Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2017-11-01

Artykuł opublikowany w numerze 11.2017 na stronie nr. 20.

Wśród kamienic Starego Miasta stoją drewniane kramy. Powietrze przenika zapach karmelu i pieczonych kasztanów. Zimowy wieczór rozświetlają tysiące lampek. Spacerowicze pochylają się nad świątecznymi cackami, inni popijają grzane wino i chłoną adwentową atmosferę. Nagle spokój jarmarku zakłóca hałas, poszczękiwanie łańcuchów i narastający dźwięk krowich dzwonków. Po chwili wpada dzika wataha diabłów.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

W dawnych czasach jedna z dróg handlowych wiodących alpejskimi przełęczami przechodziła przez Innsbruck. Konie i woły objuczone luksusowymi towarami dźwigały drogie sukna, południowe owoce i wina, a także rozmaite przyprawy korzenne. Na kupno cynamonu, wanilii, anyżu, imbiru czy goździków mogli sobie pozwolić jedynie ludzie z zasobną sakwą. Zbliżających się do miasta już z daleka oślepiał blask 2657 pozłacanych dachówek zdobiących reprezentacyjny wykusz na jednym z budynków. Każdy musiał koło niego przejechać. Tak witał przybyszów cesarz Maksymilian I, który nie zawsze mógł być obecny w swojej rezydencji. Pokazywał się więc zastępczo na płaskorzeźbach – na jednej ze swoimi dwiema żonami, na drugiej w otoczeniu doradcy i błazna. Nad balkonem połyskiwał w słońcu Złoty Daszek, który nie pozostawiał wątpliwości co do świetności monarchy. Oślepieni blaskiem złota kupcy, oddawali w duchu hołd cesarzowi. 

Drugi cesarz Niemiec z rodu Habsburgów nie przypuszczał pewnie, że coś może kiedyś przyćmić tę glorię. A jednak! W okresie adwentu na głównej ulicy Starego Miasta, w otoczeniu gotycko-renesansowych kamienic, stoi dziś okazała choinka rozświetlona tysiącem lampek. Wokół niej skupiają się odświętnie przybrane i nastrojowo oświetlone stoiska. Wtopiony w ten adwentowy krajobraz Złoty Daszek nieco przygasa.

 

CHOINKA SWAROVSKIEGO

Na środku placu Rynkowego stoi czternastometrowa choinka, zbudowana z tysięcy kryształków Swarovskiego. Zdobiąca jej szczyt gwiazda tworzy na rzece fantazyjne świetlne refleksy.

POD ZŁOTYM DASZKIEM

Kiedy nad zabytkowymi kamienicami zapada zmrok, główna ulica Starego Miasta ze złotym wykuszem cesarza Maksymiliana I wypełnia się gwarem, smakowitymi zapachami i nastrojową 

GRZANIEC ADWENTOWY

Jarmark na Hungerburg, przy stacji kolejki zaprojektowanej przez Zahę Hadid. Widać stąd świątecznie oświetlone miasto, a ponad nim poszarpane szczyty Alp.

 

JARMARK POD ZŁOTYM DASZKIEM

 

Od połowy listopada Innsbruck zaczyna pachnieć inaczej. Smakowicie. Woń pieczonych kasztanów miesza się z piernikowymi przyprawami. W powietrzu czuć zapach prażonych migdałów, pomarańczy, lukrowanych jabłek i waty cukrowej. Kiedy wdycham je z zamkniętymi oczami, przenoszę się do Bożego Narodzenia okresu dzieciństwa. 

Jarmark adwentowy pod Złotym Daszkiem należy do najpiękniejszych w Alpach. Mieszkańcy miasta i przybysze ze wszystkich zakątków świata przechadzają się po nim w poszukiwaniu ciekawych ozdób bożonarodzeniowych i oryginalnych prezentów gwiazdkowych. Jarmark pozostaje wierny tradycji i oferuje jedynie rodzime produkty rękodzielnicze i rzemiosła artystycznego. Znajdziemy na nim ciepłe swetry, wełniane czapki i rękawiczki, produkty skórzane i z owczej skóry. Są też dobra delikatesowe, słodycze, dżemy, miody, octy i oliwa, a także słynne tyrolskie nalewki i destylaty. Jest również tradycyjny boczek.

