Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2018-07-01

Artykuł opublikowany w numerze 07.2018 na stronie nr. 34.

Tekst i zdjęcia: Marta Matosek,

Dzieci Zeusa


Ubrani w brudne łachmany i wyposażeni w znak rozpoznawczy – plastikowe wiaderko po taniej margarynie, wylęgają na ulice miast Senegalu zaraz po porannej modlitwie w meczetach. Często pochodzą z bardzo biednych rodzin, które oddają ich pod skrzydła muzułmańskich nauczycieli – marabutów. Jednak zamiast spędzać czas na naukach, są zmuszani odpracowywać koszta edukacji poprzez żebranie. Doświadczają przy tym przemocy, głodu i biedy.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

W Senegalu, którego 92 proc. ludności wyznaje islam, uczniowie koraniczni (talibés) to chłopcy w wieku od pięciu do piętnastu lat. Jest ich tutaj, żebrzących na ulicach, ponad 50 tysięcy! Ale w nadoceanicznym mieście Saint-Louis mieszka i człowiek, artysta, znany pod pseudonimem Zeus, który wnosi w ich trudne życie radośniejsze odcienie. Ten artysta uczy talibés malarstwa.

 

DZIECI ULICY

Z charakterystycznymi plastikowymi wiaderkami proszą o pieniądze, ale też jedzenie, wodę i mleko, których nie zapewniają im nauczyciele. Mieszkańcy Saint-Louis, choć sami ubodzy, starają się pomagać, jak mogą. Wrzucają datki lub zatrudniają talibés przy drobnych pracach.

SIOSTRZENICA ZEUSA

Dziewczynka lubi spędzać czas w pracowni wujka, a czasami nawet „pomaga” mu tworzyć dzieła sztuki.

MISTRZ I KURSANCI

Wystarczyło, żeby kiwnął ręką i zawołał coś w języku wolof, a w jednej chwili pojawiła się wokół grupa talibés. To uczestnicy malarskiego kursu Zeusa. Każdy z nich miał inną historię do opowiedzenia, ale łączył je wspólny wątek – bieda rodziców.

 

DZIENNA NORMA MAŁEGO ŻEBRAKA

 

Zeusa poznałam w dniu jego 40. urodzin, przy ulicznej galerii, gdzie wystawiał płótna swoje i chłopców. Samo miasto Saint-Louis, choć słynie z przepięknej kolonialnej architektury, ma również mniej chlubne osiągnięcie. Otóż jest jednym z największych w Senegalu skupisk młodocianych żebraków. Ich liczbę szacuje się na ok. 9 tysięcy!

Zeus otwarcie dzieli się ze mną ciemnymi aspektami codziennego życia tych dzieciaków: – Talibés mają nakaz przyniesienia swojemu nauczycielowi dziennego utargu w wysokości 500 franków (80 eurocentów). Lokalne społeczności są ubogie, więc nie jest to „norma” łatwa do osiągnięcia. Często chłopcy są bici przez marabutów, kiedy przynoszą za mało pieniędzy. Niektórzy boją się wracać do szkoły i śpią na ulicach – co naraża ich na jeszcze większe niebezpieczeństwa.

Według opublikowanego w 2017 r. raportu organizacji Human Rights Watch (HRW), promującej prawa człowieka, sytuacja talibés w niektórych szkołach koranicznych w Senegalu jest wręcz tragiczna. Mieszkają w przeludnionych, zapyziałych salach, z kiepskimi warunkami sanitarnymi. Niedożywienie i choroby są tam powszechne. Zdarzają się przypadki pobić, przywiązywania i więzienia chłopców z powodu słabych wyników w żebractwie. Autorzy raportu odnotowali też przypadki wykorzystywania seksualnego uczniów przez nauczycieli.

– Ci chłopcy są zostawieni sami sobie – opowiada Zeus – więc kilka lat temu zdecydowałem się coś z tym zrobić. Zacząłem prowadzić dla nich kurs malarstwa... 

Z iskrą w oku i niebieskim szalem wokół szyi mój rozmówca wygląda jak stereotypowy reprezentant światka artystycznego. Jednak to tylko część prawdy o nim. 

– Ja też kiedyś byłem talibé – wyznaje. – Ale miałem więcej szczęścia, bo moi rodzice nigdy nie wysyłali mnie na żebry w zamian za naukę. Płacili marabutom za moje lekcje koraniczne, mimo że sami nie mieli dużo pieniędzy. Zeus dorastał więc, obserwując z bliska ciężki los swoich kolegów, którzy musieli zarabiać na ulicach obcych miast.

