Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2018-07-01

Artykuł opublikowany w numerze 07.2018 na stronie nr. 26.

Tekst i zdjęcia: Dariusz Kowalczyk,

Szczęście pośrodku oceanu


W miarę zdobywania turystycznych doświadczeń zniechęcam się do odwiedzania kierunków, gdzie stada przewodników, taksówkarzy i handlarzy okupują popularne miejsca. To jest coraz bardziej męczące. Od tego jestem naprawdę wolny na Malediwach! Mało kto wciąga tam do sklepu z pamiątkami czy do restauracji, nie ma też azjatyckiego chaosu na drogach. Te wyspy umożliwiają wyciszenie w bliskości z przyjazną naturą.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Trzeba doświadczyć Bangkoku i Tajlandii, zwiedzić Malezję, Bali, Emiraty i wiele innych zatłoczonych miejsc na świecie, aby zdać sobie sprawę, że coraz trudniej znaleźć takie do wypoczynku. Trzeba trochę pobyć w tłumach zwiedzających lub popływać zatłoczonymi statkami, żeby docenić „nudne” wędrówki prawie bezludnymi malediwskimi plażami. 

Nie jest to wcale koniec świata, na który organizuje się męczącą wyprawę. Kupujemy bilet na dogodne połączenie lotnicze, następnie wsiadamy na prom lub wyczarterowaną łódź i lądujemy na rajskiej wyspie, gdzie do hoteliku jest parę kroków. Przelot oferuje dziś kilkadziesiąt renomowanych linii. Na każdej wyspie znajdziemy wygodne łóżko, prysznic i klimatyzację. Toteż wracam tu zawsze z przyjemnością oraz z głębokim przekonaniem, że nie będzie to ostatni raz. 

 

DLA LEPSZYCH GOŚCI 

Bungalowy Adaaran Club Rannalhi (atol Kaafu). W ośrodkach jest drożej niż na wyspach publicznych, ale czyściej, no i rafy są w lepszym stanie. Na „resortowych wyspach” spokój zakłócają wyłącznie turyści, bo tubylcy tutaj tylko pracują.

PO RYBY NA RAMADAN

Na Maafushi (atol Kaafu) w okresie ramadanu. Na zdjęciu rodzinny połów ryb rafowych, które jednak będą spożywane dopiero po zmroku.

ŻYCIE WOKÓŁ PRZYSTANI

Tradycyjna malediwska łódź na wysepce Fulidhoo (atol Vaavu). Przystań lub mały port to główne miejsce na każdej publicznej wyspie. Przy niej zbierają się mieszkańcy w oczekiwaniu na prom, przybycie rybaków lub statków z turystami. 

 

UCYWILIZOWANE DELIKATNIE

 

– Tylko tutaj czuję, że żyję! – przekrzykuje fale i szum silnika młody Szkot, z którym płyniemy promem na Fulidhoo. Stoimy na dachu i obserwujemy mijane ośrodki. – Zobacz! Latające ryby! – Pokazuje szybujące nad wodą rybki. – A tam delfiny. – Wskazuje na wynurzające się płetwy podążającego za promem stada. – A zobaczycie, co będzie na Fulidhoo... Tam płaszczki jedzą z ręki. Niedługo później przekonujemy się, że to prawda. Stado płaszczek „pasie” się stale obok pomostu przy potężnej ławicy małych rybek. Dzisiaj promem nie huśta, ale mieliśmy już przygody z potężnymi falami i ucieczką z dachu na dolny pokład przed gniewem oceanu. Nawet tubylcy oddawali daninę Neptunowi...

Nazwa Malediwy pochodzi od sanskryckiego maladwipa (tamilskiego maala divaina) – „naszyjnik wysp”. Ten kraj, rozłożony na 26 atolach przypominających paciorki, oferuje delikatnie ucywilizowane rajskie wyspy; na tyle ucywilizowane, żeby poczuć się komfortowo i bezpiecznie, a zarazem mieć wrażenie odizolowania i obcowania z naturą.