Nie powiem, żeby nad całością unosiła się cisza. Na jarmark przychodzimy przecież, aby spędzić czas w miłym towarzystwie, przy kubku aromatycznego grzańca lub ponczu pomarańczowego. Do tego koniecznie należy coś smacznego przegryźć. Polecam szczególnie Tiroler Kiachln, specjał z ciasta drożdżowego, wysmażany na głębokim tłuszczu. W smaku przypomina pączek, a kształtem – krążek z wgłębieniem w środku. Ponieważ ciasto jest delikatnie posolone, można je zjeść na słodko lub na ostro. Środek jest wypełniany na przykład dżemem żurawinowym i posypany cukrem pudrem. W wersji wytrawnej Tiroler Kiachln jest podawany z gorącą kapustą kiszoną.

Po zapadnięciu zmroku na balkonie Złotego Daszku pojawiają się trębacze grający tradycyjne melodie adwentowe. Czasem muzycy dają koncert z wieży ratuszowej. Wówczas cały gwar ucicha, a tłum wsłuchuje się w nastrojowe dźwięki.

 

ADWENT JAK Z BAJKI

 

Uliczki Innsbrucku w okresie adwentu wyglądają jak sceneria jakiejś zimowej baśni. I to nie tylko przez morze barw i światełek, ale także przez pomysł zdobienia wykuszy, fasad i szczytów kamienic postaciami ze znanych bajek. Z jednej strony spogląda na mnie sporej wielkości Czerwony Kapturek, z innej mała pasterka podobna do Sierotki Marysi. Wśród wielu naturalnej wielkości postaci odkrywam też dzielnego Szewczyka i legendarnego Olbrzyma. W jednej z bocznych uliczek stoi przewoźna scena teatru wędrownego, gdzie są wystawiane teatrzyki dla dzieci oraz odbywają się koncerty. 

W poszukiwaniu atrakcji dla dzieci udaję się nad rzekę Inn. Na placu Rynkowym w pobliżu mostu, któremu miasto zawdzięcza swoją nazwę, odbywa się jarmark familijny. Wokół sięgającej blisko 15 m choinki Swarovskiego (zdobi ją 170 tys. kryształków i efektowna kryształowa gwiazda, oświetlone energooszczędnymi diodami) stoją kramy imitujące tradycyjną tyrolską wioskę. W tle rysują się poszarpane grzbiety Alp.

Niejeden nie może się tu oprzeć pokusie przejażdżki karuzelą w stylu retro, nie mówiąc już o maluchach, które z rumianymi buziami wirują w kółko na rzeźbionych ręcznie konikach. Karuzela przypomina lukrowany torcik i nie dziwię się, że większość dzieci nie chce jej opuścić z własnej woli. Przekonuje je do tego obietnica jazdy na prawdziwym kucyku albo odwiedziny w teatrzyku lalkowym, a może też pieczenie kiełbasek i słuchanie opowieści gawędziarza przy ognisku.

 

NOWOCZEŚNIE I ŚWIATOWO

 

Pozostawiam Złoty Daszek za plecami i udaję się w kierunku szerokiego deptaku Maria-Theresien-Strasse. Przez chwilę miga w dali skocznia narciarska projektu Zahy Hadid, symbol nowoczesnego Innsbrucku. Kształtem przypomina stojącą kobrę. Przechodzę przez ulicę, po której kursuje stary, świątecznie przystrojony czerwony tramwaj, i znajduję się w innym świecie. 

