory majątek należy do potomków Mikołaja Reja z Nagłowic.
– Już szóste pokolenie polskich rodów tu mieszka. A poznaliście mojego syna? – pyta hrabina. – Sprzedaje bilety przy bramie. O! Kociku, a ty byś nie powiedział czegoś do kamery? – zagaduje znanego już nam wąsacza, który, jak się okazuje, zna język polski. – Nieee, ja jestem niemedialny. No i muszę pracować – wykręca się Konstanty Rey.
Maria Rey oprowadza nas po zamku, pokazuje najcenniejsze zbiory, mijanych turystów wita z uśmiechem. Na ścianach komnat wiszą obrazy XV– i XVI-wiecznych mistrzów włoskich oraz późniejszych polskich – Kossaka, Grottgera, Rodakowskiego. Oglądamy portrety i popiersia przodków, zastawy stołowe Jagiellonów i Wazów, pamiątki po Janie III Sobieskim i Mickiewiczu, ordery, sztandary, księgi. Dla pani Rey szczególnie cenny jest puchar, który Mickiewicz dostał od braci Moskali. – W pamięć twojego rozstania się z nami, dajemy ci puchar zaklęty, zaczarowany przyjaźni ustami… – odczytuje na głos hrabina załączony wiersz. W pewnej chwili dołącza do nas Konstanty. – Ja chciałbym jedno do kamery powiedzieć. Że my tu jesteśmy ambasadorami Polski i wszystkim zagranicznym turystom mówimy, że to polski zamek. Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy – wygłasza z podniesioną w górę, jak do przysięgi ręką. – O cholera! Zrobiłem jak Hitler – woła i, chichocząc, oddala się z powrotem do pracy.

 

CZAS NOSTALGII

Horacy Unrug w ogrodzie przed swym domem, dawnym budynkiem poczty...

...oraz przy grobie rodziców, na którym leży wieniec od dowództwa Marynarki Wojennej dla admirała Józefa Unruga.

SŁAWNI NIEOBECNI

W kaplicy Branickich, górującej nad całą nekropolią w Montrésorze, pochowanych jest kilka historycznych postaci.

 

PANI NA ZAMKU

 

Maria dzieciństwo spędziła na Wołyniu, w Derażne(m) nad Horyniem. – To były wspaniałe czasy, tata miał stadninę arabów – wspomina. – Gdy w 1939 r. mama dowiedziała się, że jesteśmy na liście do wywózki na Sybir, zostaliśmy uratowani przez Ukraińców. Dwaj zaufani woźnice wywieźli nas w nocy na pociąg. Ja nawet nie wiem, czy oni nie zapłacili życiem za to. Dopiero niedawno z książek się dowiedziałam, jakie straszne rzeczy się później na Wołyniu działy.
Piątka dzieciaków z mamą i babcią na noszach uciekła na niemiecką stronę granicy. Ojciec Roman Potocki, oficer Wojska Polskiego, był wraz z rządem RP w Rumunii, gdzie z racji znajomości wielu języków został tłumaczem. Przez całą wojnę nie było od niego wieści. – W 1946 mama, myśląc, że ojciec jest na Zachodzie, wysłała mnie i moją młodszą siostrę do Francji. Zabrała nas wyjeżdżająca właśnie rodzina Reyów. Mama miała dojechać później, aż tu nagle wrócił tata z Rumunii. Ojciec był patriotą i nie chciał wyjechać z Polski. Opadła żelazna kurtyna i mogłam zobaczyć rodziców dopiero kilkanaście lat później.
Z rodziną Reyów szesnastoletnia Maria przyjechała do Montrésoru, gdzie poznała przyszłego męża. – Tu była masa Polaków, wszystkich generacji, dużo młodych, więc czułam się bardzo swojsko. Nad rzeką graliśmy w siatkówkę, a potem długie, nocne rodaków rozmowy. Każdy opowiadał swoje przejścia, byli po Dachau, po Powstaniu Warszawskim, walczyli u Andersa, uciekli z Rosji. Wszyscy mieszkali na zamku. Tu w stołowym do obiadu zasiadało 30 osób!
Przez zamek przewinęło się wielu uciekinierów z komunistycznego kraju. Tu zaczynali emigracyjne życie, stąd rozjeżdżali się po Francji i świecie. Część z nich później wróciła i kupiła w miasteczku domy. Dziś na zamku mieszka już tylko pani Rey z synem, ale w każde święta komnaty znów tętnią życiem. – Mieszkamy w drugiej części zamku, którą łatwiej utrzymać. Tej części nie ogrzewamy. Szły na to tony węgla, a i tak było zimno. Ale w święta wielką choinkę ustawiamy tutaj.
Pani Rey Polskę odwiedziła pierwszy raz w 1974 roku. – Wcześniej nie mogłam, bo miałam tylko paszport emigracyjny. Można na niego było jeździć po całym świecie, poza własnym krajem. Pierwszy przyjazd to był szok. Było tak smutno, wszędzie kolejki, ludzie byli tak inni niż dawniej. Teraz odwiedza stary kraj regularnie. – Bardzo kocham Polskę, ale tu jestem tak zadomowiona, że nie będę się na stare lata przenosić. No i trzeba utrzymać Montrésor.

