Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2015-05-01

Artykuł opublikowany w numerze 05.2015 na stronie nr. 14.

Tekst i zdjęcia: Sławomir Kozdraś,

Angkor sceny z życia


Wszyscy, którzy tu byli, są zgodni, że to jedno z najznakomitszych osiągnięć ludzkości. Nie ma natomiast zgody, ile czasu należy mu poświęcić. Para Australijczyków mówi mi, że na Angkor kilka godzin wystarczy. Anglicy twierdzą, że jeden dzień. Inni gotowi są tu spędzić tydzień. Decyzja zależy od tego, czy chce się poznać przyczyny poza efektem końcowym, rzeczywistość poza mitem, początek i środek historii, czy zaledwie nieuchronne zakończenie.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

1:0 DLA SŁOŃCA

Atmosfera stadionowa. Tysiące turystów zgromadzonych wokół wody czeka na wschód słońca ponad świątynią Angkor Wat. Tutaj na każdego przypadają co najmniej dwa, a czasami i trzy aparaty – tradycyjny, ten w komórce i jeszcze jeden w tablecie.

POTĘGA SIECI

Kanał niosący wodę ze zbiornika West Baray w kierunku pól ryżowych, czyli jeden z fragmentów skomplikowanej sieci wodnej, która zapoczątkowała potęgę królestwa Angkor.


Tuk-tuk pyrka rytmicznie. Siedzę tyłem do kierunku jazdy. Otwarta przyczepka kambodżańskich tuk-tuków, zwanych tutaj także remorkami, sprawia, że w trakcie jazdy kurz i pył szczypie w oczy. Jedziemy nie więcej niż 20-30 kilometrów na godzinę, mimo to co chwilę wyprzedzamy sznur innych remorków wiozących turystów. Nie ja jeden realizuję marzenie o mitycznym Angkor. Większość pojazdów odbija w moje lewo, ich prawo. Na trasie pozostają przeważnie te z lokalnymi rodzinami, nierzadko wiozące nawet osiem osób.
Wyjechaliśmy za granicę Siem Reap, liczącego około 190 tysięcy mieszkańców. Mijamy kolejne sklepiki i zakłady z desek bądź blachy falistej. Tu mechanik sprzedający żółte paliwo do motorków w butelkach po pepsi, tam zakład produkujący miniaturowe świątynki na cokołach. Stawia się je przy budowie nowego domu, żeby dobre duchy miały gdzie zamieszkać. Skręcamy w wyboistą drogę prowadzącą między drzewami. Piaskowe pobocze wdziera się nieregularnymi jęzorami na asfalt, tak jakby natura próbowała odzyskać przestrzeń zagarniętą przez sztuczny, ludzki twór.
Miasto ustępuje miejsca krajobrazowi wiejskiemu. Po jednej stronie kanał irygacyjny, a za nim pola ryżowe. Na nich w popołudniowym słońcu wygrzewają się bawoły, szaroszare niczym nosorożce. Jak na obrazkach z Afryki, na ich grzbietach stoją smukłe białe ptaki. Po drugiej stronie rzędy drewnianych domów na palach, a pod nimi odpoczywający na hamakach dorośli i bawiące się dzieci.

 

GENIUSZ ANGKORU

Kiedyś w tej milionowej aglomeracji było wszystko – harmonia architektonicznego założenia, artyzm i bogactwo płaskorzeźb oraz synergia z naturą. Dlatego do wyjątkowego zabytku pielgrzymuje dziś cały świat, zwiedzając m.in.: kompleks świątyń Preak Khan...

