Są w Gdańsku rzeczy, o jakich wam się nie śniło. I miejsca, o których nie mieliście pojęcia. Bo Gdańsk to nie tylko Neptun i urocze kamienice na Głównym Mieście. To zbiór setek tajemnic, których odkrywanie jest jak wyciąganie skarbów z pękatej, drewnianej skrzyni.
Dostępny PDF
Zacznę sztampowo, ale postaram się, żeby nie było nudno. Na początek niech będzie wspomniany już Neptun. Stoi w najbardziej reprezentacyjnej części Gdańska – na Długim Targu. Na pierwszy rzut oka widać, że to duży i silny chłop. Kaszubi mówią na niego Krësztof i powtarzają legendę, według której każdy, kto przyjedzie do miasta po raz pierwszy, musi pocałować rzeźbę poniżej pleców. Zadanie nie należy do łatwych. Fontanna jest otoczona kratą ze złotymi herbami Gdańska i polskimi orłami.
Neptun stoi tu od 1615 r. i wydaje się niewzruszony. Być może nie ma pojęcia, że ma rywala, który bacznie przygląda mu się z wysokości. Jeśli chcecie znaleźć drugiego Neptuna, wystarczy, że staniecie tuż obok Ratusza Głównego Miasta i przyjrzycie się dachom pierwszych kamienic po prawej stronie. Przy Długim Targu 2 stoi konkurent naszej gwiazdy. A może to jego anioł stróż? Jednak to nie koniec niespodzianek związanych z władcą mórz i oceanów. W Gdańsku mamy trzeciego osobnika z tym tytułem. Stoi na szczycie kamieniczki na ulicy Piwnej. W tym miejscu zakochane pary umawiają się na randki.
DŁUGIE PANOWANIE
Fontannę Neptuna znajdziemy w najbardziej reprezentacyjnej części Gdańska – na Długim Targu. Król oceanów stoi tu od prawie 400 lat.
DLA BRZUCHA I DLA DUCHA
Trudno się nie zachwycać gdańską zabudową z przedprożami zdobionymi rzygaczami. W tle ulicy Piwnej (pełnej restauracji i knajpek) widać bazylikę Mariacką – największą ceglaną świątynię w Europie.
FALA Z BETONU
Wije się jak dżdżownica i wydaje się nie mieć końca. Najdłuższy polski falowiec znajduje się na osiedlu Przymorze przy ulicy Obrońców Wybrzeża.
ZŁOTO DLA WSZYSTKICH
Jeśli chcecie zwiedzać miasto utartym szlakiem, wpadnijcie do restauracji Pod Łososiem na kieliszek 40-proc. likieru ziołowo-korzennego o pięknie brzmiącej nazwie Goldwasser. To właśnie tutaj powstał w połowie XVI w. najsłynniejszy gdański trunek. Od tego czasu złota woda jest związana z Gdańskiem równie mocno jak Neptun. Likier jest wyjątkowy, głównie dlatego, że pływają w nim drobne płatki najprawdziwszego 22-karatowego złota. Goldwasser pili rosyjski car Piotr I i francuski król Ludwik XIV. Ostatnio raczyli się nim księżna Kate i książę William. Twierdzili, że smaczny, choć mocny. Spróbujcie, oceńcie.
Na listę miejsc do zobaczenia wpiszcie też legendarnego Żaka. Dziś obraduje tu Rada Miasta Gdańska, jednak w latach 50. przy Wałach Jagiellońskich rezydowała grupa satyryków ze słynnego BIM BOMU, z Bobkiem Kobielą i Zbyszkiem Cybulskim na czele. Parę kroków dalej, przy ul. Garncarskiej 18/20, znajdziecie Rudego Kota. Klub już nie istnieje, ale właśnie w tym miejscu odbył się pierwszy rockandrollowy koncert w Polsce.
SZTUKA DUŻEGO FORMATU
Z góry zerka na mnie piękna Tamara Łempicka, polska malarka modernistyczna znana nie tylko ze swoich sukcesów artystycznych, ale i z barwnego życia oraz zamiłowania do szybkości. Nad nią samolot PZL.37 Łoś, polski bombowiec zaprojektowany przez inż. Jerzego Dąbrowskiego. Całość to piękna pochwała oddana estetyce modernizmu i idealne nawiązanie do lotniczej historii przestrzeni, na której powstała gdańska Zaspa, osiedle do dziś przecięte pasem startowym.
Kompozycja muralu z Łempicką jest utrzymana w stylu art déco. To zaledwie jedna z 63 prac, które tworzą niepowtarzalną galerię miejską, największą tego typu w Europie. Na tak małym obszarze jak gdańska Zaspa nigdzie nie występują równie licznie. Są też doceniane. Galeria na osiedlu została wyróżniona przez amerykański portal Huffington Post. Gdańskie murale jako jedyne przykłady wielkoformatowego malarstwa ściennego z Polski znalazły się wśród kolekcji z Londynu, Nowego Jorku, Melbourne, Buenos Aires czy Rio de Janeiro.
