Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2016-08-01

Artykuł opublikowany w numerze 08.2016 na stronie nr. 20.

Tekst i zdjęcia: Magdalena Chodownik,

Trąbki z bałkańskiego kotła


Serbia Serbia / Europa
Poznaj zwyczaj

Dym z palenisk, zapach pieczonej zwierzyny i opary alkoholu mieszają się z głośnymi rozmowami, śmiechem oraz tym, co tu najważniejsze – śpiewem i muzyką. Festiwal Trąbki w Guczy to jedyna w swoim rodzaju uczta dla fanów bałkańskiego folku.

Ta mieszanka wypełnia każdy zakamarek nie tylko restauracji, ale i całej Guczy. Zamknięta w dolinie, okrążona wzgórzami wieś nie pozwala wydostać się stąd zapachom i dźwiękom, więc te kłębią się, wpadają na siebie, przepychają, tworząc surrealistyczną, przydymioną kakofonię. To bałkański kocioł w innym, niż się przyjęło, wydaniu. Wre w nim to, co w Bałkanach najlepsze – humor, życzliwość, zabawa. Wszystko suto przyprawione rakiją, tłustym jedzeniem i dźwiękiem niestrudzonych trąb.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

 

W OPARACH RAKII

 

Na rożnie kręci się duży, soczysty prosiak, który za moment wyląduje w kawałkach na talerzach. Obok stanie jedna butla z rakiją, a druga z wodą na popicie. Dostawią wprawdzie szklanki, ale raczej po to, by nie zawracać sobie głowy kieliszkami – przy ilości alkoholu, jaka się tu poleje, małe dozowniki będą zbędne.
Goran podnosi rękę do góry, nie odrywając wzroku od wielkich półmisków z jedzeniem. Pstryka palcami i za kilka sekund jego stolik otaczają trębacze. Są też bębniarz i tancerka, która nieustannie kołysze biodrami. Cekiny przyczepione do jej paska brzęczą niecierpliwie. Trębacze nabierają powietrza w płuca. Wszyscy są gotowi zagrać, zaśpiewać i zatańczyć zgodnie z życzeniem. Djurdjevdan, znana bałkańska pieśń, idzie na pierwszy ogień. Podrywa z krzeseł nie tylko zamawiającego, ale i siedzących przy stolikach. Zatrzymują się też ludzie, którzy właśnie przechodzą obok restauracji. Liryczną opowieść o nieszczęśliwej miłości i rozłące zna każdy, kto choć raz był na Bałkanach lub miał styczność z twórczością Bregovića czy Kusturicy. „A ja nie jestem z moją ukochaną...” wyśpiewuje zgodnie tłum zebrany wokół stolika. Pierwsza piosenka przechodzi płynnie w kolejną. Rytm przyśpiesza. Wszyscy klaszczą, śpiewają, tańczą.
Aż sześć trąbek skierowanych jest w stronę głowy Gorana, kilka centymetrów od niej. Dudnią, ile sił w płucach, a ten wcale nie zakrywa uszu. Na jego twarzy gości szeroki uśmiech, a wyciągnięte w górę ręce kołyszą się w powietrzu. Chór stworzony z osób siedzących w pobliżu rozkręca się w najlepsze. Jedynie živeli! (serbskie „na zdrowie!”) przerywa zwrotki śpiewanego tekstu. Przed restauracją grupki przypadkowych przechodniów tańczą kolo, tradycyjny taniec, wykonywany z trzymaniem się za ręce. W powietrze fruną banknoty. „Fundatorzy” przyklejają je do mokrych od potu czół trębaczy lub wkładają do trąbek. Muzyków należy wynagrodzić – nikt nie szczędzi na to pieniędzy.
Kolejna grupa muzyków okrąża inny stolik. Tam też grają, śpiewają i tańczą – na parkietach i... na stołach. Poprzebierani i półnadzy. Tak jest też w sąsiednim barze i na ulicy, gdzie przechodniów zaczepiają kolejni rozbawieni trębacze. A może to raczej weseli przechodnie zaczepiają muzykantów? Bez różnicy. Zabawa jest wspólna. A piwo leje się do gardeł, na głowy i w powietrze, fundując zebranym chmielowy prysznic.

 

SILENTIUM BEZ TRĄBKI

Pole namiotowe nad ranem – jedyna chwila na festiwalu w Guczy, kiedy nie słychać trąbki.

