Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2017-11-01

Artykuł opublikowany w numerze 11.2017 na stronie nr. 70.

Tekst i zdjęcia: Agnieszka Mikulec, Zdjęcia: shutterstock,

Na Jedwabnym Szlaku


W 1983 r. to miasto obchodziło swoje 2000-lecie, ale już kilka lat później, po nowych odkryciach archeologicznych, okazało się, że liczy 2200 lat. Taszkent, starożytne miasto kupieckie Azji Środkowej, swój rozwój zawdzięczało położeniu na Jedwabnym Szlaku, ciągnącym się od Chin do Morza Śródziemnego.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Po przyjeździe do stolicy Uzbekistanu od razu widać, jak mieszają się tu czasy i style. Malownicze starożytne medresy, mauzolea i meczety – z szarymi śladami socrealizmu, takimi jak poradzieckie teatry, kina, hale sportowe, bloki i szkoły. A do tego współczesne „szklane domy” – wieżowce biznesu oraz budynki administracji państwowej. W centrum można też zobaczyć cerkiew oraz kościół katolicki, prowadzony przez polskich franciszkanów. 

 

TU SPOCZYWA 

KORAN USMANA

GADANIE W CZAJCHANIE

Niezwykłe położenie czajchanów nad wszechobecnymi w mieście kanałami sprzyja rozmowom w miłej atmosferze. Niektóre z herbaciarni są dostępne wyłącznie dla mężczyzn.

CZAPECZKOWE DZIEWCZYNKI 

Wzory, kolory i symbole na czapeczkach – tiubietiejkach są bardzo różnorodne, a także zależne od regionu, z jakiego pochodzą. Młodzi Uzbecy i Uzbeczki noszą je głównie w czasie świąt narodowych.

 

MIASTO NISKICH MINARETÓW

 

Turyści najczęściej udają się tam, gdzie w jasnych promieniach słońca (Taszkent jest nawet nazywany miastem słońca, które świeci tutaj około 300 dni w roku) błyszczą kopuły meczetu Piątkowego oraz zaprasza medresa Kukeltasz z dużym atrium i salkami lekcyjnymi. Swoje podwoje otwiera też, ukryty wśród radzieckiej zabudowy, kompleks Hawendi Tachura, który składa się z trzech mauzoleów. W Maroku byłam pod wrażeniem wysokości minaretów, w Taszkencie natomiast są one zadziwiająco niskie. Szybko znalazłam na to odpowiedź – nie są wysokie ze względu na teren sejsmiczny, na którym stoją. 

Kiedyś obudziły mnie silne poruszenia łóżka. Natychmiast wyskoczyłam z niego i poczułam, że cała podłoga się trzęsie. Wyjrzałam przez okno z mieszkania dziewięciopiętrowego bloku i zobaczyłam kilkoro wybiegających z domu ludzi. Wbrew wcześniejszym zaleceniom znajomych nie stanęłam pod framugą drzwi, tylko szybko się ubrałam, wzięłam paszport oraz telefon i wybiegłam. Na zewnątrz nie czułam już nic. Trzęsienie ustało. Udałam się więc do sąsiadującego z blokiem parku, usiadłam pod drzewem i zajęłam się obserwacją. Życie wkoło toczyło się jak gdyby nigdy nic – milicjanci nadal zatrzymywali kierowców do kontroli, kobieta zapytała mnie o przystanek najbliższego autobusu, ludzie wracali z bazaru z wypchanymi siatkami. Uzbecy doświadczają przecież trzęsień ziemi co najmniej 2–3 razy w roku. 

Przypomniał mi się wtedy wiersz Miłosza: „Kobiety idą polem pod parasolkami. Pijak zasypia na brzegu trawnika. Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa (...) Innego końca świata nie będzie”.

