Lecę na Korfu. Podjęłam taką decyzję dokładnie dwa dni temu. Zrezygnowałam z pracy w Polsce, żeby móc pracować daleko i żeby zacząć coś nowego, podążyć za wewnętrznym impulsem. Powoli zostawiam w dole przebrzmiałą rzeczywistość i zmierzam w nieznane. Nie widzę nic oprócz błękitu nieba i puszystych chmur. Uwielbiam ten obraz przy każdej podróży.
Dostępny PDF
Samolot krąży, zatacza coraz mniejsze kręgi, aby w końcu dotknąć ziemi na pasie portu lotniczego Korfu im. Ioannisa Kapodistriasa, pierwszego prezydenta niepodległej Grecji. Pas startowy jest tu krótki i niebezpieczny, otoczony z dwóch stron przez wodę. Trudna sprawa dla pilota. Samo lotnisko ma jeden terminal na przyloty i jeden na wyloty, zatem nie można się zgubić.
JAK BLIŹNIAKI
Można do nich dopłynąć z Korfu promem w półtorej godziny. Znane z zatoczkowych plaż, dziewicze i prawie bezludne wyspy Paksos i Antipaksos są jak bliźniaki – podobne, blisko położone, o „symetrycznych” nazwach. Na zdjęciu Antipaksos.
AZYL CESARZOWEJ
Achillion, urokliwe schronienie przed światem cesarzowej Sisi; później siedziba szpitala w czasie wojny, następnie kasyno, wreszcie – miejsce kręcenia jednej z części Bonda.
BEZPIECZNA PRZYSTAŃ
Mury starej fortecy (Starego Zamku) w pobliżu Paleocastricy, z małą przystanią dla jednostek turystycznych. Warownia została pobudowana dla ochrony przed atakami nieprzyjaciół od strony morza. Dziś mieści się tutaj muzeum.
GRECKI CHLEB I PODESZWA ŚW. SPIRYDONA
Korfu poznawałam krok po kroku (w przerwach od pracy). A pierwszy dzień wolny wykorzystałam na dotarcie na szczyt, który można zobaczyć z ulic miasta. Jest tam obiekt, który unosi się niczym „biała królowa”, widoczny z lądu i od morza. To radar. Jest bardzo charakterystycznym punktem. Góruje nad wyspą z wysokości 900 m n.p.m. Lazur wody komponuje się tu z nieco jaśniejszym błękitem nieba i bielą zabudowań na lądzie, a całości obrazu dopełniają promienie słońca.
Gdy wracałam, zauważyłam drogę i postanowiłam sprawdzić, dokąd prowadzi. Poszłam nią, a następnie wydeptaną ścieżką i dotarłam do małego monastyru ukrytego wśród zieleni drzew. Obok znajdowała się prawie niewidoczna studnia, choć na tej wysokości trudno o wodę. Przy monastyrze pod drzewem siedział na ławce człowiek. W trakcie rozmowy dowiedziałam się, że jest on jedynym opiekunem tego miejsca. Martwił się, co będzie, kiedy go zabraknie, a monastyr ulegnie ostatecznemu zapomnieniu i zniszczeniu.
Wędrowałam dalej i postanowiłam jeszcze zrobić postój w miasteczku Agii Deka. Sprawiało wrażenie cichej wioski – jakby melancholia z pobliskiego monastyru dotarła tu i otoczyła domy i mieszkańców. Z tego miejsca zapamiętałam smak prawdziwego, ciepłego greckiego chleba. Piekarnia, z której pochodził, znajdowała się w małym pomieszczeniu, jej właścicielem zaś okazał się piekarz z dziada pradziada.
Przez następne dni byłam mocno zajęta pracą, więc o jakimkolwiek zwiedzaniu nie było mowy. Miałam jednak kilka pomysłów, choć kolejna wycieczka była raczej wynikiem przypadku. Tego dnia miałam zawieźć dokumenty do biura, które znajdowało się w pobliżu starego miasta Korfu. Mimo labiryntu ulic trafiłam do celu i wykonałam powierzone zadanie. A po pracy, snując się uliczkami starówki, trafiłam do jednego z najbardziej charakterystycznych miejsc na całym Korfu – kościoła św. Spirydona, gdzie pod kopułą spoczywa ciało patrona świątyni i zarazem samej wyspy. Spirydon pochodził z Cypru, a głęboko wierzącym stał się po śmierci żony. Mieszkańcy wybrali go na arcybiskupa.
