Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2016-10-01

Artykuł opublikowany w numerze 10.2016 na stronie nr. 18.

Tekst: Piotr Chmieliński,

Jazda po Amazonce


Jest 3.30 nad ranem czasu środkowoamerykańskiego. Jadę w kierunku Chicago. I nawet tu, na autostradzie, Amazonka jest ciągle ze mną. Prowadzę ciężarówkę z przedmiotami z aukcji Amazon.com, a na naczepie jest wielki napis „AMAZON”. Niby to nie ma nic wspólnego z rzeką, ale dla mnie jest to niezwykle wymowne – zaczyna Dawid Andres jedną z opowieści do powstającej książki o wyprawie rowerowej po Amazonce, którą odbył z bratem, Hubertem Kisińskim.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Trasą, która wiodła od Pacyfiku do Atlantyku, przez andyjskie szczyty i tropikalną dżunglę, trzy państwa, trzy strefy czasowe oraz kilka rewirów szlaku narkotykowego, rowerzyści w sześć miesięcy pokonali ponad osiem tysięcy kilometrów. Jechali wzdłuż i płynęli po największej rzece świata.

 

 

SŁAWA PŁYNIE SZYBCIEJ

Mało kto w brazylijskim dorzeczu Amazonki nie słyszał o „chłopakach z rowerów”. Atrakcją dla miejscowych była wspólna fotografia z Polakami, nie mówiąc o możliwości zaoferowania im noclegu.

ROWEROMORFOZA

Przed zwodowaniem roweru amazońskiego trzeba było nieco zmienić tradycyjną konstrukcję.

NIE DEPTAĆ TRAWY

Pamiętaj, aby nie wjeżdżać w trawę. Rower to nie kosiarka. Gęsta roślinność przybrzeżna uniemożliwia pedałowanie i wkręca się w śrubę.


ROWER NA FALI


Być może Czytelnicy zatrzymali się w tym momencie i zastanawiają nad sformułowaniem „płynęli po rzece”, skoro wcześniej wspomniano, że podróż odbyła się na rowerach. Sam ze zdziwieniem i powątpiewaniem podszedłem do pomysłu Dawida, by część wyprawy odbyć drogą wodną na pojazdach przypominających katamarany, w których zamiast kół do ram rowerowych będą przymocowane płozy pontonowe. Wspierałem wiele różnych wypraw, ale ta zakrawała na szaleństwo. Amazonka to przecież nie Warta, na której były testowane prototypy. Obawiałem się, że nie sprawdzą się na ogromnej rzece i nie wytrzymają starcia z pierwszą większą falą.
– Zastanawiałem się, dlaczego tak ciągle się dopytujesz, czy rower na pewno wytrzyma na wodach Amazonki – wspomina Dawid. – Myślałem sobie, że po prostu będę pedałował i płynął. Wielkie rzeczy! A potem zrozumiałem, skąd twoje pytania. Nie wyobrażałem sobie takich fal i sztormów na rzece!
Rowery wytrzymały, choć Hubert, który w trakcie wyprawy zyskał miano brylantowej rączki, miał sporo pracy przy ich naprawianiu i wzmacnianiu. I to właśnie te specyficzne pojazdy, zwane rowerami amazońskimi, zdecydowały o niezwykłym charakterze ekspedycji.
Dla pochodzącego z Gorzowa Wielkopolskiego 41-letniego Dawida Andresa podróżowanie to esencja życia. Najpierw poznawał świat wraz z bohaterami ulubionych książek, potem pływając statkami, a odkąd zamieszkał w USA – jeżdżąc ciężarówkami. Aż wreszcie przyszedł moment na zrealizowanie własnej wyprawy, takiej, o jakiej do tej pory tylko czytał i marzył – przeżycie wielkiej przygody na Amazonce.
Po przeanalizowaniu kosztów uznał, że najtaniej będzie podróżować rowerem. Niezbędny był pojazd, który umożliwia jazdę po drogach lądowych (zwłaszcza w górnej części Amazonki, gdzie toczy ona rwący nurt przez Andy) oraz płynięcie po wodzie. I tak powstał opisany wcześniej rower amazoński. A ściślej – dwa rowery.
Ten drugi przypadł w udziale młodszemu o osiem lat bratu Dawida, Hubertowi. – O wyborze Huberta zdecydowały jego ponadprzeciętne zdolności znajdowania sensownego rozwiązania w sytuacjach bez wyjścia. Potrzebuje pięciu minut, żeby naprawić rzecz, którą widzi pierwszy raz w życiu – żartował Dawid, opowiadając o rekrutacji uczestników ekspedycji. Poza smykałką do mechaniki niezwykle cenne okazały się również inne umiejętności młodszego brata, jak gotowanie, czy te nabyte w dżungli, na przykład posługiwanie się maczetą.
Przede wszystkim jednak zaproszenie w podróż po Amazonce było dla Huberta zbawienną ofertą pomocy w poskładaniu swojego życia na nowo, odbiciu się od dna, na które spadł przez narkotyki i dopalacze. Teraz tylko od niego miało zależeć, jak wykorzysta czas z dala od dawnych znajomych, w nowym otoczeniu, w zetknięciu z nowymi wyzwaniami, i jakie wnioski wyciągnie z tej amazońskiej terapii.
 

