Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2016-03-01

Artykuł opublikowany w numerze 03.2016 na stronie nr. 48.

Tekst i zdjęcia: Jan Faściszewski,

Wyprawa po kruchym lodzie


Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo – temperatury na tych terenach osiągają –50°C, a huraganowe wiatry są bardzo groźne na otwartych przestrzeniach. Byliśmy na to przygotowani. Okazało się jednak, że Bajkał nie jest przygotowany na nas. Tuż przed wyjazdem dowiedzieliśmy się, że jezioro nie zamarzło w całości. Postanowiliśmy zaryzykować i podjąć próbę przejścia go wzdłuż.

Pierwszy raz z Przemkiem Szaparem zobaczyliśmy jezioro Bajkał w Siewierobajkalsku. Na północy było zaśnieżone, ciche i majestatyczne, otoczone pięknymi wysokimi górami. Nie chciało się wierzyć, że marzenia i długie przygotowania ostatecznie nas tu przywiodły.
Jezioro kształtem przypomina banana. Po otrzymaniu informacji o niezamarzniętym środku, postanowiliśmy zbliżyć trasę przejścia do zachodniego brzegu. Marsz przez pierwsze dni nie był zadowalający, choć wysiłek ogromny. Najwolniejszy był pierwszy dzień – pokonaliśmy zaledwie 15 kilometrów przy temperaturze –20°C. Postanowiliśmy wstawać o 5.30 zamiast o 7 i rozbijać namiot godzinę później, czyli o 19. Poskutkowało, na GPS-ie od razu ukazywały się wyższe wartości dziennego przebiegu.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

ŚWIĘTE MIEJSCE POD NAPRYSKIEM

Buriaci praktykują szamanizm, składając ofiary w świętych miejscach. Na pierwszym planie pozostałość po obrzędowym palenisku, osłoniętym przed wiatrem lodowym murkiem. Na drugim planie forma oblodzenia napryskowego, która powstała wskutek zamarznięcia fal oblewających skalisty klif.

BAJKAŁ JAK KRYSZTAŁ

Lód często występuje w krystalicznie czystej formie i można przez niego dostrzec podwodne życie jeziora. Przy normalnych warunkach grubość lodu waha się od 70 do 130 cm. Tak solidnego podłoża ta wyprawa jednak nie miała.

PRZYKRĘCENI

Podstawą dobrego biwaku jest sprawna organizacja. W tych warunkach rozłożenie namiotu wraz z przygotowaniem strawy trwa dwie godziny. Najbardziej czasochłonne jest przymocowanie namiotu 24 śrubami lodowymi, żeby nie odleciał podczas wichur.

 

SZCZELINY, TOROSY I NOCNE ODGŁOSY

 

W północnej i południowo-zachodniej części jeziora teren był mocno zaśnieżony. Czasem śnieg sięgał nawet pod łydkę i był mocno kopny. Wtedy przemierzaliśmy go na nartach. Powierzchnia lodu była bardzo zróżnicowana, zmieniała się dynamicznie. Przekraczaliśmy potężne szczeliny stanowe. Mają one szerokość od pół do kilku metrów i dzielą pokrywę lodową na pola o długości 10-30 km. Ich układ jest co roku taki sam. Prócz nich pełno było większych i mniejszych pęknięć na długość kroku, a torosy piętrzyły się nawet do 3 metrów wysokości.
Wiatry były huraganowe, na szczęście mieliśmy porządny namiot, który mocowaliśmy śrubami lodowymi, ale nieraz trudno było go rozstawić przy takiej sile i zmiennych kierunkach wiatru. W końcu jednak tę sztukę opanowaliśmy do perfekcji.
Wiało z każdej strony, najczęściej od południa, południowego zachodu i z zachodniego brzegu. Czasem wiatr tak wściekle atakował, że pulki ściągały nas na bok i nie mogliśmy się ruszyć ani na krok do przodu. Bywały też momenty niebezpieczne. Gdy wiało od północy, sanki nas wyprzedzały (przypadający na osobę sprzęt wraz z żywnością ważył 60 kg na starcie) i ciągnęły ze sporą siłą do przodu.
Maszerowaliśmy w rytmie trzaskającego lodu, podziwiając majestat syberyjskiego „morza” otoczonego górami. Były to w pierwszej fazie wędrówki Góry Bajkalskie z najwyższym szczytem Czerskiego (2588 m n.p.m.) oraz masywy nadmorskie ciągnące się wzdłuż wybrzeży Bajkału na długości ok. 300 km – od wypływu Angary do rzeki Onguren (na północ od Olchonu). To z ich powodu wiały potężne wiatry dolinne, mogące się rozpędzać do 40 m/s.
Zabraliśmy ze sobą narty back country i łyżwy do jazdy po naturalnym lodzie, ale ze względu na warunki najczęściej zmuszeni byliśmy do marszu pieszo. Nart używaliśmy głównie przez kilka pierwszych dni na północy i trzy ostatnie dni na południu. Dzięki fokom pod ślizgiem mogliśmy uciągnąć nasz dobytek na sankach. Był to jednak nie lada wysiłek.
Łyżew użyliśmy tylko kilka razy, ale za to w bardzo efektywny sposób. Jazda na takich ostrzach przysparza wielu emocji. Hamujące nas sanki pozwalały rozpędzić się tylko do kilkunastu km/h, ale bez nich mogliśmy osiągnąć prędkość nawet do 30 km/h. W końcu są to 60-centymetrowe ostrza. Między Olchonem a Listwianką po dość równych odcinkach świeżego lodu można było swobodnie jechać. W ten sposób cztery dni z rzędu pokonywaliśmy po 50 kilometrów. Jak na łyżwiarski debiut to nie najgorszy wynik. Tam jednak lód był mocno pracujący i cienki.
W nocy nasza psychika musiała toczyć boje. Lód pod nami ciągle pracował, pękał. Momentami tak potwornie trzeszczał, że można było to porównać do młota udarowego pracującego tuż przy namiocie. Godzinami nie mogliśmy zasnąć. Sytuację pogarszała świadomość, że przy tych „wystrzałach” lód może się rozstąpić, otworzy się szczelina pod namiotem i pochłonie nas woda.
Noce na lodzie były więc nieprzespane. Czasem budziliśmy się wzajemnie po większym wystrzale bądź zafalowaniu namiotu. – Janek! Śpisz? Słyszałeś to? – I po godzinie: – Przemek! Czujesz te drgania?!
Jedna noc na środku Małego Morza była najcięższa. Co chwilę wyskakiwaliśmy z namiotu, rozglądając się w świetle czołówek, jak wygląda sytuacja z lodem – czy już musimy uciekać? Nawet po wielu dniach spędzonych na Bajkale nie mogliśmy się do tego przyzwyczaić.