 

WENECJA AZJI

 

Gdyby nie woda, nie byłoby Taszkentu. Kiedy dowiaduję się, że to nie rzeka przecina miasto, tylko sieć kanałów zaprojektowana ponad dwa tysiące lat temu, wówczas doceniam kunszt starożytnych architektów i budowniczych. Życiodajny płyn pochodzi z rzeki Chirchiq, która 38 km od miasta wpływa do czterech głównych kanałów, a te z kolei rozgałęziają się na dziesiątki mniejszych. Część z nich płynie pod powierzchnią, inne można podziwiać w wielu miejscach stolicy. Woda przybiera często niezwykły, turkusowy kolor.

Spaceruję wzdłuż kanałów, nad głową mam kopuły drzew, odnajduję różne urocze zakątki. Takie miejsca są wykorzystywane przez właścicieli herbaciarni, gdzie chętnie odpoczywają Uzbecy, popijają aromatyczny trunek, jedzą szaszłyki czy płow (potrawę, której głównym składnikiem jest ryż z dodatkiem warzyw, kawałków mięsa i przypraw). Mieszkańcy siadają na tapczanach w czajchanach, które wychodzą często wprost nad wodę. Trzeba oczywiście ściągnąć buty, gdyż czajchany są wyłożone dywanami. 

W niedzielne popołudnie, skuszona nazwą miejsca, udaję się do niewielkiej dzielnicy, którą nazywają Taszkencką Wenecją. Przemierzam uliczkę wzdłuż kanału, nad którym rozciągają się drewniane kładki. W wodzie przeglądają się, budowane starą metodą, gliniane domy, koguty poszukują jedzenia, obok jakiś chłopiec pogania niewielkie stado baranów. Mniejsze uliczki tworzą labirynt, w którego głąb się zapuszczam i podglądam podwórka przez lekko uchylone bramy. Mimo widocznego zaniedbania ta część stolicy ma swój niepowtarzalny urok osady zatrzymanej w czasie. 

Życiodajna woda pozwala nazwać Taszkent również miastem parków i ogrodów, które zaczynają się zielenić już wczesną wiosną. Drzewa stroją się wtedy w białe i różowe kwiaty, prawie jak w Kraju Kwitnącej Wiśni. Dywany fiołków roztaczają słodki aromat, a mieszkańcy jakby częściej uśmiechają się do siebie. Natomiast jesienią liście przybierają żółto-brązowe barwy i z wdziękiem opadają na ziemię wraz z kasztanami i żołędziami, które ludzie zbierają w celu przerobienia na paszę dla zwierząt.

 

NIE ŚWIĘCI GARNKI LEPIĄ

 

Taszkent to miejsce wielu galerii i muzeów. Nic więc dziwnego, że wiosną (od 18 do 22 kwietnia) odbywa się tutaj Festiwal Sztuki. Profesjonalni artyści zostają zaproszeni do wystawiania swoich prac w dwukondygnacyjnym Głównym Pawilonie Wystawienniczym. Jednak dużo więcej życia, artystycznej energii, choć w amatorskim wykonaniu, można poczuć pod arkadami okalającymi gmach, na trawnikach wokół budynku, w sąsiadującym obok parku.

Uczniowie i studenci szkół artystycznych rozkładają tu swoje sztalugi, przygotowują kompozycje z martwą naturą, ustawiają modeli w wystylizowanych pozach i epokowych strojach. Z zapałem malują. Inni lepią z gliny rzeźby, elementy sztuki użytkowej, co w efekcie stanie się ceramicznym cudeńkiem, które chętnie kupią turyści. Często wywożoną z Uzbekistanu pamiątką jest na przykład piękny, ręcznie robiony, ceramiczny talerz. 

Dołączam do młodych chłopców i tworzę pierwszą w moim życiu glinianą różę, a młodzież z przyjemnością opowiada mi o wielu subtelnościach sztuki. Duże zainteresowanie wzbudza student lepiący popiersie zmarłego w 2016 r. prezydenta Uzbekistanu Islama Karimowa, o którym pamięć jest wciąż żywa. 

