Na początku narciarze docierali tu Orient Expressem. Wkrótce mogli korzystać z pierwszej szkółki narciarskiej w Austrii, uczącej nowej techniki jazdy w głębokim śniegu. Jedną z jej uczennic była Elżbieta, późniejsza królowa matka. Witajcie w słynnym Sankt Anton, kolebce narciarstwa alpejskiego!
Zawsze marzyliśmy, aby przypiąć tu deski i zakosztować adrenaliny na słynnych trasach Pucharu Świata. Dreszczyku emocji dodawał fakt, że od ponad pół wieku Sankt Anton am Arlberg utrzymuje się na światowej top liście najlepszych stacji narciarskich, mając za rywali równie słynne Val d’Isère, Chamonix czy Zermatt.
W niespełna trzytysięcznej miejscowości, malowniczo położonej pomiędzy Tyrolem i Vorarlbergiem, nic nie przypomina skromnej wioski, w której przed laty zatrzymywał się Orient Express dowożący nielicznych narciarzy. Wszędzie sklepy i restauracje. Wieczorem z barów przy głównym deptaku Dorfstrasse wylewa się głośna muzyka. A największym powodzeniem cieszą się drinki „Sex on the piste”.
Dostępny PDF
ALE ZJAZD!
Warto choć raz spróbować zjazdu najdłuższą trasą, która ma aż 11 kilometrów i wiedzie z Vallugi do samego St. Anton.
APRÈS-SKI
Narciarzy rozpieszczają liczne bary na stokach, gdzie można powygrzewać się w słońcu i skosztować tyrolskich przysmaków.
LADIES FIRST
Panie w St. Anton poczują się wyróżnione podczas styczniowej akcji dającej im zniżki praktycznie na wszystko, od skipassów po drinki.
ŚWIĘTY PROWADZI NARCIARZY
Spokojniejszą rozrywkę proponuje centrum rekreacyjne Arlberg-well.com, gdzie do wyboru jest basen, lodowisko, korty tenisowe i spa. Święty Antoni, patron biednych i zagubionych, od którego pochodzi nazwa miejscowości, zapewne dziś więcej pracy ma z tymi, którzy zagubili się w drodze do kwatery po radosnym après-ski niż z potrzebującymi faktycznego wsparcia.
Sankt Anton nie stałoby się tak znane, gdyby nie Hannes Schneider, syn producenta serów, późniejszy instruktor narciarski w Hotelu Post, twórca słynnej techniki, zwanej „szkołą arlberską”. Uczył między innymi austriackich żołnierzy, jak radzić sobie na nartach w głębokim śniegu na froncie rosyjskim podczas pierwszej wojny światowej. W 1920 r. założył pierwszą szkołę narciarstwa w Austrii.
W muzeum, w zabytkowej willi koło kolejki Galzigbahn, na piętrze wykwintnej restauracji oglądamy dawny sprzęt narciarski i zdjęcia pokazujące, jak St. Anton i okolice zmieniały się przez ostatnie stulecie (od godz. 15 wstęp bezpłatny). Na jednym z nich mistrz Schneider w wełnianym swetrze i długich skarpetach stoi obok dziewczynki w filcowym płaszczyku. To jego uczennica Elżbieta, późniejsza królowa matka. Schneider miał tak nowoczesne podejście do narciarstwa, że jak mówią w St. Anton, jego metoda do dziś się broni, mimo pojawienia się wielu nowych technik.
ZIEMIA OBIECANA
Można szusować tutaj po dobrze wytyczonych trasach, gładkich jak stolnica, lub na granicy szaleństwa off piste. Dla miłośników freeride’u to ziemia obiecana – blisko 180 km zjazdów na dziewiczych terenach w głębokim śniegu gwarantuje niesamowite przeżycia. Narciarze ściągający ze wszystkich stron świata podkreślają, że śnieżny puch jest tutaj najlepszy, panorama najpiękniejsza, a szerokie wiraże na świeżo ośnieżonych stokach Arlbergu na zawsze pozostają w pamięci.