...świątynię Neak Pean, spełniającą przed wiekami rolę uzdrowiska;

...ruiny kompleksu biblioteki, w którym znajdował się buddyjski uniwersytet;

 

PIKNIK NAD WEST BARAY

 

Parkujemy na poboczu, na czerwonej ziemi. Umawiam się z kierowcą, że wrócę za około godzinę, półtorej. Od potężnego reliktu cywilizacji Angkor dzieli mnie krótkie podejście w górę, wzdłuż lekko sączącej się wody. Zastanawiam się, czy widok sprosta wyobrażeniom. Czy będzie tak imponujący, jak oczekuję? Idę na spotkanie z Angkor – nie baśniowym i odległym, a wreszcie namacalnym. Krocząc pod górkę, mijam dorosłych wracających do miasta i dzieciaki na za dużych rowerach. Ktoś moczy nogi w wodzie. Robi się gwarno – wokół babć z patelniami gromadka dzieci. Scena dobrze znana jak świat długi i szeroki – dzieciaki wymuszają na rodzicach zakup przekąsek. Tutaj błagają nie o batoniki i gumy do żucia, a o woreczek smażonych larw i koników polnych.
Jeszcze tylko parę kroków. Jest. Schowane za drzewami pomarańczowe słońce oblewa spokojną taflę wody. Przede mną klucz do zrozumienia jednej z najznakomitszych cywilizacji świata – flegmatyczny West Baray, prostokątny zalew długi na 7,8 i szeroki na 2,1 kilometra. Dookoła nie ma ani pół turysty. Są natomiast kilka kilometrów stąd i czekają z aparatami na zachód słońca pod słynną świątynią Angkor Wat.
Na wodzie parę nieruchomych łodzi przy wybetonowanym brzegu. Po lewej kilku młodziaków leniwie pływa na dmuchanych oponach. W oddali błyszczy w słońcu mała, płaska wysepka. Lokalni przyjeżdżają tu pobyczyć się nad wodą – poleżeć w hamakach wynajmowanych na godziny, popływać na oponkach, pojeść owadów z patelni i ananasów ze szczypiącą pastą z chili i soli. Na hamak zaprasza urocza babcia bez oka. Lekko zaskoczone obecnością turysty dzieciaki w mig wyciągają pocztówki i różne duperelki za najpopularniejszą cenę w kraju – wszędobylskie „łan dola”.
Scena jest na wskroś odarta z patosu, co kontrastuje z ogromnym znaczeniem blisko tysiącletniego West Baray. Bez niego miliony turystów odwiedzających Angkor Wat najpewniej nie miałyby powodu zapuszczać się w tę część świata.

 

...East Mebon – zespół wczesnych świątyń, powstałych w X wieku pośrodku zbiornika wodnego East Baray.

KOLOROWE DZIECI KHMERÓW

Tutejsze maluchy na tle szaro omszałej świątyni Bayon, w samym centrum miasta Angkor Thom. W świątyni znajduje się m.in. kilkadziesiąt twarzy Buddy wyrytych w kamieniu.

WŁADCZA TWARZ BUDDY

Jego oblicze na ścianie świątyni Bayon jest zaskakująco podobne do wizerunku władcy Dżawajarmana VII, który zlecił jej budowę.

 

NA POCZĄTKU BYŁA WODA

 