Oglądam je jeden po drugim podczas niespiesznego spaceru po osiedlu. Zachwycający jest ten wernisaż na świeżym powietrzu. Jestem pełna podziwu dla twórców tych dzieł i tego, jak banalne blokowisko zmienili w unikalną galerię pod gołym niebem. Różne wizje, style i temperamenty. Na jednych znane postacie, na innych wymyślone stworzenia, zwierzęta i ludzie. Deszcz kolorów pod chmurami.
Właśnie powstaje mural inspirowany „Sądem Ostatecznym” Hansa Memlinga. Zresztą co chwilę na Zaspie stają wysokie rusztowania, a na nich artyści z całego świata. Murale, które wciąż powstają na tutejszych ścianach wielkiej płyty, w zamyśle miały ożywić przestrzeń blokowiska oraz umożliwić mieszkańcom codzienne obcowanie ze sztuką. Udało się. Malowidła rzeczywiście uczyniły z blokowej dzielnicy jedną z najciekawszych przestrzeni w mieście. Chodząc od bloku do bloku, możemy się tu zapomnieć na długie godziny. Wielkie dzieła podobają się też mieszkańcom osiedla. Do tego stopnia, że proponowali, aby wyciąć niektóre drzewa obok domów, bo... zasłaniają obrazy.
Pierwsze murale na szczytowych ścianach wieżowców powstały w 1997 r. Przygotowano je na obchody 1000-lecia Gdańska. Na blokach pojawiło się wówczas 11 obrazów. Ten najsłynniejszy, symbol dzielnicy, znajdziemy przy ul. Dywizjonu 303. Przedstawia wizerunki Lecha Wałęsy i Jana Pawła II. Chociaż na obrazie widnieje 1999 r., mural powstał w 1997 r.
Prac jest coraz więcej i są coraz ciekawsze. Szlakiem murali oprowadzają mieszkańcy, ale też lokalni przewodnicy, którzy podczas bezpłatnych spacerów opowiadają o historii i architekturze osiedla oraz artystach i ich wielkoformatowych realizacjach. Można też zwiedzać bardziej nowocześnie, na przykład ze smartfonem w ręku. Odpowiednia aplikacja prowadzi szlakiem murali, a po zameldowaniu się w każdym miejscu otrzymamy informację o poszczególnych pracach.
WYSTĘPY GOŚCINNE
Kataryniarzy na Głównym Mieście nie brakuje, nawet tych z Warszawy. Dzięki nim Gdańsk nabiera atmosfery z dawnych lat.
ŁEMPICKA NA WYSOKOŚCIACH
Gdańska Zaspa słynie z murali. Ogromne prace powstają na ścianach szczytowych bloków mieszkalnych.
WRZESZCZ PO HIPSTERSKU
Dolny Wrzeszcz przeszedł metamorfozę. To tu przyjeżdża się na humus i wegańską sałatkę.
ŻYCIE W WIELKIEJ PŁYCIE
Większość Zaspy stoi na dawnych terenach lotniska. Osiedle w XIX w. było poligonem wojskowym oraz strzelnicą. W 1914 r. tereny włączono do Gdańska. Stąd już tylko przysłowiowy rzut beretem na Przymorze, na którym zobaczycie coś, co pewnego razu przyśniło się kilku szalonym architektom, a potem postanowili zrealizować ów sen. Ich dzieło po latach jest wyjątkową ciekawostką turystyczną, najdłuższym budynkiem w Polsce, drugim pod względem długości budynkiem mieszkalnym Europy. Falowiec przy ul. Obrońców Wybrzeża ma blisko kilometr (860 m) długości.
Kiedy przy nim stoję, mam wrażenie, że kręci mi się w głowie. Budynek wydaje się nie mieć końca, ciągnie się jak gąsienica. A może jest to morska fala, jak chcieli twórcy tego dzieła? Ze swoimi jedenastoma kondygnacjami jest ogromny. Z jednej strony przeraża i przytłacza, ale z drugiej w jakiś pokrętny sposób fascynuje i przyciąga. Wielu nazywa to eksperymentem mieszkaniowym. I może wszystko byłoby w porządku, gdyby eksperyment nie stał się domem dla wielu tysięcy gdańszczan, symbolem upadku budownictwa. W tym architektonicznym cudzie żyje blisko 6 tys. osób. To małe miasto, odrębny świat. Jeśli trasę od początku do końca budynku zechcemy pokonać autobusem, będziemy musieli przejechać aż trzy przystanki.