WSTRZĄŚNIĘCI I ZMIESZANI


Początek września 2015 roku. Krótka kąpiel w oceanie i w drogę! Jazda na rowerach, nawet ciężko obładowanych dobytkiem, to czysta przyjemność. „Serce roście, patrząc na te czasy”, jak powiedziałby Kochanowski – za plecami bezmiar oceanu, z przodu bezmiar gór pięknie zarysowujących się na tle błękitnego nieba. Oczy chłoną te widoki z zachwytem. Ale wkrótce płaska droga zaczyna piąć się w górę i już tak lekko nie jest.
Bagaże zaczynają ciążyć coraz bardziej. Wkrótce bracia solidnie je odchudzą, bo dźwigać dodatkowe kilogramy na wysokość 4 000 m n.p.m. nie sposób, zwłaszcza gdy dają się we znaki choroba wysokościowa i zmęczenie. Dolegliwości związane z brakiem tlenu czy przenikliwe zimno nie powstrzymały jednak podróżników przed kąpielą w lodowatej wodzie jeziorka Ticlla Cocha, gdzie znajduje się stałe źródło Amazonki. Tym symbolicznym chrztem, podekscytowani i wzruszeni, rozpoczęli swoją przygodę.
Jechali, gdy się dało, pchali rowery z jednego szczytu Andów na drugi, trzeci, piąty... aż przestali je w końcu liczyć, i dotarli do tego ostatniego, skąd rozciągał się już widok na soczyście zieloną dżunglę amazońską. Stąd odbył się zjazd i początek etapu wodnego wyprawy.
To był przełomowy moment. Pierwsze wodowanie rowerów amazońskich. Pierwsze metry przepedałowane na rzece.
I pierwsze modyfikacje konstrukcji, tak by możliwe było ruszenie na pełną wodę. A potem... pełna sielanka.
– Odbijamy od brzegu, wpływamy na główny nurt rzeki. Patrzę na Dawida, Dawid patrzy na mnie. Coś nie gra! Nie pedałujemy, a płyniemy! – Hubert relacjonuje swoje pierwsze chwile na wodzie. Po trudach jazdy w górach podróż rzeką okazała się całkowitym relaksem. Woda niosła, a rowerzyści całymi dniami wylegiwali się na deskach, które grały rolę pokładów na ich rowerokatamaranach. Drzemali, słuchali muzyki, uczyli się hiszpańskiego, posilali się i marzyli.
Ze stanu błogiego lenistwa wyrwał ich ogromny wir. Najpierw zaczęło kręcić Hubertem. Kiedy po czwartym okrążeniu wyrzuciło go na spokojną wodę, w epicentrum żywiołu znalazł się Dawid. Zasysany przez głęboki lej, nie był w stanie wyrwać się z matni. Pomyślał, że liczyć już może tylko na cud. I cud się stał – nagle wir ustał, a woda podeszła do góry, wypychając skołowanego rowerzystę na powierzchnię.
Wielkie fale na rzece pojawiły się kilka kilometrów przed Iquitos. Powstały w efekcie silnego trzęsienia ziemi. Dla rowerzystów była to krótka rozgrzewka przed prawdziwie wzburzoną Amazonką.

 

GDZIE TEN POCZĄTEK?

Chcąc płynąć od początku, trzeba udać się do ukrytych w niedostępnym terenie źródeł (jeziorko Ticlla Cocha) między Arequipą a Cuzco i spośród tysiąca dopływów odnaleźć właściwą rzekę.

SZPRYCHY POD KOŁDRĄ

Łóżka w motelu były tak krótkie, że wygodnie mogły leżeć w nich tylko rowery.

PANTA REI

Wiele tysięcy kilometrów największej rzeki świata to najlepszy sposób na transport ludzi i towarów w Ameryce Południowej.


