Na zachodzie Portugalii ziemia urywa się nagle, sto czterdzieści metrów niżej ginąc w oceanie. Na Cabo da Roca dla współczesnych kończy się kontynent Europy – dla starożytnych w tym miejscu kończyła się Ziemia.
Skała Gibraltaru dla śródziemnomorskich żeglarzy była jednym z dwóch słupów podtrzymujących nieboskłon na końcu świata. Krążące opowieści o morskich demonach i potworach unicestwiających statki, które odważyłyby się za Słupy Heraklesa choćby wychynąć, ograniczały żeglugę do granic Morza Śródziemnego.
Wprawdzie Fenicjanie pierwsi – pokonując lęk przed nieznanym – odważyli się je opuścić, lecz w owych wyprawach handlowych nie tracili z oczu brzegów.
Musiało upłynąć wiele stuleci, zanim realia XIV wieku (epidemie, klęski głodu, ubytek siły roboczej i spadek dochodów feudałów) pchnęły Portugalczyków na drogę morskiej ekspansji. Wpierw spojrzeli w kierunku bliskiej im Ceuty, kuszeni jej zamożnością, na którą sobie zasłużyła, będąc portem i ważnym węzłem handlowym; po nagromadzone zasoby wystarczyło sięgnąć za Cieśninę Gibraltarską.
Opanowanie i złupienie Ceuty w 1415 roku rozbudziło w Portugalczykach żądzę bogactwa i sławy, ale też cechę gnającą odkrywców na nieznane dotąd morza: ciekawość. Pierwsza, północnoafrykańska wyprawa przyniosła wymierne korzyści oraz umocniła prestiż jej inicjatora króla Jana I i nowej dynastii Aviz. Brał w niej udział siedemnastoletni infant Henryk i choć była to jedyna ekspedycja, w jakiej uczestniczył, historia nazwała go Żeglarzem, całe dalsze życie poświęcił bowiem sprawom morza.
Pomnik informuje o położeniu przylądka – 38 stopni 47 minut szerokości geograficznej północnej i 9 stopni 30 minut długości geograficznej zachodniej.
Cabo da Roca stracił znaczenie dla żeglarzy, ale wciąż atrakcyjny pozostaje dla turystów.
Światło latarni morskiej także niezmiennie obwieszcza statkom bliskość lądu.
Odkąd został Wielkim Mistrzem zakonu Chrystusa, korzystał z wiedzy templariuszy oraz zgromadzonego przez nich majątku, urzeczywistniając własne pragnienia i ambitne plany. Szykując Portugalię do zamorskich penetracji, Lagos zafundował stocznię, gdzie budowano karawele – nowy typ okrętów przystosowanych do żeglugi na pełnym morzu (wyposażone w rzędy armat gotowych na wszelkie zdarzenia, płynęły pod żaglami z równoramiennym krzyżem zakonu i dynastii Aviz), zaś w Sagres założył słynną szkołę nawigacji i żeglugi, przygotowującą kadry zdolne dla ryzykownych wypraw przełamać barierę strachu. Dla Portugalii był to zaczątek epoki wielkich odkryć.
Przez dwanaście lat infant Henryk funduszami zakonu wspierał wczesne ekspedycje, śląc w nieznane pierwszych śmiałków, nie zawsze i nie do końca przekonanych o kulistości Ziemi. Co roku na jego rozkaz port w Lagos opuszczały dwie lub trzy eskadry karawel, okrętów na półwojennych, na półkupieckich, które, wypływając na Atlantyk, na południowo-zachodnim krańcu Portugalii mijały Cabo Sao Vicente (Przylądek Świętego Wincentego) – ważny punkt orientacyjny także dla statków opuszczających południowe porty Hiszpanii (Palos, Kadyks) i Morze Śródziemne. Karawele wracały wyładowane bogactwami Indii, Brazylii, Dalekiego Wschodu i Afryki (z tej ostatniej wiozły „czarną kość słoniową”, którą sprzedawano w Lagos na pierwszym w świecie targu niewolników). Ci, którzy szczęśliwie powracali, przywozili wieści o przetartych szlakach bądź odkrytych lądach.
Bardziej ku północy, w miejscu dzisiejszego Belem (przedmieście Lizbony), w XV wieku u ujścia rzeki Tag opływał w zamorski dostatek największy z portów – Restelo: początek i koniec wielu wypraw. Stamtąd wypływały karawele odkrywców i konkwistadorów poszukujących drogi na zachód, stamtąd w 1497 roku. Vasco da Gama wyruszył w długą podróż do Indii, a trzy lata później flotylla trzynastu żaglowców z Pedrem Alvaresem Cabralem opuściła Lizbonę, kierując się w stronę Zielonego Przylądka (odkryto wtedy Brazylię).
Każdorazowo opuszczając ujście Tagu i żegnając Stary Kontynent, marynarze długo wpatrywali się w wysunięte najbardziej na zachód urwiska Cabo da Roca, dopóki nie rozmyły się w perspektywie. Odtąd dla portugalskich żeglarzy na przylądku tym to nie Ziemia się kończyła, ale zaczynało się morze...
Skaliste południowe klify przylądka dzielnie stawiają czoła falom Atlantyku.
Portugalscy żeglarze przy Cabo da Roca żegnali się z ojczyzną, niepewni, czy ponownie zobaczą ten widok.
Dla dzisiejszych żeglarzy Cabo da Roca nie ma takiego jak wówczas znaczenia i choć utracił je na rzecz Cabo Sao Vicente – przy jednym z najruchliwszych szlaków światowej żeglugi – to najdalej na zachód wysuniętym miejscem europejskiego lądu wszak zawsze pozostanie. Tak jak wtedy stawia czoło Atlantykowi i na trudno dostępne klify wciąż napierają fale, a światło latarni morskiej także niezmiennie obwieszcza statkom bliskość lądu. Dotarcie do przylądka upamiętnić może piękne, ręcznie pisane świadectwo (trzeba je wcześniej zamówić), na którym przytoczono słowa XVI-wiecznego poety Luisa Camoesa. Mój dokument poświadcza, iż „Krystyna Słomka przybyła na Przylądek Roca, Sintra – Portugalia, do najbardziej zachodniego punktu Europy, gdzie ziemia się kończy, a morze zaczyna i gdzie żywy jest duch wiary i przygody, który przewodził karawelom Portugalii w poszukiwaniu nowych światów”.