Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2017-01-01

Artykuł opublikowany w numerze 01.2017 na stronie nr. 10.

Tekst i zdjęcia: Ewa Serwicka,

Wyspa dobrze przyprawiona


Jest jeszcze ciemno, kiedy z minaretów zaczyna płynąć głos muezina. Śpiew otula miasto, opada ku wąskim uliczkom i wciska się w zaułki. Na ulice wychodzą mężczyźni w białych szatach kanzu oraz czapkach kofia na głowach. Nieliczni tylko na poranną modlitwę ubierają się po europejsku, większość jest wierna tradycji. Słońce wstanie dopiero za godzinę.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Świt na Zanzibarze trwa krótko, ponieważ wyspa leży nieopodal równika. Według wschodu i zachodu słońca można regulować zegarki. Kwadrans przed szóstą zaczyna się rozwidniać, a kwadrans po jest już zupełnie jasno. O wpół do siódmej czerwona tarcza wyłania się zza horyzontu i szybko wspina na nieboskłon. W Stone Town – Kamiennym Mieście – zaczyna się nowy dzień.

 

PEJZAŻ EKUMENICZNY

Stare miasto, w którym obok meczetów stoją kościoły oraz hinduskie świątynie.

PIEPRZNA SPRAWA

Pieprz obecnie jest tu chętniej uprawiany niż tradycyjne goździki, bo jego ceny nie podlegają rządowej regulacji.

NOWOCZESNOŚĆ NA STARÓWCE

Ulice starówki – tutaj tradycja mija się z nowoczesnością.

 

ZAPACHY KAMIENNEGO MIASTA


Wydawać by się mogło, że od samego rana życie powinno toczyć się na największym miejskim targu Darajani, jednak o świcie jedynie kilku sprzedawców zaczyna rozstawiać swoje kramy. Minie jeszcze trochę czasu, zanim pojawią się kolejni kupcy. Na Zanzibarze nie ma ani jednego marketu z prawdziwego zdarzenia, a przybytki dumnie określające się tutaj jako supermarkety mogłyby w Polsce uchodzić za sklepiki osiedlowe. Większość ludzi nadal zaopatruje się na targach w swoich wsiach, a po większe zakupy jeździ na bazar do miasta. Darajani jest największym z targów, można tu kupić wszystko: od żywności, przez środki czystości, artykuły papiernicze, ubrania, aż po sprzęt elektroniczny.
Spacer po tej części Darajani, gdzie kupuje się owoce i warzywa, to uczta dla oczu. Na prowizorycznych, skleconych z desek ladach piętrzą się kupki mango, bananów, batatów, papryczek, pomidorów, ogórków, rambutanów, bakłażanów, kwaśnych pomarańczy czy limonek. Większość z nich sprzedaje się nie na kilogramy, a na kupki właśnie. Obok w pęczkach leży dorodny szpinak czy liście jarmużu. W koszach i workach rozstawiono ryż, makarony, groch i fasolę.
Powoli zapełnia się też biała, mocno przybrudzona hala podzielona na pół. W jednej części można kupić mięso, w drugiej – ryby. Ani jedno, ani drugie nie leży schłodzone ani w żaden sposób zabezpieczone, więc muchy mają używanie. Rankiem, gdy nie jest gorąco, zapach da się jeszcze wytrzymać, ale po południu wejście do hali wymaga od turysty ogromnego samozaparcia. Miejscowi nie mają z tym najmniejszego problemu.
Dużo przyjemniej pachnie przy stoiskach z przyprawami. Zanzibar jest znany historycznie jako jeden z największych ich producentów. Sztandarowym produktem, wizytówką wyspy, były goździki. W połowie XIX w. sułtan Seyyid Said postanowił, że rozwinie na wyspie ich plantacje, i już niedługo zaroiło się tu od drzewek, a uprawy w dużej mierze opierały się na pracy niewolników. Produkcja przechodziła przez ręce sułtana, który zarabiał krocie na sprzedaży goździków za granicę. Do dzisiaj zresztą handel tą przyprawą jest zmonopolizowany przez organizację rządową i niezbyt opłacalny, ponieważ ceny proponowane farmerom są bardzo niskie. Na szczęście jednak plantatorzy mają możliwość uprawiania także innych przypraw, z czego chętnie korzystają. Dzisiaj popularny jest na przykład pieprz, który osiąga dobre ceny na rynku światowym.
Plantacje przypraw znajdują się poza miastem w kierunku północnym. Wyglądają trochę jak dżungla, z drzewami i krzakami wymieszanymi jakby bez planu. Zgubiłabym się tutaj bez przewodnika. Dopiero ktoś obeznany jest mi w stanie wskazać, z którego drzewa uzyskuje się jaką przyprawę. Nacina korę, która pachnie cynamonem. Pokazuje mi drzewo goździkowe. Wydłubuje z ziemi korzeń imbiru. Podsuwa pod nos ziarenka pieprzu. Rozcina gałkę muszkatołową. Daje powąchać trawę cytrynową. Pokazuje też mango, limonki, papaje, a na koniec częstuje świeżym kokosem.

