Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2016-10-01

Artykuł opublikowany w numerze 10.2016 na stronie nr. 50.

„Przyjeżdżasz na dwa dni – zostajesz na tydzień. Przyjeżdżasz na tydzień – zostajesz całe życie. San Cristóbal jest jak magnes, jak trójkąt bermudzki, jak czarna dziura” – ostrzegała mnie przed pierwszą wizytą Monika, Polka, która mieszka tam od sześciu lat. To miejsce czaruje od pierwszego wejrzenia.

W 2010 roku San Cristóbal de las Casas zostało ogłoszone „najbardziej magicznym miasteczkiem Meksyku” spośród 83 pueblos mágicos... Tak obfita lista „magiczności” miała pokazać piękno całego kraju, a w nim nie tylko słońce i plażę. Leżące na południu Meksyku, w sercu stanu Chiapas, San Cristóbal de las Casas już na pierwszy rzut oka zachwyca kolorami, niską, najwyżej dwupiętrową zabudową oraz górskim położeniem. To jednak nie wszystko, za co kocham to miejsce, do którego od czterech lat uciekam na jesień i zimę.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

PRAWDZIWYCH CYGANÓW JUŻ NIE MA?

San Cristóbal to przystań muzyków z całego świata. Węgierska grupa Szkojani Charlatans gra muzykę cygańską i koncertowała tu ubiegłej wiosny.

W SAMO POŁUDNIE

Restauracyjki przy Real de Guadalupe to najlepsze miejsce na kawę lub wino. Pod warunkiem, że oferują cień. Zwróćcie uwagę, jak niewiele jest go na ulicy.

VIVA SAN CRISTÓBAL

Aby zobaczyć taki widok, najlepiej wspiąć się do jednego z kościołów – Guadalupe lub Del Cerrito – położonych na wzgórzach w centrum. Kolorowe chorągiewki powieszono z okazji fiesty ku czci św. Krzysztofa Męczennika, patrona miasteczka.

 

W STANIE JEDENASTU PLEMION

 

Św. Krzysztof z nazwy miasteczka jest patronem kierowców i podróżników. Tych ostatnich w San Cristóbal nie brakuje. – Docierają tutaj osoby, które są naprawdę ciekawe Meksyku – mówi mi Jorge, właściciel jednego z hosteli w miasteczku. – San Cristóbal nie kusi plażami ani turkusowym morzem, lecz przyciąga przede wszystkim kulturą: tą, którą można znaleźć na naszych uliczkach, ale także na przedmieściach oraz w okolicznych indiańskich wioskach.
Mój znajomy Mauricio poszedł pewnego dnia do fryzjera. Fryzjer stacjonuje w małej budce na targu, między stoiskiem z leczniczymi ziołami i magicznymi świecami a starszymi Indiankami sprzedającymi żywe kurczaki oraz indyki. Mauricio wrócił ogolony „na zero”. – Co się stało? – zaśmiałam się. – Nie dogadałem się z fryzjerem – odparł. Wprawdzie zarówno Mauricio, jak i fryzjer są Meksykanami, tyle że fryzjer po hiszpańsku praktycznie nie mówił. Rozumiał tsotsil, jeden z popularniejszych języków majańskich. Bo rdzennymi językami mówi przecież aż jedna trzecia mieszkańców San Cristóbal de las Casas.
Chiapas jest jednym z meksykańskich stanów o największym procencie ludności rdzennej. Z 33 plemion Majów żyjących na terenie Meksyku, Gwatemali, Belize i Hondurasu, w stanie Chiapas, w którym leży San Cristóbal, żyje ich 11. Część do połowy XX wieku przetrwała niemalże bez kontaktu ze światem. Słowa „las Casas” z nazwy miejscowości są upamiętnieniem hiszpańskiego duchownego nazwiskiem Bartolomé de las Casas, który został zapamiętany jako obrońca Indian.
W gęstym lesie równikowym żyli na przykład Lakandoni, których fotografowała Trudi Blom – szwajcarska dziennikarka i antropolog. Wraz z mężem Fransem poświęcili swoje życie pomocy Indianom oraz badaniom nad ich kulturą. W ich domu Casa Na Bolom – położonym w dawnym klasztorze – przy jednym stole zasiadali meksykańscy politycy, uznani artyści oraz... Indianie. Mimo że Frans i Trudi już nie żyją, to punktualnie o 19.00 te kolacje odbywają się do dziś. Za dnia można zwiedzić znajdujące się tam muzeum i dowiedzieć się więcej o majańskiej kulturze.

 

FOLKLOREM HAFTOWANE

Na targu rękodzieła przy kościele Santo Domingo obowiązuje podstawowa zasada: ma być wzorzyście i kolorowo.

 

PAMIĄTKI OD ZAPATYSTÓW

 

