Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2018-03-01

Artykuł opublikowany w numerze 03.2018 na stronie nr. 58.

Tekst i zdjęcia: Elżbieta i Piotr Hajduk,

Złoty interes


Tanana patrzy na nas niepewnie, w ciemnych oczach widać zakłopotanie: – Chcecie kupić złoto? Stoimy na moście przewieszonym nad strugą rzeki. Pod nami wre praca. Ludzie rozbijają drewnianymi kosturami skalne grudki. Dziewczyna zgarnia do wiadra potłuczony proszek, a chłopcy płuczą go w płytkiej wodzie. Mężczyzna przynosi porcję kamieni, wrzuca do wydrążonego dołka. Bal uniesiony silnym zamachem ramion opada z impetem, krusząc kolejne bryły. Wokół sypią się ostre, skalne odłamki.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Madagaskar to biedny kraj. Unikatowa przyroda tej czwartej największej wyspy świata nie przekłada się na poziom życia. Ponad 80 proc. populacji żyje za mniej niż dwa dolary dziennie. Większość to mieszkańcy wiosek, którzy utrzymują się z rolnictwa i hodowli. Na własne potrzeby uprawiają głównie ryż i warzywa, lecz często zbiory nie są wystarczające, aby zapewnić przetrwanie. 

W gospodarce państwa przemysł odgrywa podrzędną rolę. Pewną nadzieją na zmianę sytuacji są występujące tu cenne złoża kopalin – chromu, berylu, złota i szlachetnych kamieni. Rząd promuje ich poszukiwanie, pragnąc przyciągnąć zagranicznych inwestorów. A do zaoferowania ma niemało. Szacunki mówią, że Madagaskar mógłby dostarczać rocznie około piętnastu ton złota oraz zapewnić 40 proc. światowego wydobycia szmaragdów.

 

ELDORADO?

Malgascy poszukiwacze złota pracują drewnianymi kosturami, rozbijając skalne odłamki na miałki pył. Czasem, po kolejnym uderzeniu, błyśnie okruch bogactwa.

CAŁE ICH ŻYCIE...

Dla mieszkańców tego kraju rzeka jest wszystkim – łazienką, pralnią, studnią i miejscem spotkań towarzyskich. Bywa też drogą i jedynym połączeniem z resztą świata.

MAŁY POMOCNIK

Dzieci od najmłodszych lat pomagają w gospodarstwie, niektóre nie mają przez to czasu na naukę. Chodzenie do szkoły w biednych wioskach to nie obowiązek, lecz przywilej.

 

SEN O SAMORODKU

 

Kalita miarowo uderza w skałę długim drewnianym kijem. Kupa gruzu u jej stóp powoli zamienia się w drobny piasek. Kobieta pochyla się z uwagą. Między odłamkami błyska w słońcu drobinka kruszcu.

Miarowy stukot rozlega się wokoło i niesie echem po okolicy. Rano nad złotonośną rzekę wyrusza cała wioska. Na dużych płaskich głazach rozkładają swój codzienny warsztat. Każdy ma swoje miejsce pracy – własną dziurę wydrążoną w twardej skale od nieustannego uderzania drągiem. W gorącym słońcu Afryki pracują wszyscy, starzy i młodzi, rodzice i dzieci. 

Kalita szybkim ruchem odgarnia z czoła mokre od potu włosy. Drewnianym kijem uderza miarowo, krusząc wydobyte z rzeki kamienie. Dzisiaj ma dobry dzień. Na dnie plastikowego kubeczka złoci się już kilkanaście drobinek cennego urobku. Kobieta ogląda się na brzeg, gdzie w skąpym cieniu śpią jej najmłodsze dzieci. Bemar jest jeszcze mały, niedawno skończył rok, ale Benita to już pięciolatka. Kiedy się obudzą, będzie musiała przerwać pracę. 

Obok klęczy Marina. Przesiewa szlam na metalowej misce. Raz po raz zanurza obręcz w wodzie i delikatnie potrząsa naczyniem. W brudnym błocie błyskają opiłki złota. Ciecz wypłukuje piasek, a okruchy metalu osiadają na dnie. Dziewczyna wybiera je pieczołowicie drobnymi palcami. O tej porze dnia powinna być w szkole. Kalita chce, aby i ona mogła się uczyć, marzy, aby przynajmniej jednej z córek zapewnić edukację. Ale nie stać jej na kształcenie wszystkich dzieci, uczą się tylko chłopcy. 

W kraju, gdzie analfabetyzm sięga 60 proc., to niemałe osiągnięcie. Szkolna wyprawka kosztuje, a kobieta i tak z trudem wiąże koniec z końcem. Dwunastoletni Nathan i jego niewiele młodszy brat prosto ze szkoły idą nad rzekę. Aż do wieczora łupią kamienie przyniesione wraz z nurtem. Może kiedyś trafi im się coś większego? Sen o złotym samorodku rozognia wyobraźnię chłopców. Pozwala zapomnieć o biedzie, wysiłku i niepewnym jutrze.

 

CHATA NAD RZEKĄ

 

Chata Kality należy do biedniejszych w okolicy. Kryty starą dachówką dach zapewnia jednak schronienie rodzinie. Na piaszczystym klepisku przed domem toczy się codzienne życie. W porze suchej to tutaj gotuje się posiłki. Ciemna izba za drewnianymi drzwiami służy tylko do spania. Niedostatki takiego domostwa rekompensuje dogodne położenie. Bliska odległość do rzeki sprawia, że kobieta nie zamieniłaby tej skromnej chaty na żadną inną. 