 

POPROSZĘ KUPKĘ

Market Darajani. Owoce i warzywa na targu są sprzedawane na kupki, a nie na kilogramy.

NIE TYLKO KAMIENNE

Panorama Kamiennego Miasta. W krajobrazie dominują minarety meczetów oraz blaszane dachy. Ale wyróżniają się także dwie wieże kościoła.

CZARNY MEMORIAŁ

Przejmujący pomnik afrykańskich niewolników stoi nieopodal (i poniżej) miejsca, gdzie dawniej był ich targ.


 

CZARNE KARTY HISTORII


Trudno określić, w którym miejscu kończy się targ, bo przylegające do niego uliczki również są zastawione kramami, a w kamienicach pootwierano małe sklepiki. Stone Town to kamienny labirynt z wąskimi przejściami, ślepymi zaułkami, niespodziewanymi zakrętami.
Docieram do jednego z najważniejszych zabytków miasta. To dawny targ niewolników. Zanzibar stał się w XVIII w. centrum handlu nimi w basenie Oceanu Indyjskiego za sprawą rządzących wyspą Arabów z Omanu. Jednak nie można przypisywać im całej winy za to, co działo się tutaj do początków XX w. Do procederu przyczynili się też Suahili zamieszkujący wybrzeże wschodniej Afryki i Zanzibar, biali, którzy kupowali niewolników do pracy w koloniach, a także sami Afrykańczycy, którzy sprzedawali wziętych do niewoli wrogów, a czasem i współplemieńców, za kilka koralików i błyskotek.
Arabskie wyprawy wyruszały w głąb lądu, docierały przez Tanzanię, Kenię i Ugandę aż do Kongo, skąd handlarze przywozili niewolników na Zanzibar. W Stone Town działał największy ich targ. Jednakże zanim zostali wystawieni na sprzedaż, nieszczęśnicy, którzy przeszli już ogromne katusze w czasie drogi, musieli spędzić trzy noce bez jedzenia, wody i toalety w jednej z piętnastu piwnic, upchnięci jak sardynki. W ten sposób handlarze sprawdzali, którzy są najsilniejsi, i tych sprzedawano najdrożej.
Niewolnictwa zakazano oficjalnie w 1873 r. na mocy edyktu sułtana Bargasha bin Saida, który wydał go pod wpływem nacisków Anglików. Jednak jeszcze przez dwadzieścia lat prowadzono przemyt żywego towaru, do czego wykorzystywano jaskinie na północ od Stone Town, w Mangapwani. Dzisiaj z piętnastu istniejących wówczas w mieście piwnic pozostały dwie. Dają świadectwo okropności, jakie ludzie są w stanie wyrządzić innym. Na miejscu placu targowego wybudowano natomiast katedrę anglikańską. W środku, na posadzce przed ołtarzem wyróżnia się marmurowe koło, umieszczone dokładnie w miejscu, gdzie stał pal, przy którym dawniej biczowano niewolników.
Przy wejściu do piwnic można obejrzeć zdjęcia i ilustracje pokazujące los niewolników. Jedna z rycin przedstawia twarz zamożnego mężczyzny o rysach bardziej afrykańskich niż arabskich, choć w arabskim stroju. To Hamad bin Mu?ammad bin Jum’ah bin Rajab bin Mu?ammad bin Sa‘?d al-Murjab?, syn Arabki z Muskatu i mężczyzny z plemienia Suahili, potomka ludu Bantu, znany bardziej jako Tippu Tip. Otrzymał ten przydomek ze względu na dźwięk, jaki wydawały strzelby jego ludzi łowiących niewolników. To najpotężniejszy handlarz żywym towarem. Na starówce w Stone Town odnajduję jego dawny dom – dzisiaj to ruina. Do środka prowadziły kiedyś przepięknie zdobione drzwi, teraz zakurzone i zamknięte. O dawnym właścicielu przypomina tabliczka wmurowana w odrapaną ścianę. Fasada została obudowana drewnianym rusztowaniem. Plotka głosi, że ktoś kupił ten dom, by stworzyć tu luksusowy hotel.

