Gwiazdy nad Zatoką Żółwi
„Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale w nocy widzi się w Afryce dalej niż w innych miejscach. A gwiazdy świecą tu jaśniej” – mówiła zakochana w Kenii Karen Blixen. Pierwsze kroki postawiła na tutejszym srebrnym wybrzeżu. Nas uwiodły rajskie plaże nad Oceanem Indyjskim, spokojne oazy w cieniu palm kokosowych, średniowieczne skarby. Znacie taką Kenię?
Dostępny PDF
DZIKA PLAŻA POŚRÓD DRZEW
Turyści przyjeżdżają tu, aby nurkować na rafach koralowych, łowić ryby na otwartym morzu i wylegiwać się na pięknych, wciąż niezatłoczonych plażach.
ZAMIAST FOTOTAPETY
W ośrodku Delta Dunes przewiewne domki kryte strzechą nie mają ścian ani okien, ale za to zapewniają bliskość natury i cudowne widoki.
SMALL BUSINESS
Niegdyś na wybrzeżu handlowano kością słoniową, przyprawami, później też niewolnikami. Dziś sprzedawcy oferują turystom niedrogie lokalne wyroby.
Im dłużej tu przebywamy, tym lepiej rozumiemy, co miała na myśli autorka słynnego „Pożegnania z Afryką”. Przyzwyczajeni do życia w pędzie, z niedowierzaniem słyszymy co chwilę: pole, pole (powoli, powoli), wypowiadane jak mantra przez Kenijczyków. Czas płynie wolno, odmierzany jedynie wschodami i zachodami słońca...
Na lotnisku w Mombasie okazuje się, że nasz bagaż nie doleciał. – Hakuna matata, nie ma sprawy – powiedział urzędnik. – Znajdzie się. I się znalazł po dwóch dniach, dostarczony prosto do naszego hotelu. Kenijskie drogi okazały się pełne strasznych dziur, wybojów i ciężarówek blokujących przejazd. – Hakuna matata, dojedziemy – za każdym razem mówił Julius, nasz kierowca. Dojechaliśmy. Nawiasem mówiąc, droga w języku suahili to bara bara.
MIESZKAĆ JAK ROBINSON
Wreszcie wybrzeże... Nasz ośrodek Delta Dunes leży na ogromnych wydmach, z cudownym widokiem na Ocean Indyjski z jednej strony i na ujście potężnej rzeki Tana – z drugiej. To raj w porównaniu z tym wszystkim, co widzieliśmy w biednych wioskach. Chociaż uchodzi za dzikie miejsce nad morzem.
Kilka domków w stylu Robinsona Crusoe, krytych strzechą, zrobionych z korzeni i naturalnych materiałów, bez drzwi i okien, nie zapowiada luksusów. Ale w środku mamy elektryczność przez całą dobę, na górnym poziomie sypialnię z ogromnym łóżkiem zakrytym moskitierą i widokiem na ocean, na dolnym zaś – przestronną łazienkę i prysznic... pod gołym niebem.
Krążymy między recepcją a naszym „zakwaterowaniem” na szczycie wydm, jakieś „trzy piętra wyżej”, za każdym razem pokonujemy dziesiątki kamiennych schodków. Na koniec opadamy bez sił w wygodnych fotelach na werandzie. Trudno zasnąć. Słychać szum oceanu, który wściekle wali w nabrzeże, aż wszystko drży. Za to rano budzi nas słońce, jakby przepraszało za trudy nocy. Z naszego domku po horyzont widać spokojne morze, okolone przez wydmy i pustą plażę. Dla takich widoków warto żyć.
Kenijskie wybrzeże uchodzi za jedno z najpiękniejszych w Afryce. To szeroki pas srebrzystych piasków, które ciągną się na przestrzeni prawie 500 km. Można tu nurkować i pływać bezpiecznie – rafa koralowa jest naturalną ochroną przed rekinami.
W Delta Dunes próbujemy całkiem nowych sportów – żeglowania po piasku. Świetna zabawa. Czasem pod nogami plączą się piaskowe dolary – ozdobne muszle kruche jak porcelana. Uważamy więc, żeby na nic nie nadepnąć. Wieczorem zaś wyruszamy na rejs łodzią po rozlewisku rzeki Tana, której bagienne tereny przyciągają hipopotamy i krokodyle. Ale choć wytężamy wzrok, aż prawie dostajemy wytrzeszczu oczu, nie udaje się nam wypatrzyć nic oprócz kilku łodzi z rybakami. Podziwiamy za to niezwykły spektakl natury, kiedy zachodzi słońce i oblewa rzekę czerwoną poświatą.
