O niezwykłości tego święta stanowi jego wizualna drastyczność. Oto maszerująca młoda Tajka, z policzkiem przekłutym długim szpikulcem… Oto mężczyzna prezentujący dwa miecze wystające z otwartych ust, a wprowadzone tam przez boczne nacięcia w policzkach… I jeszcze ta niepasująca nazwa – Festiwal Wegetariański! Jak to możliwe i o co tu chodzi?
Dostępny PDF
Festiwal Wegetariański – trudno wyobrazić sobie bardziej mylący tytuł dla tego święta. Coś, co większości kojarzy się z piknikiem i zdrową żywnością, jest tutaj jedną z najbardziej szalonych i krwawych ceremonii świątecznych współczesnego świata.
Geneza obchodów na wyspie i w mieście Phuket sięga pierwszej połowy dziewiętnastego wieku. Wówczas to wędrowna grupa chińskich artystów wyleczyła się z tajemniczej choroby poprzez dziewięciodniowy post wegetariański oraz oddawanie czci Dziewięciu Bóstwom Cesarskim Taoizmu (stąd druga nazwa: Festiwal Dziewięciu Bogów Cesarzy). Rokroczne świętowanie trwa właśnie dziewięć dni, a zaczyna się pierwszego dnia dziewiątego miesiąca lunarnego według chińskiego kalendarza, co z reguły wypada na przełomie września i października.
PETARDY BRAŁ NA KLATĘ
Jeden z mężczyzn, który niósł podczas parady platformę z posągami bóstw, przyjmował na gołe ciało wybuchy petard. Efekt – widoczne na skórze poparzenia.
PRÓBA OGNIA
W trakcie festiwalowych uroczystości niektórzy ze śmiałków chodzą po rozżarzonych węglach.
GOTOWY, BY CIERPIEĆ
Na kilka chwil przed przekłuwaniem. Młody „wierzchowiec bogów” trzyma złożony fartuszek oraz zwinięty bat, używane podczas rytuału.
WIERZCHOWCE BOGÓW
W ciągu dwóch wieków festiwal wypracował swoje reguły. Dla osób pragnących się do nich stosować najdokuczliwsze może być powstrzymywanie się od picia alkoholu, uprawiania seksu i (oczywiście) spożywania mięsa. Jest jeszcze jedna zasada, której należy bezwzględnie przestrzegać – ubierać się na biało. W innym stroju nie ma szans, aby zostać dopuszczonym do miejsc odprawiania ceremonii. A tam można tyle zobaczyć… Na przykład ludzi chodzących po ogniu lub wspinających się po drabinie, której szczeble stanowią ostrza noży.
Ten festiwal ma znacznie większy rozmach, niż przypuszczałem. Uczestniczą w nim tysiące ludzi i całe ulice są wyłączane z ruchu kołowego. Celebracje odbywają się w siedemnastu świątyniach położonych w odległości od kilku do kilkunastu kilometrów od centrum miasta. W każdej codziennie mają miejsce różne uroczystości, więc nie da się ogarnąć wszystkiego, co się tu dzieje. Trzeba dokonywać selekcji, którą ułatwia fakt, iż codziennie są dwa główne „eventy”: jeden rano, drugi wieczorem. Ten pierwszy kończy się około południa, a drugi może trwać i całą noc. Początkowo narzuciłem sobie reżim: sen od pierwszej do piątej w nocy, potem drzemka popołudniowa… Wytrzymałem tak trzy doby, po czym musiałem trochę odpuścić.
Głównymi bohaterami uroczystości są Ma-songowie. To kilkuset wyselekcjonowanych ochotników, którzy na czas świąt stają się „wierzchowcami bogów” (Ma-song, w dosłownym tłumaczeniu), a uprawiana przez nich medytacja, asceza i wprowadzanie się w trans sprawiają, iż na kilka godzin lub nawet dni bogowie „przejmują” ich ciała. Przez ten czas Ma-songowie posiadają moc uzdrawiania, wypędzania złych duchów i – generalnie – zapewniania powszechnej szczęśliwości mieszkańcom wyspy. Podobno są to „zwykli” obywatele Phuket. Gołym okiem widać jednak, iż nadreprezentowana wśród nich jest grupa osób pokłutych i pokrytych tatuażami niemal na całym ciele. To właśnie piercing stanowi najbardziej rozpoznawalny symbol festiwalu. Oczywiście przeważają mężczyźni.
Codziennie w świątyniach wczesnym rankiem Ma-songowie poddają się rytualnemu przekłuwaniu. W rytmie bębnów i przy dymie kadzideł mistrz ceremonii w towarzystwie asystentów przekłuwa metalowym szpikulcem policzki (czasem także języki i uszy). Wcześniej ocenia – na oko – jak duży ma być otwór. Pcha szpikulec tak długo, jak trzeba. Następnie w otworze policzka umieszcza do wyboru: noże, miecze, nożyczki, piły, karnisze, linijki, parasolki… Wyobraźnia wydaje się być niewyczerpana. Podczas zabiegu Ma-song ma przytrzymywaną przez asystenta głowę. Na jego obliczu nie widać bólu, czasami tylko wydaje odgłosy modlitewnego śpiewu. Ta powściągliwość robi ogromne wrażenie. Po części jest ona również związana z kulturą Tajów, która zakazuje uzewnętrzniania uczuć pod rygorem utraty twarzy. Niektórzy mają cały tułów poprzekłuwany igłami z kolorowymi wstążkami, co wygląda, jakby na ich ciała nałożono barwne kaftany.
