Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2011-04-01

Artykuł opublikowany w numerze 04.2011 na stronie nr. 50.

Tekst i zdjęcia: Marcin Kołpanowicz,

Wyspa skarbów

Jezioro Tana

O jeziorze Tana trudno powiedzieć coś pewnego. Nikt nie wie, ile jest na nim wysp, bo ich liczba zależy od poziomu wody. Samo jezioro ma około 84 km długości i około 66 km szerokości – ale liczby te również nie są stałe, gdyż ulegają sezonowym zmianom.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Pewne jest tylko, że jego wody mają piękny, oliwkowozielony kolor. I że wypływa z niego Nil Błękitny. Na jedenastu spośród jego nie-wiadomo-ilu wysp znajdują się kościoły i klasztory ortodoksyjnego autokefalicznego kościoła etiopskiego. Ale czy można dać wiarę starej abisyńskiej legendzie, która mówi, że na wyspie na jeziorze Tana zatrzymała się Matka Boska podczas ucieczki do Egiptu?
Z pewnością nie była to jedna z tych dwóch wysp, na które wstęp kobietom jest wzbroniony. Tam atmosfera jest prawdziwie mistyczna. Pozostałe, z miejsc klasztornego odosobnienia, zmieniają się powoli w atrakcje turystyczne – ale i tak wzniesione na nich kościoły i przechowywane w tych kościołach skarby świadczą o długiej i niezwykłej historii chrześcijaństwa w tym kraju. W Dziejach Apostolskich, a także w świętych księgach koptyjskich przeczytać można o dworzaninie etiopskiej królowej Kandaki, którego nawrócił i ochrzcił wysłany przez anioła apostoł Filip (anioły będą odtąd miały liczną reprezentację w abisyńskich religijnych opowieściach i legendach). Nic więc dziwnego, że już w IV wieku Etiopia, jako jeden z pierwszych krajów, przyjęła chrzest, a w jej religijnej tradycji zachowało się wiele najwcześniejszych wierzeń i obyczajów pierwotnego Kościoła. Także pozostałości judaizmu, takie jak obrzezanie czy zasada koszerności.

 

WSTĘP WZBRONIONY

Na wyspę wstęp wzbroniony jest nie tylko kobietom, ale także wszystkim zwierzętom płci żeńskiej... z wyjątkiem kur!

KUR I PIOTR

Zaparcie się świętego Piotra – w tle kur, który zapiał trzy razy.

 

POD WODZĄ ANIOŁA

 

Nazwa oddalonego o 320 km na północ od Addis Abeby miasta Bahir Dar oznacza „brzeg morza”. I rzeczywiście, Tana wygląda bardziej na morze, niż na jezioro.
Ze słonecznego, wesołego i hałaśliwego miasta Bahir Dar, którego główne ulice obsadzone są palmami, wypływamy motorową łodzią na wody Tany. Właściciel łodzi i sternik w jednej osobie ma na imię Malaku, co po amharsku znaczy „anioł”, a jego koszulka ozdobiona jest nadrukiem etiopskiego krzyża z Lalibeli. Wraz z synem Michałem i naszym etiopskim przyjacielem Uorkiem oddajemy się więc w anielską opiekę, zadowoleni, że nie musimy żeglować na lekkiej, chybotliwej łodzi z papirusu, które pływają tutaj od setek lat. Miniaturka takiego słomianego kajaka dynda na nitce pod dachem motorówki.
Naszym celem jest oddalony o 18 km półwysep, a właściwie znajdujący się na nim kościół Ura Kidane Mihiret. Mijamy stado kilkudziesięciu pelikanów i dwie gęsto porośnięte tropikalnym lasem wysepki. Nad wierzchołkami drzew widać charakterystyczne dachy etiopskich kościołów, zwieńczone rodzajem parasola, z którego wyrasta wpisany w koło krzyż, promieniście obwieszony siedmioma strusimi jajami.
Po półtorej godziny prucia zielonych, rozkołysanych fal – docieramy do półwyspu Zege. Na brzegu – pomieszany tłumek pątników, religijnych Etiopczyków pielgrzymujących do tego świętego miejsca, handlarzy pamiątek oraz poparzonych przez słońce ferendżjów (białych, a właściwie różowo-czerwonych turystów), którzy od tych ostatnich nie mogą się opędzić.
Do klasztoru prowadzi kamienista ścieżka przez gęsty, zielony las. Głośno jest w nim od rechotu żab i śpiewu ptaków. W nozdrza uderza zapach kawy; rośnie ona wszędzie wokół, na niewysokich krzewach. Podobno dawno, dawno temu Etiopczycy nauczyli się od kóz używania kawy – gdy zauważyli, że te spośród rogatych zwierząt, które spróbowały dziwnych ziaren, wpadały w euforię. Nic więc dziwnego, że i oni postanowili spróbować.

