Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2016-01-01

Artykuł opublikowany w numerze 01.2016 na stronie nr. 52.

Tekst i zdjęcia: Anita Demianowicz, Zdjęcia: z archiwum Andrzeja Ćmiecha,

Klechdy gorlickie


Antoine de Saint-Exupéry pisał, że „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Trudno się nie zgodzić z tym twierdzeniem, szczególnie gdy po latach odwiedza się strony, w których spędziło się dzieciństwo. Transformacja ze zwykłego mieszkańca w ciekawego świata turystę potrafi zamienić spacer po znanych miejscach w niecodzienną, pełną fascynujących wrażeń wyprawę. Taką właśnie niespodziankę zgotowały mi Gorlice.

Swoją wędrówkę po mieście nad Ropą rozpoczęłam od spaceru po rynku Maślanym, gdzie mieściła się pierwotna osada targowa Gorlic. Tu też znajdował się ośrodek władzy miasta prywatnego założonego w 1355 roku przez Dersława Karwacjana.
– Do końca nie wiadomo, czy nabył te ziemie, czy dostał je od króla Kazimierza Wielkiego. Niemniej ze względów politycznych i dynastycznych był to bardzo dobry ruch. Wiadomo już wtedy było, że linia piastowska prawdopodobnie wyginie. Nie było potomka uznawanego przez Europę, który miałby dziedziczyć tron. Ludwik Andegaweński zawarł układ, na mocy którego jedna z jego córek miała przejąć koronę. I wtedy w interesie wszystkich było zakładanie miast i wsi na naszym terenie. Nastąpiło ocieplenie stosunków z Węgrami, co zapowiadało nieuchronnie rozkwit handlu – snuje opowieść Andrzej Ćmiech, pasjonat historii Gorlic i autor wielu książek oraz publikacji na temat miasta, który dziejami swojej małej ojczyzny interesuje się od ponad trzydziestu lat.
– W XVI wieku władzę w mieście przejęła rodzina Pieniążków. Pod ich rządami Gorlice stały się jednym z ważniejszych ośrodków kalwinizmu w Polsce, bowiem kierowali się oni zasadą: czyj kraj, tego religia – wyjaśnia. – Tak czy inaczej, właściciele się zmieniali, a miasto trwało i rozkwitało głównie dzięki handlowi.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

URZĄD DS. DOSKONALENIA

Budynek Urzędu Miasta, w którym Łukasiewicz prowadził swoje eksperymenty nad uzyskaniem najdoskonalszego destylatu ropy.

TU ECHO NIESIE

Widok na Rynek z wieży ratuszowej. Stąd codziennie w południe odgrywany jest hejnał „Beskidzkie Echo”.

WSZYSCY SZEFOWIE MAGDALENY

Zdjęcia wszystkich kierowników kopalni „Magdalena”. Pierwsze i ostatnie przedstawiają ojca i syna – pierwszego i ostatniego kierownika kopalni.

 

OKOWITA TERESKI KOSIBIANKI

 

Z Gorlicami nieodłącznie wiąże się w moich wspomnieniach postać Tereski. Ustawiona w latach siedemdziesiątych na rynku fontanna przedstawia dziewczynę lejącą wodę z wiadra. Tereska, legendarna bohaterka Gorlic, uratowała miasto przed najazdem Tatarów. Oblężonemu grodowi groziła zagłada. Kończyły się zapasy żywności i broni, obrońcy tracili siły. Tereska, córka jednego z miejskich rajców, obmyśliła plan ratunkowy. Z kilkoma najpiękniejszymi niewiastami ruszyła z darami do obozu wroga. Wśród prezentów była okowita, czyli alkohol.
Nieprzyzwyczajeni do tak silnych trunków, najeźdźcy upili się okrutnie i popadli w głęboki alkoholowy sen. Wtedy Tereska z towarzyszkami poobcinały im głowy. Pozbawieni dowódców, wojownicy wzięli nogi za pas. Niestety piękna Tereska i jej towarzyszki zapłaciły za swój czyn wysoką cenę. Całe życie spędziły w panieństwie, bo gorliccy młodzieńcy w obawie o swoje głowy omijali bohaterskie niewiasty.
Pomimo upływu wieków Tereska Kosibianka wciąż budzi emocje. Podczas rewitalizacji reprezentacyjnej części miasta przeniesiono jej pomnik na mały rynek zwany Maślanym, co do tej pory wzbudza negatywne emocje wśród niektórych mieszkańców. Andrzej Ćmiech wspomina historię pomnika, który powstał dzięki wspólnym działaniom gorliczan. Najpierw zbierano złom metali kolorowych, z których później w warsztatach szkolnych odlano postać Tereski. – Legendę jednak dorobiono na okoliczność postawienia pomnika – przyznał.

