Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2016-08-01

Artykuł opublikowany w numerze 08.2016 na stronie nr. 26.

Tekst i zdjęcia: Rafał Kośnik,

Gdzie łowca staje się zwierzyną


Slumsy w porcie Pomako. Idę po pomostach nad bagnami pełnymi śmieci, ludzkich odchodów oraz krokodyli. Przede mną kilka zgniłych od wilgoci chałup. Z jednej z nich wychodzi czterech pijanych Papuasów z plemienia Kamoro. W rękach mają maczety i są bardzo agresywni. Zaczynają biec w moją stronę, chyba będą kłopoty... Ale zacznijmy od początku.

Moja podróż życia (mówię tak o każdej kolejnej) na Nową Gwineę przebiegała z miejscowości Kaimana do Timiki. Szacunkowo to około tysiąca kilometrów nieprzebytej dżungli, rzek, urwisk skalnych i bagien. Początkowo chciałem tę trasę przepłynąć wzdłuż Morza Arafura tradycyjną łodzią papuaską, jednak szybko musiałem zweryfikować plany. Komunikacja z tubylcami była bardzo trudna, nikt w kilkutysięcznym miasteczku nie mówił po angielsku w stopniu podstawowym. Poza tym łodzie, które były ewentualnie do kupienia, kompletnie nie nadawały się na warunki, jakie panowały na morzu. Styczeń i luty to okres największych pływów, prądy są bardzo silne, a fale ogromne. W tym czasie często zdarzają się zatonięcia dużych kutrów rybackich, więc mała dłubanka nie miałaby szans przetrwać tej wyprawy.
Musiałem być elastyczny i dostosować się do sytuacji. Po trzech dniach bezowocnego błądzenia po plaży dopisało mi szczęście. Spotkałem dwóch przewodników, którzy przylecieli z Jayapury oddalonej o osiemset kilometrów, aby pomóc amerykańskim naukowcom w organizacji ekspedycji. Jej celem było dotarcie do prymitywnie żyjącego plemienia Mairasi. Zaproponowali mi udział w tym przedsięwzięciu. Zgodziłem się bez wahania, ponieważ ich trasa w dużej mierze pokrywała się z moją.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

ZATOKA TRYTONA

To jedno z najbardziej zjawiskowych miejsc do nurkowania na świecie. Ogrom i różnorodność ryb oraz innych stworzeń występujących w wodach jest oszałamiający.

PRAWDZIWI MYŚLIWI

Papuascy myśliwi z żyjącego dziko plemienia Mairasi to mistrzowie sztuki przetrwania w dżungli.

BLISKO DO ROBOTY

Chaty rybackie na wybrzeżu Kaimana. To niewielka miejscowość, zamieszkana przez 13 tys. ludzi, utrzymujących się w dużej mierze z rybołówstwa.

 

RAJSKIE PTAKI, PIEKIELNE PRAGNIENIE

 

Ruszyliśmy w drogę, najpierw do Zatoki Trytona, jednego z najpiękniejszych miejsc nurkowych na świecie. Po drodze mijaliśmy prastare malowidła naskalne, które ciągnęły się ponad kilometr. Wreszcie dotarliśmy do brzegu. Teren, przez który się przedzieraliśmy, wymagał bardzo dobrej kondycji. To było piękne, a zarazem trudne doświadczenie. Nieźle dały mi w kość wysokie góry porośnięte gęstą dżunglą, a do tego chroniczny brak wody, której nie mogliśmy brać zbyt dużo na zapas, bo była dodatkowym ciężarem. Do dzisiaj, gdy pomyślę o pragnieniu, które mi wtedy dokuczało, przechodzą mnie dreszcze. Człowiek nie potrafi się skupić na niczym innym, tylko ciągle myśli o wodzie, o tym, jak ją zdobyć.
Cały czas towarzyszyły nam zjawiskowo piękne rajskie ptaki, dzioborożce czy zdumiewająco barwne papugi. Po drodze minęliśmy niezwykłe jezioro, było gigantyczne (szacunkowo kilkaset hektarów), a woda kryształowa w kolorze turkusowym. Nigdy wcześniej nie widziałem tak czystego słodkowodnego zbiornika, woda była przejrzysta na kilkadziesiąt metrów i gdy się na nią patrzyło, miało się wrażenie, że to powietrze. Jezioro otaczały dookoła wysokie urwiska, tylko w niewielu miejscach można było wyjść na brzeg.
Płynęliśmy tradycyjną papuaską dłubanką, bardzo wywrotną. W promieniu wielu kilometrów nie było żywej duszy. Po drodze zatrzymaliśmy się przy pięknym wodospadzie, powstałym z rzeczki, która wypływała z jeziora i spadała kilkanaście metrów w dół. Kawałek dalej rzeka znikała pod ogromną skałą. Geologia Papui jest niezwykła.