 

 

KOZOM CHWAŁA, KAWA Z DRZEWA

 

Tak to, dzięki kozom, powstały kawiarnie. Na półwyspie Zege dzieci zbierają czerwone ziarna dziko rosnącej kawy. Kobiety palą je najpierw na płaskich patelniach, kucając przy niewielkim ognisku, a następnie gotują napój w glinianych imbryczkach. W kawiarni pod gołym niebem wzmacniamy się więc filiżanką czarnej jak obsydian, piekielnie mocnej kawy „prosto z drzewa” (lub – jak kto woli – „prosto od baby”) i ruszamy dalej.
Pielgrzymi, którym próbujemy robić zdjęcia, odwracają się lub zasłaniają twarze rąbkiem szaty, wyraźnie nas unikając. Za to natarczywi sprzedawcy pamiątek bez przerwy biorą nas w okrążenie, czego z kolei my wolelibyśmy uniknąć. Jednak, gdy daję się zaciągnąć do jednego z ustawionych wzdłuż ścieżki straganików – nie wiem, czy bardziej skupiać się na wystawionych tu krzyżach, naszyjnikach i obrazkach, czy też na urodzie ich ciemnoskórej sprzedawczyni, o oczach brązowych, jak ziarna świeżo palonej kawy.
Nieopodal – zgarbiony na niskim taboreciku artysta maluje na koziej skórze kopie obrazów z pobliskiego kościoła. Obok jego „palety” rozłożone są grudki ziemi, nasiona i kwiaty, z których uzyskuje swe pigmenty. Wkrótce staniemy przed oryginałami – widać już, przykrytą dachem w kształcie spłaszczonego stożka, „rotundę”.

 

ŚWIĘTE KSIĘGI NA DOTYK

Kapłan prezentuje ważący 15 kilogramów ewangeliarz z XIII wieku.

NIEZBĘDNE AKCESORIA

Laska modlitewna makuamia – do podpierania się w czasie wielogodzinnych modłów na stojąco.

 

SFERY

 

Jak większość etiopskich kościołów, ten również zbudowany jest na planie koła i ma strukturę cebuli; składa się z kilku koncentrycznych kręgów.
Najpierw ogrodzenie: modlą się za nim ci, którym z powodu zadanej pokuty nie wolno przekroczyć nawet płotu. Ci, którym wolno – muszą zostawić na zewnątrz kościoła buty, aby nie wnieść do świętego miejsca pyłu i brudu świata. Zewnętrzną ścianę budynku tworzą drewniane słupy-kolumny, poprzedzielane wyplatanymi z bambusa ażurowymi ścianami, przez które słońce rzuca rozedrgane plamy światła na bambusową „słomiankę”, rozłożoną na podłodze pierwszego kręgu. Leżą tam nieporządnie, lecz efektownie rozrzucone draperie, wyglądające jak śpiący pielgrzymi. Spod jednej z nich – istotnie: wyglądają strudzone, bose stopy. Obok – bębny, używane w etiopskiej liturgii. Wysłużone membrany z byczej skóry, naciągnięte z obu stron na czerwone, oplecione rzemieniami kadłuby.
W ortodoksyjnym kościele wszystko coś oznacza, więc mniejsza membrana symbolizuje Stary, a większa – Nowy Testament. Obok tych tam-tamów wiary leży wiązka pielgrzymich lasek; długie kije, zakończone drewnianą lub mosiężną podpórką, z obu stron wygiętą jak baranie rogi.
Przez większą część rozpoczynającej się przed wschodem słońca, a trwającej prawie do południa niedzielnej mszy świętej – wierni stoją, więc podpórki te wkładają sobie pod pachę, i trwają tak całymi godzinami, pogrążeni w modłach (lub chwilowej drzemce).