Za początek cywilizacji Angkor przyjmuje się 802 rok, kiedy to Dżajawarman II odłączył królestwo od Jawy i ogłosił się boskim królem. Stanęły pierwsze imponujące świątynie. Prawdziwa eksplozja nowych budowli przypada na XII wiek – wtedy powstają te najsłynniejsze, z Angkor Wat na czele. Nie do końca wiadomo, ilu ludzi pracowało przy budowie, ale musiały ich być dziesiątki tysięcy, w tym z pewnością ogromna liczba niewolników. Można domniemywać, że niewolnicy transportowali, obrabiali i układali wielkie kamienie, ale mało prawdopodobne jest, żeby plany świątyń i kilometry finezyjnych płaskorzeźb wykonane były przez nich – do tego potrzeba było armii wysoce wykwalifikowanych, utalentowanych artystów. Nasuwa się więc pytanie, skąd wzięło się bogactwo Angkor pozwalające utrzymać być może dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy budowniczych, architektów i rzeźbiarzy?
Naukowcy sądzą, że odpowiedź leży w genialnych rozwiązaniach inżynierskich, które umożliwiły Khmerom zapanowanie nad naturą, a konkretnie nad potężnymi deszczami monsunowymi. Katalizatorem rozkwitu cywilizacji Angkor byłby więc skomplikowany system zbiorników (baray) i kanałów irygacyjnych. Pierwszy z nich powstał w X wieku. Przypuszcza się, że system ten umożliwił częstsze zbiory ryżu, większą wydajność upraw i ochronę przed powodziami. Ogromny wzrost produktywności umożliwił wzrost naturalny, ale też uwolnił od pracy na roli siłę roboczą oraz stworzył nowe zawody.
Wraz z rozszerzaniem się królestwa, również przez podbijanie sąsiadów, budowano kolejne zbiorniki – w tym największy z nich West Baray, wykopany przez 200 tysięcy robotników. Naukowcy przypuszczają, że postawienie tego zbiornika (w połowie XI wieku) umożliwiło wielokrotny wzrost gospodarki Angkor, co byłoby osiągnięciem wyjątkowym w preindustrialnych gospodarkach. Wraz z rosnącym bogactwem i splendorem światli władcy rozwijali państwo, inwestując w infrastrukturę. Powstały między innymi nowe drogi i system gospód, stymulując handel zagraniczny. Wraz z rozrostem miasta do około milionowej (!) metropolii o powierzchni współczesnego Nowego Jorku rosła presja na coraz bardziej skomplikowany system irygacji, którego kanały i zapory wymagały ciągłych napraw.
Najnowsze badania pokazują, że do upadku najprawdopodobniej przyczyniła się Mała Epoka Lodowcowa, która zakłóciła rytm monsunowy, przynosząc lata susz – najpierw pod koniec XIV wieku, a później w pierwszej połowie XV wieku. O ile gospodarka pierwszy wstrząs wytrzymała, to z drugim nie dała już sobie rady. Nieurodzaj doprowadził do głodu i protestów. To z kolei, jak w błędnym kole, sprawiło, że coraz mniej ludzi mogło dbać o udrażnianie systemu irygacyjnego, który przestał spełniać swoją funkcję. To wywołało dalsze protesty… Utrata bogactwa i niepokoje społeczne mogły otworzyć drogę dla wrogich najazdów. To one ostatecznie zakończyły angkorski okres historii Kambodży, której stolicę w 1432 roku przeniesiono w okolice dzisiejszego Phnom Penh.

 

ZAPLECZE MASOWEJ TURYSTYKI

Ta ekipa zwinęła właśnie swój rodzinny biznes i po całym dniu handlu w sercu Angkor Thom wraca do domu. Obok – sprzedawcy smażonych przekąsek (tutaj zjada się prawie wszystko) przy West Baray.

MŁODA KAMBODŻA

W tym kraju po przejściach ludobójstwa tylko kilka procent ludzi ma ponad 60 lat. Przyszłość należy tutaj do młodych. Na zdjęciach sceny z ich życia – dziewczęta wracające ze szkoły...

 

Z DIARIUSZA EMISARIUSZA

 

Odkrywanie Angkor ma w sobie coś z lektury książki fantasy. W ciągu kilku dni zwiedzania kolejnych ruin przewijają się te same motywy: siedmiogłowy wąż Naga chroniący Buddę od deszczu, bogowie i demony mieszający ocean mleka, żeby po tysiącu lat uzyskać świętą wodę – eliksir życia, tańczące Apsary – niebiańskie kobiety należące do hinduskich bogów, małpia armia Ramy walcząca z armią demonów Rawy…
Przewodnicy bezbłędnie recytują daty powstania kolejnych budowli i chronologię władców zlecających ich wznoszenie. W lokalnych księgarniach półki uginają się od opisów poszczególnych świątyń – a jest ich tutaj około tysiąca. Nie znaczy to jednak wcale, że wiadomo już wszystko o wszystkim…
Zważywszy ilość publikacji i sławę Angkor, zaskakująco trudno jest uzyskać informacje z perspektywy innej niż skupionej na religii, wierzeniach i analizie walorów artystycznych. Informacji o systemie politycznym, ekonomicznym i społecznym, a w szczególności o życiu codziennym na przestrzeni sześciu stuleci tej cywilizacji, jest jak na lekarstwo. Z czego to wynika? Po części na pewno z tego, że zachowało się bardzo mało źródeł informujących o życiu codziennym w Angkor. Wiedzę o cywilizacji naukowcy czerpią więc z dokumentów sporządzonych przez Zhou Daguana – chińskiego emisariusza, który pod koniec XIII wieku spędził w Angkor rok i spisał panujące w królestwie zwyczaje. Z jego relacji wiadomo na przykład, że zbiory miały miejsce trzy czy cztery razy w roku, jadło się łyżkami z łupin kokosa, a do centrum miasta wstępu nie miały psy i skazańcy. Z opisu Chińczyka wiemy też, że w Angkor to kobiety zajmowały się handlem. (O ironio, jeden z poznanych Khmerów mówi mi, że dzisiaj dobra żona to Chinka, bo one mają głowę do handlu).
Innym źródłem informacji o życiu codziennym w Angkor są płaskorzeźby oplatające świątynie, jak na przykład te w królewskim Bayon. Stąd wiemy, że w XII wieku popularną rozrywką była gra w szachy lub obstawianie walk świń i kogutów – dziś zakazane, choć jak zapewnia mój przewodnik, nadal powszechne.

