Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2016-10-01

Artykuł opublikowany w numerze 10.2016 na stronie nr. 34.

Tekst i zdjęcia: Tomasz Owsiany,

Kogel-mogel dla każdego


Legendarna Kartagina leży raptem trzy godziny drogi od Warszawy. Podobnie jak cała Tunezja, z jej bogactwem historii, splotami kultur i kojącymi krajobrazami w tonacji kogla-mogla. Kraj liberalny i postępowy, który odgrodził się murem od libijskich sąsiadów i walczy o powrót turystów. Co jednak na nich czeka przy głównych szlakach: naturalna autentyczność czy autentyczna sztuczność?

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

U progu tunezyjskiego lata łany zbóż falują w kilkubarwnym pejzażu. Z gniazd na przydrożnych słupach bociany przyglądają się pierwszym żniwom i stadom owiec. W swoich płowych ramach krajobraz zmienia się wielokrotnie i stepowieje im dalej od północnego wybrzeża. Łysieją zbocza gór. Rzedną eukaliptusy i tamaryszki, a drzewa oliwne rosną w coraz luźniejszych gajach, nadrabiając braki wody rozpiętością korzeni. Miasteczka wtapiają się w okolicę. Z ich sylwetek zawsze wybija się wieża minaretu. To był zalążek. Jeśli ktoś na pustkowiu stawiał meczet, zakładał nowe miasto. Wiele domów ogradzają żywopłoty z opuncji, zasieki nie do sforsowania! Jej smaczne, purpurowe buławy nazywa się królem owoców – są bardzo zdrowe i same się uprawiają.
Na ulicach lokalny koloryt miesza się z użytkową nowoczesnością. Na pakach furgonetek piętrzą się melony i arbuzy, w skrzynkach – morele i zielone migdały. Krowi łeb wisi na haku przed masarnią, z dosłownością, którą u nas wypiera się za mury zakładów mięsnych. W kawiarniach mężczyźni popijają herbatę i pociągają fajkę wodną. Spędzają czas na grach i gawędach, choć coraz częściej tkwią z nosem w telefonie. Obok zwykłych wałkoni wysiadują też majstrowie, którzy przy stoliku czekają na zlecenie. W okolicy wiadomo, że elektryk będzie czekał tu, a hydraulik tam. Sporo można się dowiedzieć, gdy obserwuje się życie z okna autokaru i podpytuje obeznanego przewodnika. A droga na południe, do piaszczystego królestwa Berberów, jest długa...

 

OWCE PRZEZ MANOWCE

Pasterze pędzący owce i kozy są na stałe wpisani w krajobraz Tunezji stepowej. Zwierzęta znajdą coś do wyskubania nawet na piaszczystym półpustkowiu.

;">

 

TROGLODYCI NA POKAZ

Jamkowate wejścia do pomieszczeń gospodarczych w pokazowym domu Troglodytów (z lewej). Kobieta rozpala ogień w glinianym piecu, zwanym tabouna (poniżej). Wszystko dla turystów.


ŻYCIE W KAMIENIU


W rejonie Matmaty górzysty teren kryje etnograficzny skarb. Siedemset domostw wydrążonych w powierzchni skał, które po dziś dzień zamieszkuje pół tysiąca berberyjskich rodzin. Zwykło się nazywać ich Troglodytami, dosłownie „ludźmi z jaskiń”. Z góry centralne podwórza gospodarstw przypominałyby głębokie ślady olbrzyma. Pomieszczenia są wykute na dwóch poziomach we wszystkich ścianach. Zaoblone wejścia przywodzą na myśl kryjówki baśniowych istot. Być może widział je oczyma wyobraźni George Lucas, który w tej okolicy nakręcił kilka części „Gwiezdnych wojen”.
Skalne domy były rodzajem fortyfikacji, dzisiaj chronią najwyżej przed skwarem. Wewnątrz skromne, ale schludne. Wyposażone całkiem współcześnie – w jednym z pomieszczeń stoi agregat i telewizor. Zapasy wody uzupełnia deszczówka spływająca kamienną rynną do przydomowej studzienki. Gospodarze częstują herbatą, oliwą i aromatycznym miodem, w którym można zanurzyć kawałki płaskiego chleba. Piecze się go na ściankach glinianego pieca tabouna. Tak, można by tu pomieszkać!
W górskiej oazie Szabika nieopodal granicy z Algierią geologom muszą świecić oczy na widok falujących wałów skalnej materii. Tworzą one ściany głębokiego wąwozu, w którym turkusowa woda spływa do niecek. Osadowe fałdy pełne są muszli, skamielin i sinych krzemieni. Zielone czupryny daktylowców wystają zza załomów i odprowadzają strumień aż do podnóża szczytów. Zejścia do wąwozu strzeże natomiast ucho igielne. Na dodatek spełnia życzenie każdego, kto się przez nie przeciśnie. A jeśli się nie uda? Pozostają wspaniałe widoki pustkowia oraz mury osady założonej jeszcze w czasach rzymskich. Tętniło w niej życie aż do 1969 roku, kiedy to zniszczyła ją potężna powódź. Ot, ironia losu na skraju pustyni.
 

