Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2015-01-01

Artykuł opublikowany w numerze 01.2015 na stronie nr. 88.

Tekst i zdjęcia: Łukasz Kudelski,

Dominikana ma wszystko


Podczas wielomiesięcznej podróży z plecakiem odkryłem tam miejsca nieznane. Daleko od tych, gdzie zmierzają miliony turystów all-inclusive. A przy okazji dowiedziałem się, że Dominikana…

Zwiedzając i odkrywając ten karaibski kraj, stopniowo poznawałem jego tajemnice. Pierwszą była niezwykła prowincja Barahona, położona na południowym zachodzie kraju, blisko granicy z Haiti. To tutaj mogłem cieszyć oczy widokiem dziewiczych, kamienistych plaż, turkusowego Morza Karaibskiego i górujących nad wszystkim wzniesień. Mieszkałem w miejscu, z którego do najbliższego bankomatu było ponad 50 km, a do najbliższej kafejki internetowej 15 km. To tutaj każdego dnia, jeżdżąc do pobliskich źródełek i strumyków, aby zażyć nieco ochłody w bardziej upalne dni (czyli praktycznie wszystkie, jeśli nie padało w nocy), mijałem na drodze spacerujące kozy, krowy, konie i pomagające w transporcie osły. Było idealnie dla kogoś, kto pragnie uciec od cywilizacji.
Inną pamiętną miejscowością było Monte Cristi i przylegające do niej plaże, położone wśród wysokich, urwistych skał i klifów. Samo Monte to miasteczko czarująco senne i spokojne, gdzie nie dzieje się prawie nic. Ale stoi tu wieża zegarowa zaprojektowana przez samego… Aleksandra Eiffla, będąca jakby miniaturową wersją swojej odpowiedniczki z Paryża.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

WODOWANIE, NIE EMIGROWANIE

Ci panowie wcale nie wybierają się wodą do USA. To zwykli rybacy z okolic Nagua, którzy zaraz wypłyną w morze.

CZY JEST TAM WODA?

Na dominikańskie upały najlepszy jest skok do zimnej wody.

MAŁY KRAJ WIELU KRAJOBRAZÓW

Przyrodnicza różnorodność tego małego kraju zadziwia. Oprócz słynnych plaż są tu zalesione góry (najwyższa 3175 m n.p.m.) i leżące pośród nich jeziora. Na zdjęciu górzyste okolice San Jose de Ocoa z jeziorkiem Jiguey.

 

DOMINIKANA… HAS IT ALL


Dominikana reklamuje się hasłem „Mamy wszystko”, zwracającym uwagę na swoje naturalne i krajobrazowe zróżnicowanie. Na terenie tego wyspiarskiego kraju, wielkości trzech polskich województw, istnieje rozmaitość, która zadziwia. Oprócz pięknych plaż, dla których przyjeżdża tutaj cały świat, są też malownicze góry (z najwyższym szczytem na Karaibach – Pico Duarte, ponad 3000 m n.p.m.) i jeziora – jedno z najciekawszych to Maimon, także otoczone przez góry. I jeśli kąpiemy się nad morzem i smażymy w słońcu przy ponad 35-stopniowym upale, to już po paru godzinach jazdy autem lub motocyklem możemy być w górach, gdzie temperatura spada o dobre kilka stopni.
Do przemieszczania się po kraju najlepiej mieć własny transport (tak jak miałem go ja), pomimo bardzo dobrej sieci komunikacji publicznej. Dobrej pod względem ilości połączeń i częstotliwości jazdy autobusów czy mikrobusów, jednak potrafiącej zamęczyć brakiem klimatyzacji i niemiłosiernym ściskiem.
Pamiętam, jak przyjeżdżając tutaj, miałem w głowie specyficzny obraz Dominikany nakreślony przez bzdurne, nieprawdziwe informacje z internetu: że jest to kraj drogi, a tam, gdzie taki nie jest, to tylko i wyłącznie niebezpieczny. Podczas wielomiesięcznego pobytu za dobę w przyzwoitym hotelu (a więc czystym i cichym, choć bez luksusów) nigdy nie zapłaciłem więcej niż równowartość 10 dolarów amerykańskich (około 400 pesos dominikańskich). Sypiając w takich miejscach, nigdy nie zostałem okradziony. Nie zdarzyło mi się to również podczas samotnego podróżowania po kraju. Nie znaczy to, że Dominikana jest oazą spokoju – od miejscowych i od ekspatów (mieszkających tam od lat cudzoziemców) słyszałem wiele opowieści o przestępczości. Wystarczyło jednak, że przestrzegałem dwóch podstawowych zasad bezpieczeństwa: nigdy nie podróżować w nocy oraz nie chwalić się tym, co się posiada.
Pierwszy raz hasło „Dominican Republic has it all” zobaczyłem gdzieś w drodze z Santo Domingo do Santiago. Ten promujący turystykę billboard stał zresztą tuż obok zardzewiałego dachu jakiegoś ubogiego domku. Bo Dominikana to kraj kontrastów. Wszędzie na przykład odczuwalne są kłopoty z dostawami prądu, i nawet w lepszych dzielnicach znika on na parę godzin tygodniowo, zaś w gorszych na parę godzin dziennie. Nie istnieje też sieć gazownicza. Mimo „wszystko” ludzie nie utyskują zbytnio na swoją sytuację, a ich pokładami radości z każdego dnia i cieszenia się z tego, co się ma, można by obdzielić niejedno bogate społeczeństwo Północy.