 

WIDOK PIĘCIOGWIAZDKOWY

Przy piaszczystym kawałku nabrzeża ulokowało się kilka niezłych hoteli z pięknym widokiem na morze.

OGRÓD KULINARNY

Forodhani Garden – tutaj po zmroku każdego dnia działa popularny targ z jedzeniem, gdzie za niewielkie pieniądze można popróbować zanzibarskich specjałów.

SŁONIOODPORNE

Tradycja ozdabiania drzwi kolcami przybyła na Zanzibar z Indii, gdzie służyły za ochronę przed słoniami. Tu są one tylko ozdobą.


 

FREDDIE TU ŻYŁ


Dalszy spacer prowadzi mnie do ulicy Kenyatty, nazwanej tak na cześć pierwszego prezydenta Kenii. To jedna z dwóch głównych ulic, przy której można znaleźć sklepy z pamiątkami. Tutaj też stoi dom, w którym podobno mieszkał Farrokh Bulsara, znany na świecie jako Freddie Mercury.
Rodzice Farrokha byli Parsami, wyznawcami zaratusztrianizmu. Przyjechali na Zanzibar z Indii za pracą. W tamtych czasach Sułtanat Zanzibaru znajdował się pod brytyjskim protektoratem. Bomi Bulsara, ojciec muzyka, otrzymał posadę urzędnika w Brytyjskim Urzędzie Kolonialnym. Zamieszkali w Stone Town, jednakże kilkukrotnie się przeprowadzali. Nikt oczywiście nie zapisywał, gdzie pomieszkiwała rodzina zwykłego urzędnika, tym bardziej że większość budynków nie ma standardowych adresów. Dlatego też poza oficjalnym domem Mercury’ego miejscowi przewodnicy wskazują jeszcze kilka innych kamienic, w których podobno się wychowywał.
Farrokh mieszkał w Stone Town jedynie przez pierwsze osiem lat życia. Później rodzina wysłała go do Indii, gdzie poszedł do szkoły. W tym okresie zaczęto nazywać go Freddiem. Młodzieniec zaczął też ujawniać talenty muzyczne. W 1963 r. wrócił i zamieszkał na krótko z rodziną. Na Zanzibarze niedługo po uzyskaniu niepodległości w 1964 r. wybuchła rewolucja, w której z rąk miejscowych zginęło wielu Arabów i Hindusów, dotychczas uprzywilejowanych mieszkańców wyspy. Bulsarowie w obawie o bezpieczeństwo uciekli do Anglii.
 

ZANZIBAR PIZZA

Placek ma niewiele wspólnego z pizzą, jest jednak bardzo popularną przekąską na wyspie. Przepis na stronie 94.

