Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2016-03-01

Artykuł opublikowany w numerze 03.2016 na stronie nr. 80.

Tekst i zdjęcia: Łukasz Bartoszewicz,

Powisieć na Dalekim Wschodzie


Po dojechaniu do Bangkoku oraz jednym dniu aklimatyzacji jedziemy do Laosu. Będziemy się wspinać. Najpierw w Thakheku, gdzie skałki są zróżnicowane, od pionowych ścian aż po przewieszone drogi prowadzące po naciekach skalnych. W Laosie jest ich ponad pięćset i nawet mocniejsi wspinacze znajdą coś dla siebie.

Miasto Thakhek leży w prowincji Khammouane w centralnej części kraju, a największy region wspinaczkowy położony jest kilkanaście kilometrów od granicy z Tajlandią. Dobrym rozwiązaniem jest tam nocleg na kempingu, gdzie można wynająć bungalow, łóżko w pokoju wieloosobowym lub rozbić namiot. Na miejscu serwowane są śniadania, a wieczorem specjały laotańskiej kuchni. Kemping prowadzi sympatyczna para Niemców, Tanja i Uli, którzy wytyczyli tu większość dróg wspinaczkowych. Są bardzo doświadczeni, prowadzą także kursy dla osób chcących rozpocząć tę przygodę.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

 

JASKINIE I KALORYFERY

 

Pierwsze dni minęły nam na przyzwyczajaniu się do poruszania po naciekach skalnych – tufach, czyli tzw. kaloryferach. Chodząc po takich formacjach, niekiedy przemieszczamy się z jednego stalaktytu na drugi, i to określa się „wspinaniem trójwymiarowym”. Najlepsze na rozkręcenie się po łatwiejszych drogach okazały się sektory Elephant i Climbers Home, w których zapamiętałem dwie drogi: Party Pooper i Sinterorgie. Ta pierwsza to ponad dwudziestometrowy spacer po naciekach skalnych. Była to najładniejsza przewieszona piątka, jaką kiedykolwiek robiłem w skałach. Z kolei tę drugą warto było zaliczyć ze względu na olbrzymi kaloryfer.
Trudniejsze zadania czekały nas na tzw. roofach – najbardziej przewieszonych sektorach wspinaczkowych, które oferują długie na 30-40 metrów odcinki prowadzące po licznych tufach. Było ich tu kilkadziesiąt, a trudności zaczynały się od 6b+. Na kursach wspinaczkowych dla początkujących adepci pokonują przeważnie drogi od 3a do 5c. Trudności piątkowe (5a-5c) oznaczają wchodzenie pionowe. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat powstały różne skale trudności. Wiele z nich ma charakter lokalny czy krajowy, jak na przykład skala saksońska, amerykańska czy brytyjska. Obecnie najbardziej popularna jest francuska.
Klasykiem regionu Thakhek jest droga Jungle King, wyceniona na 7b. Ze względu na swoją długość została podzielona na dwie części, czyli tzw. wyciągi. Pierwszy wyciąg, który poprowadziłem, był jednym z najpiękniejszych, po jakich kiedykolwiek się wspinałem. Chodzenie po licznych stalaktytach, w pochyleniu (przewieszeniu) przekraczającym tu miejscami 30 stopni, pozostawiło niezapomniane wspomnienia.
Po tygodniu byliśmy już mocno zmęczeni i przyszedł czas na odpoczynek. W tej okolicy jest mnóstwo przepięknych jaskiń, większość w promieniu kilkunastu kilometrów. Polecam przede wszystkim Tham Pha Pa (Jaskinia Buddy) i Tham Sa Pha Inh. Pierwsza z nich to święta jaskinia, gdzie znajduje się około dwustu posągów Buddy, niektóre z nich mają ponad 400 lat. Z kolei Tham Sa Pha Inh to jedna z najbardziej malowniczych jaskiń z jeziorem w środku. Ale największą i zarazem najbardziej imponującą, nie tylko w tej prowincji, ale w całym Laosie, jest Kong Lor Cave. Przecina ją siedmiokilometrowa rzeka. Płynąc nią, mija się komnaty z lasami stalagmitów i stalaktytów. Część z nich można zwiedzać. Na dojazd lokalnym busem trzeba poświęcić cały dzień, ale warto. Wioski w okolicy nie są jeszcze zepsute przez turystykę i jeśli poświęci się im trochę czasu, mogą okazać się nawet ciekawsze od samej jaskini.
Ostatnie dni w Thakheku poświęciliśmy na wspinanie w odleglejszych sektorach oraz poszukiwanie potencjalnych ścian, na których można by wytyczyć nowe drogi. Ten teren ma nadal duże możliwości eksploracyjne i warto by tu jeszcze wrócić. W sumie powtórzyliśmy kilkadziesiąt dróg, co stanowiło świetne wprowadzenie przed dalszą częścią podróży. Po blisko dwóch tygodniach wyruszyliśmy bowiem na północ, do Vang Vieng, mijając zalane mgłą wioski i malownicze zielone wzgórza porośnięte lasem deszczowym.