 

 

CUDA, CUDA

 

Następny krąg świątyni „otynkowany” jest zmieszaną z trawą ziemią, która po wyschnięciu daje gładką i twardą brunatną skorupę. Estetyczną i przyjemną w dotyku, a do tego chroniącą od upału. W tej ścianie wybite są wysokie bramy, a cztery potężne odrzwia (każde wykonane z litego drewna, grubego, starego i spękanego) prowadzą do następnego kręgu, a właściwie – kwadratowej budowli.
I tutaj zaczyna się prawdziwy cud. Ściany czworobocznego, wewnętrznego budynku – niby tapetą – oklejone są płótnem, które od podłogi do sufitu pokrywają malowidła. To jedna z najbardziej niezwykłych biblii pauperum, jakie można podziwiać w chrześcijańskich świątyniach. Na wielu piętrach malowidła rozgrywa się sakralny komiks, w którym mieszają się motywy Starego i Nowego Testamentu oraz świętych ksiąg etiopskich. Te przedstawienia nie są skrępowane bizantyjskimi kanonami – ikonę etiopską cechuje fantazja i swoboda w doborze tematów (wiele z nich pochodzi z żywotów lokalnych świętych) i afrykańska śmiałość w użyciu jaskrawych, kontrastujących ze sobą barw. Przeważają kolory etiopskiej flagi; zielenią, żółcią i czerwienią odmalowane są biblijne historie, epizody bitewne, krwawe męczeństwa i cudowne uzdrowienia.
Jest tutaj tłoczno jak na rynku etiopskiej wioski w dzień targowy – uwagę zwraca jednak wielkie zagęszczenie scen przemocy i okrucieństwa. Święty Michał Archanioł na rumaku, przybranym ozdobnym siodłem z czerwonymi pomponami, w jakie do dziś pasterze stroją swe drobne koniki, przebija włócznią głowę zielonego smoka. Po bokach jego koledzy, aniołowie, o wielkich oczach i czołach otoczonych wiankiem czarnych włosów, zanurzają miecze w głowach szatanów. Książęta w piętrowych koronach galopują na koniach, a pod ich nogami turlają się obcięte głowy.

 

SŁODKIE ŁZY?

Świętemu Gebre Menfes Kiddusowi ptaki spijały łzy z oczu.

SZACUNEK DO SZTUKI

Przysłonięcie obrazu welonem jest oznaką szczególnej czci.

 

KOMIKSOWY ZAWRÓT GŁOWY

 

