Słyszeliście o Cividale del Friuli, jedenastotysięcznym miasteczku nad rzeką Natisone? Zapewne nie. A Carlos Santana i Sting – owszem. Obydwaj w jego magicznej scenerii zaśpiewali.
Dostępny PDF
Friuli – Wenecja Julijska to jeden z dwudziestu regionów Włoch. Usytuowany w miejscu szczególnym, gdzie stykają się granice trzech państw i przenikają wpływy trzech kultur: włoskiej, słoweńskiej i austriackiej. Państwo włoskie podkreśliło wyjątkowość Friuli poprzez nadanie jej statusu jednego z pięciu regionów autonomicznych, które cieszą się samodzielnością w różnych sferach, również w tej fiskalnej.
Wycieczki z Polski zwykle ten region omijają, koncentrują się na sąsiadującym terenie Wenecji Euganejskiej, z królową Wenecją na czele. Friuli traktuje się niestety jak jej gorszą siostrę, choć jest równie urodziwa i jednakowo intrygująca. Brakuje jej tylko promocji. Są tutaj miasta i miasteczka w ogóle nieodkryte. A jednym z nich jest na pewno Cividale del Friuli, którego zabytki zostały wpisane w 2011 r. na listę UNESCO.
CZARCIA KONSTRUKCJA
Most Diabła jest symbolem Cividale del Friuli. Swą nazwę zawdzięcza legendzie, według której tę konstrukcję zbudował w ciągu jednej nocy czart.
BIAŁE JEST NAJLEPSZE
Region Friuli słynie z produkcji win, przede wszystkim białych. Na zdjęciu krajobraz w okolicach Cividale, uchodzącego za stolicę tego trunku.
KRUŻGANEK LONGOBARDZKI
Klasztor Santa Maria in Valle. Zabytek pochodzi z przełomu VIII i IX w. Został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO jako przykład sztuki longobardzkiej.
DIABELSKI MOST
Symbolem Cividale jest Most Diabła – konstrukcja jednofilarowa, z dwoma przęsłami, oparta na skale oblewanej przez rzekę. Jego budowę rozpoczął w 1442 r. Jacopo Daguro da Bissone. Zmarł w czasie epidemii dżumy i dzieła nie ukończył. Dziesięć lat później dokonał tego Erardo da Villaco. Miejscowi, a za nimi turyści, wolą jednak wierzyć, że imponującą strukturę zbudował w ciągu jednej nocy bies. Jak zwykle w przypadku rogatego – nie za darmo. Diabeł zażądał duszy pierwszego mieszkańca osady, który przejdzie po moście. Tymczasem obywatele nie chcieli poświęcić nikogo i uratowali się przy pomocy fortelu, wpuszczając jako pierwszego psa.
Potem most ulegał zniszczeniom. W czasie I wojny światowej region Friuli był miejscem walk Austriaków i Niemców z Włochami. W 1917 r. został zburzony przez oddziały włoskie, później odbudowali go Austriacy. Na szczęście nie udało się go wysadzić Niemcom pod koniec drugiej wojny. Z kolei w 1976 r. dotknęło go trzęsienie ziemi.
W czasie świąt, licznych fiest i jarmarków przez tę budowlę, o wysokości 22,5 m i długości 50 m, przewijają się tłumy ludzi. Trudno wtedy znaleźć miejsce, aby w spokoju podziwiać panoramę. Warto więc zejść z mostu i zagłębić się w średniowiecznych uliczkach grodu. Ich historia sięga czasów rzymskich. Uważa się, że założycielem Cividale w 50 r. p.n.e. był sam Gajusz Juliusz Cezar. Wódz docenił trudno dostępne położenie u stóp Alp Wschodnich. Miasto, które nazwał Forum Iulii, miało odegrać ważną rolę militarną. Dziś pomnik Cezara stoi przed ratuszem. Czasami założyciel miasta uczestniczy nawet w życiu współczesnego Cividale, np. w 2016 r. przez kilka dni statua była ubrana w różową, zwycięską koszulkę Giro d’Italia.