 

KTO WEJDZIE, TEN ZOBACZY

Początek wchodzenia na Pha Dang Mountain, najbardziej malowniczy sektor wspinaczkowy Laosu. Stamtąd roztacza się piękny widok na okoliczne szczyty i dżunglę.

U ULEGO

Kemping koło miasta Thakhek, prowadzony przez Tanję i Ulego, niemieckich wspinaczy, którzy osiedli pod skałkami Laosu.

TAM JASKINIA ZNACZY THAM

Na zdjęciu fragment Tham Sa Pha Inh, jednej z niezwykłych jaskiń w okolicach Thakheku – z posągami Buddy i podziemnym jeziorem.

 

WSPINACZKA Z WIDOKIEM NA DŻUNGLĘ

 

Vang Vieng to przeciwieństwo Thakheku. Miasteczko jest mocno skomercjalizowane i co za tym idzie – dosyć głośne. Przecina je rzeka Nam Song, a okolice otaczają przepiękne wapienne wzgórza. Są tam jedne z najciekawszych widoków w Laosie. W pobliżu znajdują się jaskinie, jeziora i wodospady. Warte odwiedzenia są przede wszystkim jaskinie Tham Jang i Poukham Cave. Ponadto mają tu najlepsze w Azji Południowo-Wschodniej trasy dla MTB, z niezliczoną ilością szutrowych i leśnych ścieżek.
Po okolicy rozsiane są liczne miejsca wspinaczkowe, większość z nich położona w dżungli, gdzie panuje duża wilgotność. W pierwszych dniach wspinaliśmy się na Sleeping Wallu, największym tu sektorze. Dominowały drogi piątkowe i szóstkowe, nadające się dla początkujących. Osoby chcące spróbować swoich sił mogą na tym terenie skorzystać z pomocy Adams Climbing School – pierwszej wspinaczkowej szkoły w Laosie, założonej zresztą przez samych Laotańczyków.
W ciągu dwóch tygodni chodziliśmy po wszystkich sektorach w okolicy. Moim następcom polecam przede wszystkim Pha Daeng Mountain, położony na wzgórzach, z widokami na okoliczne szczyty i dżunglę. Prawie każda droga jest tutaj godna uwagi, przy większości skał pokrytych kilkumetrowymi stalaktytami. Okolice Vang Vieng oferują bardzo duże możliwości, więc w poszukiwaniu nowych terenów wspinaczkowych przemierzyliśmy na rowerze ponad sto kilometrów. Na północ od Pha Daeng Mountain znaleźliśmy między innymi dwie dziewicze, ukryte w dżungli ściany, na których można wytyczyć przynajmniej kilkadziesiąt nowych dróg.
Dodatkowym plusem Vang Vieng była dobra i zróżnicowana kuchnia. Oprócz restauracji z daniami laotańskimi znajdują się tu hinduskie i wegetariańskie, a na okolicznych targach można kupić świeże ryby, owoce i warzywa.

 

 

RIDERS ON THE STORM

 

Dalej, już w pojedynkę, poleciałem na Filipiny, które mają największy ze wszystkich krajów Azji Południowo-Wschodniej potencjał wspinaczkowy. Paradoksalnie jest tam jednak najmniej przygotowanych do wspinania regionów – największy z nich, Cantabaco, oferuje zaledwie 60 dróg. Wynikło to z tego, że większość niemieckich i amerykańskich wspinaczy, którzy penetrowali te regiony w latach 1990. i na początku XXI wieku, ograniczała swoją działalność do Azji kontynentalnej.
Jeszcze przed samym wyjazdem z Polski za sprawą wspólnych znajomych umówiłem się z kilkoma Filipińczykami na obijanie (ubezpieczanie dróg wspinaczkowych przy wykorzystaniu wiertarki) i otwieranie nowych sektorów. Z lotniska w Cebu City, na wyspie Cebu, odebrał mnie Wendell z grupą kolegów. Przez następne trzy tygodnie jego dom był również i moim. Gościnni gospodarze przygotowali małą imprezę z okazji mojego przyjazdu. W domu Wendella czekało około dwudziestu osób. Oczywiście nie mogło zabraknąć popularnego na Filipinach barbecue i lokalnych trunków. Nie ominęło mnie również skosztowanie balut, czyli jajka z kilkunastodniowym zarodkiem ptaka.
Wiedząc, że czeka nas dużo pracy, już następnego dnia pojechaliśmy obejrzeć ścianę, na której zamierzaliśmy pracować. Wieczorem odebraliśmy z Wendellem wiertarkę i od rana rozpoczęliśmy prace ekiperskie. Tak w „branży” wspinaczkowej określa się proces, którego efektem jest wytyczenie nowej drogi. Chodzi o przygotowanie stanowiska zjazdowego, oczyszczenie ściany z kruszyny i przygotowanie otworów pod tzw. spity (specjalne śruby z plakietką). Kolejny krok to wybranie potencjalnej linii, według której zostanie wytyczona nowa droga, oraz osadzenie spitów. Już pierwszego dnia wyznaczyliśmy taką. Zrobiłem pierwsze przejście – więc zgodnie z tradycją przysługiwało mi prawo nadania jej nazwy. W ten sposób powstała Riders on the Storm.
W sumie zrobiliśmy tam pięć nowych dróg, o trudnościach od 6a do 7c+, które złożyły się na nowy region wspinaczkowy. Oferują one techniczne wspinanie w pionie i lekkim przewieszeniu. Ponieważ przy codziennej pracy towarzyszył nam szum pobliskiego wodospadu, region nazwany został Waterfall Wall.