 

WYGRASZ ZAWSZE I WSZĘDZIE...

...razem z Bartem Simpsonem. Kiosk loterii i doładowań telefonów gdzieś na wyspie.

SOKOPÓJ

Santiago – uliczny sprzedawca świeżego soku z kokosów, jego różnokolorowa klientela i rower, który zniesie wszystko.

DOMINO NA DOMINIKANIE

Tu się żyje skromnie, ale na luzie, korzystając z przyjaznego klimatu i nie przejmując tym, co przyniesie jutro. Przy takiej życiowej strategii los potrafi być i figlarny, i kapryśny, jak kostki domina właśnie.

 

TO JEST KRAJ DLA GŁUCHYCH LUDZI


Dominikańskie realia uderzają czasami do głowy niczym mocny rum. Jeśli miałbym określić ten kraj jednym przymiotnikiem, byłoby to słowo – głośny. Muzyka towarzyszy tutaj wszystkim i wszystkiemu! Colmados, czyli małe sklepy, w których można kupić przysłowiowe „szwarc, mydło i powidło”, raczą klienta najnowszymi przebojami merengue, bachaty oraz nieco ostrzejszymi reggaetonu. Współczesne hity tego ostatniego gatunku są bardzo, bardzo szybkie i bardzo, bardzo głośne. Tylko czasami właścicielem colmado jest jakiś starszy pan, który gustuje w leniwych rytmach – i wtedy możemy się raczyć latynoską muzyką z lat 1960. i 1970. śpiewaną przez lokalnego Sinatrę. W weekendy colmados stają się centrami rozrywki. Na zewnątrz wystawiane są głośniki o gigantycznej mocy, z których płynie donośna muzyka, a panowie i panie siadają na plastikowych krzesełkach, racząc się lokalnym piwem, rozmawiając i tańcząc. Muzyka wylewa się również z głośników każdego szanującego się kierowcy.
Pewnego popołudnia siedziałem ze znajomym w kawiarni w Santiago, bardzo blisko ruchliwej ulicy, którą przejeżdżały setki samochodów i jednośladów. Właściciele tych ostatnich, jakby chcąc się wyróżnić wśród całego tego zgiełku, poprzerabiali swoje skutery i motocykle tak, aby były one jak najgłośniejsze. Większość rur wydechowych zdaje się tutaj służyć nie do odprowadzania spalin, lecz wydawania odgłosów. Przejeżdżał więc przez Las Carreras, ową ruchliwą arterię Santiago, szpaler aut i motocykli, a każde z nich ryczało, wyło i walczyło o swoje miejsce na drodze. Do tego, od czasu do czasu, pojawiało się auto, którego kierowca stawał się chwilowym królem ulicy, bo miał głośniki zagłuszające całą okoliczną konkurencję!
Nie ma cichych miast na Dominikanie. Tam, gdzie są ludzie, jest głośna muzyka i jest głośna motoryzacja. A ludzie też rozmawiają ze sobą głośno, nawet gdy dookoła panuje cisza.

