Czas na przerwę. Specjalną metalową pałeczką uderzam trzy razy w niewielką tarczę. Rozlega się dźwięk dzwonka. Uczniowie wybiegają z klas na podwórko. Z głośników rozbrzmiewa hinduska muzyka. Dzieci zaczynają biegać i tańczyć. W tle widać Himalaje.
Dostępny PDF
Choć nie zawsze wszystko idzie gładko, cieszę się, że tu jestem. Rok po najpotężniejszym od ponad 80 lat trzęsieniu ziemi w Nepalu liczba turystów odwiedzających ten kraj wyraźnie spadła. Nadal pozostaje on jednak popularnym celem zagranicznych wolontariuszy.
Jeszcze w Polsce kontaktuję się z dyrektorem Heaven Hill Academy w wiosce Gaunshahar. Pełna zapału do pracy w szkole wylatuję do Nepalu. Przyjeżdżam na tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego. Mam zatem trochę czasu na poznanie samej Gaunshahar.
BRAMA DO HIMALAJÓW
Wejście do szkoły, za którym rozciąga się niesamowity widok na masyw Lamjung.
BYSTRZAKI
Lekcja angielskiego w najstarszej klasie (10–11 lat), do której uczęszcza zaledwie sześcioro uczniów. Nieraz zaskakiwali wolontariuszy swoją bystrością i refleksem.
ZACZAROWANA WALIZKA
Do zabawy przyda się wszystko. Ta stara walizka doskonale sprawdza się jako sanki do zjeżdżania po trawie.
GAUNSHAHAR 2073
Wioska leży na wysokości ok. 1400 m n.p.m., 700 m nad miastem Besishahar, w którym zaczyna się jeden z najsłynniejszych trekkingów na świecie – wokół Annapurny. Przy dobrej widoczności z Gaunshahar rozciągają się widoki na Manaslu (8156 m n.p.m.), Annapurnę II (7937 m n.p.m.) i Lamjung (6983 m n.p.m.). Tutejsi mieszkańcy okazują się przyjaźnie nastawieni i bardzo otwarci. Spacerom po wiosce niezmiennie towarzyszy słyszane co chwilę serdeczne pozdrowienie – namaste!
Dzieci jeszcze korzystają z wakacji: bawią się i grają w piłkę. Pomagają też rodzicom w gospodarstwie. Ze zdumieniem patrzę, jak siedmioletni Suzan wspina się po drzewie i zrywa gałązki dla kozy. Jego mama zamiast krzyczeć „złaź stamtąd natychmiast!”, zachęca do wejścia jeszcze wyżej i ściągnięcia kolejnych gałęzi. Starsze dzieci chodzą do lasu po opał do kuchni. Nie jest to lekka praca, ale po drodze nie brakuje im też czasu na przerwy, wygłupy i zabawę.
Wakacje nie trwają długo, jednak w ciągu roku jest jeszcze wiele innych przerw – Nepal słynie z dużej liczby świąt i festiwali. Wkrótce po moim przyjeździe rozpoczyna się festiwal piłkarski. Gaunshahar przegrywa w finale po karnych – emocje niczym na Euro! Piłka nożna to oczywiście główne zainteresowanie wszystkich miejscowych chłopców. Na wieść, że jestem z Polski, niektórzy wykrzykują „Lewandowski!”.
Niedługo po imprezie piłkarskiej, zgodnie z obowiązującym w kraju kalendarzem opartym na cyklu lunarnym, Nepalczycy witali rok 2073. Zaraz potem Gaunshahar odwiedziły tłumy pielgrzymów z okazji corocznego święta religijnego. Dla bardziej przedsiębiorczych mieszkańców to okazja do zarobku. Ogród przy domu, w którym mieszkałam, zamienił się w restaurację, a ja pomagałam jako kelnerka. Zdumienie klientów było niemałe – że ja tego dnia czuję się tu prawie jak miejscowa.
DZIELNY PACJENT
W tej szkole nie brakuje materiałów przywiezionych z Polski, m.in. takich, jak na zdjęciu.
KOLOROWANKI NA KOLANKACH
Najmłodsze dzieci uwielbiają kolorować, nawet na kolanach, a w bibliotece czuły się tak dobrze, że czasem nie miały ochoty wychodzić na przerwę.