POMNIK TRĘBACZA

Przybywające zespoły, także te z zagranicy, chętnie prezentują swoje umiejętności przy pomniku trębacza w centrum wsi.

Z ZADĘCIEM

Koncert ekipy w galowych, tradycyjnych strojach. Oprócz rozbawionych muzyków przygrywających gdzie popadnie, są tu także dwie sceny, na których występują zaproszeni goście.

 

GUCZA JAK JUGOSŁAWIA

 

Ta niewielka wieś na południu Serbii, której cisza jest zakłócana tylko pianiem kogutów, muczeniem krów i pracą traktorów, raz w roku latem staje się miejscem spotkań muzyków i fanów bałkańskiego folku. Festiwal Trąbki, oficjalnie zwany Festiwalem Dragaczewskim (od nazwy regionu, w którym się odbywa), trwa cały tydzień. Tłumy gości, których co roku przybywa (nawet pół miliona), oraz grupy trębaczy snują się hucznie po wąskich uliczkach do rana. Cała wieś bawi się, póki sił starczy i póki nie zwycięży sen.
O świcie wieś przykrywa mgła. To jedyny moment, który pozwala wyobrazić sobie to miejsce bez szaleńczych zabaw. Ale kiedy przyjezdni w mlecznoszarych oparach odsypiają noc, handlowcy zaczynają rozstawiać swoje stoiska z pamiątkami. Zanim ruszą do rozkładania koszulek, czapeczek, breloczków z trąbkami, kolorowych peruk, które cieszą się tu dużą popularnością, czy płyt z folkową muzyką, muszą wybudzić się po nieprzespanej nocy. Na małych gazowych palnikach parzą czarną, mieloną kawę. Siedzą grupkami, żartują, rozmawiają. W tle gra muzyka, oczywiście z trąbek, ale puszczana z płyt, bo zespoły też jeszcze śpią. Te szybkie folkowe rytmy skutecznie przeganiają znużenie i senność!
W szykujących się do otwarcia restauracjach można już zamówić tradycyjne śniadanie: kawę i rakiję. Jak twierdzą miejscowi, nie ma lepszego sposobu na niedospane poranki. Nim mgła się rozproszy, grupy mężczyzn zasiadają na restauracyjnych gankach i popijają – raz z filiżanki, raz z kieliszka.
Niektóre z wypakowywanych pamiątek mogą budzić kontrowersje: są czapki czetników, w których przechadzają się beztroscy turyści, są i koszulki z Karadžićem czy militarne gadżety. Można też usłyszeć dość brutalne rozmowy o niedawnych konfliktach – to wciąż żywy temat na całych Bałkanach. Sam festiwal w Guczy nie ma jednak politycznego charakteru. Rozpoczęty w 1961 roku jeszcze za czasów Tito, jest festiwalem wszystkich byłych republik jugosłowiańskich. Odbywa się każdego roku, nieprzerwanie od 55 lat. Wojny, konflikty czy bombardowania tego nie zmieniły – wciąż zjeżdżają tu także i Chorwaci, i Bośniacy. Choć trąbki to właściwie specjalność serbska, Gucza jest festiwalem, który mimo starych i nowych podziałów łączy Bałkany. Wspólnie zasiada się przy stole, wspólnie spędza czas i wspólnie śpiewa bałkańskie przeboje.
Gucza na czas festiwalu staje się jednym wielkim campingiem. Jest tu ogromne obozowisko wzdłuż przepływającej przez wieś rzeczki. Można też skorzystać z miejsc oferowanych przez mieszkańców i rozstawić namiot w ich ogródkach. Druga opcja jest o tyle przyjemniejsza, że prócz bliższego kontaktu z mieszkańcami Guczy można także spróbować dań przygotowywanych przez nich samych – domowych serów, gulaszy, pieczonych warzyw i baraniny. A i dostęp do prysznica jest ułatwiony, bo im mniejszy camping, tym kolejki do natrysku krótsze. Chociaż i z tym można sobie poradzić. – Kiedyś pękła rura i cała Gucza nie miała wody – wspomina Vladimir, mieszkaniec pobliskiego miasta Czaczak, którego rodzina mieszka właśnie w Guczy. – I wiesz, co ludzie robili? Oblewali się rakiją!