Wielu turystów gromadzi się wokół dziewcząt pilnie pracujących nad suzanne – to haftowane kolorowymi nićmi, przeznaczone na ścianę tkaniny. Całe feerie barw, roślinne i geometryczne kształty, zróżnicowane kombinacje przyciągają oko nie tylko formą, lecz także wielkością. Największe suzanne mają długość 2–3 m i szerokość do 2 m.

Gdzieś w kącie, pod arkadami, czają się do ostatecznej rozgrywki przepięknie wyrzeźbione i pomalowane figury szachowe. Ja natomiast odnajduję siedzącego pod drzewem starszego pana i kupuję od niego ręcznie malowane tykwy, którymi później zachwycają się moi znajomi. 

 

OAZY W MIEŚCIE

W suchym klimacie Uzbekistanu i przy wysokich letnich temperaturach fontanny to nie tylko element ciekawy architektonicznie, ale również źródła ożywczego chłodu.

W POGONI ZA SZTUKĄ

Tam, gdzie życie miesza się ze sztuką, dominuje radość tworzenia – tak jest właśnie na Festiwalu Sztuki w Taszkencie. Pomnikowy biegacz z brązu także dąży w kierunku sztuki.

 

NA BAZARZE W DZIEŃ TARGOWY

 

Spośród wielu bazarów rozsianych w różnych dzielnicach miasta najbardziej lubię robić zakupy na najstarszym i najsłynniejszym bazarze Chorsu. Często, po zaopatrzeniu się w świeże i smaczne produkty warzywno-owocowe, siadam przy stoliku jednego z tutejszych barów pod drzewami, który nazwałam Pod Spadającymi Liśćmi. Geneza nazwy wiąże się z doświadczeniem pewnego jesiennego dnia, kiedy delikatny wiatr wprawiał w wir drobniutkie listki kończące swój taniec w promieniach ciepłego słońca na stolikach i głowach jedzących szaszłyki klientów. 

Bazar to świetne miejsce, aby chłonąć zwyczajne, codzienne życie Taszkentu. A to poczujemy zapach smażonych na ulicy szaszłyków, a to usłyszymy sprzedawców nawołujących do zakupu towarów, zobaczymy też mężczyznę niosącego na głowie metrową tacę z hot dogami czy starszych Uzbeków w tradycyjnych strojach i tiubietiejkach na głowach. Na Chorsu można kupić praktycznie wszystko. Mieszkańcy miasta zaopatrują się tutaj w produkty codziennego użytku, a turyści szukają ceramicznych i drewnianych pamiątek, kolorowo haftowanych torebek, naturalnie suszonych na słońcu owoców.

W okrągłym, dwukondygnacyjnym budynku, zwieńczonym kopułą ozdobioną tradycyjnymi wzorami, można degustować migdały, rodzynki, lukrowane pistacje, a także kazy (kiełbasa z koniny; robi się z niej pyszny narin, czyli potrawę z zimnego makaronu i pokrojonej w plasterki kiełbasy, a wszystko popijane bulionem). Jednym z ulubionych przysmaków tubylców są małe, słone, serowe kulki. To słynny kurt zrobiony z suzmy (coś w rodzaju serka homogenizowanego) i soli. Są dwa sposoby suszenia kurta: na słońcu i w cieniu. Ważne jest, aby oba miejsca były przewiewne. Kurt ze słońca będzie bardziej suchy i twardy, ten z cienia wychodzi bardziej miękki i delikatny. 

Na Chorsu w Taszkencie panuje specyficzny klimat. Może nawet coś z atmosfery owego handlu przed wiekami, kiedy wędrujący przez Taszkent kupcy zatrzymywali się, aby sprzedawać lub wymieniać towary. Potem podążali dalej tysiącletnim Jedwabnym Szlakiem, aż do odległej Europy.