 

 

APLIKACJE W DŻUNGLI

 

Po kilku dniach dotarliśmy do plemienia Mairasi. Mieszkańcy przyjęli nas bardzo życzliwie. Żyją prosto. Chaty są zbudowane wyłącznie z materiałów naturalnych, bez użycia nawet jednego gwoździa. Głównym pożywieniem tej społeczności są kazuary, mączka z drzewa sagowego i dzikie świnie pekari. Jednemu z tubylców pokazałem kilka aplikacji na iPadzie, a w jego oczach widziałem szok i niedowierzanie. Patrzył na mnie jak na istotę z innej planety. Takie starcie cywilizacyjne było niezwykłym doświadczeniem, zarówno dla tubylców, jak i dla mnie.
Po dwóch dniach ruszyliśmy dalej. Na pożegnanie dostałem od gospodarzy grot włóczni znaleziony przez nich w dżungli, prawdopodobnie z czasów, kiedy jeszcze byli tam Holendrzy. Wyglądał na bardzo stary. W ramach rewanżu dałem im haczyki i żyłki na ryby. Wreszcie po kilku dniach dotarliśmy ponownie do morza, tam rozstałem się z towarzyszami podróży. Oni wrócili do Kaimana, ja natomiast musiałem dalej kombinować, jak dostać się do Timiki. Byłem zdany na siebie. Skończyło się na tym, że dokonałem abordażu na gigantyczny prom, który przepływał gdzieś na horyzoncie. W tej akcji pomógł mi jeden z rybaków, który szczęśliwym trafem znalazł się w pobliżu. Miał co prawda starą łódkę, jednak z wielkim silnikiem, który umożliwił pogoń za statkiem.
Pościg był czystym szaleństwem. Ogromne fale, a potem wiry silników prawie nas zatopiły. Uderzyliśmy burtą o prom, co spowodowało poważne uszkodzenie naszej łodzi. Akcja przypominała te z filmów o Bondzie. Tysiące ludzi na pokładzie dopingowały nas, abyśmy się nie poddawali. W końcu załoga spuściła nam niewielki mostek, ale jednostka cały czas płynęła na pełnych obrotach. Ryzyko było ogromne. Utrzymanie równowagi przy tak wielkich falach i dużej prędkości było nie lada wyczynem. Adrenalina buzowała. Wreszcie znalazłem się na pokładzie. Tłum Papuasów wiwatował, były pamiątkowe zdjęcia i uściski dłoni. Takie chwile pamięta się do końca życia.

 

PRZYJACIEL W BIEDZIE

Chłopiec ze slumsów Pomako bawi się z psem. Prawdziwe uczucie do zwierząt (i vice versa) nie ginie nawet w biedzie.

TOTALNA OCHRONA

Betel żuje większość ludzi dorosłych, a nawet dzieci. Dezynfekuje on przewód pokarmowy i działa pobudzająco, ale zęby ulegają trwałemu przebarwieniu.

WYGNANY, ALE NIE ZŁAMANY

Dumny rybak z plemienia Amungmne – to ono najbardziej dotkliwie odczuło przekleństwo złota znalezionego na terenach, z których Papuasi zostali wygnani.

 

WYGNANI NA BAGNA

 