Obchodzę w kółko kwadratową budowlę. Nie mogę się połapać, co już widziałem, a czego jeszcze nie; za każdym rogiem otwierają się niezwykłe sceny, wciąż zaskakują nowe motywy. Dzidy przebijają tym razem głowy ogromnych ryb-lewiatanów. Święty Jared, nie zważając na bitewny zgiełk wokół, pogrążony jest w grze na harfie. To twórca etiopskiego śpiewu liturgicznego. Królowa Saba jedzie na koniu do króla Salomona. Na jednej nodze trwa święty Tekle Hajmanot, który tyle lat modlił się na stojąco, że odpadła mu druga noga. Świętemu Gebre Menfes Kiddusowi, odzianemu we włosiennicę, otoczonemu przez lwy i lamparty, ptaki spijają z oczu łzy. Dzisiaj – nie malowane, a żywe ptaki wydziobują kawałki malowideł i zakładają gniazda w wydrążonej w ten sposób ścianie.
Granatowosine diabły namalowane są zazwyczaj z profilu – to w malarstwie etiopskim sposób na przedstawianie szwarc-charakterów. Spętane łańcuchami rzesze demonów tłoczą się przed zgarbionym przy podłodze księciem ciemności. Wizerunek Madonny z trzymającym księgę Dzieciątkiem, przez szacunek okryto półprzeźroczystym welonem, zielonym jak wody jeziora Tana.
Każde wolne miejsce jest wykorzystane, belki i fryzy zdobią głowy serafinów. Tu święty mąż dosiada lwa, tam dziecko ssie wymię antylopy. Wniebowstąpieniu Jezusa towarzyszy naigrywający się z niego diabeł. Są nawet uzbrojeni w karabiny żołnierze generała Grazzaniego (ma się rozumieć, przedstawieni z profilu), których nie ulękli się uzbrojeni we włócznie i dzidy Ahmarowie.
Męczennicy, powieszeni za nogi lub smażący się w ogniu, ukazani są z naiwną dosłownością; tuż obok krew tryska ze zdekapitowanych szyj jak z gejzerów. Na środku każdej z czterech ścian czworoboku także znajdują się potężne podwoje. Jednak przez te odrzwia zwykłym śmiertelnikom wchodzić nie wolno, są one dostępne jedynie dla kapłanów. Nie darmo każdego skrzydła potężnych drzwi, niby Bram Raju, strzeże skrzydlaty strażnik – Archanioł z ostrym mieczem.
A w samym centrum kościoła, w jego tajemnym jądrze, znajduje się Święte Świętych, miejsce, do którego nie wolno wchodzić nikomu. Tu przebywa Arka Przymierza, a właściwie jej replika, gdyż oryginał, jak wierzą Etiopczycy, znajduje się w świętym mieście Aksum, pilnie strzeżonym przez specjalnie do tego wybranego kapłana. We wszystkich natomiast kościołach kraju umieszczone są, również otaczane najwyższą czcią kopie.
Wychodzimy z kościoła Ura Kidane Mihired. Przed świątynią zauważam powieszone na drewnianej konstrukcji dwa podłużne, obłe jak ryby głazy – to kamienne dzwony. Trącone małym kamykiem, wydają tajemniczy, długo wibrujący w powietrzu odgłos.
Po chwili słyszymy jednak tylko trywialny warkot silnika Yamahy i nasz Malaku steruje w stronę wysp, które wcześniej już mijaliśmy. Na większej z nich stoi wzniesiony w pradawnych czasach kościół Kibran Gabriel. Wstęp na tę wyspę zabroniony jest kobietom, co jawnie urąga zasadzie równości płci. Jednak, na pocieszenie feministkom mogę dodać, że Etiopczycy nie dyskryminują kobiet i bez oporów zatrudniają je na budowach – często widzi się niewiasty pchające taczki z zaprawą czy rozłupujące kamienie ciężkim młotem.

 

 

WYSPA SKARBÓW

 

