Lot na Rodos przywodzi na myśl i prawie urealnia mit o Ikarze. Warto tu podróżować za dnia, gdy słońce mocno świeci, a jego refleksom na niebie towarzyszą błyskające fale Morza Egejskiego. Wtedy ma się wrażenie, jakby człowiek leciał w krainę światła. A gdy samolot przed lądowaniem ostro skręca, to nie bardzo wiadomo, skąd dochodzą te cieszące oczy promienie, z góry czy z dołu... To przeżycie z gatunku mistyki.
Dostępny PDF
Z lotu ptaka Rodos wywołuje różne skojarzenia. Niektórzy w kształcie wyspy dostrzegają grot iskrzącej się strzały lecącej w stronę Azji, inni patrząc z góry na wypłowiałe połacie, widzą rozciągniętą skórę jakiegoś zwierza. Przede wszystkim jednak jest to wyspa słońca, które tu świeci przez co najmniej 300 dni w roku, i dlatego zwą ją wyspą Heliosa. Nie ma tu miejsca dla pesymizmu, nawet w listopadzie, nic dziwnego więc, że i wtedy ściągają tu turyści z „depresyjnych” zakątków świata.
WIELKA TWIERDZA
WIELKIEGO MISTRZA
CZYM MORZE BOGATE...
Miecznik czy sola? Kalmary, krewetki czy małże? A może ośmiorniczka? Jakże bogata jest oferta tawern na wyspach Dodekanezu!
LUDZIE MAJĄ
RÓŻNE GĄBKI
URLOP Z HISTORIĄ
Ale nie tylko takie mitologiczno-filozoficzne refleksje towarzyszą człowiekowi, gdy ląduje na Rodos. Bo ta wyspa to przede wszystkim historia, i to taka przez duże „H”. To jedno z tych miejsc na kuli ziemskiej, które niejako z góry były skazane na zapisanie się w dziejach narodów i świata, ponieważ strategiczne położenie geograficzne od zarania dziejów kusiło co silniejsze mocarstwa do agresji. A właśnie Dodekanez, najbardziej wysunięty na wschód archipelag Morza Śródziemnego (a nazwany tak z racji 12 wysp, bo dodeka to po grecku „dwanaście”, z tym że w rzeczywistości wysp jest znacznie więcej), stanowił od wieków cel wypraw. Przybywali tu Rzymianie, Bizantyjczycy, Genueńczycy, Wenecjanie, krzyżowcy czy Turcy, a wszyscy coś pozostawili po sobie: świątynie, kościoły, meczety.
Chcąc nie chcąc, wyspy Rodos nie mogły omijać epokowe wydarzenia, co już Homer nam przekazał, pisząc w „Iliadzie”, że w inwazji na Troję uczestniczyło m.in. „dziewięć okrętów walecznych mężów rodyjskich”, natomiast z wyspy Symi, o której dalej będzie mowa, „prowadził Nireus trzy jednakowe okręty”.
Na Rodos nie ma miejsca na nudę, bo gdy słońca i plaży mamy dość, to można uciec właśnie w historię. Co prawda od słońca całkiem się nie ucieknie, ale w cieniu zabytkowej zabudowy przeżyjemy prawie namacalną lekcję o fascynujących dziejach.
Komu marzą się iście greckie klimaty, niech wybierze inną wyspę, bo Rodos to nie Grecja sensu stricte, choć oczywiście i tu gospodarze dbają, by goście zachłysnęli się ich gościnnością, smakami i zwyczajami. Przede wszystkim jednak to wyspa kosmopolityczna, gdzie zderzają się, teraz na szczęście pokojowo, Wschód i Zachód. To wyspa świata – to najbardziej właściwe określenie jej przynależności.
MURY ZNÓW OBLĘŻONE
Przede wszystkim trzeba zobaczyć miasto Rodos i imponujące pozostałości potęgi zakonu joannitów, zwłaszcza górujący nad miastem Pałac Wielkiego Mistrza. W średniowieczu była to jedna z najbardziej umocnionych twierdz. I dziś te ogromne, ponad 4-kilometrowe mury prawie przytłaczają, gdy się między nimi spaceruje. Świadczą o potędze zakonu, a zarazem „usprawiedliwiają” pokusy możnych ówczesnego świata. Turcy wielokrotnie usiłowali podbić Rodos. To tutaj chronił się przed zemstą brata sułtan Dżem. Dopiero w 1522 r., za czasów Sulejmana Wspaniałego, flocie osmańskiej udało się pokonać te mury. Oblężenie trwało aż 144 dni, dla porównania: potężna twierdza Belgrad padła po 34 dniach. Zdobycie wyspy zostało okupione życiem ok. 20 tys. sułtańskich żołnierzy. Turcy panowali tu przez cztery wieki, ale w tym czasie muzułmanie, żydzi i prawosławni żyli w zgodzie. Gdy wyspę zdobywają Włosi, żydów jest tu ok. 4 tys. Gdy przejmują ją Niemcy, wywozi się ich do Auschwitz. Po wojnie na Rodos wróci tylko 160.