Odbywa się to bez żadnego znieczulenia i w prymitywnych warunkach sanitarnych. Oceniając zaś powstające w ten sposób duże niekiedy rany, można zauważyć, że ci ludzie na ogół niewiele krwawią.
PARADA PRZEKŁUTYCH
Po przekłuciu Ma-songowie, kołysząc się miarowo w rytm transu ogarniającego ich ciała, przewracając białkami oczu i potrząsając trzymanymi w rękach toporami lub innymi narzędziami, udają się na uliczną paradę. Sterczące z policzków przedmioty uniemożliwiają przełykanie, więc ślina zmieszana z krwią cieknie im z ust. Niektórzy od czasu do czasu uderzają się toporem w czoło albo w plecy. Po drodze błogosławią ludzi masowo wypełniających ulice i wyganiają choroby z tych, którzy o to proszą. Mieszkańcy wystawiają z tej okazji ołtarzyki, a dzieje się tak zarówno przed wiekowym domkiem zamieszkiwanym przez staruszków, jak i przed nowoczesnym oddziałem banku, przed którym młodzi pracownicy ze złożonymi rękami oczekują na Ma-songów.
Jednym z kulminacyjnych momentów parady jest przemarsz mężczyzn trzymających na ramionach platformy z posągami bóstw. Raz na jakiś czas zatrzymują się i wówczas są obrzucani setkami hukowych petard, które często spadają na ich ciała. Poziom hałasu jest doprawdy potworny, a człowiek dusi się od dymu wypełniającego ulice. Ale właśnie huk i dym mają przepędzić złe moce.
Niemal każdego roku w trakcie święta odnotowuje się ofiary śmiertelne oraz straty z powodu podpaleń. Ale nie należy przesadzać – na każdej masowej imprezie możliwe są nieszczęśliwe wypadki. Jeżeli ktoś zachowuje dystans i obserwuje wszystko z chodnika, to jest zupełnie bezpieczny. Jeżeli natomiast chce wziąć udział w przemarszu ulicami miasta, musi zachować rozsądek i ostrożność. Szczególnie jeżeli wybierze sobie miejsce koło Ma-songów lub obok platform z bóstwami.
Kluczowy jest strój i chronienie oczu. Dobrze też mieć jakąś maskę na usta i nos, aby nie udusić się od siarki. Dla mnie wzorem do naśladowania był poznany weteran Festiwali Wegetariańskich w Phuket, wyposażony następująco: kominiarka, gogle, zatyczki do uszu, rękawiczki, długi rękaw i aparat fotograficzny szczelnie owinięty szmatami. W takim ekwipunku można w miarę spokojnie przebywać nawet w centrum wydarzeń.
BAT NA DUCHY
Bohaterowie Festiwalu Wegetariańskiego błogosławią i leczą. Towarzyszy temu strzelanie batem, co ma przepędzać złe duchy.
OGRODNICZE NARZĘDZIA TORTUR
Po minie tego Ma-songa widać, że olbrzymie sekatory, które trzyma w policzkach, nie sprawiają mu szczególnej przykrości.
CHŁOPCY TOPOROWCY
Uczestnicy parady w Phuket. W rękach trzymają topory, z których co jakiś czas robią użytek. Widać to z prawej strony zdjęcia.
CZY W SZALEŃSTWIE JEST METODA?
Najczęściej spotykanym słowem opisującym Festiwal Wegetariański jest „szaleństwo”. Ale przecież kilka tysięcy ludzi nie może być jednocześnie szalonymi! Większość odgrywa tutaj tylko swoje role, ponieważ jest to jednak masowe, dobrze zorganizowane święto. Gdyby nie to, poodcinane głowy turlałyby się pewnie po ulicach. Widziałem Ma-songa, który w oba policzki miał wbite ponadmetrowe miecze. Podtrzymywane one były na końcach przez dwóch pomocników, a ich przemarsz wypełniał całą szerokość ulicy. Jakiekolwiek zawirowanie tłumu, popchnięcie, upadek – i skutki mogłyby być tragiczne. Większość mężczyzn noszących platformy z bóstwami chroni swoje głowy i ramiona chustami. Po każdorazowym ataku petard pomocnicy ze szmatami starają się strzepywać je z tragarzy, aby nie doprowadzić do podpalenia.
Ale zdarzają się i autentyczni szaleńcy, którzy z odkrytymi torsami i głowami wystawiają się na nawałnice petard, z ekstatycznym wyrazem twarzy przyjmując je na gołe ciało. Dopiero w domu, na wykonanych zdjęciach, zobaczyłem, że niektórzy mają wypalone kawałki skóry. Najbardziej szaloną chwilę przeżyłem wieczorem w świątyni, kiedy pogrążony w transie Ma-song uniósł trzymany w ręku topór i zaczął uderzać się nim po twarzy. Raz – i policzek rozcięty, dwa – drugi pocięty, i jeszcze raz, i jeszcze raz… Chodził potem z przepołowioną twarzą i zwisającymi plastrami policzków.
Większość ceremonii, jakie tam obejrzałem, to były „szaleństwa” pod kontrolą. Prawda jest jednak i taka, że to świętowanie absolutnie oszałamia. Trudno też racjonalnie wytłumaczyć niektóre niezwykłe zachowania i sytuacje, z jakimi się zetknąłem. Dlatego wybieram się do Phuket na kolejną edycję festiwalu. A będę wyposażony w: kominiarkę, gogle, zatyczki do uszu, rękawiczki, długi rękaw oraz aparat fotograficzny szczelnie owinięty szmatami.