Ruszamy z dolnej stacji słynnej kolejki Galzig, której konstrukcja w kształcie diabelskiego młyna umieszczonego w szklanym budynku stała się wizytówką St. Anton (otrzymała prestiżową nagrodę International Chicago Architecture Award). Wsiadamy, a już po chwili koło zamachowe wynosi naszą gondolę do góry, skąd odjeżdżamy na szczyt. Wokół majestatyczna kraina bieli i niekończących się łańcuchów górskich oplecionych siecią wyciągów. Mamy wielkie szczęście, niedawno spadł metr śniegu. Bruno, nasz przewodnik narciarski, tak dobrych warunków nie widział od 30 lat. A jeszcze możemy cieszyć się słońcem!
Karnet (6 dni za 245 euro, dzieci – 147) upoważnia nas do korzystania z 94 wyciągów i kolejek w pięciu ośrodkach na przełęczy Arlberg. W sumie do dyspozycji mamy 340 km oznaczonych tras i 200 km wysokogórskich tras z głębokim śniegiem. Teren narciarski Arlberg składa się bowiem z dwóch części rozdzielonych masywem Valluga: St. Anton, St. Christoph i Stuben należą do Tyrolu, a snobistyczny Lech i Zürs, gdzie bywają gwiazdy z pierwszych stron gazet, do Vorarlbergu. Planuje się połączenie wszystkich stacji za kilka lat. Na razie jednak, żeby dostać się na stronę Lecha, trzeba korzystać z darmowego skibusa (40 minut) lub pojechać na przełaj off piste – najlepiej z doświadczonym przewodnikiem, który wy– bierze bezpieczną trasę.
W samym St. Anton jest jednak tyle możliwości szusów (128 km, nie licząc St. Christoph i Stuben), że będziemy mieli co robić przez kilka dni. Na razie z górnej stacji Galzig podziwiamy malowniczy widok na St. Anton i dolinę Stanzertal, który potem będzie towarzyszył nam podczas zjazdu niebieską „piątką”. Po drugiej zaś stronie Galziga mamy kolejny bajeczny widok – Sankt Christoph pod grubą kołdrą śniegu, dokąd najlepiej dostać się niebieską „ósemką”.
KRÓLOWA ARLBERGU
Ta nazwa przylgnęła do Vallugi, z której rozciąga się wspaniała panorama.
NA BARANIEJ SKÓRCE
Sport to zdrowie, ale warto też czasem wygodnie odpocząć w jednej z licznych kafejek.
WIDOKI NA STOKI
Narciarze ściągający tu z całego świata mówią, że szerokie wiraże na stokach Arlbergu na zawsze pozostają w pamięci.
BIAŁY DRESZCZ
St. Christoph am Arlberg jest jednym z najwyżej położonych ośrodków narciarskich w Austrii (1800 metrów n.p.m.). I szczególnym punktem Arlbergu, bo to tędy przechodzi granica między Tyrolem a Vorarlbergiem. Zima, słońce, panorama, stoki i trasy do biegów narciarskich – to wszystko stoi tu przed nami otworem.
Miejscowość rozsławił pasterz Heinrich Findelkind. W XIV wieku wybudował tutaj schronisko dla górskich wędrowców, które szybko obrosło w luksusy, gromadząc w swoich piwnicach spory zapas przednich win. Być może przy winie w 1901 r. założono tu też Ski Club Arlberg, pierwszy klub narciarski w Alpach, działający do dziś.
