Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2011-08-01

Artykuł opublikowany w numerze 08.2011 na stronie nr. 34.

Tekst i zdjęcia: Marcin Kołpanowicz,

Kraina Uśmiechu


Przybysza, który wysiada z samolotu na lotnisku Bole w Addis Abebie, wita aromat Etiopii: mieszanka zapachu rozgrzanych ziół sawanny, liści eukaliptusa, pikantnej przyprawy berberi, świeżo palonej kawy, dymu kadzidła, źle wyprawionej skóry i dalekich ognisk. Ten aromat wyczuwa się wszędzie: na ulicach stolicy (nawet mimo spalinowego smogu), na drogach i bezdrożach prowincji, w sklepach, domach i kościołach.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Przesycone są nim nawet tutejsze banknoty – zielone birry – często tak wymięte i wytłuszczone, że trudno odczytać nominał i dostrzec twarz śmiejącego się etiopskiego chłopca.
Ten uśmiech jest wizytówką Etiopii. Za tym się tęskni, kiedy się stąd wyjedzie. Szerokim uśmiechem olśniewająco białych zębów i życzliwym pozdrowieniem obdarowują obcokrajowca wszyscy, którzy go mijają, począwszy od szczerbatych dzieci, przez umorusanych nastolatków, śniade dziewczyny i smagłych chłopców, na zgiętych w pół staruszkach skończywszy (no, tutaj może bez przesady z tą olśniewającą bielą). Uśmiech jest wszechobecny; myślę, że i uważana kiedyś za najstarszą dziewczynę świata, sławna Lucy z gatunku Australopitecus Afarensis, której szkielet można oglądać w tutejszym muzeum, też radośnie szczerzyła siekacze, gdy budziło ją młodsze o 3 miliony lat słońce.

 

NAJSTARSZY UŚMIECH ŚWIATA

Odtworzona twarz Salem, starszego od Lucy Austrlopitecusa Afarensis, którego szkielet odkryto w Etiopii w 2006 roku. Można ją obejrzeć w Muzeum Narodowym w Addis Abebie.

JEDŹ W POKOJU

Najczęściej używanym przez kierowców urządzeniem jest klakson, najrzadziej – kierunkowskaz.

 

RUCH PIESZY, KOŁOWY I KOPYTNY

 

Nawierzchni nowych dróg mogłaby pozazdrościć Addis Abebie Warszawa. Nie darmo jednak Etiopia jest krajem uskoków tektonicznych i niepokonanych przepaści, które niegdyś powstrzymały inwazję Włochów. Wzdłuż ulic biegną więc głębokie, niczym niezabezpieczone rowy kanalizacyjne, a co kawałek zioną czeluście studzienek. Między kilkutonowymi głazami, które wypadły z ciężarówek, kierowcy wykonują karkołomny slalom. Główne ulice są szerokie; teoretycznie dwu– lub trzypasmowe, ale praktycznie pasów ruchu jest tyle, ile pojazdów zmieści się na szerokość drogi. Ruch odbywa się z podobną intensywnością wzdłuż i w poprzek jezdni, gdyż bez przerwy, nie zważając na pędzące pojazdy, z jednej strony na drugą przemieszczają się ludzie i zwierzęta. Ludzie przebiegają wszędzie (może z wyjątkiem nielicznych przejść dla pieszych), a najchętniej przeskakują przez barierki rozdzielające pasy ruchu. Nieustannie przez drogę przepędzane są stada bydła. Kozy i barany biegną pod prąd, a samotne osły drzemią na stojąco na środkowym pasie, ignorując omijające je samochody. Kierowcy wiedzą, że wszyscy uczestnicy ruchu są absolutnie nieprzewidywalni, więc wypadki zdarzają się rzadziej, niż można by się spodziewać po chaosie panującym na jezdni. Skrzyżowania przypominają fragment „Tanga” Rybczyńskiego, gdy w pokoju jest najtłoczniej. Ta doskonała synchronizacja ludzi, pojazdów i zwierząt sprawia wrażenie nieustającego cudu unikania śmierci w ostatnim ułamku sekundy.
Niebieskie taksówki pękają w szwach, a pomocnik kierowcy jedzie na ogół do połowy wychylony przez okno samochodu i wykrzykuje na głos nazwę docelowego przystanku, gdyż taksówki kursują tutaj jak autobusy – po wyznaczonej trasie. Gdy „taryfa” musi wspiąć się pod górę, szofer wyprasza na chwilę pasażerów i z rykiem cylindrów forsuje stromy podjazd. Za to jazda z górki na pazurki, dzięki opłakanemu stanowi hamulców, upodabnia się do szaleńczego pędu wagonikiem kolejki roller coaster. Taksówki często są tak poobijane, że nie sposób zidentyfikować markę. Na tylnej szybie zobaczyć można naklejkę w kształcie krzyża, jak u nas na karawanach. Istotnie, wydaje się, że każda podróż tymi wehikułami może okazać się ostatnią.
W afrykańskim klimacie samochody nie rdzewieją tak szybko jak w Europie, więc nieustannie reperowane, łatane, wiązane drutem i sznurkiem są praktycznie nieśmiertelne.