DOM CUDÓW


Uliczka Gizenga, z którą sąsiaduje dom Mercury’ego od drugiej strony, przypomina nieco arabskie suki. To targ pamiątek dla turystów, trzeba się tu mocno targować. Towarem są barwne tradycyjne chusty kanga, drewniane figurki, obrazy, breloczki, biżuteria i inne bibeloty. Wszystko to wylewa się niemalże ze sklepików na ulicę, maszeruję więc powoli, lawirując pomiędzy sprzedawcami zachęcającymi mnie chociażby do rzucenia okiem na ich ofertę.
Gizenga prowadzi na tyły starej fortecy. Wybudowali ją Arabowie w XVII w., by bronić Zanzibaru przed Portugalczykami, którym odebrali go po dwustu latach rządów. Z kolei po objęciu Zanzibaru protektoratem w 1890 r. Brytyjczycy urządzili we wnętrzu twierdzy korty tenisowe. Dzisiaj na jednym z dziedzińców królują kramy kobiet, które sprzedają pamiątki i malują henną ozdobne wzory na dłoniach turystek, na drugim zaś stoi amfiteatr, w którym odbywają się koncerty.
Nad fortecą dominuje potężny biały budynek otoczony podcieniem z kolumnami i wieżą na samym środku fasady. To Dom Cudów, nazwany tak ze względu na to, że był pierwszym budynkiem w Afryce Wschodniej, do którego doprowadzono prąd, bieżącą wodę i w którym działała winda. Ta nowoczesność to zasługa sułtana Bargasha, który Dom Cudów uczynił swoim pałacem w 1883 r. Sułtani rządzili Zanzibarem do 1964 r., kiedy w następstwie rewolucji wprowadzono republikę, która z kolei bardzo szybko połączyła się z Tanganiką, tworząc Tanzanię.
Dom Cudów najpiękniej prezentuje się z Ogrodów Forodhani, rozciągniętych naprzeciwko, nad samym brzegiem oceanu. Ten zwyczajny w ciągu dnia park po zmierzchu zamienia się w największy na Zanzibarze nocny targ z jedzeniem. Już około szóstej wieczorem, pół godziny przed zachodem słońca, zaczynają się rozkładać pierwsze stoiska. Dobiega zapach gotującej się zupy i smażonego mięsa oraz warzyw. W ofercie głównie tak zwana Zanzibar pizza, która z pizzą niewiele ma wspólnego. To placek podobny do indyjskiej parathy, smażony na okrągłej, lekko wklęsłej metalowej blasze. Tradycyjne nadzienie składa się z mielonego mięsa, warzyw i jajka, jednakże kucharze puszczają wodze fantazji i oferują placki również z: pomidorami, owocami morza, kurczakiem, żółtym serem, a także na słodko, na przykład z bananami i nutellą.
Drugie charakterystyczne danie na Forodhani to Zanzibar mix – niezbyt klarowna zupa, podawana na talerzu z dodatkami, które można wybrać samemu. Mamy tu kawałki mięsa, rybę, jajka na twardo, ziemniaki czy maniok. Pełny talerz kosztuje dolara. Oprócz pizzy i miksu na stoiskach można też kupić szaszłyki, udka kurczaka, pieczone ziemniaki i bataty, kulki zmielonych i usmażonych warzyw, smażone banany i wiele innych rzeczy, z których nie wszystko da się rozpoznać na pierwszy rzut oka.
Kiedy słońce chowa się za horyzontem, na Forodhani pojawia się coraz więcej ludzi. Kupują jedzenie, odchodzą na bok, siadają na ziemi, nielicznych ławeczkach lub na betonowym murku na nabrzeżu i jedzą, plotkują, śmieją się. Chłopcy skaczą z nabrzeża do wody i starają się wykonać efektowne akrobacje. Mężczyźni debatują nad losami świata. Nad Zanzibarem błyskawicznie zapada zmrok.