Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2016-03-01

Artykuł opublikowany w numerze 03.2016 na stronie nr. 72.

Tekst i zdjęcia: Piotr Milewski,

Piłka błotna


Islandia Islandia / Europa
Poznaj zwyczaj

Gwizdek! Potężny wykop. Piłka szybuje w powietrzu i opada w pobliżu bramki przeciwnika. Zawodnicy ostro ruszają za nią. Wysoko unoszą kolana, jakby startowali w biegu z niewidzialnymi przeszkodami. Biegną powoli, z trudem odrywając nogi od podłoża. Plusk! Chlap! Wreszcie jeden z nich doczłapuje do piłki, zamierza się, wykonuje zamach i... grzęźnie w błocie. Próbuje jeszcze raz. Staje na lewej nodze i w końcu uniesioną prawą wtłacza piłkę do siatki. Goool! Goool!

Publiczność szaleje. Koledzy z zespołu rzucają się na szczęśliwca i cała drużyna tonie w ciemnej mazi. Gdy po chwili wracają na swoją połowę, wyglądają jak błotne zombie. Tak właśnie rozpoczyna się wyjątkowa impreza – Mistrzostwa Europy w Piłce Błotnej, w islandzkim miasteczku Ísafjörður na północy wyspy.
Ísafjörður uznaje się za stolicę Fiordów Zachodnich – wysuniętego na północny zachód półwyspu. Oglądany z powietrza, przypomina on narośl w kształcie grzebienia, która przyrosła niczym garb do pleców islandzkiej wyspy. Na północy tego garbu w głąb lądu wrzyna się gardziel fiordu Ísafjarðardjúp, a w nią mniejsza – Skutulsfjörður. To tu właśnie mieści się Ísafjörður. Niegdyś nosiło ono nazwę Eyrarhreppur i było malutką rybacką osadą. W 1569 roku przybyli tu kupcy z Danii i nadali miasteczku bardziej handlowy charakter. Musiało jednak minąć ponad dwieście lat, aby Ísafjörður otrzymało prawa miejskie. Dziś miasteczko liczy około trzech tysięcy mieszkańców i wciąż trudno się tu zgubić.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

 

WEEKEND KUPCÓW I PIŁKARZY

 

Poza krótkim sezonem jest raczej spokojne i senne. Ożywienie następuje latem, gdy zmęczeni miejską cywilizacją Islandczycy z południa i coraz liczniejsi zagraniczni turyści przybywają tu, by odkrywać wciąż jeszcze mało znane zakątki wyspy. Cieszą się dziewiczą przyrodą pobliskiego półwyspu Hornstrandir i zwykle lepszą niż na południu pogodą. Lato na islandzkich Fiordach Zachodnich nie trwa długo, ale gdy już się zacznie, jest zwykle słoneczne i – jak na islandzkie warunki – ciepłe. Zupełnie odwrotnie od południowo-zachodniej części kraju, gdzie tę porę roku charakteryzuje zachmurzone niebo, padający deszcz i porywisty wiatr.
Szczególnie głośno i wesoło robi się w Ísafjörður w pierwszy weekend sierpnia, zwany po islandzku Verslunarmannahelgi, czyli Weekendem Kupców – najhuczniej obchodzonym w kraju czasem festiwali i szalonej zabawy. Wtedy Ísafjörður zaprasza między innymi na zawody w mýrarbolti, to znaczy w piłkę błotną. I to na najprawdziwsze w tej dyscyplinie mistrzostwa Europy! Po raz pierwszy rozegrane one zostały w Ísafjörður w 2005 roku. W 2016 roku odbędą się już po raz dwunasty!
Większość zawodników przyjeżdża do miasteczka w piątkowe popołudnie. Na rozległej równinie za miastem, otoczonej zielonymi wzgórzami, wyrasta namiotowe miasteczko. Kolory stłoczonych tropików kontrastują z czernią siedmiu specjalnie przygotowanych boisk. Nie mają one murawy. I o to chodzi! Ich nawierzchnia to zaorana i dobrze spulchniona ziemia, na którą przed rozpoczęciem zawodów wpompowywana jest jeszcze woda. Uczestnicy mistrzostw, mimo że dzień później czekają ich sportowe zmagania, zaraz po przygotowaniu miejsc do spania przystępują do suto zakrapianej zabawy, która trwa do późna w nocy. W końcu nie są to zwykłe zawody, a mecze zaczynają się dopiero w sobotę o godzinie 10. Trwają do 18. Tak samo w niedzielę, gdy wyłaniana jest zwycięska drużyna – mistrz Europy w piłce błotnej.