 

MORALNY UPADEK MARABUTÓW

 

Tak jak i w jego dzieciństwie, obecni talibés pochodzą przeważnie z bardzo zubożałej grupy etnicznej Peul, zamieszkującej północny Senegal (okolice Padoru i region Matam), a nawet z ościennych Mali i Gwinei Bissau. Ich rodzice mają często wyobrażenie, że koraniczna edukacja i życie w mieście przyniosą ich synom lepsze możliwości zatrudnienia. Niektórzy z kolei mają po prostu zbyt wiele osób do wykarmienia w domu, wolą więc tę liczbę jakoś zredukować...

Tradycja wysyłania chłopców do szkół koranicznych sięga początków islamu w Afryce Zachodniej. Dzisiaj uwydatnia ona głównie koszty przemian społecznych oraz nadużycia współczesnej ekonomii. W przeszłości aspirujący chłopcy z ubogich rodzin pomagali marabutom w uprawie ich małych poletek. Ta praca była tradycyjnie traktowana jako forma rekompensaty dla mistrza za nauczanie. Miała również na celu zaszczepienie w żakach cennych wartości – takich jak praca, cierpliwość czy pokora.

Te szlachetne ideały upadły z czasem wraz z postępem gospodarczym. W sytuacji poważnych problemów gospodarczych Senegalu po odzyskaniu niepodległości w 1960 r., w wyniku gwałtownej urbanizacji oraz ubożenia ludności wiejskiej marabuci i ich uczniowie udawali się za chlebem do miast. To, co w przeszłości było formą praktyki i lokalnej edukacji, przemieniło się w końcu w ponury biznes, gdzie profesjonalni handlarze żywym towarem mieszają się z co bardziej „przedsiębiorczymi” marabutami oraz z uczonymi, którzy autentycznie mają na względzie wykształcenie swoich podwładnych.

Nawet niektórzy islamscy uczeni w Senegalu są krytyczni wobec tej praktyki. – To nie powinno mieć miejsca w islamie – żali się Moustafa, uczony koraniczny z Dakaru. – Islamska edukacja powinna być przekazywana za darmo, a marabuci powinni zająć się pracą zawodową. Ale oni zrobili z tego biznes.

System edukacji koranicznej jest głęboko zakorzeniony w senegalskim społeczeństwie i sięga wieki wstecz, zanim jeszcze francuscy kolonizatorzy wprowadzali tam szkolnictwo świeckie. Dlatego w bardziej konserwatywnych społecznościach te reformy kształcenia religijnego są nadal postrzegane jako próby interwencji neokolonialnej. Pomimo wysiłków rządu w rozprawieniu się z problematycznymi marabutami religijni nauczyciele cieszą się wciąż wysoką pozycją w społeczeństwie.

– Marabuci nadal mają duży autorytet – podkreśla Zeus – więc nawet gdy są zatrzymywani przez policję, to zaraz się ich zwalnia. Nie ma mowy o skończeniu z tym ich ciemnym biznesem. Szczególnie przed kolejnymi wyborami.

 

PERŁA BEZ BLASKU

Saint-Louis było niegdyś perłą i stolicą kolonii francuskiej. Jego stare miasto, położone na wyspie, wpisano nawet na listę dziedzictwa UNESCO. Wiele z budynków popada w ruinę. Rząd senegalski, z pomocą międzynarodową, próbuje przywrócić zabytkom dawny blask.

JESZCZE TYLKO DZIÓB UMALUJĘ

Sztuka jest częścią życia mieszkańców Saint-Louis. Prowadzą galerie, pracownie rzeźby, wytwórnie tkanin i masek. Jeszcze inni, jak ten starszy artysta i jego uczeń, parają się zdobieniem łodzi rybackich, zacumowanych przy ujściu rzeki Senegal.

GORZKI PLAKAT

Jedno z dzieł Zeusa oraz jego małych pomocników. „Lara bila rane” w języku wolof oznacza „Daj trochę pieniędzy na chleb”. Z kolei na koszulce namalowanego chłopca pojawia się pytanie: „Dlaczego nie ma dziewczynek talibés”? (Zeus na to pytanie odpowiadał gorzko: – Bo za pieniądze z żebractwa chłopców marabuci kupują sobie młode żony).