Niezwykła jest też kolacja pod gwiazdami z harcującą na drzewie bush baby, sympatyczną małpką. Na stole lądują dorodne krewetki i świeżo złowione ryby, tak sprawione przez Jimmy’ego, naszego zdolnego kucharza, że można poczuć niebo w gębie.
Trudno byłoby utrzymać ośrodek bez pomocy lokalnych plemion Orma i Pokomo. Orma to pasterze, których życie upływa w podróży podczas wypasu bydła. Pokomo to rybacy i rolnicy, którzy żyją z upraw mango i bananów. Ich kobiety potrafią wyczarować wspaniałe rzeczy z liści palmowych, co możemy zobaczyć następnego dnia w ich wioskach.
ŻEGLUGA LĄDOWA
W Kenii można też pożeglować na piachu. Podczas porywistych wiatrów osiąga się spore prędkości.
UWAŻAJ NA
ŚMIECIOWE JEDZENIE
Morskie żółwie dożywają nawet 150 lat, jeśli nie zostaną zaatakowane przez rekiny lub nie zginą od zanieczyszczeń po zjedzeniu plastikowych odpadów.
NADOBNE PASAŻERKI
W Kenii występuje ponad tysiąc gatunków ptaków (na zdjęciu czaple nadobne), które najchętniej gromadzą się przy zbiornikach wodnych, gdzie mogą łatwiej zdobyć pożywienie.
SPOTKANIE Z BIG MAMĄ
Na wybrzeżu, które ciągnie się od Lamu po rajskie plaże na południe od Mombasy, niczym grzyby po deszczu wyrastają miasteczka. Biznes turystyczny wyczuł tu pieniądze. Watamu było niegdyś spokojną wioską rybacką w Zatoce Żółwi. Dziś to kurort, który chlubi się białymi plażami i jedną z najpiękniejszych raf koralowych w Kenii (10 km2 powierzchni), będącą rajem dla ryb. W ofercie: wycieczki łodziami ze szklanym dnem, pływanie w masce i nurkowanie czy połów ryb na otwartym morzu w stylu Hemingwaya. A hotele, na czele z czterogwiazdkową Madiną Palms, potrafią zaspokoić gusta najwybredniejszych gości. Sterylnie czyste pokoje, świetna kuchnia i szumiące za oknem morze... Można się od tego uzależnić.
Najpierw jednak zwiedzamy Watamu, które ma najstarszy chroniony park morski. – Do ludzi zaczyna docierać, że trzeba dbać o środowisko naturalne – mówi Ruth Karisa z National Marine Protected Areas. Specjalny program pozwala już monitorować plaże i oczyszczać je ze śmieci. Z plastikowych odpadów powstają torebki, naszyjniki i bransoletki, które można nabyć na miejscu w sklepiku. Niestety, ceny po 15 dolarów za sztukę niespecjalnie zachęcają do zakupów.
Zaglądamy też do centrum rehabilitacji żółwi, gdzie Big Mama, chora 50-letnia żółwica, przechodzi właśnie kwarantannę. Żółwie morskie dożywają nawet 150 lat, jeśli nie zostaną zaatakowane przez rekiny lub nie zginą od zanieczyszczeń po zjedzeniu plastikowych odpadów. Ale i z nimi zaczyna się walczyć – po sąsiedzku działa prężny ośrodek recyklingu, który przerabia plastikowe butelki. Z części, po wypełnieniu ich ziemią, buduje się już domy.
SEKRETY PAŁACU SUŁTANA
Perłą w koronie wybrzeża jest Gedi. Ruiny tego dobrze zachowanego arabskiego miasta z przełomu XIII i XIV w., skryte w gęstym lesie tropikalnym, odnajdujemy w połowie drogi między Watamu i Malindi. To dziś jedna z większych zagadek Kenii. Nie wiadomo, jakim cudem na tym zacofanym kontynencie działało silnie rozwinięte miasto z ulicami, imponującym meczetem i bieżącą wodą.