Tutaj nawet całodzienny pobyt na bezludnej wyspie nie jest trudny. Wystarczy umówić się, o której ma po nas przypłynąć łódź. Można też popłynąć na sandbank, czyli łachę piachu bez żadnej roślinności, otoczoną oceanem, i zorganizować tam piknik z grillowaniem i nurkowaniem. A potem umknąć przed przypływem, który przykryje wysepkę płytką warstewką krystalicznej wody. 

 

WIERZYĆ CZY MIEĆ?

 

Na Malediwach można być zaszokowanym dobrą jakością usług hotelarskich (choć zarazem niekiedy przerazić się ich ceną). Na szczęście jest sporo alternatywnych i tanich hoteli. Problemem może być tylko niedrogie dotarcie do nich. Bo jeśli nie łodzią, to bardzo popularnym tutaj hydroplanem. Ale często przejazd jest droższy od hotelu. Najgorszą praktyką jest monopol resortów na własny transport. Za obowiązkowy transfer w tej samej niemałej cenie zapłacimy przy odbiorze z lotniska, jak i np. z wyspy oddalonej od ośrodka o kilometr. Nie możemy przy tym dopłynąć do przystani wynajętą przez siebie łodzią, bo albo nas nie wpuszczą, albo i tak doliczą do ceny pokoju koszt transferu. 

Turystyka na Malediwach rozpoczęła się w 1972 r. od powstania pierwszych zamkniętych wysp – resortów. Wkrótce ich liczba zaczęła wzrastać i obecnie sięga już ponad 100 usytuowanych na wyspach niepublicznych, a więc takich, na których nie mieszkają tubylcy. Od niedawna turystyka malediwska zaczęła się jednak rozwijać dwutorowo. Nastąpiło to po liberalizacji prawa w 2008 r. i przyzwoleniu na powstawanie hoteli oraz pensjonatów na wyspach publicznych. Dawniej turyści właściwie nie stykali się z tubylcami, chyba że podczas krótkiej wycieczki. Przed liberalizacją islamskim władzom trudno było pogodzić widok roznegliżowanych turystek z religijnym charakterem ustroju państwa. Ale i dziś przybysze są informowani o wielu obowiązujących tu zakazach – od spożywania alkoholu, przez pokazywanie się w strojach bikini, aż po obnoszenie się ze swoją wiarą. 

Malediwy to kraj w pełni islamski. Działalność misjonarska oraz propagowanie innych wyznań są surowo zakazane, a nawet karane. I na każdym kroku widać, że kraj boryka się z dylematem: „wierzyć czy mieć?”. Szczytem hipokryzji jest pomysł z pływającymi łodziami z alkoholem. Na wyspach publicznych alkohol jest zakazany, ale na zacumowanej w porcie lub w pobliżu wyspy łodzi – już nie. Korzystają z tego ich pomysłowi właściciele, serwując alkoholowe drinki kilka metrów od brzegu.

Te ogólnodostępne wyspy są tańszą alternatywą i ekonomicznym sposobem na przeważnie drogie Malediwy. Dawniej pobyt na atolach kojarzył się tylko z ekskluzywnymi resortami. Teraz małe hotele i pensjonaciki otworzyły możliwości pobytu dla zwykłych turystów. A warto przecież pokazać ten piękny kraj nie tylko bogaczom – pasjonatom fotografowania, nurkowania czy sportów wodnych. Pełni szczęścia dopełnia brak komarów! 

To dom życzliwych i uczciwych ludzi. Są trochę skazani na monotonne życie bez skrawka stałego lądu – rozsiani na malutkich oazach zieleni. Z nudą radzą sobie, organizując turnieje piłkarskie, publiczne projekcje po zachodzie słońca i koncerty (każda wyspa ma swój zespół muzyków i tancerzy). Z około 1200 wysp rozrzuconych na Oceanie Indyjskim tylko 200 jest zamieszkanych. A łączna powierzchnia wszystkich to zaledwie obszar średniego polskiego miasta wojewódzkiego. 

