Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2017-10-01

Artykuł opublikowany w numerze 10.2017 na stronie nr. 20.

Sześćset pięćdziesiąt kilometrów na północny wschód od Mauritiusa znajduje się Rodrigues, najmniejsza wyspa archipelagu Maskarenów, opasana laguną z krystalicznie czystą wodą w lazurowo-turkusowo-szmaragdowym kolorze. Ma do zaoferowania piękne rafy, piaszczyste plaże i ciepłe wody oceanu. A do tego: zero ulicznych świateł, zakaz wwożenia foliowych toreb oraz nieobecność śmieciowego jedzenia.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Nasza półtoragodzinna podróż samolotem z Mauritiusa na Rodrigues mija na obserwowaniu oceaniczno-podniebnego widnokręgu oraz wsłuchiwaniu się w odgłosy popiskujących kurczaków, które ulokowane w klatkach między kabiną pasażerską a kokpitem, zapewne zastanawiają się, co czeka je w niedalekiej przyszłości. Jest to jedyna, nie licząc drogi morskiej, forma transportu żywego towaru oraz poczty między Mauritiusem a jego mniejszą siostrą. 

 

ŁĄCZNIK NA HOLU

Mauritius Trochetia – jeden z dwóch statków towarowo-pasażerskich stale łączących wyspę Rodrigues ze światem. Właśnie wchodzi on do Port Mathurin, prowadzony przez dwa holowniki.

LEPSZY NIŻ ODRZUTOWIEC

Co prawda nie porusza się tak szybko jak prawdziwy Concorde, ale autobus o tej samej nazwie jest na pewno tańszy i mniej zawodny niż ów słynny odrzutowiec.

TRUDNE DOJRZEWANIE

Ośmiornice suszące się w promieniach słońca rozsiewają wkoło straszliwy smród. Taka forma powolnej konserwacji pozwala jednak zachować w tej popularnej na wyspie przekąsce dużo wartościowych 

 

KATOLICKIE RODRIGUES 

 

Eksplorowanie wyspy zaczynamy od Port Mathurin, stolicy Rodrigues, na której obrzeżach rezydujemy przez cały pobyt. Byliśmy świadomi, że miasto nie jest pokaźnych rozmiarów, liczy bowiem zaledwie 6 tys. mieszkańców, ale żeby spacer wszystkimi uliczkami zajął tylko pół godziny... W dodatku nie była to przechadzka w zawrotnym tempie, gdyż promienie palącego słońca dawały się we znaki. Port Mathurin jest cichy, jakby pogrążony w permanentnej inercji, i w żadnej mierze nie przypomina pozostałych stolic Maskarenów – Port Louis czy Saint Denis. 

Port Mathurin budzi się do życia o wpół do piątej, kiedy pracę rozpoczyna jedyna piekarnia z prawdziwego zdarzenia. Między szóstą a siódmą pojawiają się na dworcu pierwsze autobusy, a ulice zaczynają ożywać wraz z otwierającymi swoje podwoje butikami. I to właśnie te pomalowane na żywe kolory sklepiki wywołują uśmiech na twarzy każdego przybysza. Nie ma tu bowiem świątyń współczesnej konsumpcji – wielkich sieci handlowych, istniejących chociażby na Mauritiusie czy wyspie Reunion. W butikach na Rodrigues króluje sympatyczny nieład – z sufitu zwisają kapelusze, koła rowerowe i szczotki; na chwiejących się ze starości półkach dominuje radosny miszmasz: kawałki tkanin lśniących w promieniach słońca, plastikowe zabawki, produkty gospodarstwa domowego, konserwy. Cukierki, miejscowe wypieki i przyprawy dzielą się miejscem na ladzie z wyblakłymi pocztówkami i gazetami, a w oknie wystawowym akordeon sąsiaduje z miotłą czy czapkami. 

W Port Mathurin, poza dwoma czy trzema wyjątkami, trudno odnaleźć przykłady tradycyjnego budownictwa kreolskiego, które jest bogato reprezentowane na dwóch pozostałych wyspach archipelagu. Wałęsając się uliczkami stolicy, natrafimy jednak na autentyczne okazy lokalnej architektury. W samym centrum znajduje się dawna rezydencja gubernatora, którą chroni przed wzrokiem ciekawskich wysoki mur. Bramy „strzeże” armata, pamiętająca chyba czasy, kiedy na wodach Oceanu Indyjskiego grasowali William Kidd, Olivier Levasseur oraz inni korsarze. Nieco dalej, w kierunku handlowej części miasta, jest usytuowana urocza i charakterystyczna dla tego zakątka świata bryła kościoła. Dziewięćdziesiąt siedem procent miejscowej populacji jest wyznania katolickiego, toteż nieskrywaną radość sprawił im w 1989 r. Jan Paweł II, który odprawił mszę na stadionie w miejscowości La Ferme. W stolicy wyspy znajdują się też: dwa meczety, w tym jeden należący do społeczności muzułmańskiej ahmadija, świątynia luterańska oraz kościół wspólnoty anglikańskiej. 