WIAGRA NIE ZAGRA


Matmata, Szabika i inne cenne zakątki kraju stały się jednak częścią turystycznej arterii. Obrastają cepeliadą. Przewodnik w oazie nawet nie stara się maskować znużenia. Deklamuje informacje w trudnym języku, którego się ambitnie poduczył. Wielu pytań jednak nie rozumie. Prowadzi ścieżką wyślizganą tysiącami podeszew, żeby zatoczyć pętlę i wrócić do kawiarni, przy której wymalowano po polsku: „Grubasy prosimy do nas” i „Wiagra dobrze zagra”. A wszystkiemu ze skarpy przygląda się kilkumetrowa kamienna owca berberyjska na żeliwnym zbrojeniu. W końcu oaza to atrakcja i trzeba ją ulepszać.
Przed pokazowym domem Troglodytów staruszka wynosi pęk chrustu i rozpala w piecu. Wraz z młodą towarzyszką (wnuczką?) wystawia poczęstunek na podwórzu. Taka praca. Dziewczyna patrzy wzrokiem znudzonej ekspedientki. Trudno o entuzjazm. Jedyne, co wyłapuje z obcej mowy, to „troglodyta” i rubaszne śmiechy. Czeka więc, aż ktoś przebierze się w berberyjską suknię i zapozuje do zdjęcia przy aplauzie reszty. I tak z każdym autokarem.
Próbuję dowiedzieć się czegoś od staruszki. Kobieta gestem ręki zaprasza do wnęki w skalnej ścianie, siada przy kamiennym żarnie i mechanicznie zaczyna demonstrację. Dopiero po dłuższej chwili widzi, że chcę po prostu porozmawiać. Ledwie mówi po francusku, ale przyznaje, że na koniec dnia wracają do Nowej Matmaty. „Wnuczka” upiera się jednak, że mieszkają tu na stałe. W końcu pozory autentyczności to ich główny towar.

 

MASZ CHŁOPIE PLACEK!

Pyszny berbreryjski chleb powstaje tradycyjnie z dobrze wyrobionego ciasta, pieczonego w gorącym popiele – tutaj w wariancie restauracyjnym.

SŁONY SURREALIZM

Słone jezioro Szatt al-Dżarid. Falujące solanką i skrzące się krystalicznym nalotem. Inne w słońcu, inne pod płaszczem chmur. Raz rdzawe, raz ugrowe. Zawsze nieco surrealistyczne.

TO NIE PRZELEWKI

Trzy konstrukcje przelewające wodę przez piętrowe progi studzą wody termalne i nawadniają pobliskie gaje palmowe. W tle miasteczko Zaouia.


 

JEDYNA SŁUSZNA ŁÓDKA


„Uwaga na wielbłądy!” ostrzegają znaki wzdłuż drogi do Tauzar. Rzeczywiście sporo tu stad drepczących malowniczo wśród suchorośli i faktycznie czasem decydują się dać susa przez asfalt. Potem jednak życie wokół szosy zamiera, a po obu stronach ukazuje się niezwykła kraina: Szatt al-Dżarid, wielkie słone jezioro. Ponad pięć tysięcy kilometrów kwadratowych, zmieniających barwy w zależności od składu chemicznego.
O tej porze roku jezioro wysycha, a pod stopami chrzęści chropowaty meszek. Wiatr marszczy powierzchnię ostatnich solankowych oczek, otoczonych krystalicznymi szybkami. Gdzie nie spojrzeć, tam surowa pustka. Pod narzutą z mlecznoszarawych chmur rdzawa równina wygląda jak powierzchnia obcej planety. W pogodne dni upał sprowadza jednak na ziemię, a Szatt al-Dżarid zmienia się w bezkresną mineralną patelnię. Wówczas można tu doświadczyć zjawiska fatamorgany, a kto wie, może nawet ujrzeć w rozedrganym powietrzu maszyny Imperium Gwiezdnego?
Logo biura podróży na lichym szałasie na pewno się nie przywidziało. Jak i to, że autokar zatrzymuje się w jedynym słusznym miejscu, przy łódce z łopoczącą flagą Tunezji. Trzeba przypomnieć, że to jezioro, i dać coś do roboty, bo sam cud natury nie wystarczy. Więc turyści gramolą się do kadłuba i robią zdjęcia. W ten sposób nawet tę wielką przestrzeń zamieniono w produkt. To słowo klucz, którego używa towarzyszący nam przedstawiciel izby turystycznej. Nawet gdy mowa o samotnej włóczędze po pasterskiej prowincji. To też byłby produkt, dobry produkt dla mnie.
 