 

 

LEPSZY NIŻ ROCKEFELLER

 

Na przełomie XVIII i XIX wieku Gorlice były stolicą przemysłu płócienniczego i pełniły ważną funkcję ośrodka rzemieślniczo-handlowego. Odbywały się tu cotygodniowe targi, a raz w miesiącu jarmarki, podczas których handlowano płótnem, bydłem i zbożem. W tych czasach Gorlice nazywano nawet „małym Gdańskiem”. Z upływem lat nowe technologie oraz import przyczyniły się do upadku przemysłu włókienniczego. Dla miasta zaczęły się cięższe czasy. I wtedy pojawiła się ropa.
– Nie człowiek ukierunkował przemysł naftowy, tylko natura – mówi Kazimierz Dudek, założyciel Skansenu Przemysłu Naftowego „Magdalena”. – W regionie pojawiły się tzw. samowypływy. Ze szczelin skalnych zaczęła wypływać czarna oleista ciecz, która gromadziła się na ciekach wodnych, tworząc czarne plamy. Początkowo ludzie byli przerażeni. Myśleli, że została na nich zesłana jakaś klątwa albo zaraza.
Z biegiem czasu zaczęli jednak uważniej się przyglądać, dotykać i eksperymentować. Nazwali ją olejem skalnym, po tym jak przekonali się, że ciecz ma w sobie tłuszcz. Ta tłusta konsystencja skłoniła do prób zastosowania mazi w gospodarstwach: do smarowania osi wozów, mechanizmów młynów, tartaków. Zauważali też, że chlapnięte olejem drewno nie nasiąka wodą i zaczęli stosować go do konserwacji budynków. Wkrótce zjawili się łybacy, którzy z pomocą specjalnych wiechci z konopi zbierali olej skalny gromadzący się w zakolach rzek, a następnie wyżymali go do wiaderek. Potem pojawiali się maziarze.
– Kupowali ropę i ruszali w drogę po Polsce, a także poza granice kraju, zapuszczając się często aż po Wiedeń, by sprzedać olej skalny. Tak było do 1853 roku – opowiada Kazimierz Dudek. Następnie pojawiły się pierwsze kopanki i dopiero w 1883 roku doszło do zmiany metod wydobywania ropy. Powstały szyby naftowe.
Wcześniej jednak pojawił się Ignacy Łukasiewicz. W Urzędzie Miasta do dziś można znaleźć plamy po ropie. – Pamiątka po eksperymentach przeprowadzanych przez Łukasiewicza pracującego nad destylacją ropy i udoskonalaniem palnika do lampy naftowej, którą zaprojektował – opowiada Andrzej Ćmiech.
Łukasiewicz przyjechał do Gorlic w 1853 r. i tu postanowił kontynuować swoje badania nad uzyskaniem idealnego destylatu ropy, który nie dymi. W tym też roku, 31 lipca, lampami skonstruowanymi przez Łukasiewicza oraz blacharza Adama Bratkowskiego oświetlono salę w Szpitalu Głównym Lwowa, gdzie przeprowadzano pilną nocną operację. Ten dzień uznawany jest za symboliczną datę rozwoju przemysłu naftowego w Polsce. „Tu otrzymałem naftę doskonałą” – rzekł Łukasiewicz, na zawsze umieszczając Gorlice na kartach historii przemysłu naftowego.
Niektóre źródła podają (może to też legenda), że od Łukasiewicza nafciarstwa uczył się Rockefeller. Polak nie widział powodów, dla których miałby swoją wiedzą i doświadczeniem nie podzielić się z innymi. Jemu zależało przede wszystkim na dobru innych. Był człowiekiem o wielkim sercu i jednocześnie – o czym się nie mówi – pionierem przemysłu naftowego, który jednak niewiele jako idealista na tym skorzystał, w przeciwieństwie do Rockefellera.

 

ŚWIATŁOŚĆ ŚWIATA

Kapliczka Chrystusa Frasobliwego. To tu w 1854 roku zapłonęła pierwsza na świecie uliczna lampa naftowa. Sama kapliczka również została zaprojektowana na wzór lampy.

ROPA JUŻ NIE PŁYNIE

Kiedyś było tu 95 otworów i jeszcze w 2014 roku 11 z nich pracowało. Dziś kopalni już nie ma, ale jest skansen, który można podziwiać także ze szczytu wieży wiertniczej. Obok Kazimierz Dudek, ostatni kierownik kopalni i założyciel skansenu.

 

DŁUG DUDKA

 

