Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2006-01-01

Artykuł opublikowany w numerze 01.2006 na stronie nr. 32.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Siwa,

Płynie król!

KUOMBOKA

Trzysta lat temu lud Lozi opuścił ziemie wieloetnicznego imperium Lunda, leżącego na terenach dzisiejszego Konga-Zairu. Idąc na południowy zachód, wędrowcy dotarli na rozlewiska Zambezi, znajdując tam ziemie żyźniejsze i dające większe możliwości przeżycia niż dżungla Konga. Obecnie lud ten, którego liczebność szacuje się na prawie milion, zamieszkuje zachodnią Zambię, Cappirivi w Namibii oraz wschodnią Angolę.

;">

 

Idą gęsiego, niosąc z pałacu rzeczy codziennego użytku.

Na suchy ląd!

 

W największym mieście regionu Mongu znaleźliśmy się na dwa dni przed najważniejszym wydarzeniem w roku. „Przenieść się na suchy ląd” – Kuomboka – to jedna z najważniejszych autochtonicznych ceremonii nie tylko w Zambii, lecz także w całej południowej Afryce.
Datę tego święta ustala corocznie król, gdyż wiele zależy od poziomu wody w Zambezi. Tym razem rozpoczyna się w sobotę o świcie. Miejscowość Lealui, ze względu na wysoki poziom wody, jest w tej chwili wyspą; tu mieści się letni pałac króla – litungi.
W piątek, po południu, przychodzimy do portu w Mongu, oddalonego o osiem kilometrów od głównego nurtu rzeki. Do głównego jej koryta prowadzi stąd kanał. Zbudowany został w czasach, gdy ziemiami tymi administrowali Anglicy, którzy przyłączyli Bartoseland do Brytyjskiej Kompanii Południowoafrykańskej w 1900 roku. W 1911 roku terytorium całej obecnej Zambii przekształcili w Północną Rodezję.
Zawody na czółnach odbywają się zawsze w piątek poprzedzający dzień ceremonii. Zauważamy grupę kajakarzy, którzy szykują się do wypłynięcia na rzekę. Płyną właśnie na Lealui i bardzo chętnie nas zabiorą. Wiosłuje wiele ekip: my mamy męską czwórkę, obok zasuwa całkiem rześko kobieca, no raczej dziewczęca dwójka. Pierwsze kilometry płyniemy wzdłuż grobli, którą w porze suchej da się dojechać do naszego celu. Gdy naszym kajakarzom kończy się obszerny wokalny repertuar, dopływamy na miejsce. Z Kajusem, kapitanem naszej załogi, umawiamy się na jutro: będziemy płynęli obok króla!
Ku naszemu zaskoczeniu jesteśmy chyba jedynymi białymi na wyspie, którą wypełniają ludzie w czerwonych beretach – symbolu ludu Lozi. Sporo ognisk, zapach pieczonego mięsa – to w Afryce rzadkość. Rozbijamy namiot. Zważywszy na liczbę moskitów, nie dziwimy się miejscowym, że chcą się przenieść na położony wyżej grunt.

;">

Nalikwanda jest obszerna, może zabrać setkę osób, pomalowana jest w czarno-białe pasy…

…podobnie jak łódź królewskiej małżonki.

Na niewielkie czółna ludzie zapakowali cały dobytek;
nie przeszkadza im to tańczyć jak w transie.

 

Ten wielki dzień

 

Wstajemy chwilę po pierwszym brzasku, jednak ruch na wyspie już całkiem spory. Pod pałacem, łączącym w niespotykany sposób styl gierkowski i Gargamela, uprzątnięto właśnie plac i przeprowadzana jest próba mikrofonu. To tu odbędzie się oficjalne przywitanie gości króla.
Ceremonia Kuomboki składa się z dwóch części. Jedna to prawdziwe święto ludu Lozi, które odbywa się od czasu ich przybycia na te ziemie, czyli fizyczne przemieszczenie się mieszkańców Lealui i rozlewisk na wschodni brzeg Zambezi wraz z całym dobytkiem. Towarzyszą im ci członkowie ludu Lozi, dla których jest to doniosłe i spajające wydarzenie dla ich narodu. Towarzyszą królowi dla nadania wagi tej tradycji i podkreślenia własnej przynależności. Mieszkają w Kalabo, Sikombo, Mulele i zupełnie im nie po drodze do Limulungi, gdzie znajduje się zimowy pałac króla, do którego cały orszak będzie się przenosił. Widok Afrykanów tak dumnych z siebie to widok niecodzienny.
Druga część tego święta to część oficjalna: ta najistotniejsza jest dla racji stanu Zambii. Wiceprezydent zapewnia o tym, jak ważną i integralną część narodu zambijskiego stanowi lud Lozi; ambasadorzy, którzy dotarli tu z Lusaki na zaproszenie rządu zambijskiego, podkreślają wyjątkowość tego święta i odlatują helikopterem.
Osoba tego dnia najważniejsza, czyli Luboshi II, obecny litunga, zachowuje tego dnia należytą powściągliwość. Litunga jest bardzo dumnym człowiekiem mawia się, że łatwiej o audiencję u prezydenta Zambii niż u króla ludu Lozi. W czasie gdy na placu przed pałacem oficjele wygłaszają patetyczne przemowy, ciekawsze rzeczy odbywają się przed łodzią, do której za chwilę wsiądzie król. Tu decyduje się, kto wsiądzie wraz z nim do Nalikwandy – taką nazwę nosi to wielkie czółno. Starszyzna całego ludu siedzi skupiona przed gońcem, który wyczytuje z listy wybrańców pałacu. Płynąć z królem to oznaka prestiżu. Reakcję na znalezienie się na liście można porównać do radości piłkarza, który strzelił ważną bramkę. Dla młodszych członków ludu nobilitacją jest płynięcie na łodzi, która wiezie rzeczy króla. Od strony pałacu nadchodzą właśnie ci wybrańcy. Idą gęsiego, niosąc z pałacu rzeczy codziennego użytku; kołdry, ubrania, kalosze, sprzęt AGD, RTV i kartony z bóg wie czym. Król, w towarzystwie wiceprezydenta Zambii i z dworzanami, wsiada do łodzi na końcu. Łódź jest obszerna, może zabrać setkę osób, pomalowana jest w czarno-białe pasy. Biel symbolizuje duchowość, kolor czarny – ludzi. Na środku jest obszerny namiot dla litungi i jego najbliższych. Na namiocie olbrzymia makieta słonia. Król dżungli, słoń, jest narodowym symbolem tego narodu. Przed namiotem znajduje się olbrzymi królewski bęben Maoma – to on przewodzi innym bębnom.