 

ZA PIĘĆ DWUNASTA

Dolina w słońcu, boiska przygotowane, nastroje dopisują. Mistrzostwa Europy w Piłce Błotnej czas zacząć!

NIE SPOCZNIEMY, NIM DOJDZIEMY...

Zwycięstwo rodzi się w męce. Tu liczy się siła i wytrzymałość, no i dobry humor oraz dobrane towarzystwo.

 

ROZRUCH PIWNY

 

W taką właśnie słoneczną sobotę trafiłem na rozpoczęcie turnieju. Przy boiskach kręciły się setki roześmianych osób w różnym wieku, podzielonych na grupki ubrane w identyczne koszulki. Nie wyczuwało się specjalnego napięcia. Panowała raczej atmosfera rodzinnego pikniku.
Przed meczem otwarcia podszedł do mnie barczysty mężczyzna. – Anton – przedstawił się krótko. – Zaraz z drużyną zaczynamy mecz. Czy mógłbyś nam zrobić zdjęcie, póki jeszcze wyglądamy jak ludzie? Z przyjemnością spełniłem tę prośbę. Ustawili się w dwóch rzędach – ci z tyłu, oplatając swe barki ramionami, ci z przodu – klęcząc. Zrobiłem im takie zdjęcie. Uśmiechnięci, rośli i młodzi mężczyźni w czarnych elastycznych spodenkach do kolan, śnieżnobiałych koszulkach bez rękawów i czapeczkach z daszkiem.
Wzmacniali się piwem przed meczem i motywowali wspólnymi pieśniami. A przed wyjściem na boisko szeroką taśmą szczelnie owijali buty. – Najgorzej to stracić buta – wytłumaczył Anton, widząc moją zaskoczoną minę. – Trzeba wtedy opuścić boisko.
Chwilę później piłka była już w grze. Nie minęły trzy minuty, a zrozumiałem, co Anton miał na myśli, gdy mówił o wyglądzie. Skąpani w błocie piłkarze z każdą chwilą coraz bardziej przypominali rzeczywiście stwory nieziemskie, a idealna biel ich koszulek szybko stała się tylko wspomnieniem.
Gra niewiele miała wspólnego z tradycyjnym futbolem. Bardziej przypominała zapasy albo rugby. I choć była to zabawa, emocje powodowały, że chwilami uśmiech ustępował zaciśniętym zębom, a rywalizacja stawała się brutalna: popychanie, ciągnięcie za strój, podstawianie nogi, a nawet elementy boksu. Sędziowie pozwalali na wiele, interweniowali tylko wtedy, gdy sytuacja groziła otwartą bitwą. Zwykle kończyło się na krótkiej przepychance i podaniu sobie rąk. Niekiedy jeszcze któryś z graczy smarował „na zgodę” twarz przeciwnika błotem.
– Przyjechaliśmy z Húsavík – tłumaczył mi Anton w przerwie meczu, ścierając brud z twarzy i posilając się kolejnym piwem. – Te mistrzostwa to dla nas doskonała okazja do świetnej zabawy i poznania przyjaciół z innych krajów.
Drużyna z Húsavík strzeliła pierwszą bramkę w turnieju. Stosowali bardzo prostą taktykę: wykopnięcie piłki jak najbliżej bramki przeciwnika, a potem sprint w jej stronę. Ta metoda okazywała się bardzo skuteczna. Gdy tonie się w błocie po kolana, na nic zdaje się wyrafinowana taktyka i bajeczna technika. Liczy się czysta siła i wytrzymałość, nabyte podczas kilometrów pokonywanych na polach i górskich pastwiskach czy podczas przerzucania ton słomy. Boleśnie przekonała się o tym drużyna Hiszpanów, przebranych w kostiumy byków z rogami na głowach. Przy wielkich synach farmerów, przyzwyczajonych do ciężkiej pracy na roli, filigranowi południowcy wyglądali na młodszych braci. Jeszcze kilka pierwszych akcji, podczas których udało im się wymienić parę celnych podań, mogło wskazywać na ich przewagę dzięki futbolowemu obyciu. Potem jednak miejscowi, których gra zdawała się opierać na przypadku, chaosie i mocnych mięśniach, zdobyli gola, dalej następnego, by wreszcie zdominować przeciwników. Nawet spożywane przed meczem oraz w jego przerwie wino nie pomogło Hiszpanom.