 

PRZEZ SZTUKĘ DO WOLNOŚCI

 

Pomimo że wiele lat minęło od czasów, gdy Zeus sam był talibé, jego empatia wobec żebrzących przekształciła się w coś więcej. Obecnie jest dobrze znanym twórcą na tutejszej scenie artystycznej, a jego pracownia „L’or dur” („twarde złoto”) zapełnia się nie tylko płótnami. Od dwóch lat, raz w tygodniu, wypełnia się bowiem głosami tych chłopców, którzy przychodzą tu na zajęcia z malarstwa. „L’or dur” stał się przystanią, gdzie mogą oni wyzwolić własną kreatywność, a także wyrazić swoje emocje poprzez sztukę. 

Początki tej inicjatywy nie były wcale proste. Zeus musiał najpierw przekonywać marabutów, aby pozwolili mu pracować z ich uczniami. – W Saint-Louis jest około 120 nauczycieli Koranu. Ale tylko dwaj z nich byli na tyle otwarci, żeby zaakceptować moją pracę z uczniami – mówi Zeus. A po chwili dodaje: – Po jakimś czasie zauważyłem, że niektórzy marabuci przestali nawet ze mną rozmawiać.

Obecnie Zeus pracuje z 20 chłopcami. W każdą środę, po południowej modlitwie, talibés przychodzą do jego pracowni malarskiej, gdzie pracują przez dwie godziny. Dostają też ciepłą strawę, a czasem świeże ubrania i lekcje francuskiego. 

Przyjście do pracowni ma jednak swoją cenę. Przecież talibés mają dzienny przydział do wyżebrania, a więc czas spędzony na malowaniu muszą potem „nadrobić”. Jednak patrząc na zapał, z jakim chłopcy uczestniczą w zajęciach u boku Zeusa, jest to koszt wart zniesienia.

Dla talibés te dwie godziny tygodniowo to więcej niż tylko lekcja malowania. Zajęcia w pracowni mają dla nich głęboką wartość terapeutyczną. Pędzel i płótno pozwalają wyrazić siebie, opowiedzieć w różnych barwach swoje historie, podzielić się obawami i marzeniami. 

Sześcioletni Salyou żebrze już od trzech lat. Wygląda na nieśmiałego i to zajęcie nie jest z pewnością dla niego łatwe. Salyou uwielbia malować, a w przyszłości pragnie zostać znanym artystą...

Z kolei dziewięcioletni Alyou wygląda na nieźle ustawionego finansowo w porównaniu z resztą. Ma czyste ubranie, a w uszach słuchawki – wyraźny znak, że mu się powodzi. Dowiedziałam się, że Alyou w żebraczym biznesie funkcjonuje od kilku dobrych lat. Ma żyłkę przedsiębiorcy, obecnie pracuje z turystami jako przewodnik i powoźnik konnych dorożek. Kiedyś chciałby założyć swój własny biznes. 

Ale jeden z talibés naprawdę sięgnął gwiazd spod sypiącego się dachu pracowni. Otóż pewnego razu Zeusa odwiedził wybitny artysta z Dakaru. Gdy zobaczył niezwykłe dzieło drugiego Alyou (11-letniego), dostrzegł w jego twórcy ślady geniuszu. Nie tylko kupił obraz, lecz także wysłał chłopca na studia do renomowanej Akademii Sztuk Pięknych w Dakarze. 

Ale los nie wszystkich chłopców zmienia się tak cudownie. – Można powiedzieć, że około 40 proc. z nich pomyślnie wydobywa się z doświadczenia przymusowego żebractwa – mówi Zeus. – Dla reszty pozostaje ono nadal przeżyciem traumatycznym, wiodącym niekiedy, już w dorosłości, do złodziejstwa, przestępczości i handlu żywym towarem.

Zeus wierzy jednak, że jego inicjatywa kontaktu ze sztuką może przeobrażać życie chłopców. – Sztuka rozbudza w nich świadomość własnych zdolności oraz moc kontrolowania swojego losu.

A na koniec dodaje: – Marabuci się obawiają... Boją się, że kreatywność może rozbudzić uśpioną świadomość chłopców. Ten cały „system talibé” jest zresztą kompletnie popaprany, ale trudno go wykorzenić. Właśnie dlatego zdecydowałem się pracować z jego ofiarami. Chcę rozwijać ich zdolności tak, aby pewnego dnia były w stanie się z niego uwolnić.