ŚWIĄTYNIA STUDZENIA


Między miasteczkami Bechri i Zaouia, wśród saharyjskich piasków, wyrasta żelbetowy blok. Podniszczony, pełen zacieków i wysoleń. Jest to pomysłowa stacja studzenia wód geotermalnych. Gdy w latach 70. okazało się, że zasoby ze studni artezyjskich nie wystarczą już do nawadniania gajów daktylowego zagłębia Kibili, postanowiono wykorzystać do irygacji gorące wody głębinowe i opracowano system chłodzenia. Prosty w gruncie rzeczy.
Główny blok składa się z dwóch przeciwległych ścian i sklepienia. Parująca woda pompowana na górę spływa kaskadami i trafia na warstwy drewnianych żerdzi, które rozbijają strugi na krople. Wiatr wpadający z otwartych boków przyspiesza uwalnianie ciepła, wewnątrz buchają kłęby letniej pary. Zewnętrzne konstrukcje przypominające spłaszczone piramidy Majów odpowiadają za drugi etap chłodzenia. Podstudzona woda spływa kanałami na ich szczyt i rozlewa się na boki. Pokonuje kolejne progi i ulega dalszemu schłodzeniu jak herbata przelewana ze szklanki do szklanki. Zmieszana z wodą z chłodnych źródeł trafia do kanałów irygacyjnych i płynie dalej w stronę gajów palmowych.
Okoliczni mieszkańcy wykorzystują to miejsce jako łaźnię turecką, hammam, oraz polową pralnię. Dla turystów to z kolei znakomity punkt widokowy. Nie zagląda ich tu zbyt wielu i może dzięki temu nie zaczęto jeszcze niczego sprzedawać. To miejsce jest niemal zaginioną świątynią.

 

SPA POD BLOKIEM

U podstawy bloku chłodzącego okoliczni mieszkańcy urządzają czasem łaźnię i kąpią się we wciąż ciepłych wodach geotermalnych.

WINA I ŚPIEW MUEZZINA

Choć statystycznie 80 procent Tunezyjczyków potępia picie alkoholu, wewnętrzny rynek winiarski ma się bardzo dobrze. Pierwsze winnice powstały w Tunezji w czasach kartagińskich.

TAK SIĘ SKŁADA

W porcie rybackim w Al-Mahdijja rybak Mondhir składa z synem sieci po nocnym połowie. Coraz rzadziej znajduje w nich duże sztuki.


 

PIERWSZY RAZ RYBAKA


Rankiem w mieście Al-Mahdijja jest akurat szaro i pada, więc turyści nie wystawiają nosa z hoteli. Na targu rybnym nieopodal portu też pustawo. Ktoś podjechał rowerem po filet z rekina. Stoją misy krewetek i małży, a na desce leży rozdziawiony łeb strzępiela. Pełno kształtów i kolorów. W skrzynkach w zwartym szyku rozmaite ryby: pagrusy i morlesze, kurki i dorady. – Ustawione jak żołnierze! – żartuje sprzedawca.
Pusto jest też na portowym nadbrzeżu. Wśród łódek i kutrów krząta się tylko dwóch rybaków, jeden z synem. Mężczyzna ma na imię Mondhir. Mówi, że dużo gorzej mu się wiedzie z powodu przemysłowych kutrów.
– Łowią bezprawnie w wodach przybrzeżnych. Z Algierii, Libii, Malty, Włoch... chyba z całego Śródziemnomorza! – wyjaśnia i przeprasza za swój francuski. Uczył się go dwadzieścia lat temu, a teraz rzadko używa. Mimo to radzi sobie dobrze. – Spójrz. – Wyciąga rybę wielkości dłoni. – To jest kielec. Powinien mierzyć przynajmniej trzydzieści centymetrów. A ta – wykłada kolejną – powinna dochodzić do dwudziestu kilo. Ma ze dwa.
Mondhir narzeka też na smak ryb. Ponoć już nie taki sam, odkąd powstały rybie fermy. Zębacze, zwane po francusku wilkami morskimi, i inne ryby żerujące przy dnie, zaczęły żywić się karmą opadającą z hodowlanych kojców, przez co tracą na walorach. Ryby są odbierane przez furgonetki. Kupcy płacą dziś więcej za kilogram, bo coraz o nie trudniej. Niby wychodzi na to samo, ale Mondhir wolałby, żeby było po staremu. Mimo to dużo się uśmiecha, a w końcu żegna serdecznie i dodaje: – Dziękuję za rozmowę! Pierwszy raz ktoś z turystów zainteresował się tym, co robię!
 