Po lewej stronie od ołtarza znajdował się mały sklepik z pamiątkami, gdzie można dostać fragmenty z... podeszew butów św. Spirydona, które podobno są odcinane co trzy dni i traktowane jako talizman chroniący przed chorobami.
ACHILLION CESARZOWEJ SISI
Zawsze ciekawiło mnie codzienne życie lokalsów. Z takim nastawieniem popłynęłam promem z Korfu do miejscowości Igumenitsa. Wypożyczyłam skuter i zrobiłam sobie przejażdżkę po tym mieście. Następnie sprawdziłam plaże, długie i piaszczyste. Jeszcze przed kryzysem nowobogaccy wybudowali wille i miasto zaczęło się rozwijać. Igumenitsa oferowała wtedy mieszkańcom pracę i podstawy do egzystencji na niezłym poziomie. Teraz jednak część wyemigrowała, m.in. do Korfu, stolicy wyspy, za pracą.
Tego dnia moim głównym celem była jednak Janina. Jej atmosfera różniła się od tej w innych miastach. Dotarłam tu do greckiego mlecznego baru z domowym jedzeniem. Potem spacerowałam zgodnie z kierunkiem, jaki wyznaczyły mi mury starej twierdzy Ali Paszy. Trafiłam m.in. do jedynego na wyspie jeziora Korission. Na głównym deptaku, zaraz przy wodzie, ludzie odpoczywali. Jedni spacerowali, inni siedzieli na ławkach i oddawali się gorącym dyskusjom. Przy brzegu stały zacumowane jednostki, okazało się, że pływające do Tzani Ali Pasa, gdzie można zobaczyć charakterystyczny minaret – pozostałość po Ali Paszy z Tepeleny.
Kolejnego dnia, w ramach kontynuacji wcześniejszej trasy, udałam się do samego kanionu rzeki Glyki (z greckiego „słodka”). Białe kamienie, rwący nurt rzeki, krystalicznie czysta woda i pełno zieleni. Po drodze spotkałam człowieka, który doradził mi jeszcze wizytę w Pardze. Oświetlona tysiącem świateł, robiła wrażenie jakby wyjętej z pocztówki. Liczne restauracje wypełnione po brzegi, zapachy rozmaitych potraw i głośne rozmowy. Od lokalnego sprzedawcy dostałam pyszne lody truskawkowe z kawałkami owoców.
Nigdy wcześniej nie pomyślałam, że znajdę się na Korfu. Przed wyjazdem kojarzyło mi się głównie z małą, uroczą wysepką, na której stoi Achillion. Grzechem byłoby więc nie zobaczyć tego miejsca, co zrealizowałam kolejnego wolnego dnia. Najpierw udałam się do miasta Korfu, aby stamtąd wziąć autobus w kierunku Gasturi. To właśnie w tym małym miasteczku znajduje się wspaniały Achillion.
Sama nazwa pałacyku, Achillion, wiąże się z austro-węgierską cesarzową Elżbietą. Sisi, kiedy postanowiła się osiedlić na Korfu po swoich licznych podróżach, upatrzyła sobie pewną willę. Po zakupie zburzyła ją jednak całkowicie i postawiła pałac. Jego nazwa wzięła się od uwielbienia cesarzowej dla języka, literatury oraz kultury greckiej. Napis w starożytnej grece jest do dziś ozdobą bramy wejściowej. Za budynkiem znajduje się mały ogród, na którego tarasie Elżbieta poddawała się melancholii po stracie syna, pisując także poematy.
Achillion po śmierci Sisi przeszedł w ręce Wilhelma II Hohenzollerna. To on był ostatnim właścicielem. Po nim budowla została przekształcona w szpital na czas wojny, a następnie na kasyno. Dzisiaj Achillion jest traktowany jako muzeum. Na parterze znajdują się pomieszczenia z umeblowaniem w większości po Wilhelmie. Pierwsze i drugie piętro to apartamenty Sisi oraz Franciszka Józefa. Jedynym oryginalnie zachowanym pomieszczeniem jest kapliczka, gdzie Sisi się modliła. Zdobienia na klamkach drzwi przypominają delfiny. Sama historia życia wrażliwej i melancholijnej kobiety, która uciekła od pałacowego zgiełku Wiednia, aby skryć się na wyspie, jest warta przeczytania. Sisi zmarła w wieku 61 lat.