Pałac Wielkiego Mistrza to forteca z blankowymi wieżami, a prowadzi do niego ulica Rycerska, przy której pozostały do dziś zajazdy. Kawalerowie rodyjscy wywodzili się z różnych nacji, więc szanując odrębności narodowo-regionalne, pobudowano zajazdy dla: Prowansalczyków, Aragończyków, Kastylijczyków, Owerniaków, Francuzów, Anglików, Włochów i Niemców. Na krętych uliczkach i małych skwerach z egzotycznymi drzewami trudno jednak poczuć ducha średniowiecznego rycerstwa, bo teraz wyspę „najeżdżają” turyści, podobnie jak imponujący orientalny bazar, na którym handlarze oferują niestety głównie chińszczyznę. O tempora, o mores...
Ulica Rycerska łączy Pałac Wielkiego Mistrza z portem Mandraki. I tu następny zachwyt. Co prawda, nie ma już posągu Kolosa Rodezyjskiego, jednego z 7 cudów starożytnego świata, ale miejsce to urokliwe, a wejście do portu zdobią kolumny z danielem i łanią.
Komu będzie mało, pewnie zechce poznać Lindos – malownicze miasteczko z akropolem ku czci Ateny. Albo wzgórze Filerimo. Inni wybiorą Zatokę św. Pawła, gdzie dopłynął okręt apostoła, albo Zatokę Anthony’ego Quinna, by... zatańczyć „Zorbę”.
O Rodos można by pisać i pisać, choć byliśmy tam tylko kilka dni. To wymarzone miejsce, by słońce raczyło nas i na ciele, i na duchu. Ale czy może być inaczej, skoro wyspie sprzyjają bogowie? Helios zakochał się w Rodos, gdy wyłoniła się z fal po wielkiej powodzi, i od tego czasu wszyscy się nią zachwycają. Posejdon dba tu o krystaliczną czystość morza, Eol przysyła orzeźwiające chłodem wiatry (z czego cieszą się windsurferzy), a Dionizos, wiadomo – dobrego wina na wyspie nie brakuje.
PASTELOWA WYSPA
Gdy podpływamy do Symi, jawi się paleta pastelowych barw. To taka zaczarowana kraina, choć zarazem chyba najmniej grecka z greckich wysp.
KLASZTOR DOBRY
NA WSZYSTKO
PERŁA PEŁNA GĄBEK
Sama Rodos dostarcza już tyle wrażeń, że człowiek czuje się nasycony. Ale miejscowi kuszą, by jeszcze wyprawić się promem, a po dwu i pół godzinie znaleźć się na Symi – malowniczej wysepce słynącej przede wszystkim z poławiaczy naturalnych gąbek. Kolorowe prospekty kuszą, a i rejs nęci przygodą. Jest jednak nieco monotonny, bo w przeciwieństwie do innych promów tu Grecy nie umilają podróży dźwiękami lokalnej muzyki. No, ale już sam pobyt na Symi wynagradza wcześniejszy niedostatek. Bo Symi, śmiem twierdzić, przewyższa kolorytem wszelkie inne wyspy Hellady, może poza Santorini. To istna perła Dodekanezu.
Ten koloryt uwidacznia się zachwyconym oczom, gdy wpływamy do głęboko wciętej zatoki portu, gdzie otaczają nas bajkowe, barwne elewacje kamienic. To piętrowe domy, które wybudowali zamożni kapitanowie, zajmujący się kiedyś połowem i sprzedażą gąbek za granicę. Domy z neoklasycystycznymi fasadami i trójkątnymi frontonami, w pastelowych, najczęściej żółtych kolorach, z pomarańczowymi dachami. Wierzyć się nie chce, że na takim skrawku ziemi, gdzieś między Grecją a Turcją, jest takie kolorowe miejsce, jakby z obrazka akwarelisty. Uczta dla oczu, ale zmysły pobudzają także smaki, zapachy oraz niespieszne tętno życia tej zamkniętej, bo wyspiarskiej społeczności. Ludzi, co prawda, kultury i mentalności greckiej, ale i po trosze, z racji bliskiego (7 km) sąsiedztwa, także tureckiej.
Na wyspie mieszka dziś ok. 2,5 tys. osób, jedyna droga wiedzie z Symi do klasztoru Pantormitis, do którego można też dopłynąć. Miasteczko składa się z dwóch części. Ta wielokolorowa nadmorska to Yialos, a na górze – Chorio, po grecku „wioska”. Tej drugiej z dołu prawie nie widać, trzeba się wspinać do niej schodami, bo pierwsze zabudowania wzniesiono na Symi wysoko, ze względów strategicznych. Droga w górę to Kali Strada, 500 stopni schodów, ale wielu się wspina, chociażby do połowy, gdzie z tarasu widokowego można zrobić zdjęcia urokliwej zatoki. Trzeba uważać, by wybrać właściwe schody, bo są i takie, które prowadzą do domostw, i przypadkiem można wejść komuś do kuchni.