Kiedy jej mąż Tanana jest w domu, razem idą nad strugę. Wspólnie szukają skalnych odłamków, brodząc w płytkiej wodzie. Ale ostatnio coraz częściej zostaje sama. Mężczyzna znalazł nowe zajęcie: pracuje dla turystów, którzy chętnie goszczą na wyspie. Szczególnie upodobali sobie rzekę Tsiribilinę, płynącą przez zachodnią część kraju. Z Dabolavy, wioski Kality, to już niezbyt daleko. Tanana dzierżawi czółno, by z przyjezdnymi spłynąć wodą w dół rzeki. Trzydniowy rejs to dla nich duża atrakcja, no i płacą niezłe pieniądze, choć swoją dolę musi też dostać pośrednik, który „dostarcza” turystów. 

Nieduże pole Kality i Tanany zapewnia skromne posiłki. Podstawę malgaskiego jadłospisu stanowi ryż. Według miejscowych legend jest darem bogów, dlatego żadne ziarenko nie może zostać zmarnowane, choć klimat pozwala na podwójne zbiory. Za domem kobieta sadzi warzywa. Dzięki nim do ryżu jest jakiś dodatek. Mięso jadają rzadko, ale wolno biegające kury dostarczają jajek. Kalita nie narzeka na swoje życie, mimo że w miejscowości są dużo bogatsze rodziny. Jedyne, czego im zazdrości, to posiadania bydła. Bo dla Malgaszy zebu są wszystkim – to nie tylko zwierzęta przeznaczone do pracy w polu; są jak członkowie rodziny, biorą udział we wszelkich uroczystościach miejscowej społeczności, a te o jasnym ubarwieniu są używane podczas najradośniejszych ceremonii – wesel czy chrztów.

 

STATUS W DRODZE

Zebu służą tu do wszelkich prac i świadczą o wysokim statusie gospodarza. Kto ma krowy i wóz, uchodzi za bogacza.

PLEWY OD ZIARNA 

Ryż to podstawa ubogiego malgaskiego jadłospisu, poza tym jest uważany za dar bogów – toteż żadne ziarenko nie może się zmarnować. Ale najpierw trzeba je oddzielić od plew.

 

WYSPA JUBILERÓW

 

Dabolava leży w niecce bogatej w kruszce. Badania wykonane przez międzynarodowe korporacje potwierdziły obecność złota w okolicy. Jego ilość waha się od pięciu do nawet trzydziestu dwóch gramów na tonę surowca. Tymczasem eksploatacja złoża bywa już często opłacalna od półtora grama na tonę. Niestety, w okolicy funkcjonuje tylko mało efektywne, prymitywne wydobycie, nieprzynoszące większych korzyści gospodarce kraju. Przed dekadą sen o potędze stawał się możliwy. Wiele koncernów snuło plany dotyczące przemysłowego wydobycia. Ale kolejny przewrót polityczny i załamanie się cen surowców w wyniku światowego kryzysu ekonomicznego zamroziło nadzieję na rozwój branży w tym regionie. Dziś koncerny przemysłowe wciąż ociągają się z inwestycją, obawiają się wszechobecnej korupcji i niestabilnej sytuacji politycznej. 

Na razie więc tysiące ludzi kopie i ryje czerwoną ziemię w nadziei, że trafi im się grudka kruszcu, która odmieni ich los. Chałupniczy przemysł balansuje na granicy prawa, bez jakiegokolwiek nadzoru. Legalizacja prymitywnych kopalni to zresztą trudny problem. Często wydobycie odbywa się na terenach chronionych i szkodzi unikatowej faunie i florze wyspy. Szkodzi także ludziom, bo praca odbywa się bez jakichkolwiek zabezpieczeń, a zatrudnianie dzieci jest nagminne. Drobni poszukiwacze pracują na czarno. Pozwolenie kosztuje dwa dolary rocznie, ale mało kto decyduje się tu na zalegalizowanie działalności. Nieformalni pracownicy za jeden gram złota otrzymują od 70 do 100 tys. ariarów, czyli około 20–30 dolarów, i są w stanie zarobić dwa dolary dziennie, czasem trochę więcej. Odbiorem urobku zajmują się dealerzy. Ale i oni często działają nielegalnie, bo roczna koncesja kosztuje prawie 50 dolarów.

Z okruchów żółtego metalu wydartych malgaskim kamieniom miejscowi artyści wyrabiają biżuterię. Jej uroda i precyzja wykonania sprawiają, że jest chętnie kupowana przez turystów. W złotych pierścionkach i kolczykach lśnią szafiry i rubiny wydobywane na wyspie. Tutejsze warsztaty są skromne, złotnicy wszystko wykonują ręcznie. Obrączki są kute, nie odlewane, pieczołowicie klepane zwykłymi młotkami. Nieduży pierścionek kosztuje 500 tys. ariarów – dla tubylców to majątek, a dla przyjezdnych równowartość 150 dolarów. Wielu chętnie kupuje takie pamiątki, więc drobnych jubilerów wciąż przybywa. Przybywa też nielegalnych poszukiwaczy. „Złoty interes” na Madagaskarze się kręci. 

 

Tekst stanowi fragment książki „Planeta Ziemia. Chcieć zrozumieć”, która ukaże się niebawem.