Na przestrzeni wieków okupowali miasto długobrodzi Longobardowie, następnie Frankowie Karola Wielkiego, którzy nadali mu nazwę Civitas Austriae. To dzięki zabytkom z epoki longobardzkiej zostało zauważone przez UNESCO. Znaczenie miasta wzrosło za czasów patriarchy Akwilei, który wybrał je na swą siedzibę w 737 r. Od tego momentu przez trzy stulecia było ważnym ośrodkiem religijnym, do momentu kiedy siedzibą patriarchy została znowu Akwileja. W XV w. przeszło pod wpływy Wenecji, w XVIII w. okupowali je Francuzi. Należało do Austrii i wreszcie w 1866 r. stało się częścią Włoch.
Po zejściu z diabelskiego mostu należy po kilkudziesięciu metrach skręcić w prawo i dać się poprowadzić uliczce. Mijamy malownicze domy i studnię zbudowaną za czasów patriarchy Kaliksta i niepostrzeżenie dochodzimy do Tempietto longobardo, niewielkiej świątyni, która mieści się w kompleksie klasztornym Santa Maria in Valle. Wejście do Tempietto znajduje się na skarpie nad rzeką Natisone. Obiekt został zbudowany na przełomie VIII i IX w., w okresie przypadającym na koniec epoki longobardzkiej i początek rządów Karolingów. Pełnił funkcję kaplicy, później oratorium klasztoru Benedyktynów, gdzie siostry zakonne zbierały się na modlitwę. Słynie m.in. z oryginalnych fresków Chrystusa wśród archaniołów Michała i Gabriela.
Zwiedziłam Tempietto kilka lat temu, kiedy wyposażenie prezentowało się w całej okazałości. Teraz przeprowadza się rekonstrukcję drewnianych stanowisk chóru z XIII w. Wcześniej nie opuściły nigdy kaplicy, obecnie przeniesiono je, choć niedaleko, wewnątrz opactwa. – Samo ich przetransportowanie tutaj było wyczynem – opowiada jeden z konserwatorów. – Drzwi wejściowe do kaplicy są niższe od drewnianych paneli chóru. Musieliśmy dokonywać akrobacji, ale udało się – dodaje z uśmiechem. Z pasją opowiada o swojej pracy, docenia wysiłek poprzednich odnowicieli Tempietto, w tym księcia Umberto Valentinis, który dokonał renowacji pod egidą Weneckiej Akademii Sztuk Pięknych w 1860 r.
Tempietto rozsławiło Cividale w świecie. Nie dziwi więc, że mieszkańcy chcą o nie dbać. Po renowacji przewiduje się umieszczenie drewnianych elementów na konstrukcjach ruchomych, kółkach, aby w razie kataklizmu można było dzieło sztuki szybko ewakuować. To znak czasu, niestety. Po trzęsieniach ziemi w L’Aquili i Amatrice Włosi nie chcą stracić kolejnych skarbów wielkiego dziedzictwa Italii.
KOCUR TO MA KLAWE ŻYCIE
Przed Tempietto widzę pokaźnych rozmiarów kota. Rzuca leniwe spojrzenie, następnie wskakuje na jedyne wolne krzesło obok starszej pani. Zaczyna czyścić futro, widać, że jest u siebie. Przypominam sobie, że kiedy zwiedzałam Tempietto i klasztor kilka lat temu, również widziałam przechadzające się po krużgankach koty. Widać je w całym miasteczku, a ludzie w Cividale mają szczególną relację z tymi zwierzętami. Nawet w legendzie o moście zbudowanym przez diabła, w różnych jej wersjach, wymienia się rozmaite zwierzęta, które poświęcono dla biesa. Napotkałam psa, ale też prosię i owcę – kota w nich nie odnalazłam.