APEL PORANNY
Pora wystąpić w roli nauczycielki. W nepalskich szkołach lekcje zaczynają się o godzinie 10.00. Dzieci w Gaunshahar i tak wstają skoro świt – pomagają w domu, kończą odrabiać lekcje, biegają po podwórku. W końcu mamy wołają, że pora szykować się do wyjścia i zadbać o odpowiedni strój. Szkolne mundurki obowiązują w całym kraju. Zwyczaj ich noszenia przywędrował z Wielkiej Brytanii za pośrednictwem Indii.
W Heaven Hill Academy są dwa rodzaje mundurków: jeden ma postać zwykłych dresów z nazwą szkoły na plecach, drugi jest bardziej elegancki i tradycyjny. Mamy lub starsze siostry robią też dziewczynkom warkocze, w które wplatają kolorowe wstążki. Moja sąsiadka codziennie z dumą pucuje czarne trzewiczki swojego synka, na które zresztą nie każdy może sobie pozwolić.
Wiele dzieci przybiega do szkoły już po 9.00. Przed lekcjami jest przecież czas, żeby pobawić się na szkolnym podwórku. Wolontariusze też są już zajęci. Uzupełniamy zapasy wody do picia, otwieramy klasy, szykujemy się do zajęć. W końcu z głośników rozlega się znana dziecięca piosenka: Welcome, welcome back, welcome back to school! Dzieci, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przestają biegać, odkładają zabawki, ustawiają się równo w rzędach i zaczynają głośno śpiewać i gestykulować... Rozpoczyna się poranny rytuał. Wskazany uczeń wychodzi przed szereg, bierze do ręki bębenek, wybija rytm i wydaje polecenia: – Stój spokojnie! Uważaj! Klaśnij w dłonie! Następnie wszyscy, stojąc na baczność, odśpiewują głośno hymn narodowy i hymn szkoły.
Kolejna część „apelu” ma charakter edukacyjny. Uczeń ochotnik wychodzi na środek, bierze mikrofon i zadaje różne pytania: – Jak brzmi pełne brzmienie skrótu SMS? Jak się nazywa najwyższy szczyt świata? Które miasto w Nepalu jest największe? itp. Dzieci odpowiadają chórem. Na koniec wzajemnie się sprawdzają – np. czy paznokcie są obcięte i czy nie ma pod nimi brudu. Wreszcie wszyscy rozchodzą się do klas, głośno przy tym odliczając kolejne kroki.
NAUCZANIE PRZEZ PRZEPISYWANIE
Lokalne metody nauczania różnią się od europejskich trendów. Choć wolontariusze zostawiają w szkole sporo materiałów i pomocy edukacyjnych, miejscowe nauczycielki wykorzystują je raczej sporadycznie. Uczniowie w Nepalu spędzają mnóstwo czasu po prostu na przepisywaniu. Już w najmłodszej grupie przedszkola dzieci całymi godzinami tworzą w zeszytach kolumny cyfr i liter. Starsze klasy przepisują z tablicy całe słowa, zdania albo czytanki z podręcznika. Z kolei lekcja matematyki potrafi na przykład sprowadzić się do zapełniania dwóch stron formułką: 1 × 6 = 6.
Pewnego razu po sprawdzeniu, czy uczeń przepisał jakieś wyrazy, narysowałam mu w nagrodę uśmiechniętą buźkę. Jaka była jego reakcja? Wziął z powrotem do ręki ołówek i zaczął tę buźkę przerysowywać.
Szkoła Heaven Hill Academy i tak wydaje się postępowa. Wykształcony i otwarty na zmiany dyrektor zakazał tu kar cielesnych. Takie pobłażliwe, według rodziców, traktowanie spotyka się czasami z ich sprzeciwem i pretensjami. No ale zdarza się, że nauczycielki pukną w główkę lub pociągną za ucho.
NASZA KLASA
Zdjęcie grupowe na szkolnym podwórku. Dzieci chętnie pozowały do fotografii, towarzyszyły im panie nauczycielki ubrane w tradycyjne stroje wyjściowe.
RYŻ PRZEWAŻAJĄCY
Większość tutejszych mieszkańców trudni się rolnictwem i hodowlą. Wśród roślin uprawianych na terasach przeważają ryż i kukurydza.