BYŁA SOBIE TURYSTYKA


Rozrost potężnych hoteli przyciąga coraz więcej ludzi, których coraz mniej interesuje. Kurortowy mikrokosmos, gdzie zamiast śpiewu muezzina rozlega się karaoke nad basenem, dla wielu z nich staje się całym światem. W all inclusive zawarto wszystko, czego potrzeba do solidnego, konsumpcyjnego wypoczynku. Przy jego obsłudze pracują tysiące osób, tyle że w ten sposób kapitał kumuluje się w jednym miejscu, a drobni handlarze i właściciele knajpek rozsianych w mieście tracą. Jak wszyscy spoza wielkogabarytowej machiny. Teraz jednak i ona ledwie zipie, a sytuacja robi się fatalna.
Tumult Arabskiej Wiosny i bieżące napięcia kulturowo-polityczne podcięły gałąź, a zamachy w Tunisie i nadmorskiej Susie wbiły gwóźdź do trumny. W ciągu ostatnich pięciu lat liczba turystów w Tunezji spadła o jedną trzecią. Ubyło blisko osiemdziesiąt procent gości z Europy. Branża turystyczna wytwarzająca siedem procent krajowego PKB, zatrudniająca bezpośrednio pół miliona ludzi, dostała zawału. Dlatego przywrócenie poczucia bezpieczeństwa stało się dla władz celem numer jeden.
Mur na granicy z Libią to okruch w całym przedsięwzięciu. W bezpieczeństwo zainwestowano dwadzieścia procent budżetu państwa. Wprowadzono wiele niewidocznych procedur i rozmieszczono widoczne, uzbrojone patrole. Na ulicach nie czuć jednak napięcia. W kompleksach hotelowych zamontowano wykrywacze metali i zwiększono czujność. Samotny turysta meldujący się na jedną noc bez większego bagażu zostanie automatycznie zgłoszony policji jako podejrzany.
Z własnej inicjatywy ośrodki rozmieszczają dyskretne patrole i szkolą psy. W myśl zasady „ochrona przede wszystkim” przymyka się oko na nielegalne wały oddzielające hotelowe plaże, a za sojuszników bierze przemytników paliwa szmuglowanego z Libii. To oni dostarczają tanią benzynę do poczciwych stacyjek z kolorowymi galonami, które widuje się przy szosach. Władza przyzwala na kontrabandę w zamian za informacje o podejrzanych ruchach przy granicy. Co prawda standardy bezpieczeństwa wdraża się nierównomiernie, a drobne hotele i rodzinne biznesy są pomijane. Zazwyczaj oficjele zachowawczo odradzają samotną włóczęgę po prowincji. W tym roku jednak to w Europie dzieją się okropności, z Tunezji wszyscy wrócili cało.
 

WINNE KLISZE


Urokliwa winnica Neferis założona w 1881 roku leży w gubernatorstwie Grombalia u nasady półwyspu Al-Watan al-Kibli. Pod okiem młodej pasjonatki winiarstwa powstaje w niej wiele znakomitych trunków. W starannie wypalanych beczkach dojrzewa też wyjątkowy Cuvée Magnifique. Wyjątkowy, bo kryjący intensywny smak winogron podsuszanych trudną techniką appassimento. Dzięki niej każda kropla uwalnia w kieliszku wspaniały bukiet. I to często w kieliszku samych Tunezyjczyków.
Ale zaraz, jak to?! A religia? A zakazy? No właśnie. Już od lat 60., epoki wielkiego reformatora Habiba Burgiby, Tunezja przoduje w rozluźnianiu norm obyczajowych i uchodzi za ostoję tolerancji w regionie. Kobiety w wielu dziedzinach prawa są równe mężczyznom. Mają dostęp do darmowej antykoncepcji i legalnej aborcji. Wieża kościelna potrafi tu stać szpica w szpicę z minaretem, a hidżab noszony (dobrowolnie) do pary z dżinsami nikogo już nie dziwi. Zgrzytamy zębami, kiedy na hasło „Europa Wschodnia” pytają nas o biedę, cyrylicę i czapki uszanki, ale sami sięgamy po wór stereotypów z naszywką „państwo arabskie”.
Tymczasem każda klisza oddala od prawdziwości i zrozumienia. Kliszą zaś jest też to, że każdy turysta musi zobaczyć te same miejsca i musi kupić skórę barana w siedmiu językach. Nie musi. Czasem wolałby po prostu poczuć ducha miejsca. Dostać mniej atrakcji, a więcej Tunezji w Tunezji.