Znów pod górę, ścieżką przez gęsty las, tym razem wolny od straganów. Drzewa porośnięte niezwykłymi białymi wąsami, które falują w lekkiej bryzie. Zastajemy przy kościele dwóch księży, czytających małe modlitewniki w okładkach z brązowej skóry. Okazuje się, że kościół jest zamknięty z powodu konserwacji. Uorku głośno wyraża swoje rozczarowanie, gdyż nikt nas o tym nie poinformował, choć przy wstępie na wyspę pobierane są opłaty. Starszy kapłan postanawia zrekompensować nam tę stratę, prowadzi nas do „muzeum” – piętrowego kamiennego budyneczku i otwiera ciężką kłódkę.
Wewnątrz – chłód i ciemność, z którą bez powodzenia zmaga się słaba, migająca żarówka. I… skarby, jakich nie spodziewałem się ujrzeć na małej, zarośniętej tropikalnym lasem wysepce! Liczące tysiąc lat złote korony królów i książąt etiopskich – ozdobione kulkami wiszącymi na cienkich łańcuszkach kopuły, zwieńczone okrągłymi wieżyczkami z misternym krzyżem na szczycie. Równie stare sprzęty kościelne, ażurowe mosiężne kadzielnice i srebrne dzbany na wodę, zwane dzbanami Piłata. I książki, całe szafy wypełnione książkami: małe modlitewniki, opasłe księgi oraz ogromne, ważące po 20 kg tomy Ewangelii i Żywotów Świętych.
Jeden z kapłanów dźwiga ciężką księgę, a drugi przewraca strony z najcieńszej i najbielszej koziej skóry, na których równymi rządkami biegną teksty zapisane etiopskim pismem w starożytnym języku gyyz – a święte imiona wyróżnione są czerwonym kolorem. Wszystko w cudownym, naiwnym stylu przypominającym bardziej niż ikony – romańskie miniatury.
Stary, zasuszony kapłan wyciąga współczesną broszurę i żelaznym krzyżem wskazuje ilustrację na okładce, przedstawiającą innego siwego męża, przed którym czołga się poskręcany zielony wąż. Starzec z okładki to Święty Johannis, założyciel klasztoru Kibran Gabriel. Po latach poświęconych nawracaniu pogan, ów święty mąż oddał się modlitwom i umartwieniom na tej właśnie wyspie, na niej także zmarł w wieku 107 lat, a wydarzyło się to około roku 1100. Żelazny krzyż, którego nasz kapłan używa jako wskaźnika, był niegdyś własnością św. Johannisa. Takie to cuda ujrzeć można na wyspie na jeziorze Tana, w Etiopii, która sama jest wyspą chrześcijaństwa w morzu – niegdyś pogaństwa, a dziś – islamu.

 

URU KIBRAN

Wewnętrzny budynek kościoła Uru Kibran Mihiret jest jakby rozpisanym na cztery ściany ikonostasem. Na freskach panuje tłok jak w etiopskiej wiosce w dzień targowy.

WOLA BOŻA

 

Naszą rozmowę przerywa młody kapłan, w żółtej szacie i jasnej czapeczce, który klęka najpierw przed starym księdzem i całuje go w rękę, a następnie prosi nas, byśmy zabrali go ze sobą na brzeg. Nie jest on członkiem monastycznej wspólnoty z tej wyspy, mieszka w dalekim Debre Libanos i tylko przebywał tu jakiś czas z wizytą. Zapraszamy go do łodzi i – podczas gdy Malaku pruje w stronę Bahir Dar – prowadzimy z księdzem teologiczną dysputę, godną soboru chalcedońskiego.
Szczerząc wystające siekacze, ksiądz pyta nas, czy jesteśmy członkami kościoła etiopskiego. Gdy odpowiadamy, że jesteśmy katolikami, kapłan zasępia się i mówi, że katolicy to nie chrześcijanie, a jedyna prawda i zbawienie są tylko w kościele etiopskim. Etiopczyk Uorku odpowiada mu na to, że choć w ich kraju jest tak wielu ubogich i głodujących, to nie pomaga im kościół ortodoksyjny, a właśnie przyjezdni – głównie katolicy i protestanci. Ksiądz jednak nie daje się zbić z tropu: kościół nie został założony po to, żeby pomagać biednym, bo jeśli istnieją ludzie biedni, to taka jest widocznie wola Boża. Jednak po chwili ksiądz rozpogadza się i dodaje, szczerząc znów białe zęby: „Ale skoro wy, katolicy, tak bardzo chcecie pomagać biednym, to czemu nie dacie mi pieniędzy na bilet do Debre Libanos?”