 

 

CZARNY CIEŃ HISPANIOLI


Dominikana współdzieli wyspę Hispaniolę (to dawniejsza nazwa Haiti) z państwem Haiti, tworem o czysto afrykańskich korzeniach, od lat wegetującym na granicy upadku. Historia złączyła te kraje wspólnymi burzliwymi dziejami (choćby napaścią Haiti na Dominikanę w XIX wieku) i to ona wpływa na obecną niechęć Dominikańczyków do swojego zachodniego sąsiada. W żyłach prawie każdego Dominikańczyka płynie także afrykańska krew (w końcu większość z nich jest Mulatami), ale gdy wspomni mu się o tym, będzie temu kategorycznie zaprzeczał, wypierając się swego dziedzictwa.
Republikę Dominikany dręczą różne problemy społeczne i gospodarcze (kraj jest generalnie biedny i słabo wyedukowany), ale jakoś sobie radzi. Haiti natomiast znajduje się w sytuacji prawie dramatycznej. Toteż setki tysięcy jego mieszkańców emigrują stamtąd w poszukiwaniu lepszego życia… na Dominikanę. Gdy więc Dominikańczyk Mulat widzi czarnoskórego Haitańczyka, przegląda się w nim i styka ze swoim jungowskim cieniem. Z tym wszystkim, co stara się ukryć i wyprzeć ze swojej narodowej psyche – częściowo afrykańskimi korzeniami, brakiem edukacji, biedą; generalnie – „życiową nieporadnością”. I pomimo swojej wielkiej życzliwości do ludzi i świata przeważnie (choć oczywiście nie zawsze) reaguje na sąsiada z niechęcią.
Podobnie jak Haitańczycy, również i wielu Dominikańczyków myśli o emigracji w poszukiwaniu lepszych zarobków. W Stanach Zjednoczonych żyje ich kilka milionów, część wspiera rodziny oraz ekonomię ojczyzny regularnymi przekazami w twardej walucie. Wśród dominikańskiej emigracji w Stanach są między innymi sławy narodowej amerykańskiej gry – bejsbola. Na Dominikanie zresztą widuje się często dzieci uprawiające ten, najbardziej popularny tutaj, sport zespołowy.
Codzienne życie na tropikalnej wyspie toczy się swoim normalnym rytmem, zgodnie z tutejszym pojęciem i rozumieniem czasu. Spędza się go z rodziną, ze swoimi znajomymi, a jeśli są jakieś pieniądze, to idzie się pobawić. Na Dominikanie ludzie cieszą się tym, co jest. Dzielą się też swoją radością ze swoimi bliskimi. Tutaj bowiem żyje się zawsze kolektywnie, tym bardziej że dominikańska rodzina jest zawsze liczna. Często rozsiana po całym kraju, ale zawsze wspierająca się.

 

UROKI HISPANIOLI

Dla takich widoczków jak ten przyjeżdża tu cały świat. Na fototapetach morze i piękne plaże pojawiają się najczęściej.

WESOŁY SMALL BIZNES

Dzieciaki – uliczni sprzedawcy z Barahona.

WYJDŹ Z GETTA I BĄDŹ SZCZĘŚLIWY


Większość gości przyjeżdżających tutaj to turyści all-inclusive, zaszywający się gdzieś w kompleksach hotelowym w okolicach Punta Cany czy Bavaro i niemający praktycznie żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym. Część z tych, którzy odwiedzają Dominikanę jako miejsce swojego wypoczynku, wybiera też jedno z turystycznych gett w rodzaju Sosua, Cabarete czy Las Terrenas. Cała reszta kraju pozostaje więc praktycznie nieodkryta dla przybyszów ze świata.
Warto zatem pomyśleć o Dominikanie jako o celu i miejscu całkiem odmiennej, nieszablonowej wycieczki na Karaiby. Spędziłem tutaj ponad osiem miesięcy. Przejechałem prawie 15 tysięcy kilometrów skuterem. I do dzisiaj nie wiem, gdzie podział się ten czas! Ale przecież – jak mawiają – „szczęśliwi czasu nie liczą”. Szczęśliwi na Dominikanie…