GROTOWŁAŻENIE
Przed wejściem do jednej z Błękitnych Grot w Paleokastricy. Miejscowość słynie również z pięknych widoków oraz najlepszych plaż na Korfu.
DOM NA VIDOS
Dni na wyspie mijały szybko. Praca, praca... Powoli szczyt sezonu zaczął się jednak zbliżać ku końcowi. W jednym tygodniu ulice i restauracje były jeszcze wypełnione po brzegi, a w kolejnym zaczęły świecić pustkami. Wtedy odbyłam krótką wyprawę małym stateczkiem ze starego portu w mieście Korfu na wyspę Vidos. Kiedyś na nadbrzeżu zobaczyłam reklamę tej wysepki. Pomyślałam: czemu nie, przecież w jedną stronę to zaledwie 20–30 minut.
Na stateczku znajdowało się 7 osób. W miarę oddalania się od lądu port wyglądał coraz fantastyczniej i warto było go uwiecznić aparatem. Duża zielona góra Vidos rysowała się majestatycznie – tyle zieleni naraz! Wcześniej przeczytałam, że stoi tu pomnik poległych w czasie wojny. Usłyszałam też, że zobaczę kilka ładnych plaż. Sami lokalni lubią z nich korzystać, bo jest kameralnie i dają wytchnienie od zgiełku miasta. Również pasjonaci wędkarstwa znajdą na tej wyspie idealne miejsca.
Z Vidos najbardziej jednak zapamiętałam leżący na wzgórzu stary dom, do którego prowadziła urocza alejka. Stał w otoczeniu lasu. Pochodził zapewne z XIX w. Jedni mówili, że to stary budynek szkoły, inni – że należał do jakiejś bogatej rodziny. Obeszłam go. Przez otwarte drzwi było widać kręcone schody. Podłużne okna dawały wnętrzom dużo światła.
ZAMEK ANIOŁÓW I KANAŁ MIŁOŚCI
Ostatniego dnia przed powrotem do Polski wybrałam się w kierunku przepięknej widokowo Paleokastricy. Tutaj można wynająć łódeczkę z kapitanem i dopłynąć do Błękitnych Grot – m.in. Groty Błękitnego Oka, Groty św. Mikołaja i Groty Nausika. Z pokładu można obejrzeć całe wybrzeże Paleokastricy i podziwiać przy tym jedną ze skał w kształcie głowy goryla.
W pobliżu znajduje się również kościół Panagia Theotoku, pochodzący z XIII w. Obecnie obiekt ten oraz małe muzeum, z fragmentami walenia i gigantyczną muszlą z tych obszarów, jest udostępniony turystom. Żyje tutaj trzech mnichów, którzy żywią się swoimi produktami, nie udają się w ogóle do miejsc położonych niżej. Przed kościołem, przy bramie wejściowej, znajduje się jedna z 14 armat, które miały chronić wyspę przed najazdami.
Tego dnia po raz drugi wypożyczyłam skuter, co ułatwiło mi pokonanie trasy do Angelokastro, czyli Zamku Aniołów. Droga biegła przez dosyć kręte serpentyny, ale widoki na trasie były wspaniałą rekompensatą za trudy podróży. Angelokastro leży na jednym ze wzgórz w okolicy Paleokastricy – to ważna bizantyjska warownia, której główną funkcją była obrona przed najeźdźcami od strony Morza Adriatyckiego. Z kolei nazwa Paleokastrica w wolnym tłumaczeniu oznacza Stary Zamek. Wcześniej na innym wzgórzu znajdował się bowiem mniejszy zamek, który został zniszczony i nie zachował się do naszych czasów. Później mieszkańcy postanowili wybudować Nowy Zamek, i tak właśnie powstał Angelokastro...
Dom, w którym mieszkałam na Korfu, znajdował się w Acharawi. To małe, sympatyczne miasteczko na północy wyspy z długą, szeroką plażą. Z Acharawi do Sidari nie było daleko. To tam postanowiłam spędzić mój ostatni wieczór na wyspie. Zależało mi akurat na tym miejscu, ponieważ tutaj znajduje się Canal d’Amour – urokliwe miejsce z niebywałą formą skalną wyrzeźbioną przez samą naturę. Canal naprawdę jest unikatowy. Tego wieczoru jadłam słodkie lokumadas, grecki przysmak, który przypomina nasze pączki, tyle że w mniejszej wersji. Smakował znakomicie, jak całe Korfu!