 

 

BURZ I BUDUJ

 

Addis Abeba to już niemal pięciomilionowe miasto, rozpełzające się wśród wzgórz u stóp wygasłego wulkanu Entoto. Wciąż wyrastają nowe hotele, biurowce i apartamentowce – świadectwo inwestycyjnego boomu, który przeżywa współczesna Etiopia, nabierająca przyspieszenia po latach komunistycznego zastoju. Żelbetowe konstrukcje, oplecione siatką rusztowań, skleconych z powyginanych pni wszechobecnego eukaliptusa przypominają dziwaczne wieże Babel. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku powstało tu wiele budowli: między innymi siedziby tak ważnych instytucji, jak Organizacja Jedności Afrykańskiej, czy agenda Organizacji Narodów Zjednoczonych – co uczyniło z Addis Abeby niemal stolicę całej Afryki.
Wyburzenia i rozbiórki są codziennością współczesnej Addis – wszędzie unosi się biały pył, słychać warkot koparek, spychaczy i uderzenia młotów. Burzy się dokładnie tyle, ile potrzeba, nie należy więc do rzadkości widok połowicznie rozebranego domku: nie ma już fasady, ale ostała się tylna ściana pokoju i kawałki bocznych, pomalowane w jaskrawe wzory lub pokryte fototapetą. Na częściowo zachowanej podłodze stoi jeszcze kanapa i krzesło, a lokatorzy, którym trudno rozstać się ze swym locum, prowadzą życie rodzinne wystawieni na widok publiczny, niby aktorzy w teatralnej dekoracji.

 

APARTAMENTOWCE WŚRÓD EUKALIPTUSÓW

Oplatające budynki drewniane rusztowania nie wyglądają solidnie, jednak eukaliptus jest bardzo wytrzymały i świetnie się sprawdza w tej roli.

BARWY MIASTA

Wesołe kolory odciągają myśli od ubóstwa ulicy.

 

EUKALIPTUSOWY WIATR

 

Słońce świeci równo na sprawiedliwych i niesprawiedliwych, a jedni i drudzy unikają go, jak mogą. By się zbytnio nie opalić, ludzie na ulicy zasłaniają się czym kto może – uczniowie niesionymi w ręce książkami i zeszytami, kapłani i kobiety – parasolkami (panie często niosą przed głową nierozłożony parasol, który rzuca tylko wąski pasek cienia na część twarzy), bezdomni – kawałkiem tektury. Mimo bliskości Zwrotnika Raka temperatury w Addis Abebie są całkiem znośne, a to dzięki temu, że miasto leży na wysokości 2500 m n.p.m.
Właśnie ten przyjemny klimat sprawił, że żona Menelika II, cesarzowa Taitu, postanowiła zbudować tu w roku 1886 miasto, które nazwała Addis Ababa (nowy kwiat), i które dało początek dzisiejszej metropolii. Jednak na przełomie wieków miastu groziła zagłada z powodu całkowitej wycinki drzew w okolicy. Na szczęście pewien oryginalnie nazywający się Francuz, Casimir Mondon-Vidailhet, w porywie genialnej intuicji sprowadził do Addis sadzonki eukaliptusa. Bahar zaf, czyli „drzewo zza morza” – tak Etiopczycy nazywają roślinę, która pleni się jak chwast, w 15 lat osiąga wysokość 20 metrów, dostarcza miastu budulca i drewna opałowego, a także uzdrawia aromatem swych eterycznych olejków. Częsty jest widok idącego ulicą Etiopczyka ze zrolowanymi liśćmi eukaliptusa wetkniętymi do dziurek nosa – to najlepsza kuracja na katar. Miasto i jego okolice bujnie porastają eukaliptusowe gaje i lasy, więc górski wiatr zapewnia wszystkim zdrowotną inhalację.