Pomimo zagrożenia ze strony rosnącego poziomu oceanów oraz zniszczeń dokonanych w 2004 r. przez tsunami, Malediwy zaczynają przypominać wielki plac budowy. Powstają tu dziesiątki hoteli i restauracji. Zamiast przygotowań do ewakuacji rozpoczyna się gospodarcza ekspansja. Widać również pierwsze efekty większych inwestycji kapitałowych w bazę hotelową – z basenami, saunami i spa – wypierającą pensjonaty typu „leżanka, prysznic i sedes”. Ale budowniczowie nie mają tutaj łatwo – wszystko, nawet żwir i piasek, trzeba importować. Nie można nawet płukać własnego zasolonego piasku, skoro nie ma w nadmiarze słodkiej wody...

 

NA ZAPLECZU LUKSUSU

Śmieci na Maafushi. Ta wyspa drogo płaci za swoją popularność. Dogodny punkt przesiadkowy – blisko lotniska i stolicy, z licznymi pensjonatami – generuje ogromne ilości śmieci. To nieprzyjemne wysypisko znajdowało się około 200 m od hotelowej restauracji. 

LUKSUS BEZ NOCLEGU

Malownicze pejzaże w pobliżu ośrodków można uwiecznić na każdym kroku. To wymarzone tła dla nowożeńców i fotograficznych sesji plenerowych. Tyle tylko, że w luksusie bywa bardzo drogo. Dobrym wyjściem są jednodniowe wycieczki do takich resortów – bez noclegu można pławić się w luksusie już od 80 USD za osobę.

 

 

GROŹNIEJSZE NIŻ OCEAN

 

Prawie każda malediwska wyspa składa się z przystani, szkoły, meczetu, czasem i minaretu. Są jeszcze kafejki i sklepiki sprzedające pamiątki, chemię gospodarczą i podstawowe produkty żywnościowe. Gdzieś w chaszczach jest zwykle ukryty budynek małej elektrowni lub panele solarne, ponadto stoi obowiązkowy i szpecący krajobraz maszt telefonii komórkowej. Rzadko zdarzają się bary i restauracje – kuchnie mieszczą się zazwyczaj przy pensjonatach i hotelach. A typowa „promenada” przypomina polną ścieżkę. Wkoło oczywiście króluje ocean, rafy koralowe w szmaragdowych lagunach, biały jak puder piasek i palmy malowniczo pochylające się nad bezludnymi plażami.

Co różni Malediwy od innych egzotycznych plaż? Duża liczba maleńkich wysepek, otoczonych spokojną ciepłą wodą. Wielkie i groźne fale szumią gdzieś daleko od brzegu, rozbijając się o rafę lub brzeg laguny, za to plaże są obmywane łagodnymi wodami przypominającymi te z mazurskich jezior. Wchodzi się do nich jak do ciepłej wanny, a pod powierzchnią czeka kolorowy film z życia rafy.

Uderza zupełna nieobecność gór, a nawet pagórków. I jeszcze jedna obserwacja: brak typowego ruchu ulicznego – tylko skutery, rowery i czasem samochód lub wózek akumulatorowy. Na całych Malediwach jest 80 km asfaltowych dróg, z czego na wyspie ze stolicą i lotniskiem – 60 km.

Ekologicznie uświadomieni są tutaj tylko turyści. Można wędrować w poszukiwaniu kosza na śmieci i go nie znaleźć. Trzeba w ostateczności zanieść śmieć do hotelu, bo ten prawdopodobnie ma jakiś pomysł na jego utylizację. Pewnie wywiezie go transportem morskim na wyspę-wysypisko, gdyż na wysypisku miejscowym tubylcy usypują wielką stertę i próbują ją podpalać, dyżurując przy ognisku. Wokół rozsnuwa się czarny dym z palonego plastiku. Mieszkańcy dorzucają do ciągle rozniecanego ognia suche liście palm i skorupy orzecha, ale śmieci palą się z trudem. Ilość tych niepalnych rośnie i powoli zaczyna być problemem. Dym obserwowaliśmy na Maafushi, Thulusdhoo, Dhifushi.