Falowców w Gdańsku jest w sumie osiem. Zwykle mają po ok. 200 m długości. Powstawały w latach 60. i 70., kiedy w mieście mieszkań było jak na lekarstwo. W zamyśle twórców miały stanowić rozwiązanie tymczasowe. Jednak jak to zwykle bywa z czymś, co ma przetrwać chwilę, koszmar epoki PRL-u wrósł w nadmorski krajobraz na długie lata. Dziś specjaliści przekonują, że to budynki o bardzo solidnej konstrukcji, które bez problemu wytrzymają wiele lat. Sto, a może nawet więcej. Już teraz powoli stają się kultowe. Coraz więcej tu turystów poszukujących w Gdańsku przestrzeni niebanalnych, nieopisanych w przewodnikach. Trafiają więc na Przymorze, by z falowcem gigantem zrobić sobie selfie. Pamiątkową fotkę ma nawet brytyjska księżniczka Anna, córka królowej Elżbiety II, która podziwiała go w latach 90.
HIPSTERZY I GRASS
Mrocznych, mrożących krew w żyłach historii o Dolnym Wrzeszczu nasłuchałam się w życiu całkiem sporo. Podobno w tej dzielnicy można było nie tylko stracić portfel, ale nawet życie. Zawsze zadziwiały mnie te opowieści i szeroko otwierałam oczy, kiedy ich słuchałam. Mieszkałam przez lata w Dolnym Wrzeszczu i poza smutnym panem z przyklejonym wiecznie do ręki piwem nikt nie wzbudzał mojego niepokoju.
Teraz dramatycznych opowieści jest coraz mniej. Może nawet nie ma ich wcale. Dolny Wrzeszcz stał się jednym z urokliwszych zakątków miasta, mekką hipsterów. Wpadają tu na wegańską sałatkę i humus. Zrewitalizowana ulica Wajdeloty, na której jak grzyby po deszczu powstają modne knajpki, wprost zachwyca. Dawni mieszkańcy, którzy wyprowadzili się stąd dekadę temu, ledwo poznają otoczenie. Secesyjne kamienice z przełomu XIX i XX w., ozdobione wieżyczkami i wysuniętymi balkonami, nabrały nowych odcieni i blasku. Stały się prawdziwą ozdobą najstarszej części tej dzielnicy, która zachwyca nie tylko architekturą, ale też historią.
Po Wajdeloty spacerował przed laty Günter Grass. Laureat literackiej Nagrody Nobla urodził się w 1927 r. w Gdańsku. Dzieciństwo i młodość spędził właśnie w Dolnym Wrzeszczu, przy ul. Lelewela 13. Łatwo znaleźć dom rodzinny pisarza, w czerwcu 2000 r. otrzymał stosowną tabliczkę pamiątkową.
Kto zechce podążać śladami noblisty, do odwiedzenia będzie miał jeszcze kilka punktów w okolicy. Grass uczył się w obecnym gmachu II LO przy ul. Pestalozziego. Na placu Wybickiego stoi natomiast rzeźba przedstawiająca Oskara Matzeratha, bohatera znanej powieści „Blaszany bębenek”. Mały werblista siedzi na ławce i spokojnie patrzy na fontannę, w której pluskają się gołębie.
ORP ECS
Z zewnątrz Europejskie Centrum Solidarności przywodzi na myśl powstający na pochylni statek. Wewnątrz kryje m.in. nowoczesne muzeum.
PAMIĘĆ ŚWIATA
Zawsze trudno mi zachęcić kogoś do odwiedzania muzeów. Muzeum to synonim nudy. Na szczęście nie w każdym przypadku. Europejskie Centrum Solidarności ma do zaoferowania znacznie więcej niż miejsca, do których zdążyliśmy się przyzwyczaić. ECS porusza emocje.
Budynek niczym gigantyczny okręt zacumował na industrialnych terenach postoczniowych. Wyrósł w środku pustki, która dawniej była stocznią. Potężna, ekspresyjna bryła i wnętrza o przeszklonych, lekko pochyłych ścianach idealnie wpisują się w krajobraz terenów przemysłowych, choć nie wszystkim przypadły do gustu, kiedy powstawały. Na teren muzeum wchodzi się przez historyczną Bramę nr 2 Stoczni Gdańskiej. Tuż obok stoi Pomnik Poległych Stoczniowców 1970 r.
Zgromadzona na kilku piętrach, jedna z najnowocześniejszych wystaw w Europie, opowiada historię działającego w Stoczni Gdańskiej związku zawodowego, ruchu, który odegrał kluczową rolę w obaleniu komunizmu w Polsce. Dotyka świeższej i bliskiej wielu osobom historii, stąd też pewnie tak mocny jej odbiór u zwiedzających. Wiele osób pamięta czasy prezentowane na fragmentach filmów, w wycinkach prasy, na wystawach odwzorowujących ówczesne realia. Wiele tu elementów, które nie tak dawno były naszą codziennością, a w ścianach muzeum stały się faktami historycznymi. To wehikuł czasu, na którego początku stoją tablice 21 Postulatów, wiszące podczas strajku w Sierpniu ’80 na bramie Stoczni Gdańskiej im. Lenina, wpisane już na listę UNESCO „Pamięć świata”. A potem jest coraz więcej opowieści, dla których zabrakło miejsca w podręcznikach historii...