Do dzisiaj ocalały resztki Wielkiego Meczetu, Pałacu Sułtana, Domu ze Skrzynią z Kości Słoniowej czy Domu Chińskich Pieniędzy (nazwa od znalezionych tam eksponatów). Archeolodzy odkryli tu chińskie wazy z dynastii Ming i szkło weneckie, świadczące o handlowych związkach z innymi miastami. Może więc czas skorygować twierdzenie, że w okresie przedkolonialnym Afryka pozostawała daleko za resztą świata?
Krążymy pomiędzy ruinami, podziwiamy strzeliste baobaby oplecione lianami. To niemi świadkowie burzliwej historii. Wiemy już, że zanim odkryto i zbadano wnętrze Czarnego Lądu, na wybrzeżu Afryki Wschodniej pojawili się Arabowie, Turcy, Hindusi, nawet Chińczycy – żeglarze Orientu. – Spodobało im się tutaj, więc zostali, wzięli sobie miejscowe kobiety za żony i zapoczątkowali cywilizację Suahili, należącą do najstarszych w Afryce. Sama nazwa Suahili pochodzi od arabskiego słowa sahel, oznaczającego wybrzeże – mówi Josephine, nasza przewodniczka.
Pierwsi kupcy arabscy i perscy przypłynęli tu pod żaglami na swoich łodziach dhow, pchanych do Afryki przez monsunowe wiatry. I przynieśli nową religię – islam, a także edukację i miejski styl życia. W XIV w. dla Suahili nastała złota era. Handlowano z Arabią, Indiami i Chinami, aby nabyć szkło, porcelanę i piękne tkaniny.
WROTA TAJEMNIC
Ruiny Gedi, arabskiego miasta zamieszkanego od XIII do XVII w., należą do największych zagadek Kenii. Odkryto tu resztki Wielkiego Meczetu, Pałacu Sułtana, Domu ze Skrzynią z Kości Słoniowej i wiele innych cennych znalezisk.
KOLOROWE PANIE DOMU
W kraju żyje ponad 40 plemion. Kenijskie kobiety zwykle zajmują się dziećmi, domem i noszeniem wody z pobliskich rzek i jezior.
HAKUNA MATATA
Luksusowe hotele nad oceanem, zacienione palmami jak Medina Palms w Watamu, czekają na zagranicznych gości.
W KRÓLESTWIE MALINDI
Gdy patrzy się na spokojne wybrzeże grzejące się w słońcu tropiku, trudno sobie wyobrazić, że kiedyś toczono tu krwawe bitwy o strategiczne porty. Że było to miejsce, na którym przecinały się wielkie szlaki handlowe. Kupcy rozkładali tu swoje worki z przyprawami, bele jedwabiu, szkatułki ze szlachetnymi kamieniami. Rozparci na miękkich matach mkeka i perskich dywanach, godzinami dobijali targów. Kupowali kość słoniową, rogi nosorożców, ziarno sezamu, skorupy żółwi szylkretowych. Później też niewolników.
Król Malindi, jednego z największych średniowiecznych państw-miast na wybrzeżu Kenii, nawiązał stosunki dyplomatyczne z Chinami. – Podarował chińskiemu dworowi żyrafę, która tak się spodobała, że została symbolem Doskonałej Cnoty, Doskonałego Rządu i Doskonałej Harmonii – śmieje się Josephine. Do Malindi w 1498 r. zawitał też słynny podróżnik Vasco da Gama. A już rok później założono tu pierwszą portugalską placówkę handlową.
Dzisiaj Malindi jest kurortem opanowanym przez Włochów. Najlepszą pizzę w mieście można zjeść u Maria. Wprawdzie trochę się czeka, ale warto. Najlepsza dyskoteka? Też u niego, choć zabawa rozkręca się koło północy. Na parkiecie czarnoskóre piękności w strojach topowych marek, pachnące Guerlainem i Chanel. Zakochani robią selfie przy „Forever My Darling” Presleya. W barze drinki z palemkami, whisky i nasze ulubione piwo Tusker ze słoniem na etykiecie.
Sto kilometrów stąd na południe, w Mombasie, pierwsze kroki na afrykańskiej ziemi postawiła Karen Blixen, gdy wyszła za mąż za szwedzkiego arystokratę Brora Blixena. Życie było wtedy surowsze, słońce na wybrzeżu paliło niemiłosiernie, ale gwiazdy... No cóż, świecą tutaj inaczej niż w całym świecie. Wciąż z tą samą zadziwiającą mocą.