Nie ma tu ciasno stłoczonych średniowiecznych kamieniczek, lecz okazałe reprezentacyjne pałacyki. Więcej tu przestrzeni – taki też jest jarmark odbywający się wokół kolumny św. Anny, bardziej otwarty na świat, o czym świadczą dekoracyjne drzewka ze szkła i kryształu oraz zagraniczne towary. Jest modna biżuteria, są śnieżne kule i międzynarodowe przysmaki. Jako jedyny w Innsbrucku, bazar ten jest czynny do święta Trzech Króli. W pobliżu działają nowoczesne centra handlowe, a kogo zasmuci fakt wczesnego zamykania budek (o 20.00), tego ucieszy wiadomość, że do późnych godzin nocnych działa w okolicy wiele barów i lokali. 

Warto przejść ulicą do miejsca, w którym zamyka ją potężna Brama Triumfalna. Wzniesiono ją w 1765 r. na rozkaz cesarzowej Marii Teresy z okazji zaślubin jej syna Leopolda z hiszpańską infantką Marią Ludwiką. Traf chciał, że radosne święto zostało przyćmione przez smutne wydarzenie. Podczas trwających dwa tygodnie uroczystości ślubnych zmarł nieoczekiwanie ojciec pana młodego, małżonek Marii Teresy, Franciszek Stefan. To dlatego brama prezentuje się z jednej strony weselnie, a z drugiej żałobnie. 

W poszukiwaniu ciszy udaję się na bazar adwentowy w dzielnicy Wilten. Tu faktycznie można odpocząć od przedświątecznej bieganiny, a przy tym rozgrzać się ekologicznym winem i pokrzepić nie tylko tyrolskimi przysmakami, ale i specjałami z Sardynii. To raptem pięć minut spacerkiem od Bramy Triumfalnej. Podobnie mały i nastrojowy jarmark leży po drugiej stronie rzeki, w St. Nikolaus, najstarszej dzielnicy miasta, gdzie wśród drewnianych kramików i otwartych palenisk przechadzają się szukające samotności pary. Ponadto – i to w Innsbrucku cenię najbardziej – w zaledwie dziesięć minut dotrzemy z gwarnego centrum miasta w górskie zacisze. 

Za centrum kongresowym znajduje się dolna stacja kolejki naziemnej, wjeżdżająca na Hungerburg. Odbywający się tam ponad dachami miasta ryneczek adwentowy darzy odwiedzających niebywałymi widokami i rześkim, alpejskim powietrzem zmieszanym z aromatem przypraw. Jadąc kolejką, warto obejrzeć dokładnie jej nowoczesne stacje. Zaha Hadid nadała im wygląd wylizanego słońcem lodowca. 

 

Z PIEKŁA RODEM

 

6 grudnia do dzieci na jarmarkach adwentowych przychodzi św. Mikołaj, podobnie jak do dzieci w wielu innych zakątkach świata. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że nie przychodzi sam. A jego ponury towarzysz nie zna żartów! To Krampus, postać wyobrażająca diabła, w odzieniu z koziej skóry i w szkaradnej, rogatej masce. Kiedy poczciwy, stary św. Mikołaj obdarowuje najmłodszych świątecznymi pierniczkami, Krampus swoim ogonem smaga łobuzów. Dużo przy tym śmiechu i wesołych zaczepek. 

Moje pierwsze spotkanie z Krampusem miało miejsce ponad 20 lat temu. Oglądałam wystawy sklepowe na deptaku jednego z alpejskich miasteczek, kiedy usłyszałam nagle złowróżbny hałas. Inni przechodnie rozpierzchli się na boki, zostawiając mnie sam na sam z... diabłem. Postać przede mną miała ponad dwa metry wysokości, na twarzy olbrzymią drewnianą maskę z wyszczerzonymi kłami i rogami muflona. Sapała wściekle i śmierdziała capem. Smagnięcie rózgą po nogach poczułam dotkliwie. Teraz, kiedy oglądam biegi i parady tutejszych diabłów, wciąż towarzyszą mi mieszane uczucia. Całe szczęście, czasy się zmieniły i nie wolno im już biegać samopas. Organizują się w grupy zwane Pass, kultywujące dawne alpejskie tradycje, sięgające korzeniami czasów pogańskich.