 

NIEZBRUKANI

Zaprzyjaźniona z autorem drużyna z Húsavík tuż przed turniejem. Zawodnicy nie wiedzą jeszcze, jacy będą brudni i jaki odniosą sukces, zostając wicemistrzami kontynentu.

MISS BŁOTNE

Ani wytworny strój, ani odmienna płeć nie zwalniały z uczestnictwa w zawodach. Zmagania drużyn żeńskich były nie mniej ekscytujące niż męskich, a zakończone zostały wyborem miss.

POCAŁUJ PRZECIWNIKA!

 

Wbrew pozorom piłka błotna to nie byle jaki sport. Wymaga siły, sprytu i dobrej organizacji. Gra wywodzi się oczywiście z tradycyjnego futbolu, ale za jej oficjalnych twórców przyjmuje się... fińskich biegaczy narciarskich. To oni, w celu utrzymania dobrej formy, do biegania po podmokłym gruncie dodali zajęcia z piłką. Oni też rozegrali pierwszy mecz piłki błotnej. Także Finowie w 1998 roku zorganizowali pierwsze oficjalne zawody w tym sporcie i ustalili jego reguły.
Boisko ma wymiary 60 na 35 metrów. Mecz trwa dwa razy po 12 minut. Przerwa – 10 minut. Każda drużyna składa się z 6 graczy, w tym bramkarza. Zarówno rzuty rożne, jak i auty wykonywane są przez wykopanie piłki. Poza liniami bocznymi, wyznaczającymi teren boiska, nie ma żadnych linii wewnętrznych. Rozmiary pola karnego ustalane są arbitralnie – bramkarz może trzymać piłkę w rękach na polu o promieniu około 3 metrów od bramki. Nie ma w ogóle spalonego. Piłkarze dokonywać mogą zmian dowolną ilość razy, a zmiany te są lotne, czyli odbywają się w trakcie gry. Jest jeszcze jedna ważna zasada, która na pierwszy rzut oka wydaje się śmieszna: jeśli gracz w czasie gry straci buta, nie może zamienić go na innego i musi definitywnie zejść z boiska.
Przy dużej dowolności tkwiącej w regulaminie ważną rolę odgrywają sędziowie. W islandzkich zawodach mają oni do dyspozycji kartoniki w dwóch kolorach: różowym i czarnym. Ten pierwszy pokazuje się osobie, która dopuściła się faulu, a karą jest... obowiązek pocałowania przeciwnika w uderzone miejsce. Czarną kartkę ujrzeć można za szczególnie niebezpieczne zagranie. Ukarany nią zawodnik musi przez dwie minuty grać z głową przykrytą czarną i nieprzezroczystą torbą. Nie dzieje się to jednak zbyt często, a sędziowie wyrozumiale podchodzą do gry kontaktowej. Popychanie czy ciągnięcie zwykle umyka ich uwadze, ku uciesze zgromadzonych widzów. Gra jest żywiołowa, dynamiczna i nieprzewidywalna.

 

 

NIEZMOŻENI W WALCE I ZABAWIE

 

W mistrzostwach Europy udział brały również (co umożliwiają owe „fińskie” przepisy) drużyny kobiece, złożone z dorodnych dziewcząt o szerokich biodrach i dziewczęcych twarzach. Ich zmagania, które poprzedziły rozgrywki męskie, przebiegały w wolniejszym tempie niż u panów, ale często przewyższały je strategią oraz zaangażowaniem. Grały także drużyny mieszane, a chętni do gry w tej konkurencji, niebędący członkami drużyn, mogli grupować się w spontaniczne zespoły. Organizatorzy przewidzieli dla nich specjalną kategorię – oddballs.
Drugiego dnia mistrzostw niektórzy zawodnicy wyglądali już na mocno zmęczonych. Trudy twardych zmagań oraz nocnych zabaw dawały znać o sobie. Gracze stracili dynamikę, ale uśmiech nie znikał z ich twarzy. Moi przyjaciele z Húsavík trzymali się mocno. Wygrali w cuglach pierwszy mecz. Potem drugi i kolejny, a ja zostałem nie tylko ich fotografem, ale również fanem. Ostatecznie zajęli drugie miejsce. Zostali wicemistrzami Europy.
– W następnym roku mierzymy w mistrzostwo – zapewnił mnie Anton, kiedy gratulowałem mu sukcesu. – A teraz czas na zabawę!