W okolicach klasztoru wpadam na Gattolandię (gatto – po włosku „kot”). To... hospicjum dla mruczków. Przebywają w nim zwierzęta chore na białaczkę. Placówką kierują właściciele pobliskiej trattorii, którzy leczą zwierzaki, a potem szukają dla nich domów. Datki na utrzymanie kotów składają mieszkańcy oraz turyści. Gdy przechodzę obok, jeden z pacjentów Gattolandii siedzi przy oknie, sprawdza, czy patrzę, i wygina się w pałąk...
Szpital to niejedyny przejaw kociej sympatii restauratorów. W lokalnej gazecie „Messaggero Veneto” czytam, że niedawno otworzył swoje podwoje niedaleko diabelskiego mostu Cat Caffè – lokal przyjazny kotom i ich właścicielom. Cividale dołączy w ten sposób do trzech innych włoskich miast, w których takie kawiarnie już istnieją. W knajpce będą czekać na gości zwierzaki gotowe do pogłaskania. Ambicją właścicieli jest też stworzenie klubu miłośników kotów, którzy pogłębialiby swoją wiedzę na ich temat w powstałej tu fachowej bibliotece.
Często wybieram Cividale jako cel rodzinnych wycieczek. Na średniowiecznych uliczkach roztacza się atmosfera magii. Lubię pić kawę w kawiarni na placu Diacono. Plac zachwyca sugestywnymi freskami na kamienicach. Latem gości on małą karuzelę retro dla dzieci, której dźwięki, jak z katarynki, dobiegają do ogródków kawiarnianych.
NAJPIERW
BYŁ CEZAR
KAPLICA SZCZEGÓLNEJ TROSKI
Kaplica Tempietto longobardo. Przeprowadza się tu rekonstrukcję drewnianych elementów chóru z XIII w. Ten region Włoch znajduje się w strefie trzęsień ziemi, stąd szczególna troska tutejszych konserwatorów.
MAGIA FRIULI
Niezwykłą atmosferę Friuli podkreśla m.in. muzeum lalkowe Teatru Cudów, a w nim szafa świetnej scenografki Marii Signorelli. Znajduje się w niej kolekcja stu marionetek wykorzystywanych przez artystkę podczas spektakli na całym świecie.
PODOPIECZNI PANI SIGNORELLI
Na tyłach klasztoru znajduje się Teatr Cudów Vittorio Podrekki, twórcy teatru lalek XX w. Można w nim zobaczyć kolekcję marionetek zebraną przez scenografkę Marię Signorelli. Łączyła ją z Podrekką, twórcą Teatru Małych w Rzymie, pasja do animacji. Tworzył we włoskiej stolicy, ale urodził się tutaj, w 1883 r. Organizował swoje inscenizacje z rozmachem, z wykorzystaniem dzieł Szekspira i muzyki Mozarta czy Rossiniego. Działalność teatru doceniano na całym świecie.
Kiedy kupuję bilet, starszy pan w kasie mówi: – Na pierwszym piętrze, w studio Signorelli, proszę po prostu usiąść i czekać na niespodziankę. Korzystam oczywiście z miłego i jednocześnie intrygującego zaproszenia. Siadam na sofie naprzeciwko dużej szafy, która góruje nad pomieszczeniem. Rusza film o twórczości scenografki. Podobnie jak Podrekka wykorzystała w około 160 przedstawieniach dzieła autorów tej klasy co Puszkin, Wilde, Dante, Brecht. Przeniosła na scenę i taniec, i balet.
W pewnym momencie obraz gaśnie, a szafa powoli się otwiera. Raptem spogląda na mnie dużymi oczami około stu marionetek... Gdy ochłonęłam, szafa się zamyka, a ja mogę przypatrzeć się pozostałym eksponatom. W rogu siedzi pajac neapolitański Pupo z XIX w. Po przeciwnej stronie zastygli w ruchu tancerze tanga. W pokoju po lewej – najbardziej znane lalki trupy Podrekka. Na drewnianych schodach stoją: Pogromca Lwów, Meksykanka, Skoczek... Uwagę przyciąga Pierrot zawieszony na księżycu. Siadam na sofie i oglądam film o przedstawieniach Teatru Małych. Nie mam ochoty stąd wychodzić. Patrzę na lalki, które przysporzyły tyle radości dzieciom w czasach, gdy nie było jeszcze smartfonów i tabletów. Twórcy Teatru Małych sami wymyślali i realizowali projekty lalek, którym później, na scenie, nadawali duszę.