Przebierańcy udający diabły mieli odstraszać dawniej złe duchy zimy. Dziś przygotowania do czarcich widowisk trwają przez wiele miesięcy. Młodzi mężczyźni rzeźbią własnoręcznie swoje maski i szyją futra z kozich skór. Następnie ćwiczą choreografię występu. Każda impreza z ich udziałem jest zaplanowana i zapowiedziana. I zabezpieczona przez służby porządkowe. Znakiem bliskiego spotkania z diabłem nie są już pręgi na ciele, ale twarz wymazana sadzą. 

 

STRACH NA DUCHY

Olbrzymie, przypominające diabły postacie, przeraźliwie hałasujące krowimi dzwonkami, wypędzają podczas adwentu złe duchy zimy. To pradawna tradycja regionu.

NA NARTY POD DOMEM

Nordkette to ulubiony ośrodek narciarski mieszkańców Innsbrucku, lubiących szybko wyskoczyć na narty. Przejazd dwiema kolejkami ze śródmieścia na Seegrube (1900 m n.p.m.) zajmuje nie więcej niż 20 minut.

 

ŚWIĘTA NA SPORTOWO

 

Innsbruck, dwukrotny gospodarz Zimowych Igrzysk Olimpijskich (1964 r., 1976 r.) i Młodzieżowych Igrzysk Olimpijskich w 2012 r., jest renomowanym alpejskim regionem sportów zimowych. Dziewięć tutejszych ośrodków narciarskich występuje pod wspólną nazwą Olympia SkiWorld Innsbruck. Najszybciej, bo w 20 minut, dotrzemy z centrum miasta na Nordkette, gdzie czekają trasy zjazdowe o zróżnicowanym stopniu trudności. Zjazd z Hafelekar na Seegrube jest emocjonującym wyzwaniem dla sympatyków stylu wolnego. Zalicza się do najbardziej stromych w Europie, ma bowiem aż 70 proc. nachylenia. 

Na południe od miasta leży góra Patscherkofel, gdzie trzykrotnie odbywały się zawody olimpijskie. Dostępna dla amatorów nart trasa igrzysk uchodzi za najtrudniejszą, pozostałe natomiast mają albo niewielki, albo średni stopień trudności. W bliskim sąsiedztwie, 12 km od stolicy landu, leży stacja Glugenzer z fantastycznym widokiem na dolinę rzeki Inn. Jej dumą jest najdłuższa (15 km) trasa zjazdowa w Tyrolu. Największą popularnością wśród rodzin z dziećmi cieszą się szerokie, słoneczne stoki stacji Muttereralm. Wspaniały widok na miasto Innsbruck towarzyszy narciarzom szusującym po łatwych i średnich trasach stacji Ragger Köpfl, zaledwie 15 minut samochodem od centrum miasta. 

Starannie wyratrakowane stoki, doskonałe warunki śniegowe i naziemną kolej linową o przepustowości 12 tys. osób na godzinę oferuje Axamer Lizum. Najwyżej położony austriacki ośrodek narciarski Kühtai, gdzie odbywa się Puchar Świata w narciarstwie zjazdowym, gwarantuje śnieg do samej wiosny. I wreszcie ostatni z ośrodków – Schlick 2000 w Stubaitalu – to zimowy raj, gdzie można uprawiać wszystkie sporty zimowe, od tradycyjnych po ekstremalne.

Trasy saneczkowe, przetarte ślady do 

uprawiania biegów narciarskich, szlaki piesze i punkty paralotniarskie także zachęcają do urozmaicenia ferii zimowych. Na Stubaier Gletscher, największym w Austrii ośrodku narciarskim na lodowcu, poszusujemy od października do czerwca z widokiem na 109 trzytysięcznych szczytów i krainę wiecznego lodu.

Inauguracja sezonu zimowego odbywa się już w okresie adwentu. Narciarze mają więc wyjątkową okazję połączenia nart z odwiedzinami tutejszych niezwykłych jarmarków świątecznych.