Dwie części miasta funkcjonują prawie oddzielnie, bo są dwie szkoły, dwa kościoły, dwie apteki – na dole i wysoko. Nie ma niestety szpitala, więc trzeba płynąć na Rodos, 40 km. W sytuacjach wyjątkowych wzywa się łódź wyposażoną w sprzęt specjalistyczny – taki szpital na wodzie, a gdy to nie wystarczy, chorego zabiera helikopter. Nie bacząc na te uprzykrzenia, w ostatnich latach osiedlają się tu zauroczeni Anglicy, Włosi i Niemcy. A życie nie jest łatwe. Problemem, zwłaszcza w głębi wyspy, jest niedostatek wody, podobnie jest z elektrycznością, którą przesyła się kablami pod wodą z Rodos. Mimo to wielu woli mieszkać tam niż na wybrzeżu, gdzie turyści, tłok i zgiełk. Faktem jednak jest, że Symi ma dziś 10 razy mniej mieszkańców niż pod koniec XIX w. To głównie efekt kryzysu, jaki dotknął dziedziny, z których żyli mieszkańcy Symi – poławianie gąbek i budowę łodzi rybackich. Aż do końca XIX w. budowano tu szybkie łodzie, których Turcy używali do przewozu poczty. Jednak na nadmorskim bulwarze, oprócz tawern i sklepów jubilerskich, nadal spotykamy liczne stoiska z gąbkami.
W powietrzu czuć zapachy Południa: szałwii, lawendy, oregano, bazylii, tymianku. To ze straganów z przyprawami – aromatycznymi ziołami zebranymi na wyspie, ale i ziołową viagrą, jak zapewnia turystów sklepikarz, który wręcza ją... paniom „na próbę”.
POD SKRZYDŁAMI ARCHANIOŁA
I znów płyniemy promem, ale to jeszcze nie powrót na Rodos. Po godzinnym rejsie wschodnim wybrzeżem na południe trafiamy do największego miejsca pielgrzymkowego w tym archipelagu, do klasztoru św. Michała Archanioła, patrona żeglarzy. Biało-pomarańczowe zabudowania monastyru imponują już z daleka, gdy podpływamy do portu Panormitis, zwłaszcza górująca dzwonnica (dzwon z 1912 r.), ponoć najwyższa barokowa wieża na świecie. Okazały klasztor wzniesiono w 1783 r., ale pierwszy kościół był tu już ok. 450 r. – wybudowany na gruzach świątyni ku czci Apollina.
W klasztorze żyje ok. 30 mnichów, którzy każdego dnia goszczą rzesze turystów i pielgrzymów, zwłaszcza 8 listopada, w dzień św. Michała, uznawany za święto marynarzy i rybaków. Z gościny klasztoru korzystają też młodzi biznesmeni, by tu, w mnisich kwaterach, uciec od zgiełku miast i zregenerować psychikę.
Monastyr zainteresuje też miłośników sztuki, bo to kompleks w stylu weneckim, z drewnianym ołtarzem, z freskami i malowidłami typowymi dla obrządku wschodniego, bogato zdobionymi żyrandolami i lichtarzami. Największe zainteresowanie budzi dwumetrowa ikona Michała Archanioła, pokryta srebrnymi i złotymi listkami oraz biżuterią. Znajduje się ona w kościele, do którego wchodzi się z wewnętrznego dziedzińca monastyru. Uwagę zwracają także mozaiki ułożone z czarnych i białych kamyków, „oszlifowanych” przez morze.
Miłośników marynistyki zachęci zapewne oferta muzeum, gdzie oprócz różnych modeli i części statków można zobaczyć pamiątki przywiezione przez ludzi morza z dalekich krajów, okazy przyrodnicze oraz zbiory etnograficzne.
Michał Archanioł przyciąga do klasztoru z jeszcze jednego względu. Wśród dewocjonaliów, jakie nabywają pielgrzymi i turyści, dużym wzięciem cieszy się olejek sprzedawany w małych flakonikach, który – jak zapewniają miejscowi – pomaga zwalczać problemy skórne i poprawia porost włosów. Nie mniejszym wzięciem jednak, już na zewnątrz monastyru, cieszą się lody, ponoć przyrządzane wedle zakonnych receptur.
Wracamy na Rodos i znów wpadamy w objęcia Heliosa. Otacza nas zewsząd światło Hellady, którym fascynował się nasz poeta i eseista Zbigniew Herbert, a także amerykański prozaik Henry Miller. Jeśli ktoś się naczytał tych opisów, to tu właśnie dotknie prawdy.