 

...para nad wodą o zachodzie słońca;

...sesja zdjęciowa nowożeńców w Angkor;

...weselne tańce w Siem Reap.

 

BAŚŃ, KTÓRA ZASTĘPUJE WIEDZĘ

 

Mimo iż w kompleksie Angkor zachowały się, w różnym stanie, setki budowli – muzea narodowe w Siem Reap i Phnom Penh nie prezentują prawie żadnych obiektów należących do ludności zamieszkującej miasto Angkor. Nie ma tu waz, naczyń, narzędzi, broni czy biżuterii – podstawowych przedmiotów, dzięki którym archeolodzy odkrywają informacje o życiu ludzi. Podczas pobytu w Angkor nie udaje mi się odnaleźć odpowiedzi nawet na tak podstawowe pytania, jak geneza zmiany wiary w królestwie z hinduizmu na buddyzm. Zastanawiam się, czy gdyby Kazimierz Wielki ustanowił islam religią państwową w Polsce, przewodniki odnotowałyby to tylko jako historyczny fakt, bez wytłumaczenia przyczyny.
Ograniczona ilość informacji o życiu codziennym, politycznym i ekonomicznym, w kontraście z przepięknymi, zastygniętymi w kamieniu mitami i wierzeniami, w pierwszym kontakcie nadaje Angkor charakter miejsca baśniowego, a nie prawdziwego. Roczna produkcja ryżu czy liczba zawodów wykonywanych w mieście blednie przy opowieściach o wojowniczych armiach małp, boskich tancerkach czy okrutnych demonach. Zresztą, czyż kultura zachodnia, i to nie ta sprzed setek lat, a jak najbardziej współczesna, również nie woli mitu od rzeczywistości? W drodze powrotnej z Kambodży śmieję się, znajdując w samolotowej ofercie filmów amerykańskie superprodukcje o… wojowniczych armiach małp, seksownych tancerkach i superbohaterach walczących z różnorakimi potworami.
Angkor to być może najbardziej spektakularny zabytek świata. Jest tu wszystko. Niewiarygodnie harmonijne założenia architektoniczne, które dorównują pięknu indyjskiemu Tadź Mahal. Finezja i bogactwo płaskorzeźb oplatających świątynie, które równać je mogą z najznakomitszymi gotyckimi katedrami Francji. Spektakularna lokalizacja i synergia z naturą przypominająca tą osiągniętą w Machu Picchu. A ogrom Angkor śmiało konkurować może z dzisiejszymi metropoliami.
Dodatkowo ruiny są miejscem ciągle żywym, a nie skostniałym skansenem. Angkor oddycha wraz z Khmerami, mieszkającymi i pracującymi na polach między świątyniami, nowożeńcami robiącymi sobie wśród nich zdjęcia ślubne, rodzinami piknikującymi w cieniu ogromnych drzew i parami flirtującymi na wodach świętych zbiorników. Coraz więcej wiemy o tym, jak powstało i czemu zniknęło Angkor, ale największą tajemnicą pozostaje nadal pytanie, czy tysiąc lat temu życie płynęło w Angkor, podobnie jak płynie dzisiaj.