Mężczyźni, w przeważającej większości zajmujący się rybołówstwem, spotykają się wczesnym popołudniem w barach, aby przy rumie, który postawiłby na nogi nawet umarlaka, wymienić się najświeższymi informacjami z życia wyspy, pograć w domino lub po prostu obserwować leniwie toczące się życie. Od czasu do czasu ten spokój i beztroska są przerywane nagłym pojawieniem się zdezelowanego pojazdu miejscowej komunikacji. 

O szesnastej sklepikarze zamykają swoje interesy, godzinę później docierają do stolicy ostatnie autobusy, i życie w mieście zamiera. Port Mathurin ponownie zanurza się w błogim letargu. 

 

 

CONCORDEM DO POŁAWIACZEK

 

Nie wypożyczamy samochodu i korzystamy z dychawicznych autobusów, w których klimatyzację zapewniają otwarte na oścież okna. Pojazdy te są powolne, głośne i spalają więcej aniżeli nasze stare jelcze „ogórki”, mają jednak wiele uroku, chociażby za sprawą ujmujących nazw własnych, dumnie prezentujących się na każdej karoserii. I tak na wschodnie wybrzeże zabiera nas Highway Express, a do Port Sud-Est, małego miasteczka na południowym krańcu wyspy, jedziemy Concordem. 

Rodrigues odwiedzają dwie kategorie urlopowiczów. Pierwszą stanowią ludzie poszukujący spokoju podczas wakacji, zainteresowani autentycznością miejsca i pragnący poznać rytm lokalnego życia, dla których hordy turystów, hotelowe molochy znanych marek, plaże z kilometrowymi rzędami parasoli czy tandetne knajpki to koszmar. Drugą grupę tworzą amatorzy sportów wodnych, głównie kitesurfingu oraz windsurfingu, które to dyscypliny na Rodrigues nabierają zupełnie innego, wręcz niematerialnego wymiaru dzięki przecudnej lagunie. 

Większość autobusów wyjeżdżających ze stolicy mozolnie wspina się z poziomu oceanu do Mont Lubin leżącego 300 m wyżej i będącego rodzajem pętli rozwidlającej się w kilku kierunkach. Kierujemy się ku południowemu krańcowi wyspy – odcinkowi drogi między miasteczkami Port Sud-Est a Rivière Cocos, gdzie miejscowe kobiety zajmują się specyficznym rodzajem pracy... 

Wpływ kobiet na gospodarkę Rodrigues jest nie do przecenienia. Wykonują zazwyczaj kilka zajęć: opiekują się liczną rodziną, hodują bydło, uprawiają niewielkie przydomowe skrawki ziemi. Jakby tego było mało, niektóre z nich parają się podczas oceanicznego odpływu polowaniami na ośmiornice. Jest to poważane, acz trudne zajęcie, przynoszące rodzinom kobiet niewielkie dochody.

Wyekwipowane w metalową pikę i ubrane w trzcinowe kapelusze oraz kalosze, skoro świt wyruszają pirogami w morze. Zatrzymują się na dobrze sobie znanych płyciznach, które następnie przemierzają zdecydowanym krokiem, co drażni zaszyte w kryjówkach ośmiornice. Wytrawne oko poławiaczki prędzej czy później wyłapie oznaki zamaskowanego głowonoga. Czasami potrzebne są na to godziny żmudnego brodzenia w wodzie. Bardzo często wracają do domu z niczym. Niejednokrotnie kończą dzień z ukąszeniami lub ranami na ciele zadanymi przez ośmiornicze przyssawki.

Nie są to jedyne niebezpieczeństwa, które czyhają na poławiaczki. Podczas stąpania po dnie morskim muszą uważać na jeżowce, rybę drętwę z rodzaju torpedo, wytwarzającą impulsy o wysokim napięciu, oraz szkaradnicę, której ukłucia mogą okazać się śmiertelne; trafia się też i murena, która może zadać człowiekowi poważne, często szarpane rany wymagające interwencji chirurga. 

Powróciwszy po zakończonym połowie na plażę, kobiety myją ośmiornice w oceanicznej wodzie i sprzedają handlarkom, które wysuszą je potem w słońcu, poćwiartują, a następnie odsprzedadzą na targu.

 

NA ŁÓW, NA ŁÓW, NA ŁOWY

Podczas odpływu ocean udostępnia swoje bogactwa – wtedy zaczynają się zbiorowe łowy.

NAJWIĘKSZA NA OCEANIE

W miejscowości Saint Gabriel, w sercu wyspy, znajduje się rzymskokatolicka katedra wzniesiona z kamienia wulkanicznego. Zbudowano ją w 1939 r. i do dziś jest największą świątynią na Oceanie Indyjskim – mieści 2 tys. osób.

WESOŁE ŻYCIE KREOLA

Główna ulica Port Mathurin, stolicy wyspy, liczącego 6 tys. mieszkańców. 