ULUBIONE LEKCJE BIBLIOTECZNE
Odnalezienie się w tej szkole jest dla nas, wolontariuszy, sporym wyzwaniem. Nauczycielki proszą nas wyrywkowo o poprowadzenie jakiejś lekcji, niekoniecznie angielskiego. Nie mamy czasu na przygotowanie, a dzieci szybko wyczuwają naszą słabość, no i dochodzi bariera językowa. Mimo to przeprowadzamy kilka ciekawych lekcji. Zabieramy się także za wielkie porządki i segregację materiałów. Niektórzy wolontariusze czują się jednak na tyle zniechęceni sytuacją, że opuszczają Gaunshahar wcześniej, niż zamierzali. Ja też, ponieważ chcę wykorzystać końcówkę sezonu i sprzyjającą pogodę, robię sobie przerwę na trekking.
Choć moja nieobecność trwa tylko dwa tygodnie, po powrocie szkoła wygląda inaczej. Wszystko za sprawą nowych wolontariuszy, odważnych, pomysłowych, chętnych do działania. Z porządkami na przykład poszli o krok dalej, przerobili pokój nauczycielski na bibliotekę. Z entuzjazmem włączam się do tej inicjatywy.
Startujemy też z lekcjami bibliotecznymi. Mamy na tym polu wolną rękę. Możemy w pełni korzystać ze wszystkich materiałów i wykazywać się kreatywnością. Czytamy dzieciom opowiadania, odgrywamy z nimi scenki, śpiewamy. Uczymy je kolorować, rzucać kostką lub układać puzzle – robią to po raz pierwszy w życiu. Uczniowie od razu polubili zajęcia w bibliotece. Czasem wręcz z podziwem i niedowierzaniem patrzę, jacy są skupieni, zaangażowani, grzeczni.
Kulturalnie odmawiamy nauczycielkom nauczania za nich przyrody i matematyki. Koncentrujemy się na lekcjach języka angielskiego. Mamy czas na ich przygotowanie, wprowadzamy zadania wymagające kreatywności, gry i zabawy.
Przekonuję się, jak duża siła tkwi w zgranym zespole, ile może zdziałać międzynarodowa grupa podróżników o rozmaitych zdolnościach i doświadczeniach. Pojawiają się jednak pytania, co się stanie, gdy stąd wyjedziemy. Czy wprowadzone zmiany na stałe wpiszą się w życie szkoły? A może te nasze wysiłki spłyną do rzek i jezior wraz z deszczami monsunowymi, odstraszającymi zagranicznych turystów i wolontariuszy?
BALONIK I KAWAŁEK PAPIERU
Powrót nepalskich dzieci ze szkoły do domu potrafi trwać wieki. Trzeba się przecież pobawić po drodze, pięć razy zawiązać buty i nawzajem poodprowadzać. Potem jest pora na przekąskę z ryżu lub ciastek i ponowny kontakt z książkami.
Po południu odwiedzam uczniów mających trudności w nauce. Pomagam im głównie w pracy domowej, której mają naprawdę sporo. Rodzice bardzo miło mnie przyjmują i częstują herbatą. Z niektórymi można ciekawie porozmawiać, inni nie znają języka angielskiego. Wtedy z pomocą przychodzą dzieci i występują w roli tłumacza.
Jest też czas na odpoczynek. Zabawek nie ma tu wiele, ale to nie szkodzi. Wystarczy kawałek papieru albo balonik od jakiegoś wolontariusza. Kiedyś chłopcy znaleźli starą walizkę. Doskonale sprawdziła się jako sanki do zjeżdżania po... trawie. W paru domach są telewizory, w których lecą indyjskie telenowele. Wieczorem odbywają się czasami imprezy i tańce. Alkoholu nie pije się dużo: piwo jest drogie, a tak zwane lokalne wino smakuje jak bimber rozcieńczony wodą.
Słońce chyli się ku zachodowi. Siedzę z innymi wolontariuszami przed domem. Robimy burzę mózgów i plan na następny dzień. Rozmawiamy o wolontariatach i podróżach. Wzajemnie się inspirujemy. Wymieniamy się obserwacjami i doświadczeniami z życia wśród tych miłych ludzi oraz ich fajnych dzieciaków. Dużo się tu nauczyliśmy.