Pomimo wielu zabiegów na wyspach publicznych jest brudno. Byliśmy pozytywnie zaskoczeni tylko czystością Thinadhoo – tam na plaży nie zalegały plastiki, resztki z kuchni, potłuczone butelki, gruz z rozbieranych domostw i budów. Natomiast reszta odwiedzanych wysp zachowywała czystość tylko w części centralnej, czyli w okolicach portu lub przystani. Na ubitych z piasku drogach kobiety zamiatają piasek aż nazbyt gorliwie, za to na styku plaż i domostw jest po prostu wysypisko. Czasem po przypływie plaża znika, a woda zabiera śmieci, by je potem zwrócić w innym miejscu.

Im dalej od stolicy, tym lepiej dla środowiska. Dociera tutaj mniej turystów, nie opłaca się też tak daleko budować przetwórni czy fabryczek. Im dalej od stolicy, tym bardziej wyspy przypominają rajskie samotnie. Produkują tylko prąd, słodką wodę i... no może jeszcze trochę śmieci.

Z kolei te w pobliżu stolicy i lotniska zamieniają się w betonowe pustynie. Asfalt, beton, blokowiska, huk samolotów, plaża z restrykcjami religijnymi i woda śmierdząca benzyną i ropą. Mieszkałem dwa dni w Hulhumale w oczekiwaniu na lot i miałem już tego dosyć. Znam biura podróży, które także tam sprzedają miejscówki pod hasłem rajskich wakacji. Trzeba uważać na takie oferty. 

 

KOKOS DOBRY NA WSZYSTKO

 

Wśród owoców królują tutaj kokosy i owoce chlebowca, które miejscowi smażą na głębokim tłuszczu, otrzymując chipsy. Palmy kokosowe zapewniają mnóstwo rzeczy użytkowych i spożywczych. Mohamed, właściciel sklepiku, zaprasza nas do swojego domostwa na Fulidhoo i długo tłumaczy różnice pomiędzy orzechami kokosowymi. Nam podaje te pomarańczowe. Sprawnie rozłupuje maczetą orzech położony na dłoni. Zamykam oczy w obawie o jego palce, ale orzech pękł, a ręka cała... Opowiada o palmach i wyrobach z kokosa. Od pomarańczowych do zielonych, każdy inny, chociaż dla nas wyglądają i smakują podobnie. Orzeźwiający płyn, wiórki wykorzystywane w różnych potrawach, mleczko, olej, liście. Długo by wymieniać przydatność palmy. Nawet ryby z grilla potrzebują kokosowych skorup. 

Podstawą diety na Malediwach są ryby. Owoce morza nie są tu tak cenione jak w innych krajach, ale ryby to codzienność. A przede wszystkim tuńczyk. Jego mięso spotyka się we wszelakich postaciach: wędzone, suszone, gotowane, smażone i pieczone. Bardzo mi smakowała popularna potrawa mashuni, czyli wiórki tuńczyka i kokosa z cebulką i chili. To wszystko jest skropione limonką i podane wraz z plackami roshi. Idealne śniadanie. 

Najgorzej mają turyści na małych wyspach w okresie ramadanu. Przeżyliśmy pobyt w tym okresie na Fulidhoo i nie było łatwo. Jedyna kafejka z jedzeniem była otwierana po zmroku. Musieliśmy prosić hotel o przygotowanie choćby jednego posiłku dziennie, a resztę dnia zapychaliśmy się orzechami, batonami i zupkami instant kupionymi w sklepie z pamiątkami. Skoro miejscowi poszczą, to i turyści powinni... Rezerwując hotel, warto więc dopłacić za posiłki, bo często hotelowa restauracja jest jedyną na wyspie, jak np. na Thinadhoo. Zwykle nie ma aż tylu turystów, żeby restauracjom sieciowym opłacało się inwestowanie. Malediwy odwiedza rocznie ponad milion gości, ale rozpływają się gdzieś na setkach wysepek. 

Opuszczając Malediwy, myślę, że znowu miałem szczęście. Widziałem je wciąż niezadeptane i nieodebrane mieszkańcom przez wzbierający ocean. (Chociaż plan ewakuacji podobno już sobie przygotowali – na Sri Lankę lub do Australii). Ich samotność wśród wodnego bezkresu jest jak życie na wulkanie. Ale na razie cieszą się z uzyskanej niepodległości i wierzą w swoje szczęście.