Nie zliczyłabym, ile razy mijałam kapliczkę przy ulicy Węgierskiej z rzeźbą Chrystusa Frasobliwego. To właśnie w tym miejscu w 1854 r. zapalono pierwszą uliczną lampę naftową. Po wizycie w skansenie przyjrzałam się jej dokładniej, mając w pamięci historię rozwoju przemysłu naftowego opowiedzianą przez założyciela skansenu „Magdalena”. – Dawniej teren kopalni rozbrzmiewał hukiem pracujących maszyn. Na jej terenie znajdowało się dziewięćdziesiąt pięć wywierconych otworów. Jeszcze w 2014 r. pracowało jedenaście z nich – mówi Kazimierz Dudek. – Do czerwca 2014 roku zlikwidowano je całkowicie.
W okresie szczytowym wydobywano czterdzieści pięć ton ropy na dobę. Gorlice oraz okoliczne wioski rozwijały się bardzo szybko, a ludzie mieli pracę dzięki dwóm dużym zakładom, które powstały na terenie miasta. Dziś znów, podobnie jak po upadku płóciennictwa, nie wiadomo, w jakim kierunku miasto będzie zmierzać. Zdarzyła się rzecz, wydawałoby się, niewyobrażalna we współczesnym świecie – upadła rafineria ropy naftowej.
– Skąd pomysł na otworzenie skansenu? – pytam pana Kazimierza, który odpowiada, że w kopalnictwie pracował przez czterdzieści cztery lata. Był ostatnim kierownikiem kopalni „Magdalenka” (do 2008 roku). Reprezentuje czwarte pokolenie w tej branży. Jego prababcia miała kilka kopanek w Męcinie. Dziadkowie pracowali w przemyśle naftowym, podobnie jak brat i dwie siostry. Jego ojciec przepracował w kopalni czterdzieści siedem lat.
Pan Kazimierz ma wielki sentyment do tego miejsca. Oglądamy zdjęcia kolejnych kierowników kopalni. – To pan? – pytam, spoglądając na ostatnie zdjęcie w szeregu. – Tak. A pierwszy to mój ojciec. Po wojnie zaproponowali mu pracę na tej kopalni – mówi. Pan Kazimierz miał wtedy dwa lata i zamieszkał z rodzicami na „Magdalenie”. Jego tata był pierwszym kierownikiem kopalni, pan Kazimierz ostatnim. – Mam taki trochę niedosyt – tłumaczy. – Ojciec rozwijał ten przemysł, a ja go zakończyłem. Tym skansenem spłacam dług.

 

KSIĄDZ I KOKO

Burmistrz i ksiądz Bronisław Świeykowski ze swoją małpką, która podobno uratowała mu życie. Wypchaną Koko można obejrzeć w Muzeum Regionalnym PTTK w Gorlicach.

DZIELNY BURMISTRZ Z MAŁPĄ

 

Inny dług do spłacenia ma samo miasto. Dług wdzięczności wobec osób, które na jego rzecz pracowały i jemu podporządkowały życie. Takich osób było i jest wiele. Skromni społecznicy i jednocześnie osoby nietuzinkowe. Na kartach gorlickiej historii zapisał się w sposób szczególny ksiądz Bronisław Świeykowski. – Był najbardziej zasłużonym i najpopularniejszym burmistrzem Gorlic. Czczono go i szanowano – mówi Andrzej Ćmiech.
Gdy wybuchła I wojna światowa, burmistrz, starosta i większość władz miasta wyjechała. Rada Miejska przekazała władzę burmistrzowi wojennemu – księdzu Świeykowskiemu, który nie tylko sprawdził się na nowym stanowisku, ale wojenny czas utrwalił na kartach pamiętnika „Dni grozy w Gorlicach”. Jego zapiski obejmują okres, gdy miasto znajdowało się pod nieustannym ostrzałem, było palone i grabione.
Ksiądz Świeykowski nie zaprzestawał powinności kapłańskich, pomagał mieszkańcom, także mojżeszowego wyznania, często z narażeniem życia. Ten trudny czas zakończyła jedna z bardziej znaczących w dziejach I wojny bitwa pod Gorlicami, która złamała hegemonię Rosji i stała się w pewnym sensie pierwszym krokiem do odzyskania przez Polskę niepodległości. 2 maja zeszłego roku Gorlice obchodziły 100. rocznicę bitwy, po której na terenie miasta i powiatu pozostało blisko sto cmentarzy. Mogiły stały się miejscem wiecznego spoczynku żołnierzy trzech armii: rosyjskiej, pruskiej i austro-węgierskiej.
Świeykowski z zamiłowania był przyrodnikiem. Pisywał artykuły do magazynów o tematyce entomologicznej, kolekcjonował owady, szczególnie motyle i chrząszcze. Trzymał też ponoć w domu wydrę, bociana, żółwie, papugi i dwie małpy. Podczas wojny o mało nie zginął. Uszedł z życiem dzięki małpie. Usłyszał, jak granat uderzył nieopodal jego mieszkania. Ruszył do drugiego pomieszczenia, w którym przebywał jego ulubieniec Koko. Chciał zapędzić go do klatki. Wtedy do pokoju, w którym był przed chwilą, wpadły cztery pociski. Andrzej Ćmiech nie ma jednak wątpliwości, że to kolejna legenda.
Na jednej z fotografii, pochodzącej z bogatej kolekcji badacza historii Gorlic, mogę przyjrzeć się Koko. – Zdjęcie dostałem od starszej pani, u której Świeykowski się stołował. Było robione u niej w ogrodzie – mówi pan Andrzej.
Gorlice nie mają dziś ani konopi na wyrób płócien, ani ropy. Mają za to ciekawą historię oraz nietuzinkowych, pełnych pasji ludzi. Miasto leży na trasie Karpacko-Galicyjskiego Szlaku Naftowego i w pobliżu Szlaku Architektury Drewnianej, na północnej granicy bajecznie pięknego Beskidu Niskiego. Stąd jest wszędzie blisko – i do Europy, i do serca polskiej przyrody, które bije tu mocnym rytmem.