 

ŚLAD PO KANONADZIE

Na skutek zmian temperatury tworzą się różnego rodzaju szczeliny, dochodzące nawet do kilku metrów. Pękając, lód wydaje dźwięki niczym kanonada artyleryjska.

CZESI MIELI CIĘŻEJ

Dwóch Czechów przemierzało jezioro w przeciwnym kierunku. Pokonali je w 22 dni, mając dużo cięższe od Polaków warunki, gdyż Bajkał nie był wówczas zamarznięty w centralnej części.

PULKI NA WIETRZE

Potężny masyw Gór Bajkalskich towarzyszył wędrowcom przez jedną trzecią trasy. Z jego dolin wiały wiatry fenowe o niesamowitej sile, w porywach do 60 m/s.

 

ZNIKNIĘCIE PRZEMKA

 

U wejścia do Małego Morza przy Olchonie nastąpiła miła niespodzianka. Spotkaliśmy dwóch Czechów. Szli w przeciwnym kierunku. Mieli ciężko, wypływ Angary (do Bajkału wpada 336 rzek, a wypływa tylko Angara) nie był wówczas zamarznięty (nam udało się już na taki trafić), podobnie jak i duża część środkowego odcinka jeziora. Szli więc wiele dni przy samym brzegu pod klifami i po torosach. Chłopaki nie zrażali się jednak i przemierzyli jezioro w 22 dni.
Niedługo po tym spotkaniu mieliśmy niebezpieczną przygodę. Na świeżym lodzie, po wyjściu z Wrót Olchońskich, Przemek, idący zaledwie 10 metrów przede mną, nagle zniknął! Wpadł do wody na łączeniu dwóch połaci lodu. Szybko rozejrzałem się dookoła, lód pod nami miał mniej niż 10 cm i... przemieszczał się. Kompanowi udało się wyjść sprawnie z wody o własnych siłach.
Całą akcję przebierania nieszczęsnego nurka odbyliśmy w ciszy. W miejscu przerębla lód gwałtownie zaczął nasuwać się na siebie z potężnym łoskotem. Po szybkim przebraniu poszukaliśmy drogi ucieczki z tego niepewnego miejsca i skierowaliśmy się na stabilniejsze podłoże bliżej brzegu. Maszerowaliśmy do późnego wieczora przy świetle czołówek, szukając chaty traperskiej, potrzebnej do wysuszenia ubrań. Na miejscu okazało się, że pozostały po niej ledwie dwie deski.
Następnego dnia znaleźliśmy ubogą chatkę, zamieszkaną przez miejscowego. Tam wysuszyliśmy ubrania Przemka i spędziliśmy noc wraz z czterema rosyjskimi rowerzystami, którzy jechali po lodzie z Listwianki na Olchon.
Od Olchonu do Listwianki mieliśmy już lód bardzo świeży (5-10 cm), pracujący, pękający i przemieszczający się. Groziło nam oddryfowanie w głąb jeziora, więc zachowywaliśmy ciągle czujność. W wielu miejscach pokonywaliśmy torosy sięgające trzech metrów wysokości, a dookoła w szczelinach była otwarta woda. Te lodowe wzniesienia były istną łamigłówką, czasem nie do rozwiązania. W takim terenie poruszanie się na nogach z przyczepionymi pod buty rakami nie należy do przyjemnych. Średnio dziennie pokonywaliśmy w tym zróżnicowanym terenie po 35 km.
Temperatura dawała się we znaki, najniższa sięgała –35°C. To już mróz, przy którym trzeba szczególnie uważać, a wiatr jeszcze potęguje uczucie chłodu. Mimo dobrej odzieży przymroziłem opuszki palców u rąk. Jeszcze miesiąc po powrocie dobrze ich nie czułem.