Następnego dnia dotarłem do Timiki. Miałem kilka dni od losu, postanowiłem je dobrze wykorzystać. Dwa dni spędziłem w slumsach portu Pomako. To przerażające, a zarazem intrygujące miejsce. Kiedy tam się znalazłem, przypomniałem sobie słowa, które powiedział kiedyś Bill Gates: „Pamiętaj, że świat nie jest sprawiedliwy”. Slumsy w Pomako to bardzo niebezpieczne miejsce. Pełne pijanych i agresywnych Papuasów, którzy pochodzą głównie z eksterminowanych plemion Amungmne i Kamoro. Jednak gdy się zagłębić w genezę ich problemów, które doprowadziły do takiego stanu rzeczy, można zrozumieć, że ich wygląd i to, w jakich warunkach żyją, całkowicie odbiega od ich wielopokoleniowego trybu życia. Można wtedy przekonać się, kto tu naprawdę jest barbarzyńcą.
Sytuacja rdzennych mieszkańców Papui Zachodniej stała się beznadziejna, gdy ten rejon został przejęty przez Indonezyjczyków w latach sześćdziesiątych, kiedy to dyktator Suharto został prezydentem. Przejął władzę dzięki manipulacjom rządów zachodnich, w ramach rewanżu sprzedał za bezcen większość zasobów naturalnych Indonezji wielkim korporacjom, które podpisały lukratywne kontrakty na wydobycie różnych złóż na Papui i zaczęły pod ochroną wojsk legalnie grabić ten teren. Żołnierze wysiedlali plemiona Papuasów z rejonu górskiego. Wygnali ich na bagna położone niedaleko Timiki. W klimacie odmiennym od tego, w którym do tej pory mieszkali, tubylców zaczęły dziesiątkować choroby tropikalne, takie jak malaria, denga i inne. Tych, którzy stawiali opór przy wysiedlaniu, zabijano.
Rdzenni mieszkańcy pogodzili się ze swoim losem, nie widzieli szans na zmianę sytuacji. W pamięci szczególnie zapadły mi dzieci, które całymi gromadami chodziły bez jakiejkolwiek opieki. Ich wielkie oczy, w których można było zobaczyć strach pomieszany z dziecięcą ciekawością, na zawsze zostaną w moim sercu. Widziałem, jak się bawiły w warunkach i miejscach, które były przerażające. Biegały po pomostach zrobionych ze spróchniałych desek. Pomosty niekiedy miały po kilkaset metrów i ciągnęły się nad bagnami, w których było pełno krokodyli i ludzkich odchodów. Wysokie temperatury i wilgotność powodowały, że panował tam smród nie do wytrzymania. Co kawałek znajdowały się skupiska domów, które przypominały domy tylko z nazwy. W istocie były to zbutwiałe od wilgoci lepianki. Warunki koszmarne.
Co chwilę musieliśmy wraz z moim przewodnikiem uciekać na skuterze przed bandami pijanych mężczyzn, którzy biegiem zmierzali w naszą stronę i wymachiwali maczetami. Gdybyśmy zostali, konfrontacja byłaby nieunikniona. Ponieważ znałem historię tych ludzi, rozumiałem, że nie przepadają za białymi.

 

NATURA GÓRĄ

Matka z plemienia Mairasi karmi jedno z sześciorga swoich dzieci. Tamtejsi ludzie żyją bardzo prymitywnie, jednak w zgodzie z otaczającą ich naturą.

WĘDKOWANIE ZA CHIŃSKĄ ZUPKĘ

 

Po tych wydarzeniach wróciłem do miasta, gdzie udało mi się zorganizować przewodników, z którymi wyruszyłem na czterodniową wyprawę do wioski plemienia Kamoro. Motywem przewodnim było wędkowanie, którego jestem fanem. Właśnie ono spowodowało, że nabawiliśmy się kłopotów. Gdy ludzie z Kamoro dowiedzieli się, że łowimy na ich terenie, zaczęli stwarzać poważne problemy. Musieliśmy ich udobruchać tytoniem i kanistrem paliwa. Było niebezpiecznie, ale wyszliśmy z opresji.
Następnego dnia popłynęliśmy do wioski, aby spotkać się z szefem tego regionu. Przywitano nas życzliwie. Rozdaliśmy dzieciom podarunki, zupki chińskie, które są tam przysmakiem, coca-colę, papierosy, kolejny kanister paliwa. Kupiłem też od miejscowych cztery rzeźby. Ludzie z plemienia Kamoro nazywani są artystami z dżungli, ich rękodzieła są cenione na całym świecie. Po tej wizycie wszyscy byli zadowoleni. Uzyskaliśmy zgodę na wędkowanie. Miałem okazję powalczyć z papuaskimi potworami. To było wspaniałe uczucie, gdy potężne baramundi wyskakiwały wysoko nad wodę i próbowały wyszarpać sobie z pyska hak.
W końcu moja papuaska przygoda dobiegła końca. Wracam myślami do momentu, kiedy ją przygotowywałem w domu. Siedziałem w wygodnym fotelu przed komputerem. Pamiętam, że cała ta wyprawa wydawała się surrealistyczna, nielogiczna i niemożliwa w realizacji. Ale, jak powiedział Albert Einstein, „logika doprowadzi nas z punktu A do punktu B, natomiast wyobraźnia – wszędzie”.