 

OPOWIEŚĆ WIGILIJNA


Wieść o dwóch Polakach, którzy podróżują dziwnymi pojazdami po rzece, niosła się szybko w dorzeczu Amazonki, docierając przed nimi do kolejnych miejscowości. Ilekroć rozmawiałem z Dawidem i Hubertem na trasie ich podróży, zawsze słyszałem opowieści o wspaniałych ludziach, których spotykali na swojej drodze. Uknuli wręcz teorię o posiadanym skanerze, za pomocą którego wychwytują przyjaznych im mieszkańców odwiedzanych wiosek, miasteczek i miast. A to ktoś zaoferował nocleg, a to podarował jedzenie, a to pokazał ciekawe miejsca.
Nawet w najbiedniejszych rejonach Peru tubylcy dzielili się posiłkiem z gringos. Gromadzili się przy ich namiocie, obserwowali z zaciekawieniem każdy krok i czynność. Cieszyli się, kiedy roześmiani biali grali z nimi w piłkę nożną albo częstowali ich dzieci frytkami z juki, które Hubert smażył przez pół nocy.
Kiedy w Tabatinga, na pograniczu trzech państw, poprosili o miejsce na nocleg na przycumowanej do brzegu barce, od razu poczuli, że trafili w niezwykłe miejsce i do niezwykłych ludzi. Od pierwszych chwil rozmowy obie strony miały ciekawe wrażenie, że doskonale się znają, choć dopiero co się spotkały. Może to taki bożonarodzeniowy prezent od losu dla Dawida i Huberta, bo akurat nastały święta.
Barka i jej mieszkańcy: Marta, Jorge, córka Marty Nicole i jej chłopak Jesus Fabian stali się dla braci namiastką ich domów i rodzin, za którymi tęsknota w ten świąteczny czas była bardziej intensywna. Zgodnie z miejscową tradycją była kolacja, szampan i fajerwerki oraz, według polskiej tradycji, opłatek przywieziony przez braci i chwila zadumy oraz wzruszenia przy dzieleniu się nim.


 

POD WPŁYWEM RZEKI


Dorzecze Amazonki pomiędzy Tefé a Manaus cieszy się złą sławą rejonu kontrolowanego przez handlarzy narkotyków, przemytników i bandytów. By przygotować się na spotkanie z piratami, Dawid i Hubert ograniczyli swój bagaż do minimum. Poza GPS-em, małym aparatem i kilkoma osobistymi drobiazgami większość dobytku wysłali do Manaus za pośrednictwem spotkanego Polaka.
Przez kilka dni płynęli w napięciu, aż wreszcie na horyzoncie pojawiła się piękna duża łódź. Szybko podpłynęła do rowerów, a przed Dawidem i Hubertem stanęło pięciu kolorowo ubranych piratów. Dzięki taktyce zalewania przeciwnika potokiem słów stosowanej przez Dawida, zarówno z tego, jak i kolejnych dwóch spotkań z amazońskimi gangsterami, braciom udało się wyjść cało. Okazuje się, że czasem gadulstwo popłaca.
„Fale wielkie na dwa metry cofają nas. Od dwóch godzin jesteśmy ciągle w tym samym miejscu. I nie widzę Huberta” – pisał Dawid wkrótce po opuszczeniu Manaus. Im bliżej Atlantyku, tym częściej na wodach ogromnej już Amazonki pojawiają się sztormy. Zdani na łaskę i niełaskę żywiołu, bracia toczyli walkę z silnym wiatrem, kaskadami wody lejącej się z nieba, a przede wszystkim rozszalałą rzeką szarpiącą rowerami bez litości.
Katastrofa nastąpiła nieopodal Santarém – rower Huberta rozpadł się, uderzony przez falę. Co dalej? To był właśnie ten moment, kiedy młodszy z braci, walczący z uzależnieniem, próbujący posklejać swoje życie, pokazał nową siłę i niezłomność. Natychmiast zabrał się do naprawiania i umacniania rowerów, przekonany o tym, że nic nie powstrzyma ich przed osiągnięciem celu.
Po przepłynięciu budzącego zachwyt systemu kanałów, jakie tworzy Amazonka pomiędzy Gurupá a Breves, bracia po dalszej walce z falami, wiatrami i sztormami, dotarli do miejscowości Oeiras do Pará. Stąd drogą lądową zdecydowali się przejechać do Belém, a potem dalej aż do Atlantyku. Droga, jak się okazało, widniała jedynie na mapie Google. W efekcie i w wielkim skrócie Dawid i Hubert zafundowali sobie szkołę przetrwania w postaci wędrówki z rowerami przez gęstą dżunglę. I to dwukrotnej, bo mała pomyłka odnośnie do kierunku kosztowała ich powtórną przeprawą przez dziki tropikalny las.
4 marca 2016 roku Dawid i Hubert zanurzyli się w ciepłej wodzie Atlantyku. Wreszcie u celu! Pół roku temu woda w Pacyfiku była chłodniejsza, zlodowaciała w jeziorze źródłowym Amazonki Ticlla Cocha. Tu jest ciepła, łagodnie kojąca, zwiastująca kres podróży. A więc udało się! Pierwsza w historii podróż rowerem wzdłuż i po Amazonce stała się faktem.

 

NIE PCHAJ RZEKI, SAMA PŁYNIE

Marzenie zmęczonego rowerzysty? Zsiąść z roweru, położyć się obok i jechać przy tym dalej.

;">

 

WYCZYN ROKU
Hubert Kisiński i Dawid Andres z Kolosem za rok 2015.