Wygodną, choć nieogrzewaną, kanapą wracamy na Galzig, a stąd wjeżdżamy jeszcze wyżej na Schindler Spitze (2660 m n.p.m.). Przejazd wyciągiem nad skalnymi ścianami robi duże wrażenie. Nartostrady, oznaczone tu jako czerwone, gdzie indziej uchodziłyby za czarne. Staramy się jednak nadążyć za Brunem, który żartuje, że do Lech jeździ się na narty z rodziną (stoki bardziej płaskie), do Zürs z dziewczyną (bogate życie nocne), a do St. Anton przyjeżdżają prawdziwi narciarze. Jeśli tutaj ktoś nauczy się jeździć na nartach, to może szusować wszędzie. Na trasach widzi się wielu Amerykanów. Mając szczęście, można też zobaczyć Karola Gustawa XVI, króla Szwecji, który upodobał sobie tutejsze stoki.
Koło południa nasz przewodnik zarządza wjazd na magiczną Vallugę (2811 m n.p.m.), nazywaną królową Arlbergu. Rezerwujemy na nią około 1,5 godziny, bo trochę czeka się na kolej z Galziga na szczyt. A potem już można delektować się alpejską panoramą na cztery strony świata. Warto wjechać jeszcze wyżej maleńką, czteroosobową kolejką i poczuć się jak w raju wśród ośnieżonych górskich kolosów. Z Vallugi puszczamy się w dół najdłuższą, ponad 11-kilometrową trasą do samego St. Anton.
To niezapomniana jazda, w zmieniającej się ciągle scenerii, z końcowym odcinkiem mającym homologację FIS, gdzie można podziwiać mistrzów Pucharów Świata. Dobrym narciarzom warto polecić też zjazd z Kappall (2330 m n.p.m.) słynną trasą Kandahar, na której w 2001 r. odbyły się mistrzostwa świata w narciarstwie. A wszystkim uzależnionym od adrenaliny – Weisse Rausch, czyli Biały Dreszcz, najbardziej szalony narciarski zjazd na świecie (zawody odbywają się 18 kwietnia). Na starcie w zwartym szyku staje ponad 500 zawodników, mających do pokonania 9 kilometrów. Technika jazdy nieważna, liczy się tylko, kto pierwszy dotrze do mety. Najszybszy zawodnik pokonał trasę w 7 minut!
AUSTRIACKA KOLEBKA
Nie ma w Alpach miejscowości równie silnie związanej z tradycją narciarską. To tu powstała pierwsza szkółka narciarska w Austrii.
W ALPEJSKIM STYLU
Bogata tradycja i sława nie uczyniły z St. Anton snobistycznego kurortu. Obok szykownych hoteli można tu jeszcze znaleźć przytulne pensjonaty i zajazdy.
PANIE PRZODEM
Po południu przerzucamy się na drugą stronę doliny, do Rendl – trzeba jednak przejść kilkaset metrów do kolejki. Trud wynagradzają niemal puste trasy i świetny widok z baru zawieszonego wprost nad zalanym słońcem funparkiem. Sącząc prosecco, można podziwiać stąd niesamowite akrobacje snowboardzistów i ich piruety w powietrzu. A w powrotnej drodze „na kwaterę” odkrywać uroki górskich chat, serwujących tyrolskie przysmaki, wśród których królują szpecle (kluski z serem), kaiserschmarrn (słodki omlet) czy wieprzowe żeberka z chlebem czosnkowym – najlepsze w legendarnej knajpie Mooser, sięgającej korzeniami końca XIX w. Degustując wyborne dania, warto pamiętać, że wiele z nich wychodzi spod ręki mistrzów, nagrodzonych punktami przez prestiżowy przewodnik kulinarny Gault Millau.
Panie w St. Anton mogą poczuć się wyróżnione, zwłaszcza podczas akcji „Ladies First” (w tym roku 10-31 stycznia), kiedy będą miały zniżki praktycznie na wszystko, od skipassów po narciarskie stroje z najnowszych kolekcji. A wszystkich do pysznej zabawy na stokach zagrzeją występy muzyków z Nowego Orleanu (10-12 kwietnia). Kiedy ktoś mówi, że przyjeżdża tu każdej zimy, zupełnie mnie to nie dziwi. W St. Anton nigdy nie jest nudno.