 

 

WYDARZENIA NIE DO PRZEOCZENIA

 

Sobotni targ w Port Mathurin stanowi jedno z dwóch cotygodniowych wydarzeń, które elektryzują mieszkańców. Autobusy napakowane ludźmi ściągają do miasta już przed piątą rano. Potem, gdy krążymy między straganami skupionymi w zadaszonej hali, jesteśmy pod wrażeniem sprawności dokonywanych tam transakcji. Napawamy się też różnorodnością kolorów i smaków oferowanego asortymentu: papaje, ananasy, karambole, granaty, mango, kokosy, papryka chili... istna feeria barw, kształtów i zapachów. 

W części rozstawionej pod gołym niebem przeważają stoiska z artykułami rękodzielnymi: kapeluszami, koszykami, dekoracjami wykonanymi z włókien pandanu trwałego. Swój kram rozstawia tu również niejaka Marylou Augustin, niewiasta, która swoimi domowymi, niezwykle aromatycznymi i pięknie garnirowanymi wypiekami nęci powonienie, wzrok, a w końcu i podniebienia przechodniów.

Kilka dni później znowu zrywamy się z łóżek chwilę po wschodzie słońca, ponieważ do stołecznego portu ma zawinąć Mauritius Trochetia, jeden z dwóch statków towarowo-pasażerskich, które zapewniają regularne połączenie na trasie Port Louis (stolica Mauritiusa) – Port Mathurin. Mimo że przybycie statku nie wzbudza już takiego entuzjazmu mieszkańców jak kilka czy kilkanaście lat temu, kiedy zawijał rzadziej, to jednak jest to nadal wydarzenie oczekiwane – chociażby ze względu na zaopatrzenie sklepów. Dzień przed przybyciem statku półki sklepowe, zwłaszcza te z chemią, kosmetykami, napojami czy artykułami przemysłowymi, świecą prawie pustkami – dobę po jego rozładowaniu po brakach w asortymencie nie ma już śladu. 

 

SZCZĘŚCIE W BUTELCE

 

Obojętnie, czy na wyspę przybywa się drogą morską, czy lotniczą, każdy przybysz zauważy, że mniejsza siostra Mauritiusa nie oferuje niczego na pokaz i że nie ma tutaj miejsca na sztuczność. Hoteli na Rodrigues jest zaledwie kilka – dach nad głową zapewniają turystom głównie pensjonaty oraz gospodarstwa agroturystyczne. Natura, spokój i gościnność to główne atrybuty tej mało znanej w Polsce wyspy. 

Piękno Rodrigues najlepiej odkrywać pieszo, niezależnie od tego, czy poznajemy życie stolicy, atrakcje interioru lub piękno wybrzeża. Najbardziej malownicze trasy oferuje południowo-wschodnia część wyspy, zwłaszcza ta usytuowana przy linii brzegowej. Wędrówka od Pointe Coton aż do Anse Mourouk jest nader przyjemnym doświadczeniem, zwłaszcza dla osób, które cenią sobie ciszę i pragną przez kilka godzin pobyć w symbiozie z przyrodą. Przejście tej trasy podzieliliśmy na trzy dni, tak aby nie gnać bezmyślnie przed siebie, lecz nacieszyć wszystkie zmysły, sfotografować malownicze zakątki, a tam, gdzie dopadnie nas ochota, zanurzyć się w ciepłych i bajecznie czystych toniach oceanu. Cała wschodnia linia brzegowa jest niczym drogocenny naszyjnik, na który są nanizane liczne plaże i zatoczki. A jedna piękniejsza od drugiej. Na dodatek większość z nich można mieć na wyłączność, gdyż miejscowa ludność zażywa morskich kąpieli głównie w weekendy. 

Owiewani oceaniczną bryzą, wędrujemy raz piaszczystym brzegiem, innym razem po skałkach, a kiedy indziej leśną ścieżką pośród drzew rzewni skrzypolistnej, zwanej przez miejscowych filao, dającej ukojenie od żaru lejącego się z nieba. Mijamy zatokę Fumier, wygiętą w długi piaszczysty łuk plażę w miejscowości St. François oraz kilka pomniejszych miejsc kuszących ciepłą wodą i piaskiem drobnym jak mąka. Docieramy w końcu do Trou d’argent, jednej z większych zatoczek na naszej trasie. „Srebrna jama” albo „dół z forsą”, bo w ten sposób można przetłumaczyć nazwę tego miejsca, wiąże się z legendarnym skarbem pirackim. Według miejscowych rybaków, którzy lokalne wody znają jak własną kieszeń, w pogodny dzień z lotu ptaka, daleko na oceanicznym dnie, można dostrzec łańcuch prowadzący do fortuny morskich rozbójników... 

W pewnym momencie schodzimy do malutkiej, acz bardzo urokliwej zatoczki o melodyjnej nazwie Anse Bouteille, którą można przetłumaczyć jako Zatoczka Butelki. Godzinny pobyt w tym nieziemskim miejscu, zakotwiczonym między dwoma klifami, przypomniał nam, co napisał kiedyś o takich chwilach Jean Giraudoux: „szczęście to mała rzecz, którą się smakuje, siedząc na ziemi w promieniach słońca”.