 

W STRONĘ SŁOŃCA

Spacer w pobliżu Vang Vieng. Swój urok krajobraz ten zawdzięcza licznym wapiennym wzgórzom, wśród których spotkać można jaskinie, jeziora i wodospady.

YUJI OBIJA

Na potężnej ścianie w Mansorelli (na wyspie Cebu – Filipiny) jeden z czołowych wspinaczy świata, Yuji Hirayama, obija nową drogę wspinaczkową.

 

Z WIERTARKĄ NA MONSTERELLĘ

 

W drugim tygodniu dołączył do nas Japończyk Yuji Hirayama, jeden z najlepszych i najbardziej wszechstronnych wspinaczy na świecie. Naszym wspólnym celem miało być wytyczenie dróg w trudno dostępnych górach centralnej części wyspy Cebu.
Wyruszyliśmy dwoma jeepami. Większość trasy wiodła po szutrowych drogach. Na miejsce do niewielkiej i zagubionej w górach wioski Mansorella dotarliśmy po dwóch dniach. Z racji gigantycznych i bardzo mocno przewieszonych ścian określana jest w środowisku wspinaczy także mianem Monsterelli. Jest to obszar chroniony i na każdą większą eksplorację trzeba mieć specjalne pozwolenia. Na szczęście nasi filipińscy przyjaciele zadbali o to z wyprzedzeniem. W ramach formalności musieliśmy tylko wpisać się do zeszytu pani burmistrz w miasteczku Tagba-o. Stąd czekał nas jeszcze kilkunastokilometrowy podjazd. Potem przez pięć godzin przenosiliśmy kilkaset kilogramów sprzętu pod ścianę, gdzie rozbijaliśmy obóz. Była ogromna, wysoka na ponad 100 metrów i zrobiła na wszystkich duże wrażenie.
Przez pierwszy dzień lało, ale ponieważ ściana była mocno nachylona, mogliśmy pod nią pracować nawet w deszczu. Na górę nie było żadnego łatwo dostępnego wejścia, dlatego nie było możliwości założenia stanowiska u szczytu i zjechania na linach. Pierwsze drogi otwieraliśmy więc od dołu, wspinając się od podstawy ściany. Oznaczało to większe zagrożenie w razie odpadnięcia, bo przecież pracowaliśmy z wiertarką. Ubezpieczając drogę w tym stylu, korzystaliśmy z haków, które po osadzeniu w skale umożliwiały zawiśnięcie na danej wysokości, następnie wywiercenie otworu, a na końcu osadzenie spita. Po takiej robocie padaliśmy w namiotach kompletnie wyczerpani.
Zaciekawieni naszą obecnością, mieszkańcy wioski zaprosili nas wieczorem na kolację i kulafu, czyli popularne w górach wino. Na rozmowach i karaoke, które jest ulubioną rozrywką w Mansorelli, minęła nam cała noc.
Prace ekiperskie kontynuowaliśmy przez kolejne dziesięć dni. W sumie w ciągu trzech tygodni wytyczyliśmy ponad dwadzieścia nowych dróg (od 6b do 8c+) i otworzyliśmy dwa nowe sektory wspinaczkowe, przyczyniając się do rozwoju i popularyzacji tego sportu na Filipinach. Najtrudniejsza droga, obita przez samego Yuji’ego Hirayamę, ze względu na ograniczenia czasowe pozostała jednak nadal otwartym projektem.
Po powrocie z gór czekała na nas niespodzianka przygotowana przez Nokiego, innego Japończyka, mieszkającego od kilkunastu lat na Filipinach. Użyczył nam swojej łodzi i przez cały dzień pływaliśmy po malowniczych wysepkach, nurkując też na rafie koralowej.
Na koniec krótkie rekomendacje dla zainteresowanych. Wspinanie w Laosie polecałbym każdemu, niezależnie od prezentowanego poziomu. Dobra infrastruktura, przystępne ceny i łatwość dostępu do skał zadowolą każdego. Na Filipinach natomiast nie istnieje praktycznie żaden duży przygotowany region wspinaczkowy, choć kraj ten ma pod tym względem ogromne i niewykorzystane możliwości. Filipiny najbardziej spodobają się doświadczonym wspinaczom skałkowym z żyłką eksploracyjną – takim, którzy lubią odkrywać i zdobywać.