Życie współczesnych Majów najlepiej jednak obserwować w praktyce. W tym celu podróżnicy udają się zazwyczaj do San Juan Chamula albo do Zinacantánu – indiańskich wiosek położonych nieopodal San Cristóbal. W pamięć zapada niezwykły kościół w Chamuli, w którym nie odbywają się już katolickie msze, Indianie zaś odprawiają tam swoje własne rytuały z wykorzystaniem coca-coli, jajek oraz kurczaków. Podczas wizyty w Chamuli nie można zapomnieć o zakupie poxu. To tradycyjny alkoholowy trunek wyrabiany z kukurydzy i trzciny cukrowej. Dostaniemy go w różnych smakach (uwielbiam yerba buena!). Można dostrzec go także podczas „kościelnych” rytuałów w Chamuli.
Chamula i Zinacantán są też świetnymi miejscami, gdzie można kupić rękodzieła. Nigdzie indziej w Meksyku nie znajdziemy tylu pięknych haftowanych bluzek, kamizelek, poncz czy kurteczek. No może jedynie na bazarze przy pięknym kościele Santo Domingo w San Cristóbal. – Gdy ktoś mnie pyta, jaka jest największa atrakcja turystyczna tego miasta, to odpowiadam, że targ i bazar rękodzieła – podkreśla Jorge i dodaje, że takiego targowiska nie widział w całym Meksyku. Feeria owocowych i warzywnych kolorów, zapach kwiatów, świece ze Świętą Śmiercią i Maryjką z Gwadelupy, tanie papierosy Maria & Juana za 10 pesos z listkiem marihuany na pudełku, DVD z najnowszym „Spidermanem”, a gdzieś pośrodku tego wszystkiego – knajpki z najlepszymi w całym mieście tacosami, kurczakiem w czekoladowym sosie mole oraz smażoną rybą.
– Będziesz mieszkać w San Cristóbal? Nie bierz ze sobą żadnych ciuchów. Jak na ciebie patrzę, to od stóp do głów odnajdziesz się na tamtejszym targu z rękodziełem – powiedział mi przed moim pierwszym przyjazdem do Meksyku znajomy Elvis. Z tym „od stóp do głów” to trochę przesadził – ale rzeczywiście mercado de artesaña jest zarówno ucztą dla oczu, jak i dla portfela (tanio!).
Część podróżników poszukuje tutaj suwenirów w sklepikach z pamiątkami produkowanymi przez indiańskie spółdzielnie albo przez zapatystów. Buntujący się przeciw niesprawiedliwości społecznej zapatyści, którzy zbrojnie powstali w 1994 roku, obecnie skupiają się na pokojowej działalności, budując swoje autonomiczne wioski, zwane caracol. Sukces medialny, jaki osiągnęło powstanie zapatystów na świecie, przyciąga w te strony: lewicowych działaczy, obrońców praw człowieka, pracowników socjalnych oraz lekarzy bez granic. Są oni częścią lokalnego kolorytu.

 

MAJAŃSKIE SMAKI

Pan compuesto (bułeczki z posiekaną wieprzowiną)...

...chiles rellenos (papryka nadziewana mięsem i warzywami)...

...oraz sopa del pan (zupa z chleba).

 

KULTURALNE MIEJSCE W CHMURACH

 

W ten barwny krajobraz wpisują się też ekspaci, hipisi oraz przeróżnej maści artyści. – Mamy tu życie kulturalne dużej metropolii w małym miasteczku – mówi Jorge. – Sam pochodzi z miasta Meksyk i dodaje, że jeśli chodzi o ofertę kulturalną, to nigdy się tu nie nudził. – Co 50 metrów jest koncert z muzyką na żywo, i to jeszcze za darmo! Praktycznie na żadne z wydarzeń w San Cristóbal nie ma płatnego wstępu.
Oprócz wtorkowych wieczorów z salsą w turystycznym barze Revolución czy sobotnich koncertów son jarocho w rodzinnej Entropii znajdziemy tu także muzykę spoza Meksyku. To właśnie tu dowiedziałam się, czym są takie gatunki muzyczne, jak: manouche, surf rock czy blue grass. Do wydarzeń muzycznych dochodzą przedstawienia cyrkowe w Wapani, projekcje zaangażowanych filmów w Paliacate oraz liczne festiwale.
Chociaż San Cristóbal nie jest stolicą Chiapas od 1892 roku, to wciąż uważane jest za stolicę kulturalną stanu, a mieszkańcy stołecznej Tuxtli Gutiérrez przyjeżdżają tu na imprezy. Czasami jednego dnia mam wpisane w kalendarz nawet pięć interesujących wydarzeń. W Warszawie musiałabym zdecydować się na jedno albo dwa i szybko wybiegać z jednego koncertu, aby dojechać na drugi. W San Cristóbal nie ma takich problemów, bo liczy ono tylko 180 tysięcy mieszkańców i panuje w nim klimat małego miasteczka. Praktycznie wszędzie dochodzi się pieszo, centrum to małe przytulne uliczki, a główne ulice zamieniono w deptaki.
San Cristóbal de las Casas ma jeszcze inną nazwę. W języku tsotsil nazywa się Jovel, co oznacza „miejsce w chmurach”. Miejscowość położona jest wśród gór, w dolinie, na wysokości ok. 2200 m n.p.m. W ciągu dnia jest tu o kilka (w nocy o kilkanaście) stopni chłodniej niż w położonym o 45 minut jazdy Chiapa de Corzo. Daje to chwilę wytchnienia od meksykańskich upałów. Do tego dochodzi przyjazna atmosfera oraz niskie – nawet jak na Meksyk – ceny.
Miasteczko przyciąga ekspatów z całego świata, którzy uczynili z San Cristóbal mieszankę w stylu multi-kulti. Jednego dnia idę tu na fish tacos do wujka Boniego, drugiego na pyszne quesadille do Lupity, a trzeciego na japońskie sushi lub izraelskiego falafela. Nie mogę też przejść obojętnie obok obłędnego zapachu unoszącego się wokół francuskiej piekarni. A wiem, że jak wejdę, to już nie wyjdę, bo dobrze mi się rozmawia z pracującym tam Nico – Francuzem, dla którego San Cristóbal jest także drugim domem.
Przez magię San Cristóbal przedzierają się także i smutne obrazy: bieda, fatalne warunki życia oraz handlujące na ulicy indiańskie dzieciaki. To trochę tak, jak śpiewa w jednej ze swojej piosenek artysta z San Cristóbal, Manik B.: – México mágico, México trágico... Tutaj życie, jego piękno i smutki, odczuwa się mocno, i we wszystkich odcieniach.