 

 

SPOCZĄĆ NA OBCZYŹNIE

 

– Tu leży księżna Elżbieta Radziwiłł z Nieświeża, to jest grób Stefana Potockiego, który był stryjem mojej żony, a to grób pana Okryńskiego, pierwszego polskiego zarządcy Montrésoru. Tu są nasze już przygotowane groby – żony i mój. Zostanę tu, bo należę do już zamortyzowanych obywateli – żartuje Horacy Unrug, oprowadzając po cmentarzu. – W tej kaplicy Branickich jest kilka historycznych postaci pochowanych – pokazuje okazałe mauzoleum górujące nad całą nekropolią. – O, a tu grób moich rodziców z wieńcem od dowódcy Marynarki Wojennej, który kilka dni temu odwiedził Montrésor.
Admirał Józef Unrug „zamieszkał” w Montrésorze dopiero po śmierci. Ostatnie kilkanaście lat życia spędził w innym zamku nad Loarą, w Lailly-en-Val, 90 kilometrów stąd.
Marek Szypulski, dyrektor Domu Spokojnej Starości Polskiego Funduszu Humanitarnego: – Ośrodek powstał w 1957 roku, żeby starsi Polacy mieli swoje miejsce, w którym mogliby godnie żyć i umierać. Na początku było tu 14 narodowości, więc musiało być bardzo wesoło. Większość stanowili nie Polacy, a biali Rosjanie. Podobno żandarmeria interweniowała kilka razy dziennie, dochodziło nawet do bójek. Pierwszym pensjonariuszem był admirał Józef Unrug, który, gdy powrócił z Maroka, nie miał gdzie się podziać. Od razu zaproponował, że chciałby coś robić, żeby nie być bezczynnym. A ponieważ był jedyną osobą, która miała prawo jazdy, został kierowcą. Wyjeżdżał na dworzec, żeby przywieźć pensjonariuszy, zawoził brudną bieliznę do pralni.
Horacy Unrug: – Państwo Reyowie obiecali, że jeżeli nie znajdziemy innego rozwiązania, rodzice będą mogli mieszkać u nich w Montrésorze. Ale akurat otwarto dom w Lailly-en-Val. Piękna tam okolica, którą rodzice zwiedzali na motorowerze. Dzięki Bogu bez większego wypadku. Matka tylko biodro złamała.
Marynarka Wojenna stara się o sprowadzenie prochów admirała do Gdyni. – Ojciec zastrzegł sobie, żebym nie dopuścił do tego, żeby był przeniesiony do Polski, dopóki jego koledzy zamordowani w okresie stalinowskim nie dostaną przynajmniej takiego samego pogrzebu jak on. Nie wiadomo jednak, gdzie są potajemnie pochowane ciała pomordowanych oficerów Marynarki Wojennej II RP. Możliwe więc, że admirał Unrug pozostanie w Montrésorze na wieki wraz z dziesiątkami naszych rodaków.