Hawana. Bujająca się w rytmie clave, poszatkowana niszczejącą już mocno architekturą art deco, upstrzona samochodami rodem ze starych hollywoodzkich filmów... Hawana to jednak przede wszystkim ludzie – zgrupowani na placykach czy siedzący na progach swoich mieszkań, nierzadko z telefonami w dłoni.
Dostępny PDF
Kiedy palące za dnia słońce chowa się za horyzont, wszyscy wychodzą na zewnątrz. Otwierają na oścież masywne, zdobione portale, zapraszając innych do środka. Albo najzwyczajniej siadają w progu, zachęcając tym samym do pogawędki przy cygarze, szklaneczce cuby libre, szachach lub coraz częściej... przy smartfonie.
MUZYKA HAWANY
Wieczorami ściany budynków odbijają melodie jak z „Buena Vista Social Club”. Wystarczy podążyć za jedną z nich, by znaleźć się na dachotarasie którejś z licznych knajpek i niespodzianie uczestniczyć w koncercie prawdziwych wirtuozów.
ŻYCIE NA PROGU
Przyzby to dla Kubańczyków najlepsze miejsca spotkań towarzyskich. Tam przesiadują, grają w szachy czy domino oraz dyskutują. A zwyczaj ten pielęgnują już od maleńkości.
WŁADCA KOTÓW
Przy targowym stoisku z rybami króluje sprzedawca w kowbojskim kapeluszu, a jego malowniczy podopieczni cierpliwie oczekują na coś smacznego.
INTERNET DLA WYBRANYCH
Stały dostęp do sieci jest na Kubie wciąż możliwy tylko dla wybranej grupy ludzi, czyli ok. 5 proc. społeczeństwa – pracowników rządowej administracji, naukowców, lekarzy... Dorywczo można jednak podłączyć się przy jednym z 237 istniejących w kraju hotspotów, które zresztą łatwo rozpoznać po tym, jak są oblegane przez setki internautów podczepionych do Wi-Fi jak winogrona do kiści. Aby jednak korzystać z punktów dostępowych, należy się zaopatrzyć w kartę nawigacyjną (nav), której jedynym dostawcą jest państwowa telekomunikacja ETESCA. Przed jej butikami ciągną się więc wielometrowe kolejki, które kubek w kubek przypominają te peerelowskie, w oczekiwaniu na jakikolwiek pożądany towar – dywan, kolorowy telewizor czy pralkę.
Potem za godzinę dostępu do internetu w hotspocie płaci się 1,5 CUC (peso kubańskiego wymienialnego, równowartość ok. 6 zł). Toteż najbardziej przedsiębiorczy współdzielą swoje połączenie (używają własnych komórek jako hotspotów) i sprzedają na placach kody za 1 CUC za godzinę. Jakość połączenia pozostawia jednak wiele do życzenia. Ale dla wielu Kubańczyków mających rodziny na Florydzie czy w Hiszpanii jest to jedyna możliwa forma kontaktu z nimi. Używają do tego najczęściej aplikacji IMO, która działa dość prosto i nie wymaga szybkich łączy.
Ci, którzy są szczęśliwymi posiadaczami komputerów, mogą w domowym zaciszu czytać zagraniczną prasę i oglądać filmy za sprawą tzw. pakietów. Jest to po prostu wędrujący pendrive, na którym zapisano najnowsze odcinki popularnych amerykańskich seriali, ostatnie wydania czasopism, a nawet kopie kinowych produkcji. W ostatnich latach rozpowszechniło się przekazywanie danych z pakietów (za pomocą Bluetootha) także na smartfony bez karty SIM. Zawartość jest aktualizowana co poniedziałek, a korzystający z takiego abonamentu mogą się cieszyć treścią internetu bez żadnego dostępu do sieci.
SZLIFOWANIE FORMY
Opustoszałe ulice miasta są wykorzystywane jako boiska czy podwórka. I chociaż Kuba nie odnosi sukcesów w piłce nożnej, to mali hawańczycy nie przestają o nich marzyć.
STREET ART
Uliczny artysta ze swoim dziełem. Wykonał je na obdrapanym frontonie domu, w którym mieszka.
WIECZÓR W SIECI
Zimne światło smartfona pada na twarze jego użytkowników i tajemniczo kontrastuje z ciepłymi barwami hawańskiej ulicy.
SATELITY W SYNAGODZE
Nawet taki zakres dostępu do świata to dla Kubańczyków niemal luksus. Trudno to sobie wyobrazić, ale jeszcze w 2007 r. posiadanie komputera czy telefonu komórkowego było dla nich nielegalne. W 2013 r. urządzeń tych na terenie kraju działało zaledwie 470 – i wszystkie umieszczone w rządowych kafejkach internetowych.
Stworzono też ułudę kontaktu ze światem w postaci wewnętrznego intranetu. Wikipedię zastępowała w nim EcuRed – alternatywa, która miała za zadanie szerzyć wiedzę z „demokratycznego, nieobliczonego na zysk i obiektywnego punktu widzenia dawnej kolonii, która wybiła się na niepodległość”. Z kolei Facebooka miał zastępować RedSocial. Żadna z platform nie cieszyła się jednak zbyt dużą popularnością. Do tego ceny dostępu do internetu były co najmniej zawyżone (4,5 CUC za godzinę, przy średnich miesięcznych zarobkach 25 CUC), a przepływ informacji – ściśle kontrolowany.
W 2009 r. niejaki Allan Gross został nawet skazany na 15 lat więzienia za skonstruowanie Wi-Fi na terenie Kuby. Aby umożliwić tutejszej żydowskiej społeczności komunikowanie się ze światem zewnętrznym, stworzył trzy anteny satelitarne, które umieścił w synagogach. Użył do tego szerokopasmowego Global Area Network (GAN) i terminala wielkości laptopa. Jak sam twierdzi, „przyświecał mu cel wędrowania, gdzie tylko chce, oraz zapalania świeczek w postaci łączności ze światem”.
Ostatecznie jego historia skończyła się jedynie czteroletnią odsiadką, ale sam fakt jej zaistnienia dobitnie świadczy o tym, w jakim stopniu kubańskie autokratyczne władze dbają o kontrolę i jednolitość przekazu informacji, które z różnych kanałów mogą docierać do obywateli.
OKUPANCI HOTSPOTÓW
Do tej pory winą za powolny rozwój infrastruktury sieciowej rząd obarczał embargo, jakie na Kubę nałożyły USA, oraz związane z nim wysokie koszty inwestycji. Prawdziwym powodem była jednak obawa władz przed utratą panowania nad społeczeństwem i możliwość wybuchu niepokojów. Dziś deklaracje Raula Castro są jednoznaczne: chce, żeby jak najszybciej każdy mieszkaniec Kuby miał dostęp do internetu. Kiedy te obietnice staną się faktem? I czy w końcu na wyspie naprawdę zmienią się relacje między władzą a społeczeństwem? Trudno powiedzieć.
Świadomość, że przy nielicznych hotspotach już dziś koczują tysiące młodych Kubańczyków o twarzach rozświetlonych poświatą smartfonów, może trochę przerażać, zresztą nie tylko strażników upadającego systemu. Rodzi się bowiem obawa, czy Kubańczycy – wychowani w ciekawej kulturze społecznego współobcowania – nie wykorzenią się ze swojej spontanicznej, naturalnej potrzeby bycia z innymi. I czy na pewno będą używać internetu jako narzędzia, a nie szkiełka, przez które nazbyt często zdobywa się pozorne prawdy o świecie oraz buduje powierzchowne relacje międzyludzkie.