Na suchym lądzie króla witają rozentuzjazmowane tłumy. Długo trwają jeszcze transowy taniec i zabawa.

Bębny na Nalikwandzie długo i powoli przyśpieszają
rytm, wprowadzając tańczących w trans.

A w sierpniu – znów święto!

 

Czy bęben gra dobrze?

 

Gdy Nalikwanda wypłynie już na wodę, w ślad za nią z różnych części chwilowej wyspy dołącza barwna flotylla. Ruszamy wraz z nimi. Po mniej więcej kilometrze na otwartej tafli rzeki czółna formują szereg: zaczyna się parada. Królewskie łodzie (Nalikwanda i łódź, w której znajduje się żona króla Moyo) zataczają przed swoim ludem koła. Biją bębny. Jeżeli człowiek z plemienia Lozi pyta pobratymca, mieszkającego bliżej stolicy, czy królewski bęben gra dobrze, to pyta, czy król żyje i cieszy się dobrym zdrowiem. Po trzech okrążeniach łodzie przyjmują kurs na północny wschód, w stronę Limulungi. Na niewielkie czółna ludzie zapakowali cały dobytek z ptactwem domowym włącznie; nie przeszkadza im to tańczyć jak w transie, do rytmu wygrywanego przez bębny na Nalikwandzie. Ich granie porównać można do rytmu techno. Powoli przyśpieszają rytm, wprowadzając tańczących w trans, aby w odpowiednim momencie zmienić rytm i od nowa budować napięcie.
Po godzinie cała flotylla zatrzymuje się przy ledwie wystającej nad poziom rzeki wysepce wielkości boiska piłkarskiego. Nadlatuje helikopter. Tu wiceprezydent Zambii Nevers Mumba i jego małżonka kończą podróż z ludem Lozi.
Starszyzna i wodzowie szybko zapełnili niewielki fragment lądu. Król też wyszedł z łodzi, lecz gdy tylko prezydencka para skierowała kroki w stronę helikoptera, stanowczym gestem daje znać swojemu ludowi, że pora odpływać. Żadnego czekania, aż oficjalny gość odleci, ba, nawet wsiądzie do helikoptera. Ten gest wiele mówi o stosunkach pomiędzy ludem Lozi a państwem Zambii. Zgoda, tolerancja, ale żadnych wylewności.
Następnych kilka godzin płyniemy w pięknym słońcu rozlewiskami rzeki. Nagle, ni stąd ni zowąd, w słoneczny dzień nadciągnęły burzowe chmury. Zerwał się wiatr i wątłe czółna cumowały, gdzie popadło. Burza trwała około piętnastu minut. Zasłanianie się przed deszczem na tym grzęzawisku nie miało najmniejszego sensu. Mokre stało się wszystko. Jednak tak jak szybko burza nadciągnęła – tak i po niej za- świeciło słońce.
Musieliśmy przyspieszyć, gdyż Nalikwandzie burza nie była straszna i zostawiła nas daleko w tyle. Około szesnastej wpływamy w system kanałów prowadzących do Limulungi. Liczba ludzi zgromadzonych na brzegu przerasta moje najśmielsze oczekiwania! Ostatnia zatoka wypełniona jest prawie dwudziestotysięcznym tłumem. Króla wita wielka owacja, gdy wysiada z łodzi i kroczy dumnie poprzez wiwatujący tłum do swojego pałacu.
Ubrany jest w mundur brytyjskiego admirała. W 1902 roku przodek Luboshi II, król Levanika, gościł w Londynie. Z okazji koronacji króla Edwarda VII został obdarowany takim właśnie mundurem. Odtąd jego kopia noszona jest przez aktualnie panującego litungę podczas najważniejszych chwil w życiu narodu. Po śmierci każdy król Lozi jest kremowany wraz z mundurem. Dla następcy kolejną kopię wykonuje angielski dom krawiecki.
Święto kończy się przy pałacu w Limulundze, gdzie – jak na każdej porządnej imprezie plenerowej – występują zespoły folklorystyczne oraz mnóstwo innych artystów.
A w sierpniu – znów święto. Lud Lozi wraca na rozlewiska Zambezi.