Kolejną pasją Marii Signorelli było kolekcjonowanie afiszy reklamujących spektakle teatru animacji – zebrała ich około pięciuset. Oglądam ich reprodukcje na trzecim, ostatnim piętrze muzeum. Tu też odnajduję ciekawostkę: polonicum, manifest spektaklu „Tryptyk staropolski” wystawianego przez Teatr Lalki i Aktora im. Hansa Christiana Andersena w Lublinie. Sztuka miała premierę w 1972 r.
SMACZNY ZAWIJANIEC
Powrót do rzeczywistości i... pora na deser. Wybieram się do kawiarni na placu Diacono, żeby skosztować gubanę. To rodzaj babki drożdżowej w kształcie ślimaka, która jest przykładem połączenia tradycji włoskich i sąsiedzkich. Nazwa ciasta pochodzi od słoweńskiego guba – „fałd”, chociaż obrońcy jej włoskiej marki od początku do końca podtrzymują, że początek dało określenie w dialekcie friulijskim gubat, oznaczające zawijanie. Wzmianki o gubanie pojawiły się już w XV w. Miano nią ugościć papieża Grzegorza XII w 1409 r., podczas jego wizyty w Cividale.
Gubany nie mogło zabraknąć podczas świąt i wesel. Przysmak był ściśle związany z rodziną i do 1960 r. wypiekany jedynie w domach. Później zaczęły go serwować trattorie i kawiarnie, które stopniowo prezentowały gubanę na zewnątrz, aby można było ją poznać i docenić poza Friuli. Dziś mieszkańcy regionu chronią skład i procedurę wypieku w UE, uważają gubanę za swoje dziedzictwo narodowe.
Nadzienie przygotowuje się z orzechów, rodzynek, orzeszków piniowych, czasem dodaje migdały, suszone śliwki i figi, skórkę cytryny. Ciasto nasącza się grappą. Przekrojone, cieszy oczy brązowymi zawijasami na żółtym tle i przypomina z wyglądu nasz makowiec. Od 12 lat, w sylwestra, mieszkańcy Cividale biją rekord Guinnessa w wypieku gubany. W 2017 r. pobito go znowu. Upieczone, ważyło 92 kg i było cięższe o 5 kg od zrobionego rok wcześniej.
Nasycona zawijańcem, jestem gotowa na zwiedzanie Duomo, katedry zbudowanej w II połowie XV w., w miejscu tej, która stała tam od wieków i została zniszczona przez trzęsienie ziemi. Warto trafić na godziny otwarcia świątyni, żeby zobaczyć m.in. pala d’argento, tylną dekorację ołtarza, który jest darem dla miasta od patriarchy Pellegrino II w XII w. To płyta z kutego srebra, o wymiarach 2 m na 1 m, składająca się z czterech części. Centralną jest tryptyk z Madonną na tronie otoczoną archaniołami. Boczne przedstawiają postacie apostołów i świętych, wśród których widnieje św. Donat, patron Cividale.
Trzech Króli to dla miasta podwójne święto. W tym dniu obchodzi się hucznie wjazd Marquardo von Randecka, patriarchy przybyłego do osady w 1366 r. Katedra staje się wówczas centrum obchodów. Odprawia się w niej uroczystą Mszę Szpady (szpadę przekazuje się patriarsze jako znak jednodniowej władzy), a po nabożeństwie budowlę otaczają korowody mieszkańców w strojach z epoki. Imprezie towarzyszą walki rycerskie, popisy łuczników, sokolników i połykaczy ognia oraz wszechobecna muzyka średniowieczna.
Podoba mi się energia, która bije z tego miasteczka. Niezależnie od pory roku, cały czas tętni ono życiem. Jego mieszkańcom po prostu się chce! I nie mam wątpliwości, że mogli nawet wykiwać diabła.