 

AUTEM PO OMULE

Miejscami lód był wystarczająco gruby, żeby okoliczni mieszkańcy mogli na niego wjeżdżać autami i łowić omule.

WIEŚ U WRÓT

Ramy okienne i okiennice malowane na niebiesko to wizytówka syberyjskiej wsi. Na zdjęciu Sachjurte, położona nad cieśniną Olchońskie Wrota.

IGOR POLEWAŁ

Igor Pietrowicz zaprosił wędrowców do domu, poczęstował kartoflanką i spirytusem. To była niezapomniana wizyta.

 

SERCE GŁUBINKI

 

15 marca, dwudziestego dnia wędrówki, dotarliśmy do miejscowości Kułtuk. Odebrał nas tam komitet powitalny w postaci właścicieli hostelu ze Sludianki, Ani i Andreja Matajewskich, bardzo serdecznych ludzi. Spodziewałem się u siebie radości, ale chyba z powodu oszołomienia tyloma przygodami i silnego zmęczenia nie byłem do niej zdolny.
Zamarznięte wody Bajkału przemierzali ludzie w najróżniejszy sposób: spacerem, biegiem, na nartach, łyżwach, samochodem, rowerem czy konno. Z informacji dostępnych w internecie wynika, że wcześniej po lodzie wzdłuż całego Bajkału po dłuższej osi szło dwóch Polaków. Był to Marek Żebrowski, który przemierzył prawie całe jezioro w dwóch etapach w 2008 i 2009 roku. Ponadto w 2000 r. Janusz Bochenek obszedł jezioro dookoła w 63 dni. Wiadomo również, że z Polaków po dłuższej osi jeziora przejechali na rowerach w 2005 roku Piotr Mrugasiewicz oraz Piotr Wojtyła, a także w 2013 roku – Jakub Rybicki i Paweł Wicher.
Prócz przepięknej przyrody i krajobrazów w pamięci pozostali wspaniali ludzie, których spotykaliśmy na swojej drodze. Spotkania z miejscowymi żyjącymi w tym surowym klimacie były niezwykłe. To Buriaci i ludzie wszelakiej narodowości, często o polskich korzeniach. Najmocniej zapamiętaliśmy sytuację, kiedy nasza chęć przenocowania w namiocie na lodzie przegrała z zaproszeniem od Igora Pietrowicza, od 15 lat samotnie żyjącego na tym odludziu. Poczęstowani najlepszą zupą na świecie i spirytusem, słuchaliśmy mrożących krew w żyłach opowieści. Niestety głównie smutnych – o tym, jak Bajkał pochłonął większą część rodziny Igora.

 

OD ZACHODU BEZPIECZNIEJ

W założeniach było przejście środkiem jeziora, jednak z powodu niepewnego lodu wyprawa zmuszona była iść wzdłuż zachodniego brzegu. To była dobra decyzja.

Ci ludzie, mieszkający samotnie nad Bajkałem w tamtejszej głubince, charakteryzują się niezwykłym hartem ducha i doświadczeniem życiowym. Mijający nas na tafli lodu kierowcy zatrzymywali się, pytając z troską, czy wszystko w porządku, i wyrażając chęć pomocy w razie potrzeby. Byli także buriaccy rybacy, którzy zainteresowani dwoma wariatami z bagażem, podjeżdżali i zagadywali swoim niezrozumiałym językiem. Budujące były również historie o naszych rodakach, Dybowskim czy Gogolewskim, którzy zasłużyli się dla syberyjskiej społeczności, a żyją w świadomości miejscowych do dziś.
Pokonaliśmy Bajkał w 20 dni, nie wiadomo, czy to rekord, czy nie. Nie to było najważniejsze. Bez wątpienia zrobiliśmy to całkiem szybko, zwłaszcza w takich warunkach pogodowych i słabym zlodzeniu. Przeszliśmy od Niżnieangarska do Kułtuku – skrajnie wysuniętych miejscowości po dłuższej osi jeziora. Pokonaliśmy w sumie 700 kilometrów.