 

 

O NOWYM TO KWIECIE PIOSENKA

 

W stojących wzdłuż ulicy parterowych budkach znajduje się towar typu „szwarc, mydło i powidło”, a korkoro, blacha falista, którą są pokryte owe sklepy, wyglądałaby obskurnie i przygnębiająco, gdyby nie typowa dla Etiopczyków inwencja kolorystyczna: rdzewiejące połacie blachy ozdabiają najbardziej oszałamiającą mieszanką żółcienia, różu, fioletu, turkusu i oranżu. Sklepy, punkty usługowe i bary nazwane są z fantazją, przesadą lub nonszalancją w traktowaniu angielskiej pisowni: Zemen Barberry, Digital Print Sohp, Hotel Renaissance, Most Reliable Bookshop, Cultural&European Food. Nazwy szkół też wprawiają w osłupienie: 2020 College Accademy lub University of Colledge. Paradise of Natural and Human Hair – to nazwa jednego z licznych zakładów fryzjerskich.
Budkę rzeźnika reklamują zazwyczaj powieszone na szyldzie... flaki. W polakierowanych na biało blaszanych masarniach brązowieją i zielenieją tusze krów, baranów i kóz. Etiopczycy jedzą mięso w ogromnych ilościach, zarówno na surowo, jak i przyrządzane na setki sposobów. Nie znają jednak wędlin, a mięso konserwują, krojąc je w cienkie paski, obtaczając w pikantnej papryce, zwanej mytmyta, i susząc. Owoce i warzywa sprzedawane na straganach drażnią siatkówkę oka feerią intensywnych barw. Z głośników stojących jeden przy drugim sklepów muzycznych dochodzi kakofonia przekrzykujących się wokalistów, którzy sławią piękno swej stolicy.
Niepisane prawo mówi, że cudzoziemcowi w Etiopii nie może stać się krzywda. I rzeczywiście, podróżny może czuć się tutaj bezpiecznie i często spotyka się z przejawami bezinteresownej, choć czasami nieco natrętnej sympatii. Oczywiście na Mercato (handlowa dzielnica Addis Abeby, a zarazem największy bazar Etiopii) trzeba uważać na ulicznych złodziejaszków, którzy mogą zerwać aparat fotograficzny z piersi lub okulary z głowy, ale dzień później można własne zrabowane rzeczy niedrogo na tymże Mercato odkupić.

 

W NOWYM KWIECIE KWITNIE HANDEL

W Addis Abebie najlepiej kupować odzież. Sprzedawcy oferują światowe wzornictwo w lokalnych cenach.

SHOPPING, WESELE I POGRZEB

 

W sklepach odzieżowych i obuwniczych, między zwałami chińszczyzny, można znaleźć zaskakująco dobrej jakości i znakomicie zaprojektowane fasony, często włoskie. Nie jest chyba przesadą powiedzieć, że na ciuchy warto wybrać się do Addis. Dotknięcie chybotliwej sterty ubrań, spiętrzonych na półkach od podłogi do sufitu, grozi lawiną, gdy próbuje się wyciągnąć ze środka upatrzoną sztukę. Kupowanie to rytuał, sklepikarze zaganiają do swych przesyconych dymem kadzidełek sklepów, częstują kawą, przyprawioną cynamonem gorącą herbatą (napój ten nie powinien nazywać się: herbata z cukrem, a raczej: cukier z herbatą) lub orzeźwiającą wodą mineralną Ambo. Zapytani o cenę, wymieniają zawrotne sumy, które podczas negocjacji kurczą się o jedną czwartą, połowę, a czasem nawet dwie trzecie. Jeśli próbuje się wyjść ze sklepu bez zakupów, właściciel najpierw własną piersią blokuje drzwi, a potem biegnie za niedoszłym klientem przez pół ulicy i woła: Okej, ferrendżju, łot is jorr last prrajs?
Przez okno naszej pizzerii usłyszeliśmy kiedyś rytmiczne uderzenia bębna i gardłowe piski podobne do głosu wydawanego przez indyka. Zaciekawieni podeszliśmy do ogrodzenia pobliskiego hotelu – trawnikiem przeciągał korowód postaci odzianych w tradycyjne białe szaty. To goście weselni, podochoceni lokalnym miodem tedżem, tańczyli i klaskali w dłonie. Gdy ujrzeli ferendżjów za ogrodzeniem, natychmiast z szerokim uśmiechem poczęli zapraszać nas na ucztę weselną. Ale wesele etiopskie godne jest oddzielnego opisu.
Mijając pobliską stolarnię, zauważyliśmy w jej wnętrzu podłużne drewniane skrzynie, obite pstrokatymi dywanami w orientalne wzory i stylizowane kwiaty. Piętrzą się one jedne na drugich, od podłogi do sufitu, jak ogromne pudełka na słodycze. Gdy zapytałem, do czego służą, okazało się, że to trumny – w Etiopii radosny zgiełk kolorów towarzyszy nawet śmierci.