 

MUZYKA ŁĄCZY BAŁKANY

Ten widok na parking w Guczy obrazuje skalę zainteresowania fanów instrumentów dętych. Przyjeżdża tutaj z całych Bałkanów nawet pół miliona ludzi. Za parkingiem widoczna w głębi wieś, która gości całe to towarzystwo.

TRĄBIENIE DO KOTLETA

Obok straganów z pljeskavicą i pieczonymi świniami, z roku na rok w Guczy przybywa dużych i gwarnych restauracji, gdzie się je, pije i oczywiście trąbi.

ZESZŁO POWIETRZE

Od muzyki się nie ucieknie, bo jest ona tutaj dosłownie wszędzie. Ale przynajmniej odetchną nogi. No i płuca też!

 

UBAW W STYLU DOWOLNYM

 

Vladimir zajmuje się dowozem imprezowiczów z Czaczaku do Guczy. Ma mocno zużyty samochód, którego szyby się nie otwierają. Traf chciał, że jedno z tylnych okien wyleciało, więc – jak sam mówi – teraz ma klimatyzację. Kiedy w samochodzie robi się nieznośnie duszno od temperatury na zewnątrz i papierosów wewnątrz, otwiera drzwi kierowcy i wietrzy auto. W trakcie jazdy także. Pracuje całodobowo, bo nie wiadomo, kiedy dotrą turyści. Jedni przyjeżdżają autobusami, inni autostopem, do Czaczaku trafiają o najróżniejszych porach dnia i nocy. Vladimir odeśpi swoje „po Guczy”, zresztą tak samo, jak i cała reszta.
Prócz biesiad, wszechobecnych tańców i krzątających się po całej wsi zespołów trąbkarzy zjeżdżają tu na koncerty turyści. Na lokalnym stadionie wybudowano scenę, która gości największe sławy muzyki bałkańskiej, jak Goran Bregović czy Boban i Marko Markocić. Co roku wybierany jest trębacz roku i orkiestra trębaczy roku – tytuły, które otwierają wiele dróg do płyt, kontraktów i koncertowania. Od kilku lat przyjeżdżają tu również orkiestry zagraniczne. Na stadionie, pod sceną, zbierają się tłumy ludzi, którzy chcą wysłuchać tych najlepszych i najbardziej znanych. Są poprzebierani, w kolorowych perukach albo w dresach, bo tu nikt się nie przejmuje, czy bluzka pasuje kolorem do spodni i czy aby jest „wyjściowa”. Publika najmniej martwi się butami, bo wiele osób je po prostu zdejmuje – tak wygodniej się tańczy.
Od pierwszych wydobytych nut zaczyna się wielki aplauz, klaskanie i tańce. Style – dowolne. Można nieśmiało przeskakiwać z nogi na nogę. Można przyłączyć się do tradycyjnych serbskich tańców. Można pogować pod sceną, oblewając się rakiją i piwem. Można tarzać się po trawie albo siedzieć na niej spokojnie, kontemplując roznoszące się po dolinie dźwięki. Można też wskoczyć komuś na ramiona i bujać się na wysokościach albo tańczyć z flagą własnego kraju. Wszystkie pomysły dozwolone.
A to, co wyprawiają muzycy na scenie, to prawdziwe arcydzieła dźwięków porywające tłumy. Prócz tradycyjnej muzyki i nowych kawałków pisanych pod trąbki można usłyszeć największe międzynarodowe hity przerobione na bałkańską nutę. Każdy unerwiony kawałek ciała czuje rytm wydmuchiwany przez trąbki. Tym właśnie – pasją i kunsztem – tutejsi trębacze zdobywają serca i dusze nie tylko lokalnych, ale i zagranicznych uczestników. Nic dziwnego, że sam Miles Davis po przyjeździe na Guczę stwierdził: – Nie wiedziałem, że tak można grać na trąbkach!
Po zakończonym koncercie wylewający się ze stadionu tłum rusza na dalszy podbój wciąż otwartych restauracji i barów. Pljeskavice, ćevapčići, bureki czekają na wymęczonych tańcami, głodnych i spragnionych ludzi. Podobno festiwal pochłania 3 tony chleba, 300 tys. porcji mięsa i ponad 3 miliony litrów piwa. No a litrów rakii nikt nie zliczy, bo domowych produkcji nie da się w Serbii skontrolować.